Na koniec... raczej na początek

Każdy z nas jest pi­sarzem i na­pisze tyl­ko jed­na idealną książkę. Co dzień tworzy no­wy roz­dział. Bo­hater przeżywa wiele przygód, spo­tyka set­ki osób. Ak­cja toczy się od poczęcia po samą śmierć. Ty decydujesz co dzieje się w trakcie.
Pięć Królestw to grupowy blog opowiadający historie pięciu narodów żyjących na pięknych terenach kontynentu Amazji. Dołączając wcielasz się w średniowiecznego mieszkańca tego tajemniczego świata. Przygoda czeka na każdym kroku.
Aby dołączyć musisz:
1) przeczytać regulamin
2) wysłać formularz
3) wysłać pierwsze opowiadanie
4) wstawić baner 5K w dowolnym miejscu
Więcej w zakładce Formularz.

5 września 2015

Od Wintera - CD. Nastii

Słyszałem szepty niektórych zwierząt o tym, że w stronę Dżungli nadchodzi jakiś jeździec, jednak nie zwracałem na to zbyt wielkiej uwagi. Las był ogromny, rozciągał się prawie na całej długości Królestwa Tierra’y, a ci których szepty słyszałem, zwykle lubili przesadzać.
Jakie więc było moje zaskoczenie, kiedy idąc z torbą pełną świeżo zebranych ziół w stronę domu - zmęczony i zły, na swojej drodze spotkałem tą, o której wciąż rozprawiały otaczające mnie ptaki. Siedziała na swoim koniu, a ciemnorude włosy latały we wszystkie strony wznoszone przez wiatr. Była równie zdziwiona moim widokiem, jak ja jej, jednak w spojrzeniu tej dziewczyny było coś jeszcze. Nie można było powiedzieć, że ucieszyła się, spotykając mnie na swojej drodze.
Coś w niej nie dawało mi spokoju. Nie mogłem przestać się jej przyglądać. Choć było to niemożliwe, kogoś mi przypominała. To, w jaki sposób siedziała na klaczy, w jaki przyglądała mi się szarymi błękitnymi oczami.
“To niemożliwe” powtarzałem sobie, przenosząc wzrok na konia dziewczyny. Nie mogłem na nią patrzeć, bo głęboko w sercu, w miejscu, którego przysiągłem sobie nigdy więcej nie otwierać, czułem narastający ból. Ból straty.
“Będziesz tu tak stał i się gapił, zboczeńcu?” usłyszałem rżenie klaczy. Jej poważny, choć trochę krzykliwy głos rozbrzmiał w mojej głowie zupełnie bez ostrzeżenia. Żyłem z tym darem od dziecka, a jednak wciąż do niego nie przywykłem. Wciąż wzdrygałem się, gdy nagle usłyszałem coś, czego usłyszeć nie powinienem. Na przykład takie ptaki… niektórych rzeczy naprawdę wolałbym nie słyszeć, ale one gadają w kółko i o wszystkim. Czasem naprawdę ciężko się przy tym skupić.
Postanowiłem zignorować uwagę klaczy zastanawiając się, gdzie już słyszałem podobne słowa i zwróciłem się do dziewczyny z uśmiechem.
- Masz pięknego konia. Mogę? - Dziewczyna nic nie odpowiedziała, ale mimo to zbliżyłem się, wyciągając rękę w stronę zwierzęcia.
“Dotknij mnie, a bardzo tego pożałujesz” rozległo się w mojej głowie.
Ale czemu od razu tak agresywnie? Nie mam zamiaru zrobić ci krzywdy.
“Ale ja zrobię tobie krzywdę, jeśli zaraz nie zrobisz pięciu kroków w tył” Klacz parsknęła na mnie gniewnie i przestąpiła kilka razy z nogi na nogę, zmuszając mnie do cofnięcia się. Zerknąłem z powrotem na dziewczynę, wciąż nie mogąc uwierzyć, jak wielki ból sprawia mi samo przemawianie do niej.
- Ma charakter.
- Rozmawiasz z nią? - spytała z lekkim błyskiem w oku. Moja niezwykła zdolność musiała ją zainteresować, bo nagle przestała patrzeć na mnie jak na najobrzydliwszą rzecz w całych pięciu królestwach. - Rozumiesz co mówi ? I ona rozumie ciebie?
W odpowiedzi skinąłem głową potwierdzając wszystkie jej domysły. Nie wiedziałem, czy uzna mnie za wariata, jak już wielokrotnie się zdarzało, czy potraktuje to poważnie. Do tej pory, tylko jednej osobie wyjaśniłem, na czym dokładnie polega moja moc i w tamtej chwili bałem się, że mogę nie powstrzymać słów, które bardzo chciały zostać wypowiedziane.
- Co tu robicie? Niedługo zajdzie słońce, nie boisz się błądzić po Dżungli po zmroku?
Doskonale wiedziałem, co w miastach mówi się o Sekretnej Dżungli i nie były to zbyt pochlebne opinie. Miedzy innymi z tego właśnie powodu sam do niej trafiłem, ale wielu ludzi po prostu jej unikał. Bali się tego, co mogą w niej spotkać, w tym mnie. Słyszałem plotki, jakie krążyły w pobliskich wioskach na mój temat. “Mężczyzna wychowany przez drzewce”. Według niektórych plotek, nie znałem nawet tutejszego języka. Posługiwałem się tą samą mową, którą opisują tajemnicze runy. Ale ta dziewczyna nie wyglądała, jakby zabłądziła, lub chociaż obawiała się tego miejsca.
- A powinnam się bać?
- Jeśli kiedykolwiek słyszałaś o dzieciach lasu… - mówiąc to starałem się wyglądać nonszalancko. Wszyscy znali plotki o dzieciach lasu - dzieciach mieszkających w pniach drzew, żywiących się roślinami, drobnymi zwierzętami… i podróżnymi, którzy odważyli się wtargnąć do Sekretnej Dżungli. Była to bajka, którą opowiadało się dzieciom, by nie zgubiły się w gęstwinie drzew, jednak niektórzy naprawdę wierzyli w małe dzieci-ludojady. Co więcej, składali im ofiary z nielubianych sąsiadów lub krewnych. Okrutne, jednak oni wierzyli, że słuszne.
Dziewczyna przyglądała mi się przez chwilę ze ściągniętymi brwiami analizując moje słowa.
- To tylko bajka. Głupi przesad. Dzieci lasu nie istnieją.
- Mógłbym się z tobą zgodzić - sam nie wiedziałem, czemu zacząłem tę rozmowę. Może po prostu chciałem wykurzyć ją z lasu? Mieć pewność, że już jej nie spotkam, że nie będę musiał patrzeć, na jej piękną twarz i czuć, jak moje serce na nowo umiera. - W końcu każde dziecko kiedyś dorasta, prawda?
Przez chwilę patrzyłem na jej zdziwioną twarz. Prawie można byo dostrzec, jak pracuje jej umysł starający się pojąć, o co mi chodziło. Nie dałem jej jednak szansy zadania mi kolejnego pytania lub udzielenia jakiejkolwiek odpowiedzi. Odszedłem i wiedziałem, że drzewa idealnie maskowały moją sylwetkę sprawiając że z perspektywy dziewczyny, wyglądałem prawie jakbym rozpływał się wśród gęstej roślinności i wzbijającej się mgły.

<Nastia? Co teraz?>

Od Daphne Kalipso - CD. Sygny, Anthonego

Pisnęłam przestraszona, kiedy upadł na drewnianą podłogę z potwornym hukiem.
Nie mogłam powiedzieć, że jakoś specjalnie zależało mi na jego zdrowiu. Nie znałam go. Mimo to nie mogłam patrzeć, jak zwija się z bólu w fałdach pościeli. Zła na jego lekkomyślność podniosłam się i czym prędzej podeszłam do chłopaka. Nie wiedziałam, jak mu pomóc, nie pogarszając przy tym sytuacji. “Nie jestem medykiem! Co mnie podkusiło, żeby go tu przytargać?” myślałam.
Uklękłam na podłodze obok głowy chłopaka, wbijając wzrok w resztki makijażu na jego policzkach. Miałam nadzieję, że wyglądam na rozgniewaną, zniecierpliwioną lub chociaż zupełnie obojętną. Brutalnie wyrwana ze snu, nie potrafiłam myśleć na tyle jasno, by być pewną emocji wypisanych na mojej twarzy. Nigdy nie byłam rannym ptaszkiem i dzięki grupie której częścią do tej pory byłam, nie musiałam. Jednak ze względu na moje “usamodzielnienie się”, musiałam w końcu zmienić swoje przyzwyczajenia. Znowu.
Ale z ciebie kretyn - powiedziałam, marszcząc brwi. Chłopak przyjrzał mi się uważnie. Praktycznie czułam, jak przygląda się każdej pojedynczej części mojej twarzy. - Pomogłam ci. Uwierz mi, że mogłam zostawić cię na tamtej ulicy, ale pomogłam ci. Więc odwdzięcz mi się i postaraj się nie umierać, póki jestem w pobliżu.
Jego usta wygięły się w lekki łuk. Oddychał ciężko, jakby każdy wdech sprawiał mu ból i zapewne tak właśnie było. Nie byłam pewna, jak poważne są jego obrażenia. Wiedziałam tylko, jak wygląda jego twarz - a dobrze nie wyglądała. “Będę musiała wezwać kogoś, kto będzie potrafił mu pomóc.”
Nie możesz leżeć na podłodze - oznajmiłam z westchnieniem, bo wiedziałam z czym to się wiąże. - Możesz wstać? - nie czekając na odpowiedź, pomogłam mu podnieść się do pozycji siedzącej. Już to wywołało grymas bólu na jego twarzy, jednak starałam się tym nie przejmować. Natrudziłam się, targając tego chłopaka, nieprzytomnego, do mieszkania, jednak przytomny był jeszcze gorszy. Nie mogłam go winić, że cierpi, jednak gdy opierał się na mnie, oddychając z trudem, sama ledwo utrzymywałam się na nogach.
Leż tu - zarządziłam kiedy w końcu zaległ na materacu.
Ledwo się poznaliśmy, a ty już zaciągnęłaś mnie do łóżka - powiedział to tak nonszalancko, na ile pozwalał mu załamujący się głos. Uśmiechnęłam się w odpowiedzi. Przez rok spędzony w towarzystwie prawie samych mężczyzn, nauczyłam się doceniać tego typu żarty, choć musiałam przyznać, że w wykonaniu tego chłopaka, nie były one aż tak obrzydliwe. Może lepszą reakcją byłby śmiech. Głośny, spontaniczny. Jednak nie śmiałam się już od roku - nie miałam żadnych powodów do śmiechu czy szczęścia. Czy nawet beztroski. Wątpiłam, czy ktokolwiek jeszcze mógłby to zmienić. Wątpiłam, czy uśmiechnęłabym się na widok własnego ojca, a co dopiero zaśmiać się z głupkowatego żartu tego obcego. - Chętnie bym z tego skorzystał, jednak wzywa mnie mój przyjaciel.
Próbował znów wstać, jednak szybko mu to uniemożliwiłam. Jedno uderzenie o podłogę w ciągu dnia, zdecydowanie mu wystarczało.
O niczym tak nie marze, jak o tobie w moim łóżku - stwierdziłam przesadnie słodkim tonem po czym przewróciłam oczami z westchnieniem. Kimkolwiek był ten chłopak, z każdą chwilą sprawiał mi coraz więcej problemów i nowych obowiązków. - Ale zajmę się twoim koniem. Mam nadzieję że przeżyjesz i znajdziesz sposób żeby odwdzięczyć się za wszystko, co dla ciebie robię.
Widziałam jak chłopak otwiera usta, żeby znów coś powiedzieć, jednak przerwało mu rżenie konia. Spojrzał na mnie zrezygnowany, i skinął głową na znak zgody. Rozumiałam, że wierzchowiec jest dla niego bardzo ważny. Nie widziałam go nigdzie w pobliżu, kiedy zabierałam chłopaka z ulicy, ale musiał tam być. W końcu jakoś dotarł aż pod moje okno.
W momencie, gdy chciałam odwrócić się i iść na dół, za oknem rozległ się krzyk. Głos, kobiecy, żądał pieniędzy w zamian za konia. Nie miałam wątpliwości, że chodzi właśnie o Octavio. Chłopak pobladł wyraźnie, unosząc się na łokciach. Patrzył na jedyne okno w pokoju wielkimi oczami, nie wiedząc co zrobić.
Zaklęłam tak, jak to robili moi bracia, po czym wyszłam z pokoju niemal trzaskając drzwiami. To miał być tylko jeden, drobny, dobry uczynek. I co mi z tego przyszło?
Wyszłam na pogrążoną wciąż w mroku ulicę. Wysoko, nad dachami domów niebo zaczynało przybierać błękitnego koloru, jednak słońce jeszcze długo miało nie zawitać w mieście. Czarne ubrania i włosy dawały mi przewagę. Mogłam niepostrzeżenie zakraść się wzdłuż ściany budynku i zerknąć na stojących na środku małej uliczki dużego konia i trochę niższą od niego postać, wpatrującą się w okno.
Co jest? Nie zależy ci, na twoim przyjacielu? Wydaje się być silnym koniem. Ktoś na pewno zechce go kupić, ale jestem na tyle miła, że najpierw zwracam się do ciebie.
Zaczęłam zastanawiać się, skąd ta dziewczyna wie, że właściciel konia jest akurat tutaj? Jak nas znalazła i po co zadaje sobie trud negocjacji?
“Negocjacji nie będzie” pomyślałam, przechodząc na drugą stronę uliczki, by podejść dziewczynę od tyłu. Odkorkowałam bukłak. Koń zarżał niespokojny, gdy się zbliżyłam, jednak postać nie zwracała na to uwagi. Zbyt pochłonięta była swoim monologiem. Mogłam sobie tylko wyobrażać, jak cierpi chłopak na górze. Wiedziałam, co ja bym czuła, gdyby ktoś ukradł Mgłę i poczułam ogarniający mnie gniew. Jednym płynnym ruchem, chwyciłam oba niezwykle chude nadgarstki złodziejki. Przy jej gardle pojawił się ostrzejszy niż niejeden sztylet odłamek lodu. Tylko siłą woli przytrzymywałam go tylko kilka milimetrów od szyi dziewczyny. Byłyśmy tego same wzrostu, dzięki czemu bez problemu przemówiłam prosto do jej ucha.
Koniec zakupów - wyszeptałam

<Sygna?>

4 września 2015

Od Axela - CD. Ashlyn

- Powiem tak - powiedziałem. - Nad umową jeszcze pomyśle. Nie wiem, czy jestem gotowy na takie... Hm... Lekcje...
- Jeśli odrzucisz moje nauczanie, wiedz, że postąpisz jak ostatni idiota - odpowiedziała Ash i usiadła na łóżku. Ramiączko spadło jej na dół. - Ale mojej propozycji odrzucisz nie możesz.
- Dlaczego nie?
- Jestem zbyt przekonywująca - to mówiąc opadła na łóżko i demonstracyjnie podkurczała nogi.
- Eee... Może masz racje...
- W takim razie na co czekasz?
- Ale co?
- Chodź tu do mnie, nieuku. Kochana Ashlyn pokaże ci podstawy.
Przełknąłem ślinę. Drugie ramiączko Ash opadło na ramię, a ja zdałem sobie sprawę, że nie przypadkowo. Rozpiąłem kołnierz koszuli, który zaczął mnie niespodziewanie bardzo uwierać. Zaczęło mi się robić gorąco.
- Robisz się czerwony - stwierdziła Ashlyn, bezceremonialnie. Delikatnie odrzuciła włosy do tyłu.
- Nieprawda.
- Bzdura. Lekcja numer 1. To co teraz cię nęka nazywa się podnieceniem.
Zaschło mi w gardle i jakoś odechciało mi się konwersacji. A ponieważ dalej tkwiłem w miejscu, dziewczyna z nieukrywaną niecierpliwością oparła:
- Ruszysz się kiedyś?
Nie odpowiedziałem. Ostrożnie i powoli doszedłem do łóżka. Usiadłem na jego skraju, 10 cm od Ash, leżącej w przerażająco "zachęcającej" pozie.
- Wiedz tylko, że pierwszy raz chciałem to zrobić z ukochaną, a nie osobą, którą ledwo znam i w dodatku taką, która przyjaźni się z moją siostrą.
- Jak każdy - prychnęła. - A teraz nie jojcz i rozbieraj mnie.
Popatrzyłem na nią. A wzrok musiałem mieć konkretnie bezradny.
- No co? Odcinania guzików też cię mam nauczyć?
Nie odpowiedziałem. Miałem tremę i szczerze, nawet nie wiedziałem, czy chce to zrobić.
- Dobra, dobra! Rozumiem! - jęknęła z rozpaczą, omiotła mnie dziwnym spojrzeniem. - Ja zacznę.
Nie zdążyłem się cofnąć, ani nawet ruszyć. W ułamku sekundy wstała i rzuciła się na moje ubrania. Zręcznymi ruchami rozpięła guziki kamizelki i marynarki, które rzuciła w kąt. Siedziałem więc półnagi, a ona sceptycznym okiem patrzyła na moją klatkę piersiową.
- A teraz wstać - zarządziła tonem iście królewskim.
Nie wiedząc jak zareagować posłuchałem jej. Odpięła mój drogocenny pas i rzuciła tam gdzie kamizelkę i koszulę. Następnie szybkim ruchem ściągnęła spodnie w dół. Poczułem ucisk w żołądku.
- Ej - mruknąłem.
- Cicho. To zostawimy - powiedziała, wskazując na moją bieliznę. - Zobaczymy co tam znajdę. Sądząc po wygięciu już cię dosyć rozochociłam. Teraz twoja kolej.
Nie wiedziałem co robić. Stałem jak deska, prawie na baczność. Ze spuszczonymi spodniami i bez koszuli.
- Nie mamy całego roku - powiedziała Ash, zniecierpliwiona. - Czekam. Jeżeli się krępujesz spróbuj wyobrazić sobie mnie jako swoją "ukochaną".
Mimowolnie, ale jednak, pomyślałem o Annie. O jej pięknych włosach i błękitnych oczach. Ale nie umiałem wyobrazić jej sobie w Ashyln.
- Nie dam rady - stwierdziłem. - Zbyt się od niej różnisz.
- A więc masz kogoś na oku... Pewnie to jeszcze nic pewnego, skoro jednak jesteś tu ze mną. Zaczynaj, bo usypiam. Podpowiem: najpierw odepnij guziki koszulki.
Jeszcze chwile stałem bezradnie, ale w końcu się przemogłem. Schyliłem się i zacząłem odpinać guziki jej czerwonej koszuli. Jeden po drugim. Jej mina pełna pogardy na pewno nie ułatwiała sprawy. Gdy w końcu uporaliśmy się z guzikami rozsunąłem "skrzydełka" koszuli.
- No, no. Robisz postępy. Teraz gorset - skomentowała.
Odwróciła się szybko na plecy. Jej gorset był krwisto-czarny i nie zasłaniał zbyt wiele. Powoli rozplątałem tajemniczy węzeł. Ashyl chyba nudziła moja wolna praca. Gdy uporaliśmy się z supłem sama zdjęła gorset i rzuciła go za łózko. Odwróciła się, ukazując swoje obdarzone piersi. Chciałem, ale nie mogłem odwrócić wzroku.
- Co? Cycków nie widziałeś? - spytała sarkastycznie, wypinając piersi do przodu. - Ano faktycznie mogłeś nie widzieć. Dobra, nieważne. Teraz dół.
Nie byłem pewny jak zabrać się za ów dół. Jej czarna spódnica lśniła lekko w świetle świec. Chwyciłem dół spódnicy.
- Brawo - prychnęła. - A teraz pociągnij. 
Z ociąganiem wykonałem jej polecenie, nie wiedząc czego mam się spodziewać. Jaka będzie tam na dole? Och..
Skąpe koronkowe majki niewiele zasłaniały. Zdębiałem, odsuwając się gwałtownie w tył. Popatrzyła na mnie sarkastycznie.
- Co ty? Nigdy siostry nie podglądałeś pod prysznicem? - spytała sarkastycznie.
- Jakoś nie.
Prychnęła.
- Dziwnyś. Dobra, zaczynamy lekcje!

Ash? Nie ma to jak pisać postacią, która podkochuje się w mojej postaci xd

3 września 2015

Od Skye

Dzień zaczął się raczej zwyczajnie. Obudziły mnie hałasy dochodzące z piętra poniżej. Uchyliłam powieki, starając się dojść do siebie. Po chwili radośnie zeskoczyłam z łóżka. Przeciągnęłam się porządnie i sięgnęłam po Edwarda, który dalej leżał na łóżku. Podeszłam do okna i otworzyłam je na oścież. W twarz uderzył mnie przyjemny chłód poranka. Na dole krzątało się pełno ludzi. Jedni do pracy, inni do szkoły, a jeszcze inni w... innych sprawach. Posadziłam Edzia na parapecie, a sama podeszłam do szafy wyjmując z niej jakieś ubranko, które mogłam dzisiaj ubrać. Szybko pozbyłam się przewiewnej koszulki nocnej i rzuciłam ją gdzieś na łóżko. Szybko się ubrałam w swoje codzienne ubranka i zeszłam po schodach na dolne piętro. Cichutko ruszyłam w stronę kuchni, w której państwo Cake przygotowywali się do pracy. Nie zauważyli mojej obecności. Usiadłam sobie przy stoliku i obserwowałam ich pracę. Nie chciałam przeszkadzać. Nagle ktoś poczochrał mnie po głowie:
-Czemu nie mówisz, że już wstałaś? Obudziliśmy cię? - spytał pan Cake, który miał na imię Jean.
-No... troszkę tak, ale to dobrze. Szkoda marnować czasu na spanie. - uśmiechnęłam się tuląc pluszowego kucyka do siebie.
-Rozwijasz się, więc powinnaś więcej spać, ale w twoim przypadku usiedzenie na miejscu to wyzwanie. - zaśmiał się – Zrobić ci śniadanie?
-Nie... zaraz coś sobie zrobię. - odpowiedziałam podchodząc do lodówki.
-No dobrze... jak będziesz gdzieś wychodzić to powiedz. - powiedział znikając za framugą drzwi. Miałam kuchnię dla siebie. Planowałam na śniadanie zjeść jajecznicę na kiełbasce z dodatkiem sera i szczypiorku... mniam mniam. Danie iście proste, ale przepyszne i sycące. Zwykle to właśnie takie pyszności gościły na liście mojego menu.
Po śniadanku i posprzątaniu kuchni poszłam do miejsca gdzie mieściła się cukiernia państwa Cake. Widać, że już wtedy mieli niezły ruch. Podeszłam do pana Jean'a i pociągnęłam go za fartuch:
-Mogę iść na spacer? - spytałam. Mężczyzna spojrzał na mnie życzliwie i kucnął.
-Jasne, tylko wróć na obiad.
-Okey. - uśmiechnęłam się radośnie i ruszyłam do wyjścia. Kilka osób z cukierni pomachało do mnie. Wszyscy mnie tu znali... byłam taką małą maskotką, którą wszyscy lubili się zachwycać. Podobało mi się to. Przez to moi opiekunowie mieli większe dochody, a ja dostatnie życie na ziemi, choć gdybym miała wrócić do mamy na księżyc to z pewnością mieszkałabym w pałacu... takim ogromnym! To byłoby wspaniałe, ale tęskniłabym za moimi przyjaciółmi.
Wyszłam z domu i skierowałam się do stajni na podwórku, w której mieszkał Skylight. Otworzyłam zasuwę jego boksu i otworzyłam ją na oścież. Kiedy tylko wyszedł rzuciłam mu się na szyję:
-Gdzie dziś pójdziemy, braciszku? - spytałam.
-" Gdzie tylko będziesz chcieć. " - odpowiedział cicho.
-Przyniosłam ci coś... popatrz. - pokazałam na miętówki, które zdążyłam podwinąć z cukierni. Koń zareagował na nie dość żywo, ponieważ bardzo gustował w cukierkach. Wyjęłam jedną sztukę z paczki i rzuciłam w powietrze. Koń złapał ją między zęby po czym szybko pożarł. Resztę schowałam do kieszeni. Opuściliśmy stajnię i wyszliśmy na ulicę. Było już nieco mniej ludzi, ale widziałam sporo moich młodszych kolegów i koleżanek. Dzień zapowiadał się pięknie. Z radości zaczęłam śpiewać swoją ulubioną piosenkę. Wesoło podskakując śpiewałam znaną już wszystkim piosenkę, na której słuch nagle wszyscy zyskiwali zacieszu. To było super! I o dziwo nikt nie miał żadnych " ale " wobec mojego porannego śpiewania. Na koniec piosenki stanęłam przed czyjąś twarzą z ogromnym zacieszem na twarzy no i... stałam na czymś i chyba była to ławka...

( Ktosiu? )

2 września 2015

Od Kiary - CD. Williama

Obudziły mnie trzaskające płomienie z ogniska i odgłosy siłowania się z czymś dużym. Otworzyłam żałośnie, ciężki powieki i rozejrzałam się dokoła, ledwie widzącym spojrzeniem. Zobaczyłam tego całego Floriana, który szarpał się z kłodą. Nie zauważył że już jestem przytomna. Podniosłam się ledwie i usiadłam, próbując rozruszać trochę obolałe mięśnie. W tedy usłyszałam, jak mężczyzna puścił ciężką kłodę na ziemię. Usiadł zmęczony na trawie, a ja się mu przez chwilę przyglądałam z zaciekawieniem. Mimo iż stracił trochę wagi, nadal był bardzo dobrze zbudowany. Ciężko dyszał po takiej szarpaninie, lecz zaraz jego oddech wrócił do normy. W tedy się odwrócił i mnie zobaczył. Był wyraźnie zdziwiony, że już się obudziłam. Nie miałam ochoty wysłuchiwać, jak typowy mężczyzna będzie się przechwalał, więc wstałam i poszłam trochę dalej. Mężczyzna jednak, zaczął prawić mi kazania:
- Nie usłyszę nawet słowa dziękuję? - zapytał ironicznie.
- Nie... Miałam ci zamiar podziękować, lecz teraz gdy się o to upomniałeś, nie wiem czy na to zasługujesz... - powiedziałam tym samym tonem co on.
- Lepiej mnie nie przedrzeźniaj skarbie... Zwłaszcza dzisiaj. - warknął do mnie.
Szczerze mówiąc nie przejmowałam się tym, bo byłam przyzwyczajona do takich odpowiedzi czy wypowiedzi. Powietrze było chłodne, a lekki wiatr zwiastował, że pogoda miała się zmienić dość drastycznie. Popatrzyłam w niebo, na ogromne ciemne chmury i zaczęłam się zastanawiać, co dalej... Podeszłam do krzaków Lisy-ntory, która miała substancje lecznicze i przeciw zapalne. Zerwałam kilka liści i owinęłam je prowizorycznym opatrunkiem, wokoło mojej nogi. Popatrzyłam okratkiem na mężczyznę, który patrzył co robię. Uśmiechniętym się lekko i powiedziałam do niego:
- Nie sądziłeś że umiem też opatrywać rany, mam rację? - zapytałam retorycznie.
- Nadal nie usłyszałem pewnego słowa. - powiedział złośliwie.
- No... Skoro tak ładnie prosisz... Dziękuję za uratowanie życia. - powiedziałam i się do niego uśmiechnęłam. - Powiedziałam do niego i zaraz zwróciłam, swój wzrok na moją nogę. Rana na szczęście nie była głęboka, ale bardzo dokuczliwa. Wstałam już żwawiej i poszłam po kilka gałęzi. Wyjęłam nóż który, przed swoim schwytaniem starannie ukryłam, żeby mieć go na wszelki wypadek i zaczęłam ścinać korę z gałęzi. Zrobiłam z nich strzały i łuk, a z kilku włosów z mojej głowy, zrobiłam linkę która pozwalała mi wystrzeliwać strzały. Zajęło mi to trochę czasu, lecz wysiłek się opłacił. Wzięłam mój wynalazek i zaczęłam się kierować w stronę lasu, gdy nagle mężczyzna zaczął do mnie mówić:
- Nie przetrwasz sama w tym lesie. - powiedział znowu złośliwie.
- Wiem o lasach więcej niż ty Florianie... To znaczy jest tak naprawdę, się nazywasz... Mam rację? - zapytałam znowu retorycznie.
Mężczyzna nic nie odpowiedział i tylko patrzył się na mnie. To była jego odpowiedź. Nie miał tak na imię, lecz nie zamierzałam się w to zbyt zagłębiać. Wolałam żeby mnie nie zabił za moją ciekawość... A jak to mówią " Ciekawość po pierwszy stopień do piekła ".
- Idę coś upolować. No chyba, że wolisz siedzieć głodny! powiedziałam i poszłam w las. Trochę mi zajęło, zanim coś upolowałam ,bo noga mi strasznie dokuczała, przez co byłam mniej ostrożna... W końcu upolowałam kilka zająców, obdarłam je ze skóry i poszłam z powrotem, do naszego "niby" obozu. Gdy tam dotarłam, mężczyzna siedział tam gdzie ostatnio. Siedział przy ognisku zamyślony i myślał o niebieskich migdałach... Podeszłam do ogniska i wbiłam mocno drewniane, ostre kołki w zdobycze. Powiesiłam nad ogniskiem i poszłam trochę odpocząć na trawę. Gdy usiadłam, popatrzyłam na siedzącego mężczyznę i postanowiłam zaryzykować:
- Jak ty w ogóle masz na prawdę, na imię? - zapytałam i miałam nadzieję, że nie ukręci mi za to łba.

< William? Kiara nie zeszła o jeden stopień za nisko? Czy jest jeszcze bezpieczna? XD >

Od Elisabeth - CD. Anthony'ego

Mruknęłam coś na kształt "Och, nic się nie stało" i podeszłam do regału z książkami. Przejechałam palcem wskazującym po grzbietach zakurzonych ksiąg. Po krótkim zastanowieniu wzięłam do ręki jedną z nich i położyłam na stole po czym zeszłam po schodach do kuchni. Wzięłam pare jabłek, trochę mięsa i warzyw. Gdy z powrotem byłam w komnacie rzuciłam wszystko na to samo miejsce, na którym wylądowała księga. Sięgnęłam po nóż, którym szybko obrałam warzywa i pokroiłam je. Mięso natomiast zaczęłam piec nad ogniem płonącym na palenisku. Kuszący zapach pieczeni obudził chłopaka. Podniósł się powoli na łokciach i odetchnął pełną piersią. Uśmiechnęłam się pod nosem i wyjęłam mięso znad ognia. Było idealne. Przekroiłam je na pół i ułożyłam na dwóch talerzach. Dodałam do tego warzyw i przypraw. Wzięłam jeden talerz i powoli podeszłam do mojego gościa. Dopierowtedy zdałam sobie sprawę, że przecież sam nie zje. Usiadłam więc na krańcu łóżka i zaczęłam karmić chłopaka. Ten w ciszy przyjął moją pomoc i równie cicho jadł. Gdy skończył wstałam i sama zaczęłam jeść. Przez cały czas czułam wzrok chłopaka na karku. Po skończonym posiłku wzięłam obydwa talerze i ruszyłam do kuchni. Jednak gdy już miałam otworzyć drzwi usłyszałam głos dochodzący z mojego łóżka:
-Czy mogę prosić o wodę? - spytał.
-Jasne- przytaknęłam i zeszłam po schodach. W kuchni nikogo nie było, więc odłożyłam talerze na blacie. Z jednej z szafek wyciągnęłam szklankę i nalałam do niej wody. Gdy wspinałam się z powrotem na górę moje myśli zaprzątało to gdzie będę dzisiaj, i nie tylko, spała. Może znów na fotelu... Mniejsza, pomyślałam i otworzyłam drzwi komnaty. Chłopak spał, więc cicho postawiłam szklankę z wodą na stoliku obok łóżka. Następnie usiadłam na fotelu. Już miałam zamknąć oczy gdy dobiegł mnie głos mojego gościa:
-Czy powiesz mi, o pani, jak się nazywasz?
-Elisabeth, a ty? - powiedziałam szybko i spojrzałam na niego.
-Mów mi Anthony - rzekł i z powrotem opuścił głowę na poduszkę.
Również.to zrobiłam i usnęłam niemal natychmiast.

Anthony? Przepraszam, że tak późno, ale miałam problem z WiFi.

Od Williama - CD. Kiary

'Bum!' Wpadłem do wody rozbryzgując ją na wszystkie strony. Jezioro było dość głębokie, by nie poranić się o kamienie wypełniające dno zbiornika. Z całych sił odepchnąłem się od skalistego dna łapiąc się skały, która wynurzała się z cieczy niczym syrena. Uporczywie trzymając się jej ogarnąłem zbiornik wzrokiem wzrokiem, gorączkowo nabierając powietrza. Czułem jak adrenalina płynie w moich żyłach.  Mężczyzna, z którym dane mi było spędzić cztery godziny, nie miał tyle szczęścia. Wylądował na granitowym ostrym głazie. Jego ciało, częściowo zaniżone w wodzie, farbowało wodę na szkarłatny kolor.
Gdy już odetchnąłem z ulgą, że nie muszę się nikogo pozbywać. Do moich uszu dobiegł żałosny głos wołający o pomoc. To ta dziewczyna. Powinna mi dziękować, a nie znów błagać o pomoc. Zniesmaczony wskoczyłem do wody by znów uratować niewiastę.
Kiedy została wyciągnięta, na brzeg położyłem się na trawie ze zmęczenia.  Wyłuskałem wszystkie tkwiące w udach wapienne elementy, obwiązując uda prowizorycznym bandażem z roślin. Do wesela się zagoi.  Nie długo potem odruchowo wyciągnąłem dłoń w kierunku lewego uda. przywiązana została sakwa z lekarstwami, ale jak na złość nie miałem przy sobie swojego wyposażenia.
Przeczesałem blond grzywkę, która złośliwie okrywała większość twarzy. 'Jak ten koleś wytrzymuje z takimi włosami?' - zadałem sobie pytanie wbijając wzrok w niebo. Byłem wykończony, a zostały jeszcze tylko, trzy dni. Trzy dni.
Skierowałem głowę w moją lewą stronę, gdzie leżała dziewczyna. Za nic nie chciało mi się taszczyć jej dalej ze sobą...

Minęły dwie godziny, a zatem purpura spowijała niebo oznajmiając, że jest już wieczór. Zdążyłem wypocząć, oraz zbudować ognisko, podsuszyć ubranie. Ciało Floriana, było okropnie chuderlawe. Z niecierpliwością wyczekiwałem końca działania eliksiru. Zwiotczałe mięśnie, nie były w stanie podnieść trzech kłód na raz...

<Kiaro...?>

Od Caroline - CD. Gabriela

Nie odpowiedziałam na jego pytanie tylko kiwnęłam lekko głową i spuściłam oczy, bawiąc się dopiero co wyjętym z torby małym wisiorkiem z kolorowymi koralikami, który dostałam od swojego brata. Ruszyłabym pewnie się teraz z miejsca, lecz znużyła mnie tak ta rozmowa, że powieki powoli zaczęły mi się same opadać.
-Masz rację...- wstałam po chwili namysłu i po kolejnej minucie ciszy- Lepiej chodźmy do Miasta Powietrza. Może znajdziemy jakąś karczmę...- ułożyłam torbę przy siodle Deniver`a.
-Skąd ta nagła uległość?- również wstał, szykując się do drogi.
-Nie nazwałabym to uległością... raczej... przyznaniem racji, a wiec, że nie często to robię- uśmiechnęłam się lekko pod nosem, odwrócona tyłem do mężczyzny, więc raczej tego nie zauważył.
-Czyli powoli wychylam się poza normy?- chyba pierwszy raz od czasu kiedy go poznałam wyczułam w jego głosie lekki sarkazm.
-Może...?- wzruszyłam ramionami, przyjmując z powrotem obojętną postawę, lecz tym razem całkowicie wyluzowaną.
Wsiadłam na konia, poprawiając sobie płaszcz na ramionach oraz zakładając kaptur. Widząc jak szybko zmienia się pogoda, wywnioskowałam, że zacznie padać.
-Po nie długim czasie powinniśmy dojechać do miasta. Patrząc z twoich map, nie jesteśmy aż tak daleko- pierwszy ruszył Gabriel na swoim ogierze.
-Mam taką nadzieję. Zbliża się deszcz- spojrzałam w górę- Mam dość na dzisiaj wrażeń, a mokra już tego nie zniosę. Nie myśl, że jestem rozpieszczona... po prostu wolałabym być sucha- spięłam boki swojego konia, który ruszył do kłusa.

Idealnie przed deszczem dotarliśmy do karczmy w pobliżu miasta. Konie wyglądały na zmęczone, dlatego postanowiłam przenocować tu jedną noc, o którą oczywiście musiałam się wykłócać z karczmarzem, ponieważ ten chciał więcej pieniędzy niż zwykle. W końcu przystał na moja propozycję, lecz widać było niezadowolenie w jego oczach.
-Wybacz za tą kłótnię- usiadłam obok towarzysza, oglądając się ostatni raz na karczmarza.
-Zawsze jesteś tak bojowo nastawiona do ludzi?- to raczej było pytanie retoryczne, dlatego odpowiedziałam mu kolejnym lekkim uśmiechem.
-A ty? Nocujesz tu czy też ruszasz dalej?- zapytałam z ciekawości.
-Przenocuję tu też. Przynajmniej ominie mnie deszcz, aczkolwiek jestem przyzwyczajony do takich warunków- wypił łyk czystego, jasnego piwa.
-Czasem można sobie pozwolić na odrobinę luksusu- powtórzyłam za nim jego czynność.
-Luksusu? Ja bym to nazwał codziennością...
-Tak czy inaczej, na w swojej podróży często sypiałam pod gołym niebem, chociaż ostatnimi dniami pogoda mi dopisywała- zaczęłam jeździć palcem po blacie stołu, który chyba przeżył wiele bójek w tej gospodzie- Co planujesz potem? Może nie grzecznie tak pytać kogoś, ale tak z czystej ciekawości...?- przeniosłam na niego skupiony wzrok.

<Gabriel? Wybacz za tandetę...>

Od Ikaleta - CD. Cirilli

- Ikalet, zimno mi - powiedziała Ciri. Zdenerwowałem się. Mogło to znaczyć, że część ów tajemniczej trucizny przeniknęła do wnętrza organizmu. A ponieważ nie wiedziałem co to za subhastacja sytuacja była co najmniej krytyczna.
Podszedłem jeszcze do niej i sprawdziłem szybko temperaturę. Była gorąca. Miała gorączkę. Przykryłem ją kocem i wybiegłem, nie zważając na dziwne spojrzenie jej koleżanki.
Wpadłem do spiżarni. Niechcący potrąciłem Qnarę, która od pewnego czasu mnie podrywała. Bardzo intensywnie, ale bezskutecznie.
Zachwiała się lekko, ale nie upadła. Jej czekoladowe włosy rozsypały się w nieładzie. Gdy już stanęła pewnie na nogach spojrzała na mnie z wyższością pomarańczowymi oczami.
- Co tam szalejesz, Ika? Szukasz czegoś? Mogę ci zaoferować pomoc. I nie tylko.
To mówiąc rozchyliła fartuch i wysunęła szczupłą nogę, którą zdobiły czarne, koronkowe pończochy. Spojrzałem na nią z niesmakiem i pogardą.
- Nie mam teraz czasu na twoje dwuznaczne propozycja, Q. Mam pacjentkę, którą nie wiem jak dokończą ratować.
- Ach, Ika. Przesadzasz. Ty zawsze wiesz co zrobić - mrugnęła do mnie i schowała nogę z powrotem pod biały kitel. Zignorowałem ją i zacząłem przeszukiwać półki. Kiedy zacząłem pracować w szpitalu od razu zauważyłem jakie z niej ziółko. Pierwszego dnia podeszła i udając omdlenie wymusiła na mnie metodę usta-usta. O mało nie zgruchotałem jej wtedy żeber uciśnięciami serca. Jednak od tego czasu uparcie próbowała mnie poderwać. A ja równie uparcie odrzucałem jej zaloty, co niezmiernie ją denerwowało i podniecało zarazem. Nie chciała zrozumieć, że nie chce mieć z nią nic wspólnego. Raz nawet rzuciła się na mnie, ale na szczęście zdołałem uciec.
Nie zważając na jej trzepotanie rzęsami zacząłem przeszukiwać szafkę. I wreszcie znalazłem to co chciałem.
- Fu! To pijawki? Po co ci one. Każdy wie, że są mało skuteczne.
- Dzięki za informacje, ale w tym przypadku mogą okazać się bardzo skuteczne - powiedziałem łagodnie i wyszedłem, zostawiając otwarte drzwi.
Wróciłem do Ciri. Znowu pobladły na twarzy. Jej znajoma siedziała na drewnianym taborecie przy łóżku i bez przerwy poprawiała zielony koc, pod którym leżała dziewczyna.
- Co to? - spytała z niepokojem patrząc na brudną puszkę, którą niosłem w rękach.
- To pijawki.
- Co?! - krzyknęła cicho Cirilla, a zaraz potem złapał ją atak kaszlu.
- Za długo i z zbyt wielką częstotliwością gorączkujemy. Może to znaczyć, że trucizna z niebieskiej strzały dostała się do organizmu. Pijawki, pomimo, że to metoda przestarzała i nie do końca działająca, może pomóc w twoim przypadku. Pijawki może wyssą krew razem z trucizną.
Ciri wzniosła oczy do nieba i kłapnęła na łóżko. Pewnie nie spodobał jej się pomysł z pijawkami. Ale nie miałem nic innego w zanadrzu.
- Czy to konieczne? - zapytała jej skośnooka przyjaciółka.
- Tego nie wiem. Ale nie wiem co to za trucizna. Nie wiem jak ją wyleczyć. Pijawki to jedyne co przychodzi mi do głowy w tej chwili. A musimy działać szybko.
Namida kiwnęła głową z przekonaniem, ale i niepewnością w oczach.
Podszedłem do szpitalnego posłania i położyłem kubeł robactwa na podłodze. Poprawiłem białe szpitalne rękawice i chwyciłem jedną czarną pijawkę. Była miękka w dotyku. I bardzo oślizgła. Przyłożyłem ją w okolice rany. Namida popatrzyła ze zgrozą, a Cirilla cicho syknęła z bólu.


Cirilla? Namida?

1 września 2015

Od Anny - CD. Ikaleta

- Cieszę się, że się cieszyć - powiedziałam, słysząc uciechę w słowach Ikaleta. Ta wiadomość dodała mu sił.
- Jest tylko jeden problem - dodałam.
- Jaki? - spochmurniał.
- Będziesz musiał przeprowadzić się na dwór.
Przybrał kamienny wyraz twarzy i spoważniał. Zastanawiał się przez dłuższą chwilę.
Jechaliśmy wolno przez leśną drogę. Gospodę "Pod króliczą łapą" mieliśmy już kilkadziesiąt kilometrów za sobą. Tak samo jak miejsce tej feralnej bitwy. Jak się okazało Ikalet nieźle poranił tych zbrodniarzy. Jeden miał wstrząs głowy, drugi nieźle krwawił. Trzeci uciekł. Co mnie bardzo niepokoiło. Głowę bandy i grubasa gwardia znalazła w lesie, leżeli obaj nieprzytomni. Kazałam ich uleczyć i wsadzić do najbliższego więzienia. Za trzecim planowałam wysłać list gończy. Jak tylko Ikalet dojdzie do siebie poproszę go o opisanie uciekiniera.
Bardzo mi zaimponował swoim czynem. Zastanawiało mnie tylko jakim cudem wiedział, że ci trzej będą chcieli mnie porwać. Miałam wielką nadzieje, że nie jest z nimi w zmowie.
Szturchnęłam Prisessę, bo wlokła się jak ślimak i popatrzyłam na Ikaleta. Okazało się, że i on patrzył na mnie. Dużymi, bardzo zielonymi oczami. Teraz zdałam sobie sprawę, że mi kogoś przypomina. Spuścił ze mnie wzrok i popatrzył w dal.
- Szczerze - odparł - Nie wiem, co zrobić. Z jednej strony chcę tą posadę, bardzo. Ale z drugiej nie chcę zostawiać mieszkańców mojej wsi bez lekarza. Pewnie by sobie poradzili, ale jednak.
- Wybór należy do ciebie, ja nie nalegam  - uśmiechnęłam się. Spojrzał na mnie ponownie, tym razem maślanym wzrokiem.
- Wiem, co zrobimy - powiedział po chwili myślenia. - Oczywiście jeśli się zgodzisz...
- Mów.
Ikalet spróbował podnieść się, żeby usiąść. Mocno wyprostował ręce. Dygały mu podczas wstawania. Chwyciłam go za ramię i podniosłam z całej siły do góry. Uśmiechnął się z wdzięcznością.
- Dziękuje. Otóż mam taki pomysł. Wysłałbym kogoś w zastępstwie za mnie - spojrzał na mnie, a jego oczy lśniły jak szmaragdy na bladej twarzy.
- Dobry pomysł - skomentowałam krótko.
- Jeśli pozwolisz sam wybiorę mojego następcę.
- Oczywiście, nie będę wtrącała się w coś czego nie znam.
- Świetnie... W takim razie możemy jechać prosto na dwór.
Uśmiechnął się lekko. Odpowiedziałam mu tym samym.
- Jedziemy.
- Położyłbym spać, ale mi się odechciało - stwierdził szczerze. - Zbyt jestem teraz rozemocjonowany.
- Bardzo się z tego ciesze. Spodziewaj się teraz wielu sław w twojej klinice - zaśmiałam się. - I zapewne wiele pięknych panien na wydaniu, zdesperowanych, wdów i innych tego typu kobiet również.
- Haha. Możliwe, że się rozczarują, niestety - przetarł szmaragdowe oczy.
- Dlaczego? Dla wielu byłbyś dobrą partią. Dostałeś dobrą posadę, brzydki nie jesteś...
Spojrzał na mnie dziwnie.
- Ach, przepraszam - zaczerwieniłam się - Chyba byłam zbyt śmiała. Rozumiem, że masz już kogoś, kto ci towarzyszy w życiu.
- Nie, mylisz się. Nie mam i nigdy nie miałem.
- Szczerze powiedziawszy to trochę dziwne.
- Czekam na tą odpowiednią kobietę. A ty, Anno? Pewnie nie możesz odgonić się od adoratorów.
- Tu masz racje. Ale ci adoratorzy zwykle nie warci są złamanego grosza.
Koło zahaczyło o kamień, wóz podskoczył. Ikalet opadł z chrzęstem na tyłek.
- Auu... No... Zapewne miałaś już wielu partnerów.
- Milisz się bardzo, bo nie miałam żadnego.
- Nigdy? - popatrzył na mnie z niekrytym zdziwienie. Tak, wielu dziwił ten fakt. Nie byłam nigdy w związku, nie byłam zaręczona. Nie licząc tego jednego razu...
- Nigdy.
- Szczerze powiedziawszy to trochę dziwne. A nawet nie trochę.
Zaśmialiśmy się, a ptaki z lasu zawtórowały nam, śpiewając swe pieśni. Rycerz powożący spojrzał na nas kątem oka, ale potem znów popatrzył na drogę.
- Naprawdę nikogo jeszcze w życiu nie znalazłaś? - zapytał.
- Nie.
- Dziwne, że rodzice nie zaręczyli cię z kimś.
- Zaręczyli.
Spojrzał na mnie ciekawie.
- Tak?
- Tak. Ale to było dawno. Zaraz po moim narodzeniu. A potem mój brat... I wojna... Roz...
- Rozumiem - nie dał mi dokończyć. Zauważyłam zmiany na jego twarzy. Pojawił się na niej pewien niepokój, a w oczach miał zdziwienie. Nie, powiedziałabym raczej przerażenie.
- A ten narzeczony to kto był?
- Nie wiem. Jakiś książę zapewne.
- Zapewne...
Potem rozmowa zeszła na inne tematy. W końcu dał mi pełną relację ze zdarzenia z porywaczami. Okazało się, że poszedł nocą na spacer. Kamień spadł mi z serca, ale oczywiście wolałam nie ryzykować i mieć go stale na oku.
Zbliżał się zmierzch. Słońce chowało się za górami, tworząc z nieba piękny, wielo-barwy obraz. Jechałam obok powozu Ikaleta. Razem patrzyliśmy się na zachód słońca. Nikt się nie odzywał. Tylko cykady i ptaki, które jeszcze nie odleciały do swoich gniazd.
Kiedy zaczęło się ściemniać zarządziłam postój. Ponieważ w promieniu kilku kilometrów nie było jakiegokolwiek miasteczka czy wsi postanowiliśmy rozłożyć namioty i posłania i położyć się na skraju lasu. Ja dostałam własny namiot, specjalnie przygotowany dla mnie. Kapitan, oficer i Ikalet spali w drugim. Reszta musiała zadowolić się trawą i kocami. Pozostawiono 2 rycerzy na straży
Konie pasły się na łące obok obozowiska. Ognisko dawało miły żar. Niedługo wszyscy wpadli w objęcia Morfeusza.

Ikalet?

Od Elen

Ktoś był w moim domu.
Obudziłam się, a wszędzie wokół panował mrok.
Usłyszałam kroki. Ciche skrzypienie drzwi od pokoju ojca. Syk, i jego krzyk. Odgłos walki, szamotania, prucia i… mlaskania.
Drżącymi dłońmi odkorkowałam flakonik z trucizną i wylałam kilka kropel na ostrze mojego noża. Zakradłam się pod drzwi, tak, aby po ich otworzeniu odgradzały mnie od obcego.
Mlaskania z pokoju obok ucichły. Cisza. Nie zatrzeszczała ani jedna deska. Cienie tańczyły po ścianach mojego pokoju. Czekałam, lecz nic się nie działo. Już chciałam się podnieść, gdy… gdy poczułam oddech na swoim karku. Włosy stanęły mi dęba, zaczęłam cała drżeć, panika krzyczała w mojej głowie "UCIEKAJ!".
Zamknęłam oczy, i powoli odwróciłam się w stronę potwora. Gdy odór śmierci owiał moją twarz, uchyliłam powieki…

-Elen, zbudźże się wreszcie- z koszmaru wyrwał mnie ochrypły głos ojca –Już świta, za pół godziny ruszamy.
Tata lekko potrząsał mnie za ramię. Małe zmarszczki, podkrążone oczy, kilkudniowy zarost, to wszystko dodawało mu lat. W pełni ubrany pewnie jest w trakcie pakowania. Byłam rozespana, i jeszcze nie dotarła do mnie niezwykłość sytuacji. Zazwyczaj budziłam się sama, bądź wystarczało skrzypienie drzwi i od początku pomagałam mu przy objuczaniu koni.
-Już wstaję- zapewniłam niewyraźnym pomrukiem, bardziej zmęczona niż kiedy kładłam się spać.
-Uważaj, potłukłaś coś, wszędzie leży szkło- ostrzegł mnie, po czym wyszedł cicho i zamknął drzwi.
Ostrożnie wychyliłam się za krawędź łóżka. Rzeczywiście, podłoga była usiana szklanymi odłamkami. Tylko co ja mogłam stłuc przez noc? Nie potrafiłam sobie przypomnieć. Ani do końca się obudzić. Otworzyłam okno w nadziei, że świeże powietrze pomoże mi się ocknąć. Tak też się stało, wraz z rześkością poranka dziwna kurtyna otumaniająca mój umysł opadła. Jęknęłam głośno, gdy zdałam sobie sprawę, co zrzuciłam z szafki nocnej. Grzyb, wyglądający jak purchawka, ale purchawką nie będąc zwrócił na siebie moją uwagę dziwnymi brodawkami, które mieniły się niczym bańka mydlana. Głupia ja postawiłam słoik z nim w środku tuż przy krawędzi, w nocy pewnie strąciłam go ręką, przewracając się z boku na bok.
Grzyb był dojrzały, jego wnętrze obrzmiałe, gdy spadł na ziemie pękł, uwolnił zarodniki, które wywołały moje senne koszmary. Przez całą noc goniła mnie bezimienna groza, a gdy w końcu miałam spojrzeć jej w twarz budziłam się w nowym koszmarze. I tak całą, długą noc.
Szybko i sprawnie ubrałam się, próbując już nie myśleć o strachu który towarzyszył mi we śnie. Szybko zamiotłam podłogę, a gdy się schyliłam i zajrzałam pod łóżko, zobaczyłam winowajcę moich nocnych zmor. Pęknięty, sflaczały, leżał pod łóżkiem tajemniczy grzyb o niecodziennych właściwościach. Chwyciłam go poprzez bawełnianą ściereczkę, wrzuciłam do nowego pojemniczka i do mojego plecaka. Gdy ojciec będzie sprzedawał mięso, skóry i znalezione przeze mnie zioła, ja zajrzę do Babki Smith, jak ją wszyscy nazywają. Prócz mojego taty, to ona jest moją nauczycielka. Czy też może była. Z satysfakcją stwierdzam, że chyba uczeń przerósł mistrza. Może ona będzie umiała powiedzieć mi coś więcej o tym okazie.

Elen Forest

A Painting of Ellie by jht888
Imię: Elen
Nazwisko: Forest
Płeć: Kobieta
Królestwo: Armonii

ZMIANA ADMINISTRATORA KRÓLESTWA FUEGO'A

Z przykrością informujemy, że Cynek (ZielonaGumczka)
ODCHODZI
z Pięciu Królestw

Jako, że była administratorem Królestwa Fuego'a, królestwo to zmienia administratora.
Administratorem zostaje Yuka Tusk. Kontakt do niej podany zostaje w zakładce Formularz.
Od teraz do niej wysyłacie opowiadania i postacie.

Yuka przejmuje też postać Meridaah, a Axela bierze Ania. 

Yuka może mieć pewne opóźnienia w dodawaniu opowiadań, nie należy się tym denerwować, w razie czego można zawsze wysłać do innych adminów.

Pragniemy też ogłosić, że nie wiadomo, jak długo Yuka da radę adminować, więc szukamy jednocześnie zastępcy dla niej (nie na gwałt, ale jednak). Prosimy nie zgłaszać się pochopnie, by być administratorem należy mieć dużo chęci, czasu i doświadczenia. Nie przekażemy Królestwa osobie, której nie znamy lub takiej bez doświadczenia.

Prosimy też za często nie pisać do Axela i Meridaah.

Od Namidy - CD. Aureliusa

Dziś wstałam z pierwszymi promieniami słońca. Zdecydowanie wolałam tak wczesne pory, ponieważ wiedziałam, że w tych porannych godzinach nie spotkam zbyt wielu ludzi na zewnątrz. I o to właśnie chodziło. Nie lubię przebywać w zbyt tłocznych miejscach.
Usiadłam na łóżku i zaczęłam się zastanawiać, co by tu dzisiaj porobić. Hmm.... w sumie, to dawno nie widziałam się z Arią. Wstałam i podeszłam do małej spiżarni. I niestety po drodze będę musiała się udać do miasta po zakupy. Super. No oczywiście. To było do przewidzenia. Dzień zapowiadał się zbyt pięknie. Westchnęłam. No trudno, będę musiała się przeciskać przez masy ludzi.
Podeszłam do szafy, wyjęłam wygodne ubrania i udałam się do łazienki, aby wziąć szybką kąpiel. Gdy wyszłam już gotowa, okazało się, że jest strasznie późno. Biegiem udałam się do stajni i przywitałam moją przyjaciółkę. Wyprowadziłam ją z boksu i dałam smakołyk, zanim ją osiodłałam. Po jej bokach przywiązałam kilka tobołów oraz łuk, strzały i katanę. Kto wie, może dzisiaj uda mi się potrenować. Spakowałam również na dno jednej z toreb kartkę z piosenką, nad którą obecnie pracowałam. Dawno żadnej nie stworzyłam, a liczyłam, że dzisiejszy dzień nie będzie na tyle stracony, że nie będę miała na to czasu. Sprawdziłam jeszcze cały sprzęt i wsiadłam na Arię. Ta z radosnym rżeniem udała się w stronę miasta. Ona chyba bardziej cieszyła się z tej wycieczki, niż ja.
Po piętnastu minutach byłam już na miejscu. Było jeszcze bardziej tłoczno, niż zwykle. A szum rozmów nie pozwalał mi nawet usłyszeć własnych myśli. Cudownie.
Postanawiając się tym nie zrażać udałam się w kierunku pierwszego straganu. Po mojej prawej dostrzegłam chłopaka o brązowych włosach, który właśnie odchodził. Niby nic, ale nagle dostrzegłam, że wypadł mu jeden ze sztyletów. Podnosiłam go i zaczęłam wewnętrzną walkę. Zostawić go czy oddać. Ale jeżeli go zawołam, to zacznie się rozmowa. Nie lubię rozmawiać z innymi. No ale nie mogę go tak zostawić. Po długich rozmyślaniach, postanowiłam oddać zgubę właścicielowi.
- Hej ty! - zawołałam
Chłopak po chwili się odwrócił. Wzięłam kilka głębszych wdechów dla uspokojenia i podeszłam do niego.
- Wypadł ci jeden ze sztyletów - powiedziałam, wyciągając w jego stronę rękę trzymającą sztylet i starając się zachować spokojny ton głosu.

Aurelius?

Od Aureliusa

Poranne słońce rozświetlało świat, budząc go do życia. Promienie wniknęły także do mojego niewielkiego mieszkania. Przesączyły się przez firankę i rzucając refleksy na ściany, rozjaśniły pokój. Mruknąłem coś niewyraźnie przerzucając się w odpowiedzi na drugi bok. Otworzyłem oczy, czując nieprzyjemne uczucie piasku pod powiekami. No tak, to było do przewidzenia. Chodziłem spać późno, a i tak wtedy nie mogłem zasnąć. Westchnąłem lekko zirytowany ciaśniej okręcając się kołdrą. W końcu jednak ściągnąłem się z łóżka idąc powoli przez dom. Przeciągnąłem się ziewając szeroko. Właściwie nie miałem dzisiaj nic konkretnego do roboty. Można by powiedzieć, że to był taki dzień wolny. Nie śpiesząc się, zacząłem ogarniać siebie i najbliższe otoczenie. Pościeliłem łóżko, pozbierałem rozwalone papiery i tylko raz przysiadłem by przeczekać duszności. Muszę przyznać, że tutejsze powietrze dobrze mi robi. Dzięki tym wszystkim lasom i roślinom w okół czuję się jakoś tak bardziej na siłach. Mimo to, nie przestałem brać leków, ba, nigdy nie przestanę. Potrząsnąłem lekko głową odpędzając od siebie nie potrzebne myśli. Jakieś pół godziny później zamykałem za sobą drzwi i wychodziłem na dwór. Poszedłem do niewielkiej przybudówki obok domu, pełniącej rolę stajni. Już z wejścia przywitało mnie znajome rżenie.
- Jak tam, Arpeggio? - mruknąłem, głaszcząc konia po pysku. Ogier parsknął przyjaźnie, sprawiając że po mojej twarzy przemknął cień uśmiechu. Wyprowadziłem go z boksu i zaraz potem osiodłałem. Przez ramię przerzuciłem swoją torbę, do której uprzednio wrzuciłem kilka kartek z nutami nad którymi pracowałem, ołówek, prowiant i jabłko dla mojego końskiego przyjaciela. Sprawdziłem jeszcze czy broń znajduje się na swoim miejscu, to jest, przypasana do boku. Potem wskoczyłem lekko na siodło łapiąc za wodze. Ścisnąłem boki Arpeggio nogami sprawiając, że ruszył. Po chwili namysłu skierowałem się w kierunku miasteczka. Chciałem zrobić niewielkie zakupy, a potem może posiedzieć w jakiejś karczmie.
Kiedy wjechałem do miasteczka uderzył mnie gwar rozmów, a także inne odgłosy. Rżenie koni, pokrzykiwania dzieci i gdakanie ptactwa z pobliskiego targu mieszały się ze sobą tworząc swojski hałas.
- Hej ty! - krzyknął ktoś. Dopiero po chwili zorientowałem się, że obcej osobie chodzi o mnie. Wstrzymałem konia rozglądając się wyczekująco.

<Ktoś?>

Aurelius Di Angelo

Imię: Aurelius
Aur, Aure 
Nazwisko: Di Angelo
Płeć: Mężczyzna
Królestwo: Tierra'y

Od Salvi - CD. Alexandry

- O, Alexandra! - wykrzyknęłam i puściłam się biegiem do dziewczyny.
Gdy byłam przed nią, zauważyłam, że ma jeszcze świeże ślady łez na policzkach.
- Czy ty płakałaś? - zapytałam.
Spuściła wzrok, ale zaraz odpowiedziała:
- Nie, dlaczego tak uważasz?
Nie chciałam drążyć tematu, dlatego szybko go zmieniłam.
- Powiem ci, że twoja przyjaciółka jest wspaniała! Uplotłyśmy razem, to znaczy ja plotłam wianki z bluszczu.
Szybko założyłam dziewczynie na głowę wianek i śmiejąc się rzekłam:
- Ładnie ci w nim. Nie musisz dziękować. Jak poszły polowania?
W odpowiedzi pokazała mi worek, w którym jak myślałam coś było. Nad moją głową przeleciał jakiś ptak. Odwróciłam się w tamtą stronę, jednak ten zniknął za gęstymi drzewami.
- Możemy już iść? Wiem, że ten las jest jak twój drugi dom i w ogóle, ale ja się w nim bezpiecznie nie czuję.
- Dobrze - odpowiedziała i zabrała swój łup.
Ja zrobiłam podobnie, tylko chwyciłam skrzypce i aby mi dodać trochę otuchy zaczęłam na nich energicznie grać. Nagle runęłam jak długa na ziemię, moja skrzypce opadły na szczęście na mech.
- Salvia? Nic ci nie jest?
Szybko wstałam, pozbierałam się i zobaczyłam dziwny błysk w trawie. Pomyślałam, że coś zgubiłam, jednak gdy tego dotknęłam usłyszałam krzyk Alexandry i zgrzyt metalu. Moja ręka była w dziwnej pułapce. Po kilku sekundach ból przeszedł do głowy i zaczęłam wyć jak postrzelone zwierzę.

Alexandra? Przepraszam, ale nie mogłam niczego innego wymyślić ;-;

Od Catlin - CD. Ester

Kiedy wyszłam z izby, przypomniałam sobie, że muszę zamienić jeszcze kilka słów z Jonaszem, który odpowiedzialny był za organizację przedstawień. Na powrót weszłam do gospody. Dopiero teraz poczułam zapach unoszącej się w powietrzu gorzałki. Westchnęłam, w końcu nie jestem prawdziwą aktorką, aby grać w mniej meliniastych miejscach. Gwar rozmów co chwilę przerywany odgłosami sporów dobiegał do moich uszu ze wszystkich stron. Niebywałe, że wcześniej mi to nie przeszkadzało.
Zaczęłam krążyć wokół sali szukając Jonasza. Po krótkim czasie odnalazłam postać kolegi, który gadał z jakąś blond paniusią. Szybkim i zdecydowanym krokiem zaczęłam podążać ku nim. Gdy byłam w połowie drogi do ich stolika, obie osoby wstały. Rozpromieniony Jonasz (który najwyraźniej był zlany w trupa) i roześmiana panna, którą obejmował chłopak właśnie zmierzali ku tylnemu wyjściu.
- Jonasz! - krzyknęłam w jego stronę.
Głośne rozmowy stworzyły barierę dźwiękową i nikt nie usłyszał mojego wołania. Wściekła na niego, niemal biegłam przez zatłoczone stoliki i krzyczałam ile tylko miała tchu w piersiach, aby się odwrócił. Miałam wrażenie, że nawet gdyby mnie słyszał wolałby mnie olać i zająć się tą wymalowaną lalą, która wieszała mu się na szyi. W końcu jednak dogoniłam mojego „przyjaciela”, który właśnie naciskał klamkę.
- Ej! Zaczekaj! - krzyknęłam mu prawie do ucha.
- Cat? Co ty tu robisz? I na litość boską nie drzyj się tak – powiedział, prawie nie bełkocząc.
- Co z Julią? Gadałeś z nią?
Mężczyzna zrobił zdziwioną minę i spytał:
- Kim, kur.wa jest Julia?
Walnęłam się ręką w twarz.
- Idziemy? - odezwała się tamta blondyna.
Jonasz pokiwał głową i otworzył drzwi puszczając dziewczynę przodem. Następnie i on opuścił izbę zamykając za sobą drzwi głośnym kłapnięciem. Zrezygnowana , straciłam wiarę w ludzkość. Postanowiłam poczekać na Julię, która miejmy na dzieję nie zapomni o nas i porozmawia ze mną. Kobieta zazwyczaj kazała na siebie czekać, a czasem miała zwyczaj odpuszczania sobie umówiony spotkań, kiedy tylko nie miała na to ochoty. Takie luźne podejście do życia miała owa kobieta. Postanowiłam znaleźć sobie jakiś ustronny stolik, który nie rzucałby się od razu w oczy. Znaleźć takie miejsce było trudno... w ogóle trudno było znaleźć stolik. Po krótkim przeglądzie całego pomieszczenia doszłam do wniosku, że nie ma wolnych stołów i pozostaje tylko dosiąść się do kogoś. Tylko do kogo? Większość klientów stanowili ludzie, którzy na pierwszy rzut oka nie wydawali się zbyt mili. Wtem zauważyłam stół przy którym siedziała mała dziewczynka. Była to ta sama jasnowłosa dziewczynka, na którą wpadłam wychodząc za pierwszym razem. Po krótkim zastanowieniu podeszłam do jej stolika i zapytałam:
- Mogę się dosiąść? - dziewczynka była całkiem sama, pomimo tego, że przyszła tu z jakimś gościem...

Ester? Sorry, że tyle na mnie czekałaś :v

Od Keiry - CD. Nerona

- Mmm... Co ja potrafię, to jest moja sprawa - pokazałam mu język.
- Aha, czyli nic - zachichotał.
- Osz ty!
Odepchnęłam go magią i walnął o drzewo, uwięziły go pnącza do drzewa, stanęłam przed wierzgającym się chłopakiem, miecz wypadł z ręki, mocą odsunęłam go...  Wyczarowałam ognisty bicz i trzasnęłam nim o ziemię zostawiając na ziemi zwęglony ślad.
- Co o tym powiesz, proszę pana - trzasnęłam ponownie biczem.
- Ok, ok a teraz uwolnij mnie-powiedział.
Rozkazałam pnączom uwolnić go, spaliłam je.
- No a ty, co potrafisz? - spytałam nie chowając bicza.


?

Od Nerona - CD. Sygny

- Co? !  Dlaczego? !  wrzasnąłem zdziwiony
- Bo tak...  warknęła omijając mnie szerokim łukiem. Szybko zeszła po stopniach na dół, wbiegła do salonu i wzięła z sofy swoją granatową pelerynę. Zjechałem po poręczy schodów i w mgnieniu oka stanąłem za nią, łapiąc ją mocno w tyle.
- Puszczaj mnie...  syknęła, zniżając dłoń w stronę swojego uda. W porę zorientowałem się że sięgnęła tam po sztylecik. Złapałem ją za dłoń w której miała broń i momentalnie jej ją wyrwałem, wyrzucając za siebie.
- Oj nie ładnie, panno Sygno...  szepnąłem jej do uszka
- Czego ode mnie chcesz? !  zaczęła się wyrywać
- Szczerej rozmowy... wtedy puszczę cię wolno...  odparłem łagodnie
- Prędzej się uwolnię...  prychnęła
- Choćby ci się udało mi wyrwać, jestem tutaj dosyć wpływowym człowiekiem więc straż we wszystkich królestwach dała by sobie z tobą radę... uśmiechnąłem się triumfalnie
- To się nazywa szantaż!  odparła zbulwersowana
- Nie, transakcja wiązana...  wyszczerzyłem się a moje błękitne oczy, błysnęły
- Nigdy nie zaufam temu kto ma krew na rękach moich braci...  spojrzała na mnie z nienawiścią, wbijając mi ostre paznokcie w skórę przedramienia aż do krwi. Syknąłem cicho z bólu i przygwoździłem ją do ściany by nie mogła się ruszyć.
- Uspokój się... chcę pogadać pokojowo...  westchnąłem
Kobieta milczała, słyszałem tylko jej rytmiczne bicie serca oraz nieregularny oddech.
- Neron...  wyszeptała moje imię po kilku minutach zastanowienia
- Powiedz mi, dlaczego tak bardzo ci na mnie zależy?  dodała
Przygryzłem wargi, odwracając od niej wzrok.
- Jest kilka konkretnych powodów...  zmarszczyłem delikatnie brwi
- Domyślam się jakich, lecz kiedy poznałbyś moje prawdziwe ja, od razu zmieniłbyś do mnie nastawienie...  rzekła, łagodnym tonem
- Co masz na myśli?  zmrużyłem oczy
- Jeżeli obiecasz że nikomu mnie nie wydasz i potem pozwolisz mi odejść bez scen ...  
- Dlaczego miałbym cię wydać? Do tej pory tego nie zrobiłem...
- Teraz sytuacja mocno się pokomplikowała...  nie może mnie tu być...
- To moja wina? Przeze mnie?  
- W pewnym sensie... zrozumiesz gdy ci pokażę...  
- Próbujesz się wykręcić ...  uciekniesz gdy cię puszczę ...  już ja cię dobrze znam ...  
Kobieta spojrzała na mnie poważnie.
- Nie tym razem...  to za poważna sprawa...  burknęła
- Eh, no dobrze ...  uległem, puszczając ją. Odsunąłem się trochę od niej.
- Chodź za mną...  pociągnęła mnie za rękę. Wyszliśmy na oświetloną pochodniami ulicę by zniknąć daleko za murami miasta w ciemnym lesie.
Kobieta odeszła kilka kroków ode mnie, coś wymruczała pod nosem. Nagle uniosła się w powietrze, jej postać zajaśniała dziwnym blaskiem.
Cofnąłem się do tyłu pod wpływem silnego powiewu wiatru. Gdy otworzyłem oczy, przede mną ukazał się najprawdziwszy, młody smok o barwie truskawkowej wielkości dorosłego konia.
Byłem w szoku. Moje serce zaczęło szybciej bić, podskakiwało mi prawie do gardła. Przecież jestem bez broni, mogła mnie z łatwością zabić...
Jednak ona tego nie zrobiła. Spojrzała na mnie tylko swoimi szkarłatnymi ślepiami po czym wzbiła się w powietrze i zniknęła mi z oczów.
Byłem wstrząśnięty tym co przed chwilą zobaczyłem. Dość że ta tajemnicza kobieta jest poszukiwaną złodziejką to w dodatku umie zmienić się w smoka...
Ale przecież jej nie wydam... teraz przynajmniej zrozumiałem o co jej chodziło... chciałem jej wszystko wyjaśnić...
Wróciłem do domu no bo cóż mi innego pozostało? Wniosłem rzeczy kobiety które tu zostawiła do jej pokoju a sam udałem się na spoczynek do swojej sypialni. Padłem zmęczony na łoże.

~Rano~

Obudził mnie rano hałas, otwieranych drzwi. Zapomniałem je z tego wszystkiego wieczorem zamknąć. Szybko wybiegłem z pomieszczenia do salonu z myślą że kobieta wróciła po swoje rzeczy.
Przed moimi oczami ukazała się jednak postać Ramzesa.
- O, witaj bracie...  uśmiechnął się ciepło
- A to ty... burknąłem, wkładając ręce do kieszeni spodni
- Coś się stało żeś taki przygnębiony?  spytał troskliwie
- Spieprzyłem pewną sprawę...  wyciągnąłem fajkę i podpaliłem ją wychodząc przed dom
- No więc opowiadaj, może doradzę...
- Nie mam ochoty...
- Mi możesz o wszystkim powiedzieć, na prawdę...
Westchnąłem tylko cicho, zaciągając się kolejny raz. Nie czułem się najlepiej z tym faktem że dziewczyna mogła już nie wrócić.
- A gdzie ta nasza nowa współlokatorka?  wwiercił we mnie swe przenikliwe spojrzenie
Nic nie odpowiedziałem, patrzyłem się tylko w pustą przestrzeń przed sobą.
- Hm... więc o nią chodzi...  usiadł obok mnie, na schodach przed domem
- Nigdy nie widziałem cię w takim stanie. Zawsze łazisz zadowolony, pełno lasek kręci się dookoła ciebie.  mruknął zdziwiony
- Zamierzam z tym skończyć, chciałbym się ustatkować...  westchnąłem
- Ale z nią? No proszę cię. Jest tyle fajnych lasek jak np.  Ashlyn albo Caroline...
- To twój gust.  odparłem ostro
- Dziwne. Zawsze myślałem że wolisz starsze i do tego brunetki, szatynki, rude... Nie wierzę że się zakochałeś...  zarechotał
- Nie śmiej się ze mnie, ona na prawdę zawróciła mi w głowie...  rzekłem poważnie
- Hm... dobra. Ale dalej nie rozumiem w czym jest problem?
- Ona odeszła i nie wiadomo czy wróci bałwanie! Znienawidziła mnie za to że zabijam smoki...  warknąłem
- Hehe to cud że ja jeszcze nie leżę pod twoimi nogami...  wyszczerzył się złośliwie
- Rodziny nie krzywdzę...  wystawiłem mu język
- Czyli ona też potrafi zmieniać się w smoka? A to ci dopiero! Myślałem że jestem jedyny...  wrzasnął uradowany
Nagle nad naszymi głowami przeleciał sztylet i wbił się w pień drzewa przed nami. Obróciliśmy się a kilka metrów za nami stała Sygna.
- Co ty robisz, chcesz nas zabić? jęknął przerażony Ramzes
- Powiedziałeś mu! Obiecałeś że nikomu nie wygadasz!  warknęła wkurzona dziewczyna
- Ufam mu.  odparłem pewnie
- Ja tobie też ufałam i na nic się to zdało... to był mój największy błąd...  zacisnęła pięści ze złości
- Sygna...  podszedłem do niej a ta cofnęła się do tyłu
- Jesteś zwykłym śmieciem!  Nic nie wartym dupkiem!  Kiedyś poderżnę ci gardło!  ryknęła
- Uuu ostro...  zachichotał Ramzes a ja tylko zmierzyłem go lodowatym spojrzeniem
- Proszę cię, pogadajmy. To wszystko nie tak jak ci się wydaje...  mruknąłem poważnie
- Myślisz że mam ochotę rozmawiać ze zdrajcom i mordercom w jednym?  prychnęła
- A czy ty nie miałaś odejść i nigdy tu nie wracać?  wtrącił się jak zawsze mój kretyński braciszek
- Owszem, zrobię to. Przyszłam tylko po swoje rzeczy...  wpadła do swojego pokoju a ja za nią. Zamknąłem drzwi za sobą gdyż nie miałem innego wyjścia.
- Posłuchaj mnie. Ja nie zabijam animagów... rzadko kiedy też smoki... zacząłem ale mi przerwała
- Zamknij się. Nieistotne jest to czy jest to prawdziwy smok czy animag, nie rozpoznał byś i zabił od razu bez zastanowienia...  
- Zabijam tylko osobniki chore lub na prawdę stare, ewentualnie te które zagrażają mieszkańcom królestwa... Tak, złe smoki również istnieją...
- Fajną bajeczkę sobie wymyśliłeś. Pewnie to pułapka i zaraz wpadnie tu chorda strażników zewsząd...  prychnęła
- Przestań, nie wygaduj głupot...  podszedłem do niej, łapiąc ją za ramiona
- Daj mi spokój... nie chcę cię znać...  spojrzała mi w oczy
- Sygna, proszę cię... daj mi drugą szansę...  jęknąłem błagalnie


Sygna?

Od Winter'a - CD. Daenerys

Zauważyłem go z okna pracowni, gdzie mieszałem zioła na kolejne dawki leków. Ogromny cień na tle jasnego nieba. W jednej chwili do mojej głowy dotarły okrzyki strachu i niedowierzania najróżniejszych zwierząt.
Uciekały. Wszystkie w obrębie pięciu mil. Słyszałem nawet warkliwe nawoływania wilków chcących jak najszybciej opuścić swoje legowiska.
Jak najszybciej wyszedłem z domu wpadając na południowe słońce. Dusznym powietrzem prawie nie dało się oddychać, co nie było normalnym zjawiskiem dla tej części lasu.
Rozejrzałem się po polanie rozciągającej się wokół mojego domu w poszukiwaniu Tańczącego Liścia. Przez chwilę przeszło mi przez myśl, że może uciekł tak jak reszta zwierząt, ale w tej samej chwili go zobaczyłem. Stał na samym skraju lasu, żłobiąc kopytem w ziemi, jakby zupełnie nie zauważył szerzącej się wokół paniki. Ale zauważył. Widziałem, jak jego uszy poruszają się co chwila w inną stronę, nasłuchując otaczających go dźwięków. Też je słyszałem.
Wkładając dwa palce do ust, gwizdnąłem głośno, zwracając na siebie uwagę konia. Podniósł głowę, patrząc na mnie, po czym wrócił do swojej poprzedniej czynności.
Nie raz już ignorował moje wezwania, jednak nigdy w tak ważnej sytuacji.
Zirytowany ruszyłem w stronę Tańczącego Liścia. Od samego początku wiedziałem że jest samolubny i arogancki, ale ze względu że szanowałem jego potrzebę wolności i niezależności, on szanował mnie i zjawiał się, gdy go potrzebowałem. Zawsze, tylko nie tego dnia.
Bez słowa wskochyłem na grzbiet nieosiodłanego wierzchowca - bo jak to mówił, siodło uwłacza jego godności, a on nie jest jakimś kucykiem hodowlanym, by sobie na to pozwalać.
'Dlaczego tak brutalnie, Winnie?' zignorowałem jego pytanie.
- Jedziemy - oznajmiłem dając mu równocześnie znak kolanami. Ponarzekał, przeklął mnie kilka razy tylko jemu znanymi przezwiskami i w końcu ruszył we wskazanym mu kierunku.
Kluczyliśmy między gęstymi drzewami. Ludzie z Królestwa Tierra'y przywykli do życia w półmroku liści, w świetle ledwo przedzierającym się przez korony drzew, ale nawet oni rzadko kiedy mają odwagę wejść do Wielkiej Dżungli. Nawet tych kilku śmiałków nigdy nie pozna jego tajemnic. Błądzą na jego obrzeżach myśląc o sobie jak o wielkich odkrywcach i bohaterach. Ale nawet mnie - stałego i jedynego ludzkiego mieszkańca tajemniczego lasu - często ta puszcza zaskakuje. Dokładnie tak jak tego dnia.
Myślałem że poznałem już wszystkie większe gatunki zwierząt zamieszkujących Dżunglę... A wtedy pojawiło się to...to coś. Coś na tyle dużego i niebezpiecznego, że bały się tego wszystkie inne zwierzęta. Można by pomyśleć, że to samobójstwo szukanie go... Ale ja w jakiś sposób zawsze dogadywałem się ze wszystkimi "bestiami".
'Zawródźcie' ten głos był nagły i niezwykle głośny. Spojrzalem w dół - Tuż koło nas biegła Saba. Nie patrzyła na mnie. Biegła, szarymi oczami wpatrujac się w gestwine przed sobą. Zdziwiłem się, widząc ja, choć poczułem też ulgę. Z nią u boku zawsze czułem się pewniej w lesie.
'Winnie, przyczepił się do nas jakiś kundel.' odezwał się Tańczący Liść. On i Saba nigdy za sobą nie przepadali. Na poczatku nie wiedziałem, co o tym sądzić ale z czasem przyzwyczailem się do ich uszczypliwości, a nawet zaczęły mnie bawić. 'Przepędź go. Na pewno roznosi pchły...  I inne wstretne choroby'
'Zamknij się, kobyło' warknęła zaraz Saba 'gdzie twój dzwonek? Wolałabym wiedzieć, kiedy się zbliżasz'
Dałem Tańczącemu znak, by odrobinę zwolnił, jednak wciąż kierował się w stronę, w którą leciało tamto zwierzę. Saba dostosowała się do nas, wciąż biegnąc po naszej prawej.
'Posłuchaj mnie, zawróć' zwróciła się do mnie wilczyca nie spokojnie poruszając nosem.
- Wszystkie zwierzęta uciekły. Dlaczego?
Saba przez chwilę milczała, wpatrujac się w gestwine drzew, jakby zastanawiała się, czy nie lepiej byłoby mnie okłamać. Nie raz już się tak zachowywała, jednak ostatecznie, zawsze mówiła mi prawdę. Tak jak i w tym przypadku.
'W lesie pojawiło się coś niebezpiecznego. Nawet Trodisy się tego boją.'
- Wiesz, co to jest?
'Nie. Nikt nie wie. Czujemy tylko energie tego stworzenia. Złą energię. Tego czegoś nigdy nie było w naszym lesie. Starszyzna nigdy się z czymś takim nie spotkała. A to znaczy, że trzeba uciekać.'
Starszyzna była czymś w rodzaju rady najstarszych, a co za tym idzie najmądżejszych, osobników z rasy Saby. Sama wilczyca pamięta ostatnią wojnę miedzy Tierra, a pozostałymi Królestwami i w swoim stadzie wciąż była uwazana za młodego wilka, więc nawet nie próbowałem sobie wyobrażać, jakie czasy pamiętała Starszyzna.
Nic już nie mówiąc popędziłem Tańczącego Liścia, chcąc jak najszybciej dotrzeć już do tego stworzenia. Słyszałem jak Saba woła, bym zawrócił, ale nie zwracałem na nią uwagi. Powodował nią instynkt, a mnie prowadziła ciekawość.
Zsiadłem z konia niedaleko polany gdzie, jak sądziłem, wylądowało tajemnicze zwierzę i nie pomyliłem się. Gdy tylko rozsunąłem zasłonę liści, przed moimi oczami stanęło... W zasadzie sam nie wiedziałem, co to jest. Było ogromne. Tułów, pociągły, przypominający jaszczurzy, razem z długim ogonem i prostokątną głową pokryte byly ogromnymi, czarnymi, mieniacymi się w słońcu łuskami. Z czubka głowy zwierzęcia, wystawała para skręconych baranich rogów, a z tułowia skrzydła przywodzące na myśl nietoperza.
Cokolwiek to było, było przepiękne.
Dopiero po chwili dostrzegłem dziewczynę stojącą obok stworzenia. Wpatrywała się we mnie, jakby zobaczyła ducha.
'Zamierzasz tak stać i się gapić, zboczeńcu?' ta uwaga mnie otrzezwiła. Rzeczywiście musiałem stać tak przez dłuższą chwilę przyglądając się im. Roześmiałem się głośno podchodząc bliżej.
- Wybacz moje złe maniery, ale nie codziennie widuje się tutaj coś tak pięknego.
Stworzenie schyliło lekko głowę i zaśmiało się w moich myślach.
- Co was tu sprowadza? - zwrociłem się do rudowłosej dziewczyny, choć wciąż zbliżałem się do ogromnego zwierzęcia, aż w końcu położyłem rękę na jego ogromnej głowie. Pozwoliło mi na to, przymykając oczy, gdy mimowolnie zacząłem drapać je za jednym z wielkich rogów.
Szukamy schronienia - oznajmiła dziewczyna, i dzięki tym słowom przykuła moją pełną uwagę. Ludzie z Królestwa Tierra’y uważa się za zamkniętych i niegościnnych. I może nawet po części tak jest, ale zawsze mamy swoje powody. Od dziecka starałem się, by być inny, bardziej otwarty na ludzi, jednak pewnych wrodzonych nawyków, nie da się wyplenić. Pomyślałem o Sabie, która wciąż kryła się za moimi plecami razem z Tańczącym Liściem, wciąż szepcząc mi w myślach, bym uciekał. Pomyślałem o wszystkich zwierzętach, które już to zrobiły, tak jak nakazywał im instynkt. To zwierze, choć piękne, według zwierząt było niebezpieczne. Ufałem im i nie mogłem pozwolić, by one wszystkie straciły swoje domy.
Odsunąłem się od ogromnego stworzenia i z założonym na piersi rękami spojrzałem prosto w oczy dziewczyny.
Niestety, tu nie możecie zostać.

<Daenerys? Przepraszam, jeśli coś jest… bez sensu, ale pisałam to na wyjeździe :P >

31 sierpnia 2015

Od Arona - CD. Caroline

Przyjęcie, bal czy jakkolwiek by tego nie nazwać trwało w najlepsze.  Bogato urządzona sala wypełniona ludźmi kołysała się w rytm rozbrzmiewającej muzyki. Po parkiecie wirowały w tańcu kolorowe suknie, a co bardziej ociężali goście obstawiali niby Cerbery stoły z jedzenie, uszczuplając suto zastawione talerze, półmiski i tace. Z zainteresowaniem przyglądałem się elegancko ubranym damom, nie oszczędzając się na uśmiechach i przymilnych spojrzeniach. Mattias, opierający się o ścianę obok mnie, znużonym wzrokiem wodził po pomieszczeniu, wzdychając cicho do siebie. Nudziło mu się, nie da się zaprzeczyć. Biedaczysko nie mógł nawet poczytać, bo uno oświetlenie sali jak piękne by nie było, kiepsko nadawało się do czytania, secundo nie mógł zabrać ze sobą żadnej lektury. Rozkaz ojca, który ponownie próbuje rozpaczliwie przystosować Matta do życia w społeczeństwie, choć efekt będzie zapewne taki sam jak zawsze. Czyli żaden. Choć mój brat nigdy nie sprawiał problemów wychowawczych, tak tej jednej rzeczy rodzice nie są w stanie mu wpoić. Chociaż czy "wpoić" jest dobry określeniem? Raczej zmusić, wmusić? Po prostu zaprzyjaźnić go z innymi mimo jego woli, tak bym to ujął. Tak czy owak dwadzieścia lat starań spełzły na niczym i papa powoli sobie odpuszcza, choć porywami znów budzi się w nim chęć wprowadzenia zmian w życiu młodszego syna. Troszkę to smutne, jakby nie patrzeć. Ale cóż próbowałem mu to przetłumaczyć, mama próbowała, nawet dalsza rodzina próbowała, ale widać upartość Matta nie bierze się znikąd i ojciec równie skutecznie ignoruje nasze prośby, co Mattias jego starania. No zdarza się.
Spojrzałem na brata z troską, zwracając tym samym na siebie jego uwagę. Zerknął na mnie spod przymrużonych powiek zadając mi niemo pytanie czego od niego chcę. Uśmiechnąłem się, i popychając go lekko w ramię, kazałem mu podążać za sobą. Nieśpiesznym krokiem ruszyłem na drugą stronę sali, kierując się pod zdobiony karnisz ze świecami. Było tam więcej światła niż w miejscu gdzie wcześniej staliśmy, i jakoś tak się złożyło, że nikt w okolicy tego kąta nie stał ani się nie kręcił. Idealne warunki dla Mattiasa.
Chłopak po chwili gapienia mi się w plecy podbiegł, i wyrównał ze mną krok, nie spuszczając ze mnie pytającego spojrzenia. Nie zwracając na niego większej uwagi podszedłem do wypatrzonej miejscówki, po czym odwróciłem się do brata, wyszczerzając zęby. Mattias zmarszczył lekko brwi, w ciągu dalszym nie wiedząc do czego zmierzam. Nie chciałem go już dłużej trzymać w niepewności, więc bez dalszych wstępów wyciągnąłem z tylnej kieszeni spodni niewielką książeczkę. Opatrzona w czarną okładkę, złotym pismem dumnie głosiła, że jest bestiariuszem autorstwa Wilkasa Uszatego, wydaniem pierwszym i tym samym najrzadszym. Przekazałem ją w ręce szczerze zaskoczonego Mattiasa, puszczając do niego pawie oczko.
- Tylko nie mów tacie, że krzyżuję mu plany - powiedziałem wesoło - Mam nadzieję, że ta lektura jakoś ci pomoże znieść ten wieczór. Niestety żadna inna nie zmieściłaby się do kieszeni, wybacz, bracie. Tak czy owak baw się dobrze.
Rudzielec uśmiechnął się do mnie leciutko, w podziękowaniu. Nie przeszkadzając mu dłużej wróciłem na środek sali, zastanawiając się czy mogę jeszcze komuś pomóc czy może mogę zająć się zagospodarowaniem swojego własnego czasu, najlepiej zapewniając sobie jakieś miłe towarzystwo. Dopiero po chwili przypomniałem sobie o tej dziewczynie, która tak sukcesywnie przekręciła moje imię. Na to wspomnienia zachciało mi się śmiać. Zagryzając dolną wargę, wyszedłem z sali nie chcąc wybuchnąć śmiechem w samym środku tłumu, choć i tak zdołałem zwrócić na siebie uwagę kilku osób. Dopiero za zamkniętymi drzwiami pozwoliłem sobie na śmieszki, a przy okazji zainteresowałem się gdzie ów dziewczyna się  podziewa. Jak jej tam szło.. Car.. Caroline, no tak. Czy  nie miała wyjść na zewnątrz? Tak mi się wydaje. Nie zaszkodzi sprawdzić.
Wartkim krokiem wyszedłem z zamku, mijając po drodze innych gości, którzy również postanowili na chwilę oderwać się od zabawy. Niestety, ale nie udało mi się napotkać żadnych samotnych dam, niech to. Szkoda, szkoda, wieczór mógł zlecieć mi o wiele szybciej. ale cóż. Może przynajmniej poznam nieco bliżej Caroline. Jakby się zastanowić, to całkiem niezły pomysł. Hmf. Uśmiechnąłem się delikatnie do siebie i, z wesołością wyruszyłem na dalsze jej poszukiwania,
Dziewczyna przywitała mnie skupionym spojrzeniem, odrywając się od lektury. Patrzcie, patrzcie, mól książkowy niczym Mattias. Zamieniłem z nią kilka średnio ważnych uwag, a na zadane pytania wzruszyłem lekko ramionami.
- Wierz na słowo, że dostarczyłaś mi zabawy na cały ten wieczór, złotko - uśmiechnąłem się szeroko - Nie tylko mi zresztą. Ale odpowiadając na twoje pytanie przyszedłem się przewietrzyć i sprawdzić co w sumie u ciebie słychać. Nie widziałem cię nigdzie na sali. Nie jesteś zbyt wielką fanką takich przyjęć, co? - spojrzałem na nią przekornie.

<Caroline?>

Od Cirilli - CD. Ikaleta

Ikalet poszedł, a ja zaczęłam rozmyślać. Rozmyślać nie wiem nad czym... nad światem? Może nad sobą?
Doszłam do wniosku, że jestem teraz bardziej otwarta niż zamknięta w sobie. Nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że poznaję tutaj jednak wspaniałych ludzi. W tym durnym i cholernym szpitalu, w którym czuję się jak w psychiatryku. Nie, nie mam ze sobą problemów i jestem przekonana całą sobą, że jest to sprawka tej strzały.
Swoją drogą, skąd wzięła się ta strzała? Niebieskie drzewce pochodzą z północy, to znaczy z stamtąd, skąd uciekłam. Wujek Lambert zawsze mnie zabierał na upór do lasu na swoje polowania. Zawsze miałam patrzeć jak zabija biedne zwierzęta. Było to dla mnie, wrażliwca również bardzo straszne przeżycie, jednak zapamiętałam jeden szczegół: jego drzewce były niebieskie. Byłam jakby oddzielona od świata, więc zapamiętałam tylko jego, niebieskie drzewce. Dalej nie mogłam zobaczyć, ponieważ wujek mnie nigdzie nie wypuszczał, a zaczęłam oglądać świat przekroczywszy teren Amazji.
Moje rozmyślania przerwało wejście do mojego pokoju w którym leżałam. Czy podniosłam się dlatego, że myślałam, że wchodzi do mnie wujek? Czy po prostu dlatego, że wracał Ikalet?
Ani jednego, ani drugiego nie da się wytłumaczyć. Wujek? Nie jest podobny do Ikaleta... Chyba. A dlatego, że on wracał? Nie, chyba się nie zauroczyłam.
Za nim weszła jeszcze jedna osoba.
- Namida! - uśmiechnęłam się. Ta odwdzięczyła się tym samym.
- Miło ciebie znów zobaczyć. Nie udało mi się znaleźć kwiatów - spochmurniała nagle. - Ale wiem, że nie były potrzebne.
- One w ogóle nie istniały. Ten pajac nie znał się na leczeniu, dziwi mnie, że nadal tu pracuje. - powiedział nagle Ikalet, jakby z pretensją w głosie do owego "pajaca".
- Czyli moja praca poszła na marne? -westchnęła cicho dziewczyna. Przyjęłam wyraz niesmaku, bo to jednak prawda. Nie sądzę, by Namida nie wzięła kwiatów exantusa na poważnie, dlatego cały las zapewne przebrała. Trochę żal mi jej było, bo to wszystko było jednak dla mnie, a okazało się w pewnym sensie bezskuteczne.
- Oczywiście, że nie. Dzięki tobie wiemy, że nie należy słuchać pajaca w okularach. - powiedziałam, aby rozładować smutną energię. Wszyscy się serdecznie zaśmiali.
A mi nagle zrobiło się zimno. Strasznie, potwornie zimno. Jeszcze? Myślałam, że będzie już dobrze. Oby nie było sceny z wujkiem.
- Ikalet. - powiedziałam. - Zimno mi.
Lekarz w tej chwili dobiegł do mnie i z krytyczną miną okrył kocem.
Wybiegł z pomieszczenia.
- Co mu się stało? - zapytała Namida, krzyżując swoje brwi. - Nic z tego nie rozumiem.
Popatrzyłam na nią spode łba. Wzrokiem współczucia.


Ikalet? Przepraszam, że długo czekałaś ;-;

30 sierpnia 2015

Od Itachiego - CD. Nastii

Przyznam, że podobał mi się tamten nagły pocałunek, ale to było dość niezręczne z drugiej strony... Popatrzyłem na duże różowe drzewo, które wydawało się być niepokonane i nieugięte. Kiedyś moja mam mi opowiadała o tym drzewie... A dokładniej skąd się tutaj wzięło, ale nie wiadomo czy ta historia jest prawdziwa, czy nie...
- Wiesz... Moja mam mi kiedyś opowiadała historię tego drzewa... Nie wiem czy mówi ona prawdę, ale jak chcesz mogę ci ja opowiedzieć...
- Dawaj! - powiedziała twierdząco.
- Kiedyś w pięknej wiosnę, gdzie panował pokój i radość przyszły prawie jednocześnie na świat małe niemowlęta od różnych matek i ojców. Jedna dziewczyna, a drugi chłopak. Te dwie rodziny poznały się i zaprzyjaźniły. Lecz pewnego dnia między nimi doszło do kłótni i przez to rodziny zostały skłócone i śmiertelnie na siebie obrażone... Wyszła z tego wielka woja... każda z rodzin miała swoich sojuszników przeciwko przeciwnej stronę, co sprawiło, że często dochodziło do bitew, z których nie wychodziło się przeważnie żywo... Dzieci dorastały i zaczęto im wpajać, że wszystko, co jest przeciwko ich rodziną trzeba zniszczyć. Dziewczyna wyrosła na wojowniczkę, a chłopak na wojownika. Pewnego razu spotkali się w tym lesie i oboje się w sobie zakochali od pierwszego wejrzenia. Mimo, iż byli wrogami zakochali się w sobie, czego nie popierały ich rodziny... Zabroniono im się ze sobą spotykać i nadal toczyli ze sobą wojnę... Jednak dwa złamane serca nie mogły znieść bólu rozłąki.... Dlatego pewnej nocy oboje uciekli ze swoich domów, które przypominały nieco dla nich więzienia i postanowili się zabić! Oboje znaleźli się w tym miejscu, w którym teraz my stoimy i oboje jednocześnie wbili sobie noże w serca i umarli razem w imię miłości... Gdy obie rodziny pojęły, co się stało i pojęli, że to przez nich ich dzieci się zabiły... Postanowili posadzić na miejscu ich ciał i jednocześnie miejscu spoczynku wiecznego, drzewo które miało symbolizować: wolność, miłość, pokój i szczęście... drzewo rosło i rosło przez wiele tysięcy lat, aż w końcu stało się najpiękniejszym drzewem ze wszystkich i ludzi nazwali je Drzewem Miłości. - gdy skończyłem opowiadać historię drzewa Nastia się na mnie popatrzyła z takim dziwnym błyskiem w oczach i powiedziała:
- Myślisz, ze to prawda ta historia? - zapytała z ciekawością i nadal patrzyła na drzewo.
- Tego nie wiem, ale podobno zawsze jest jakieś ziarno prawdy w takich historiach... - powiedziałem i popatrzyłem się na piękną Nastię....

Nastia? ^^

Od Kiary - CD. Williama

Przez chwilę myślałam, że nasz towarzysz nas nie opuści na dół po tym, jak mu trochę pomogliśmy. Jednak ku naszej uldze zaczął nas opuszczać i zjeżdżaliśmy coraz do niżej. Gdy w końcu znaleźliśmy się na dole jakoś uwolniliśmy się z kajdan i zaczęliśmy myśleć dalej, jak się stąd wydostać. Ściany były śliskie i uniemożliwiały ucieczkę za pomocą wspinaczki, a nawet gdybym użyła swojego żywiołu to i tak byłam za słaba, żeby wszystkich na tyle do góry podnieść… Odruchowo dotknęłam tej ściany i chciałam coś wymyślić, lecz nic takiego nie wpadało mi do głowy. Spojrzałam na moich towarzyszy, żeby zobaczyć co robią… Podeszłam do nich i narysowaliśmy na ziemi jakby plan ucieczki. Pośród kości i szczurów! Ohyda! Smród był straszny, lecz dało się go jeszcze znieść. Gdy się nachyliłam zobaczyłam narysowane drzwi, którymi wyszli strażnicy i tunele, którymi nas prowadzono. Wszystko było świetnie strzeżone. Podnieśliśmy do góry z powrotem granitową płytę, żeby wyglądało, że wciąż jesteśmy u góry. Potem schowaliśmy się obok drzwi, żeby strażnicy wbiegli i żeby ich obezwładnić bądź zabić. Lecz oczywiście wezwanie strażników spadło na mnie… Typowe, bo baba zawsze dostaje takie zadania, lecz pragnienie wolności sprawiło, że się zgodziłam choć niechętnie. Każdy wziął do ręki po ostrej kości z połamanych szczątków żeber bądź innych ostrych kości i ustawiliśmy się tak, że nie było nas widać. Przypadkowo nadepnęłam noga na ostrą połamaną kość biodrową i zraniłam się do krwi, lecz na szczęście nie krzyknęłam, choć miałam ochotę to zrobić z chwilowego bólu. Towarzysze popatrzyli się na mnie, lecz dałam im do zrozumienia, że nic mi nie jest i możemy dalej wcielać plan w życie. W końcu nabrałam powietrza i krzyknęłam z całych sił:
- Hej! Nie zostawiaj nas! Pomóż nam też się uwolnić czubie! – krzyknęłam tak jakby wyglądało, że jeden z więźniów się uwolnił. Odgłos moich krzyków odbił się kilka razy od ścian dając efekt echa jakbyśmy byli w jakiejś studni. Nie mogłam jakoś w to uwierzyć, że strażnicy mogą przybiec na takie żałosne i słabe krzyki, jak moje lecz byłam w błędzie! Usłyszeliśmy, jak po schodach biegną strażnicy… I coś do siebie krzyczeli. W tedy przykucnęliśmy, a gdy usłyszeliśmy, jak jeden z czeladników otwiera drzwi poczekaliśmy, jak wbiegną do środka, żeby sprawdzić, co się dzieje. Plan póki, co się sprawdzał, bo czeladnicy wbiegli do środka, jak wystrzeleni z procy! Wtedy zaatakowaliśmy. Chłopaki złapali dwóch strażników na szyję i wbili im ostre kości w tchawice. Z początku się szarpali, lecz potem padli na ziemię konając dość szybko, bo się wykrwawili. Tę robotę zostawiłam facetom, bo to oni byli silniejsi, a ja nie miałam zamiaru rzucać na czeladników, gdy byli uzbrojeni po zęby. Ja wykonałam swoją cześć zadania, a oni wykonywali swoja część. Szybko wybiegliśmy z wieży zamykając grube stalowe drzwi. Teraz najtrudniejsze zadanie… Wydostanie się na powierzchnię! Korytarze były wąskie i ciemne. Co jakiś czas były na ścianach zapalone pochodnie, żeby choć trochę było coś widać. Szłam na końcu i pilnowałam naszych tyłów. Zeszliśmy po schować w dół do szóstego piętra i wtedy jeden z towarzyszy się zatrzymał. Patrzył na jedne z drzwi w zamyśleniu, a my czekaliśmy dość niecierpliwie, bo reszta czeladników mogła się już zorientować, że uciekliśmy. W końcu nie wytrzymałam i złapałam go za rękę mówiąc:
- To nie czas na rozmyślenia! Chcemy się stąd wydostać czy nie?! – powiedziałam stanowczo i patrzyłam, co mężczyzna ze szmaragdowymi oczami zrobi. Po chwili spojrzał na mnie na znak, żebym cofnęła swoja rękę. Zrobiłam to, bo widziałam w jego oczach lekką złość i jednocześnie rozterkę. Nagle z drzwi, w które się tak patrzył wyjrzał więzień przez stalowe kraty w drzwiach. Spojrzał na nas i rozpoznał jednego z naszych towarzyszy.
- A… ucieka się co? Ha ha! Może i umiesz skradać tożsamość, ale nigdy się nie staniesz w pełni kimś kim nie jesteś! Daleko nie zajdziesz... I co czujesz gniew?! Czujesz?! Ha ha! – Mężczyzna z celi cały czas to powtarzał i było widać, że jest „nienormalny”. Nie był zdrowy psychicznie i było to widać od razu po jego zachowaniu i jego paskudnej gębie. Wtedy nasz towarzysz Florian Robaczywy czy jak go tam zwą… Wkurzył się! Podbiegł do drzwi i wbił ostra kość w jego gardło przekręcając kość, co chwilę wiercąc nią w jego tchawicy… Coś do niech powiedział i puścił jego martwe zwłoki, które z hukiem upadły na ziemię! Był to dla mnie odrażający widok… Nie przywykłam do patrzenia na coś takiego więc musiałam odwrócić na chwile wzrok. Gdy się odwrócił był częściowo we krwi, bo krew z przeciętej tchawicy przysnęła na niego. Wtedy gdy częściowo odsłoniła się jego twarz… Zaczął mi kogoś przypominać! Nie byłam pewna kogo, ale na sto procent znałam go! Zastanawiało mnie tylko jaka jest jego prawdziwa tożsamość i z kąt go znam... Jednak nie miałam dużo czasu na rozmyślenia, bo w tedy usłyszeliśmy krzyki strażników!
- Więźniowie uciekli! Podnieść alarm! – krzyczeli strażnicy, który byli nad nami.
Zaczęliśmy uciekać szybko zbiegając po schodach, a gdy tunele zaczęły się rozwidlać w cztery strony wybraliśmy tunel po środku… Bardzo szybko biegliśmy w tych ciemnościach, a w oddali słyszeliśmy, jak strażnicy biegną i nasz gorączkowo szukają! Moja ranna noga się wtedy odezwała, bo mnie strasznie zabolała, kiedy próbowałam zwiększyć odbici się od ziemi, żeby szybciej biec. Moje mieście zadrżały, lecz dalej biegłam mimo, iż trochę zwolniłam… Wtedy za moimi plecami usłyszałam, jak jeden z czeladników za mną biegnie. Wtedy nagle poczułam na swojej prawej ręce dotyk innej osoby. Szybko się odwróciłam w biegu i zobaczyłam, że to ten cały Florian, który powiedział do mnie:
- To nie czas za rozmyślenia! Biegnij! – krzyknął, po czym przyspieszyłam, lecz w głowie sobie pomyślałam: I kto to mówi?! Bo przed chwila ja tak do niego mówiłam. Lekko przyspieszyłam, tak żeby nie obciążać zbytnio mojej nogi, która bolała jak diabli! Czeladnik nadal nas gonił i chciał czyś w nas strzelić, więc szybko wyjęłam kość, którą schowałam za paskiem i rzuciłam w niego sprawiając, że jego ostra część wbiła mu się w rękę uniemożliwiając strzał. Czeladnik stanął i krzyczał z bólu, a my dalej uciekaliśmy. W końcu dotarliśmy do części więzienia, w którym przesłuchuje się więźniów… Zaraz obok był pokój, gdzie wsadzano wszystkich nowo złapanych przestępców i obok były drzwi na wolność! Jednak musieliśmy jeszcze trochę powalczyć, bo dopadli nas czeladnicy! Wymachiwali w nas włóczniami i pałkami. Staraliśmy się ich unikać i uderzaliśmy ich do w twarz to w nogi, to pomiędzy nimi itp. Niektórych zabiliśmy, bo dranie byli strasznie żywotni, więc musieliśmy to zrobić… Gdy pokonaliśmy pierwszą falę czeladników czy tam strażników… Zaczęliśmy sprawdzać po kieszeniach rannych i zabitych czy nie mają klucza do drzwi wyjściowych. Gorączkowo szukaliśmy i gdy nadbiegali kolejni śmiałkowie, by nas obezwładnić znaleźliśmy klucz! Szybko wybiegliśmy po za drzwi więzienia i zamknęliśmy je. Zaczęli się dobijać ze nas i tak złapią, bo znają nasze tożsamości i ze im nie uciekniemy. Szybko uciekliśmy w gesty las próbując się ukryć, lecz gdy usłyszeliśmy, że zaczynają nas szukać z psami tropiącymi natychmiast zaczęliśmy uciekać. Była noc i co jakiś czas ja te łamagi potykaliśmy się o wystające korzenie z ziemi, lecz nadal biegliśmy. W końcu po długim i wyczerpującym biegu natrafiliśmy na wielka rzekę, która miała bardzo silny nurt… Patrzyliśmy się w poszukiwaniu innej drogi ucieczki, lecz niestety innej nie było! Gdy usłyszeliśmy, ze psy zaczęli nas doganiać ze swoimi opiekunami nie mieliśmy wyjścia i wskoczyliśmy do wody, a jej nurt zabrał nas daleko od naszej pogoni, lecz gdy chcieliśmy wyjść z wody… Silny nurt rzeki nam na to nie pozwalał i ciągnął nas coraz to mocniej w dół… nagle zobaczyliśmy przed sobą wodospad! Chcieliśmy się chwycić jakiś kamieni czy połamanych konarów drzew w wodzie, lecz było to na nic i spadliśmy z wysokiego wodospadu w dół głośno krzycząc… Gdy wylądowaliśmy w wodzie nagle opadłam z sił, a rana na nodze zaczęła bardziej krwawić. Zaczęłam się topić, bo nie mogłam wypłynąć… Byłam za słaba ze zmęczenia i ubytku krwi. Mimo, iż zgubiliśmy pościg i uciekliśmy z więzienia mogłam żałośnie skończyć tonąc w wodzie…

< William? Nie pisze tak ciekawie jak ty ale coś tam wyszło z moich wypocin… >

Od Kiary - CD. Zefira

Ciągle mnie zastanawiało, dlaczego ktoś robi tyle zachodu o tak mały i głupiutki pierścień. Trzymałam go w prawej ręce i obracałam go próbując coś z niego odczytać. Jednak mi to nie wychodziło. Zabawne. Ciekawiło mnie, kto chce go zdobyć i dlaczego. W mojej głowie przewijały się osoby, które mogłyby go chcieć, lecz raczej by nie robili aż tak dużego zachodu z nim… Może zwrócę się do mojego mistrza? Czy to w ogóle ma jakiś sens? A może jednak zagłębić się w tę tajemnicę? Sama nie potrafiłam podjąć decyzji. Mój mistrz mieszkał w lasach Armonii z dala od cywilizacji, więc nie byłam pewna czy rzucać wszystko i tak po prostu pojechać, żeby spytać się o mały pierścień… Z drugiej strony natomiast strasznie mnie intrygował ten maleńki przedmiot. Chyba zaryzykuję. I tak już jestem jedną nogą w piekle przez to, co robię… Jak to mówią ciekawość to pierwszy stopień do piekła, ale ja już chyba byłam dalej niż o jeden stopień, więc czemu tu nie zaryzykować? Po dłuższej konsternacji postanowiłam wyruszyć do mojego mistrza i spytać się go o co w tym wszystkim chodzi. Tylko on znał najlepiej starożytne języki z dawnych czasów Amazji. Nigdy nie przypuszczałam, że kiedyś będzie to przydatne… Nigdy nie potrafiłam zrozumieć czemu mój mentor siedział nad starożytnymi językami i zawsze uważałam, że to głupota się ich uczyć. A tu proszę! Nagle potrzebuję tłumacza w postaci mojego mistrza. Spakowałam wszystkie potrzebne rzeczy do dużej skórzanej torby i poszłam osiodłać konia. Pozamykałam wszystkie okna i drzwi dość solidnie, więc nikt nie powinien wejść w żaden możliwy sposób do mieszkania. Wsiadłam na konia i ruszyłam w stronę Armonii. Gdy przejeżdżałam przez bramę Królestwa Tierra’y zaczęłam czuć lekką niepewność, ale już nie mogłam się wycofać. Popędziłam konia i zostawiłam za sobą mój dom i bezpieczny kąt. Pierwszy raz opuściłam sama moje królestwo bez nikogo u boku. Pamiętałam kiedy mistrz mnie tu przyprowadził na zakończenie szkolenia. To było bolesne pożegnanie, lecz wiedziałam, że muszę sama rozpostrzyj skrzydła i pójść swoją drogą. Łatwo powiedzieć niż zrobić z usamodzielnieniem się, lecz wyszło mi to na dobre. Ciekawiło mnie tylko czy spotkam moją siostrę… Podobno mieszkała w Armonii, ale ostatni raz rozmawiałyśmy kilka lat temu. Nie wiedziałam czy ma kłopoty, czy po prostu nie ma czasu, lecz nie wnikałam w to. Tija zawsze chciała wykazać się samodzielnością, więc postanowiłam się nie wtrącać w jej życie. Dość szybko wjechałam do Królestwa Aire’a. Zwolniłam trochę konia, żeby ominąć na spokojnie tłumy ludzi którzy wręcz pchali się pod kopyta mojego konia. Zupełnie nie uważali. Jeden raz prawie nie przejechałam dziewczynki, ale Sonia w porę się zatrzymała i uniknęłam katastrofy. Dziewczynka popatrzyła na mnie zdziwionym wzrokiem, lecz ja popędziłam dalej mojego konia. Następny przystanek to Królestwo Fuego’a. Najbardziej nie lubiłam tego królestwa, lecz musiałam koło niego przejechać, bo była przez nie najszybsza droga do Armonii. Wjeżdżając do tego gorącego królestwa od razu lekko zaczęłam się dusić z gorąca. Było strasznie gorąco! Nie mogłam uwierzyć, że potrafią mieszkać tam jacyś ludzie. Warunki były straszne… a przynajmniej dla mnie. Gdzieniegdzie płynęła magma, więc musiałam ją solidnie omijać, żeby nie zranić konia bądź siebie. Wszędzie panowała czerwień, a ludzie byli dość, że tak powiem niemili. Pospieszyłam konia, żeby jak najszybciej wydostać się z tego miejsca. Ku mojej uldze szybko wyjechałam z tego miejsca i ruszyłam w stronę terenów wspólnych wszystkich królestw. Zaczęło się ściemniać, więc schowałam się w jakimś lesie, upolowałam coś, rozpaliłam ognisko i przez chwilę oglądałam gwiazdy na nocnym niebie. Oparłam głowę o drzewo i myślałam nad sensem życia i tej wyprawy. Mój mistrz zawsze mówił, że tam w górze patrzą na nas nasi przodkowie i nas chronią. Nie bardzo w to wierzyłam, ale z drugiej strony może miał rację? Cóż! Patrząc w niebo tego się nie dowiem. Oparłam głowę o siodło, przykryłam się kocem i zasnęłam. Obudziłam się, gdy promienie słońca leniwie wstawały zza horyzontu. Wstałam leniwie i się przeciągnęłam. Poszłam do najbliższego strumyka i napiłam się łapczywie chłodnej i orzeźwiającej wody źródlanej. Zjadłam śniadanie i wsiadłam na konia dalej zastanawiając się nad moja wyprawą… Nie wiem czemu. Może po prostu z tego powodu, że nie wiedziałam czy to jest takie ważne. Przejeżdżałam przez wspólne tereny i podziwiałam ich piękno. Niektóre tereny przypominały mi moje królestwo, co sprawiało, że czułam się dziwnie rozdarta… Nie sądziłam, że kiedyś aż tak przywiążę się do jakiegoś królestwa, ale jak widać byłam wierna Tierrarze mimo tego, co robiłam. Zabawne, lecz w pewien sposób to prawda. Dość długo jechałam przez te tereny w lekkim zamyśleniu. Nagle moim oczom ukazała się brama wejściowa do Królestwa Armonii. Przełknęłam ciężko ślinę i ruszyłam do tego niezwykłego miejsca. Miasto było bardzo duże i wszędzie byli ludzie. Miasto było bardzo zadbane, a ludzie żyli w zgodzie i harmonii na pierwszy rzut oka. Miasto było naprawdę przepiękne! Trochę się pozmieniało, ale dodawało to miastu jeszcze więcej uroku. Wjechałam w boczną uliczkę, która była skierowana w stronę lasu. Miałam tylko nadzieję, że mistrz mnie pozna, a co najważniejsze czy pamiętałam nadal drogę do jego domu. Przedzierałam się przez gęste zarośla i starałam się utrzymać prawidłowy kurs. W pewnym Momocie jednak zgubiłam się i nie wiedziałam, co mam zrobić. Stałam w miejscu i patrzyłam się dookoła próbując wymyślić, jak mam pójść, żeby było dobrze. Zaczęło się znowu ściemniać. Nie wiedziałam, że aż tak dużo czasu minęło, gdy przedzierałam się przez te wszystkie zarośla. Zaczęła mnie ogarniać lekka panika. Nie znałam tak dobrze tych lasów, jak w Tierrarze, więc byłam zupełnie skołowana gdzie jestem i jak mam wyjść. Po chwili zapadła straszna ciemność. Nic kompletnie nie widziałam, a mój koń tupał ciągle nogami o ziemię na znak, że też jej się nie podoba ta sytuacja. Nagle usłyszałam czyjeś kroki! Odwróciłam się w stronę dobiegających odgłosów, lecz jakby co chwilę zmieniały kierunek. Po chwili poczułam na karku czyjś oddech! Odwróciłam się gwałtownie z mieczem w ręce, lecz nagle upadłam na ziemię! Byłam zdezorientowana. Nie wiedziałam, co się dzieje! Po chwili poczułam miecz na gardle i uniosłam wzrok z w stronę osoby, która go trzymała… Lecz było zbyt ciemno, żeby zobaczyć kto to taki. Chciałam zaatakować, lecz usłyszałam po chwili znajomy głos:
- Dziwi mnie, że tak się dałaś zaskoczyć Kiaro… Nie tak cię szkoliłem! – powiedział tajemniczy głos, po czym nagle zrobiło się jasno od pochodni, którą zapaliła ta osoba. Podniosłam się z ziemi i moim oczom ukazał się mój mistrz! Oniemiałam ze zdumienia! No! Jak widać mój mistrz jest nadal w świetnej formie po tylu latach.

< CDN >