Na koniec... raczej na początek

Każdy z nas jest pi­sarzem i na­pisze tyl­ko jed­na idealną książkę. Co dzień tworzy no­wy roz­dział. Bo­hater przeżywa wiele przygód, spo­tyka set­ki osób. Ak­cja toczy się od poczęcia po samą śmierć. Ty decydujesz co dzieje się w trakcie.
Pięć Królestw to grupowy blog opowiadający historie pięciu narodów żyjących na pięknych terenach kontynentu Amazji. Dołączając wcielasz się w średniowiecznego mieszkańca tego tajemniczego świata. Przygoda czeka na każdym kroku.
Aby dołączyć musisz:
1) przeczytać regulamin
2) wysłać formularz
3) wysłać pierwsze opowiadanie
4) wstawić baner 5K w dowolnym miejscu
Więcej w zakładce Formularz.

22 sierpnia 2015

Od Zefira (kontunuacja)

- Co..? - patrzył na mnie, jakbym powiedział coś niewyraźnie. Nie odpowiedziałem mu na to beznadziejne pytanie. Powinno do niego dotrzeć, gdy objawy zaczną występować.
Oho, o wilku mowa.
Młodzieniec odruchowo podrapał się po szyi. Nawet jak na taką dawkę zauważyłem, że trucizna wolno rozprowadza się po jego ciele, co występowało raczej u ludzi tęgich. On natomiast wyglądał na niedożywionego.
Zgiąłem kolana i przykucnąłem przy nim tak, aby przyjrzał się mojej twarzy. Kontakt wzrokowy był teraz kluczowym momentem w tym przesłuchaniu. Zauważyłem, jak w jego oczach czaił się niepokój. Wyciągnąłem z sakiewki przytoczonej do paska malutką buteleczkę z przezroczystym płynem. Wyciąg z korzenia Netriff, zmieszany z surowicą i szczyptą magii ziemi miał działania przeciwdziałające truciźnie, pod warunkiem, że nie minęło więcej niż 20 minut od ukąszenia. Przeciętny człowiek ginął w przeciągu czterdziestu.
- To serum zniweluje działanie trucizny - odparłem, pokazując, że nie żartuję. W oczach chłopca zaiskrzyło się. Niepewnie spojrzał na mnie. Wykrzywiłem usta w półuśmiechu. Wiedział, że nie oddam mu jej za darmo. Zamknąłem fiolkę w pięści.
- Ty szakalu - syknął rudzielec przez zęby. Nie zareagowałem, jakby pewnie chciał, ale osiągnąłem swój cel. Znowu się podrapał.
- Wiesz czego chcę, młody - powiedziałem spokojnie - To tylko kilka informacji. Kilka słów i nie będziesz musiał żegnać się z tum Bożym światem. O! - ożywiłem się nagle - Wierzysz w Boga?
Zdawał się być zagubiony przez to pytanie. Nic dziwnego, sam byłbym zdziwiony, gdybym nie wiedział, co ma to na celu. Chciałem mu ukraść cenne minuty życia, sprawić, aby miał mniej czasu na zastanowienie się. Szybsze myślenie zawsze było bardziej podatniejsze na strach, jaki w nim zasiałem.
Nie odpowiedział mi. Zwiesił tylko głowę. Mógł stąd uciec, a przynajmniej spróbować. Mógł myśleć, że kłamię i mnie spławić, ryzykując to, że za jakieś pół godziny będzie martwy. Nie byłem pewien, co wybierze, jak silna jest jego lojalność. Kim był dla Sabethy. To wszystko miało znaczenie.
Wzruszyłem ramionami.
- Ja też nie - powiedziałem - Bóg jest dobry, opiekuje się swoimi owieczkami, chroni ich ode złego. Z pewnością chrześcijanie znajdą wytłumaczenie dla tego, co teraz tutaj zachodzi, dlaczego cię szantażuję, dlaczego ty właśnie umierasz i dlaczego, o ironio, ja jestem twoim jedynym wybawieniem. Tak, wierzący mają bardzo bujną wyobraźnię. Jednak skoro wszyscy jesteśmy jego owcami, dlaczego pozwala doprowadzić się do takiego stanu? Przecież Bóg jest "wszechmogący i niepokonany". Dlaczego więc pozwala balować diabłu po naszej ziemi? Znasz odpowiedź na to pytanie?
Znowu cisza. Wysłałem mu lisi uśmiech.
- Ja też nie.
- Ale ja znam - głos za moimi plecami był melodyjny, z nutą rozdrażnienia i irytacji. Wyniosły, le delikatny. Przymknąłem powieki, gdy zrozumiałem, że ta kobieta pomiesza mi całą zabawę.
Wyprostowałem się, nie odwracając głowy, pomimo pokusy.
- Co robisz w Rusher, Ren? - spytałem, wcale nie ciekawy odpowiedzi.
Poczułem, jak przewierca moją klatkę piersiową wzrokiem na wylot. Nie było to miłe uczucie, ale miewała gorsze humory.
Usłyszałem ciężki krok jednego ze strażników, spieszącego się, aby wytłumaczyć. Nie musiałem nawet tego słuchać, aby wiedzieć, że Reneste jest uparta.
- Wybacz, Alexie, nie mam bladego... - zaczął klecić naprędce wytłumaczenia.
Uniosłem dłoń, przerywając mu. Odwróciłem się, lecz zignorowałem magiczkę.
- Oszczędź sobie trudu i wracaj do swojego zadania - powiedziałem - Ale jeśli tym razem kogoś wpuścisz, twoja głowa zawiśnie nad moim kominkiem - którego, nawiasem mówiąc, rzecz jasna, nie miałem. Ale ta groźba w moich ustach, jak nieskromnie uważałem, brzmiała dosyć przekonująco. Żołnierz kiwnął głową i wrócił na stanowisko za drzwiami. Jego kolega ciekawie łypał okiem na wydarzenie, ale się nie poruszył, słysząc moje słowa. I dobrze.
Dopiero teraz na nią spojrzałem. Jej pełne wyrzutów fiołkowe spojrzenie nie zmieniło się od naszego ostatniego spotkania. Było hipnotyzująco piękne.
Uniosła lekceważąco brwi.
- "Alexie"..? - spytała retorycznie. Oczywiście, że usłyszałem w tym pytaniu drwinę z mojego kolejnego wymyślonego nazwiska, ale nie odpowiedziałem na ten akt. Wysłałem jej tylko lisi uśmiech.
Zatrzęsła burzą włosów koloru kruczego pierza, kiedy kręciła głową z udanym załamaniem.
- Sądziłaś, że zmienię nawyki? - spytałem beznamiętnie.
Jej wzrok padł na rudego chłopaka siedzącego za mną. Powiodłem za jej spojrzeniem. Z przerażeniem starał się poruszyć palcami dłoni.
Tik, tak, tik, tak.
- Co mu podałeś?
- Jad chitynogi - odparłem. Spojrzała na mnie z drwiną. Komu jak komu, ale jej nie powinienem prawić o truciznach. Swego czasu była moim przemytnikiem najlepszego i najbardziej śmiercionośnego towaru, jaki zdarzyło mi się używać w całej mojej karierze.
Wyciągnęła otwartą rękę ku mnie.
- Antidotum - zażądała.
- Pracuję - odparłem chłodno. Nie miałem zamiaru tak łatwo poddawać swojej taktyki, a i nie miałem zamiaru prosić ją o wykorzystanie swoich świdrujących, hipnotyzujących oczu do wyciągnięcia z niego informacji.
Pokiwała głową, tłumiąc oburzenie.
Nigdy nie podobała się jej moja praca. Zabijanie uważała za zbędne działanie w celu zarobienia pieniędzy. Była ambitna, człowiekiem czynu, zawsze starała się uzyskać kompromis. Głównie tego w niej nie cierpiałem.
- Jasne - wypaliła przez zaciśnięte zęby - Ty i twoje sposoby załatwiania problemów - dorzuciła oburzona. Uniosłem lekceważąco brwi, widząc jak jej dobroduszne spojrzenie na chłopaka za mną przeplata się z wściekłym spojrzeniem skierowanym na mnie. Nie wiedziałem, o co jej chodziło zawsze miała dziwne sposoby takich operacji jak na przykład przesłuchania.
Ja byłem zabójcą. Musiałem siać strach, gdyż nie znałem takich ścieżek, jak pokojowe podejście, zachęcenie do wyznania prawdy. Nie znałem się na magii, a tylko ona mogła zmusić innego człowieka do ćwierkania tego, co chcę. Czarodziejskie usługi natomiast kosztowały niemało, a samych czarodziei spotykało się raz na 500 obywateli.
Poza tym, patrzenie na przerażone twarze niezmiernie mnie relaksowało. Jak śpiewają, jak im zagram, jak robili wszystko, abym darował im życie. To było na swój sposób satysfakcjonujące, a nawet zabawne.
Reneste jednak tego nie rozumiała.
I jak tu zrozumieć czarodziejki.
- Wy zabójcy, wszyscy jesteście tacy sami - ciągnęła swój monolog. Zachowałem taktyczne milczenie - Strachem chcecie przyszpilić swoje ofiary do ściany, nawet wtedy, kiedy jest praktycznie niewinna, a tylko przypadkiem wpakowała się w jakieś bagno...
Przypadki nie istnieją, skarbie, chciałem rzec, jednak ugryzłem się w porę w język. Ciężko było wygrać z tą kobietą jakąkolwiek dyskusję. Miała nade mną tą przewagę, że wiedziała o mnie niemal wszystko. I vice wersa.
- ...i zamiast kulturalnie do sprawy podejść, wy możecie tylko przemocą psychiczną i fizyczną. Bo was to bawi, bo lubicie się wyżyć na nieodpornych umysłach, ciesząc się z własnej silnej woli i wybitnego sprytu, pysznie chwaląc się nim przy każdej nadarzającej się okazji. Jesteście po prostu NIEMOŻLIWI - podsumowała dobitnie, gniewnie mnie wymijając. O po zawodach, pomyślałem z goryczą.
- To ty jesteś niemożliwa - poprawiłem ją, spoglądając co robi.
Ona tylko nachyliła się nad 'ofiarą przemocy'. Młodzieniec nerwowo sprawdzał czucie w dłoniach, jednak niczego już w nich nie czuł. Ledwo poruszał palcami. Zlituje się nad nim? Magia przy tej truciźnie nic nie wskóra, a wątpiłem, aby Ren nosiła przy sobie antudotum na tak rzadką truciznę. Nadal miałem go w garści.
- Może i tak... - powiedziała już spokojniej, głsem zdradzającym pełne skupienie. Wzbudziła moją ciekawość - ...ale przecież mnie znasz.
Nie mogłem się niezgodzić. Była uparta, nie znosiła zbędnego rozlewu krwi. Znałem ją do bólu.
Kiedy ujęła jego twarz i zastygli obydwoje ze wzrokie utkwionym w swoich oczas zrozumiałem, do czego zmierzała. Powoli, łagodnym głosem mamrotała słowa, kojące niczym miód. Chciała zrelaksować chłopaka, choć w małym stopniu.
Lubiłem ten proces. Spoglądając na zaawansowaną hipnozę niejednokrotnie miałem ochotę samemu być poddanym podobnej terapii. Magiczne metody hipnotyczne pozotawiały jednak trwały ślad w psychice, mogącym niekorzystnie odbić się w przyszłości. Utalentowany terapeuta potrafił sprawić, że pacjent trwale zapominał o czymś, o czym nie chciał pamiętać, zmienić jego pamięć, wmówić mu coś, a nawet wywołać trwałą amnezję. Hipnoza była potężną bronią i tylko głupcy mogli ją podważyć.
- Jak masz na imię? - spytała łagodnie, niczym anioł. Znakomicie grała.
Chłopak spoglądał w jej oczy zafascynowany, jakby patrzył na najpiękniejszy cud świata. Ren zmodyfikowała swoje źrenice, aby miały większą moc przekonywania. Tylko raz zdarzyło mi się je podziwiać, i tylko przz parę sekund, zanim... zanim mój umysł całkowicie poddał się jej zniewalającej purpurze. Potem wyczyściła mo pamięć.
To było jak pranie mózgu, jednak do tej pory umiałem je sobie przypomnieć. To były najgorsze chwile mojego życia.
- Garry - odparł młodzeniec z rudą czupryną, nawet nie mrugając. Następnie szeptem powtórzył swoje imię.
Patrząc w jego oczy dość długo, rozmawiała z nim jak ze smutnym dzieckiem, idealnie dopasowując słowa, aby go uspokoić. Trucizna wolniej przepływała przez jego ciało. Teraz miał najwyżej piętnaście minut na wyjawienie tego, czego chciałem od początku.
Postaraj się, Ren, bo twoja niewinna 'ofiara' będzie gryzła ziemię.
Po krótkiej rozmowie łagodnym głosem przemówiła do niego:
- Twoja przyjaciółka wzięła coś, co nie należy do niej - rzekła - Chcemy tylko się dogadać, by oddała mi coś, co jest dla mnie bardzo, bardzo ważne. Chcemy tylko pomocy. Jeśli nas pokierujesz, przyrzekam, że nie stanie jej się najmniejsza krzywda...
Mów za siebie, rzuciłem w myślach kąśliwie.
W jego oczach pojawiła się jednak jakby ulga, biło od nich kojące zaufanie, chęć pomocy.
- Chce je sprzedać - powiedział - Łup wymieni u nieuczciwych i chciwych paserów. Ona tak lubi. Nie zostawiać śladów. Uciekać przez puszczę, co jednak zajmie jej o wiele dłużej, niż po trakcie. Nie wiem, dokąd pojechała, ale jestem niemal pewien, że pojechała na północ, ku Wspólnym Terenom. Tam moża zbić majątek - mówił bez ogródek, nawet się nie zawahał, kiedy zdradzał złodziekę. Byłem pod wrażeniem.
- Dziękuję ci, Garry - szepnęła Reneste - A teraz śpij. Gdy się obudzisz, niczego nie będziesz pamiętał. Będziesz myślał, że to bardzo, bardzo niewyraźny, spokojny sen. Śpij, Garry... Śpij...
I oczy młodzieńca powędrowały na dół. Triumfalny fiołkowy wzrok czarodziejki przeszył mnie, uświadamiając mi moją porażkę. Z udawanym ociąganiem oddałem jej fiolkę z antidotum.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz