Na koniec... raczej na początek

Każdy z nas jest pi­sarzem i na­pisze tyl­ko jed­na idealną książkę. Co dzień tworzy no­wy roz­dział. Bo­hater przeżywa wiele przygód, spo­tyka set­ki osób. Ak­cja toczy się od poczęcia po samą śmierć. Ty decydujesz co dzieje się w trakcie.
Pięć Królestw to grupowy blog opowiadający historie pięciu narodów żyjących na pięknych terenach kontynentu Amazji. Dołączając wcielasz się w średniowiecznego mieszkańca tego tajemniczego świata. Przygoda czeka na każdym kroku.
Aby dołączyć musisz:
1) przeczytać regulamin
2) wysłać formularz
3) wysłać pierwsze opowiadanie
4) wstawić baner 5K w dowolnym miejscu
Więcej w zakładce Formularz.

28 maja 2016

Od Erica

Ubierając rano zwykłą, lnianą koszulę – bez żadnych ozdobników, czy wyszukanych ściegów – pomyślałem, że dobrze jest wrócić do swoich korzeni. W końcu nie urodziłem się władcą. Jako dziecko, nie uczyłem się etykiety i ładnych uśmiechów. Byłem jak każdy inny mieszkaniec Aqua'y i nigdy nie zamierzałem się tego wypierać.
Idąc wraz z rodzeństwem, ciasnymi, zatłoczonymi uliczkami Vonnborg czułem się, jakbym cofał się w czasie. Jakbym znów był tylko jednym z pracujących w mieście ludzi, wynajmującym kwaterę od kobiety która liczyła sobie sporo ponad cenę. Czując zapach ukochanego miasta, słysząc jego dźwięk miałem wrażenie, jakby nic się nie zmieniło. Miasto wody żyło swoim życiem, więc i reszta świata powinna.
Ale zmieniło się wszystko.
Ze smutkiem zauważałem, że ludzie w mieście wyglądają jak cienie. Wciąż rozmawiają i śmieją się, jak dawniej, jednak nie ma w tym tej radości, jaka zwykła cechować nasz lud. Dzieci i dorośli chodzili głodni, bo i tak małe zasoby jedzenia utrzymujące nas przy życiu w dużej mierze odchodziło na utrzymanie wojska toczącego nie naszą wojnę. Również my – partyzanci – mieliśmy udział w głodzie i smutku sprowadzonym na miasto, a i zapewne całą resztę kraju. Kradniemy jedzenie i inne zasoby sprowadzane z Królestwa Fuego. Okradamy jednak nie tylko samozwańczego władcę, ale również ludzi o których los powinienem się troszczyć.
Na ramieniu poczułem poczułem uścisk czyjejś małej dłoni. To Dena próbująca wyrwać mnie z zamyślenia i zwrócić na siebie moją uwagę.
- Nie powinno nas tu być – powiedziała półszeptem patrząc mi w oczy. - To zbyt niebezpieczne. A co, jeżeli ktoś cię złapie?
- To misja jak każda inna – rzucił Thales w odpowiedzi. - Kiedy wykonamy zadanie, wrócimy do obozu.
Dena miała rację, że się martwiła. Strażnicy nowego władcy byli wszędzie. Patrole przedzierały się przez ulice, zmuszając nas do ciągłej czujności. Nie potrafiłem sobie wyobrazić co by się stało, gdyby jeden z nich rozpoznał we mnie dawnego króla. Najpewniej by mnie stracono. Może przedtem torturowano. Fuegończycy są dobrzy w torturach.
Również, nie byłem potrzebny do tej misji. Inni równie dobrze daliby sobie radę. Może nawet lepiej poradziliby sobie w sytuacji zagrożenia. To było samolubne, wyruszać razem zresztą grupy. I dlaczego? Bo tęskniłem za miastem? Bo zaczynałem wariować, przebywając wciąż w lesie? Narażałem tym nie tylko siebie ale i Denę, jak i całą resztę naszej grupy, jeśli coś pójdzie nie tak.
- Myślę, ze powinniśmy się rozdzielić – odezwała się Jill, wciąż uważnie obserwując otoczenie. - Szyciej wszystko załatwimy a i dostrzec nas w tłumie będzie trudniej. Ja z Thalesem...
- Nie – powiedziałem z lekkim rozbawieniem – Nie ma mowy, żebyście razem gdzieś szli. Wszyscy wiemy jak to się skończy
Widziałem udawane oburzenie na twarzach obojga. Spojrzeli po sobie, po czym znów zwrócili się do mnie.
- Jak śmiesz – rzucił Thales. Zaczęła się długa dyskusja o byciu dojrzałym i zaprzestaniu głupich zabaw na rzecz „wyższego dobra” która jak zwykle zakończyła się kłótnią i przepychanka tej dwójki. Spojrzeliśmy na siebie z Deną, nie wierząc że po raz kolejny wszystko kończy się w taki sam sposób i tymi samymi wyzwiskami. Czasem w takich chwilach zastanawiałem się, jak bardzo z siostrą przypominamy rodziców, znudzonych już wygłupami swoich dzieci podczas gdy innych wciąż one zaskakują.
Niestety, zażarta kłótnia Jill i Thalesa przyciągnęła czyiś niepożądany wzrok.
- Strażnik – pisnęła Dena, która jako pierwsza zauważyła go kroczącego w naszą stronę. Rodzeństwo od razu zaprzestało sporów. W moich myślach, strażnik już do nas podchodził, rozpoznawał mnie, aresztował całą czwórkę, a potem znęcał się nad jedynymi bliskimi mi osobami. Czułem, że zaczynam wpadać w panikę. Wiedziałem, ze nie zniósł bym tego po raz kolejny.
Wszystko działo się jak we śnie. Chwyciłem rękę Jill i pchnąłem ją w stronę Deny, karząc obu się gdzieś schować, uciekać. Rudowłosa protestowała chcąc walczyć, jednak razem z Thalesem jakoś zdołaliśmy zmusić ją do biegu za starszą siostrą.
Zostaliśmy we dwójkę, a strażnik wciąż się zbliżał. Spojrzeliśmy na siebie przelotnie. Widziałem przerażenie w oczach brata, jednak nic nie mogłem na to poradzić. Podejrzewałem, że on to samo widział w moich oczach. Strach i bezradność. Bez słów, każde z nas ruszyło inną uliczką, chcąc jak najbardziej oddalić się od miejsca zdarzenia i strażnika.
Przepychając się między ludźmi myślałem tylko o tym, by jak najszybciej dobiec do jakiegoś placu. Z jakiegoś powodu sądziłem, że plac był jedynym, co może mnie uratować. Więc kluczyłem między uliczkami, nie zwracając uwagi w którą stronę biegnę ani jakie budynki mijam, aż w końcu wypadłem na mały targ. Stanąłem u wylotu uliczki, nie wiedząc co robić. Dotarłem do placu, i co teraz? U wylotu kolejnej uliczki stał strażnik, taksując zebranych spojrzeniem, obserwując wszystkich i widząc wszystko. Nie mógł być to ten sam, który nas gonił, ale miałem wrażenie, że dokładnie wie kim jestem. Wie, że uciekam. Wie wszystko. Czułem na sobie jego wzrok, choć nawet nie zwrócił na mnie uwagi.
Wszedłem dalej między ludzi, przepychając się w tłumie i patrząc ponad głowami innych, szukając znajomego błysku strażniczego hełmu. Miałem wrażenie, że są wszędzie. Otaczają mnie, pozostając ukrytymi w tłumie, zwabiają w pułapkę.
Chcąc znów rzucić się do ucieczki, wytrąciłem jakiejś kobiecie koszyk, posyłając całe jej zakupy na bruk.
- Proszę o wybaczenie – rzuciłem pod nosem, schylając się po rozrzucone przedmioty.


<Lily?>

Od Allii - CD. Reiny

Po kupieniu na targu potrzebnych mi przedmiotów, w tym herbaty dla królowej i rzeczy, o które „prosił” mnie Roland, wsiadłam na konia, uprzednio dając mu odłamany kawałek marchwi, po czym ruszyłam do zamku, jednak nie dane mi było przejechać nawet kilometra, bowiem moją drogę zablokowała mi inna kobieta na koniu.
Samo zwierzę było od niej ciekawsze w swoim wyglądzie. Na pysku, pomimo jego brązowego umaszczenia, znajdowała się biała plama, kształtem imitująca czaszkę zwierzęcia. Przyznam, ciekawy zabieg stylistyczny. Dodatkowo czarna pofalowana grzywa, będąca w nieładzie, opadała lekko na oczy wierzchowca, w kolorze krwistej czerwieni. Zastanawiałam się przez chwilę jego pochodzenia, jednak zanim go oceniłam, przeniosłam wzrok na istotę siedzącą na nietypowym koniu. Dziewczyna, pomimo swojej płci, siedziała pewnie w siodle, na dodatek po męsku. Przyznam, iż nie przystoi to kobiecie, jednak ja również usadowiłam się tak, a nie inaczej, lecz to był przymus, a raczej wymóg, więc nie spierałam się zbytnio o to. I nie miałabym do niej nic takiego, gdyby w oczy nie rzucał się jej strój. Krótka peleryna, sięgająca do łopatek, naciągnięta na czerwone włosy ze złotym znakiem wyszywanym na czubku. Skórzana bluzka, jeśli można to tak określić, zszywana ozdobnie po bokach z małymi zdobieniami oraz innym materiałem przypadającym na zakrycie jej biustu. Całość chyba było swego rodzaju kombinezonem, bowiem nie dzieliło się na górę, ani dół. Duże wycięcia na udach zasłaniały specyficzne rajstopy, kończące się w połowie owej części ciała, bowiem tam już zaczynały się długie buty. Całą jej osobę uznałabym jedynie za niegroźną, lecz wyszczekaną, jednak jeden szczegół skutecznie mnie od tego odciągnął. Liczna broń, powtykana w specjalne kieszonki na samym szczycie kozaków, by ich właścicielka mogła jak najszybciej je wyciągnąć oraz na pasie.
Nie można również zapomnieć o rękawicach, które stylem przypominały jej buty, z licznymi, lekko ukrytymi ozdobami i równie długie, bo sięgające do połowy przedramienia.
Jeszcze raz zlustrowałam obie istoty badawczym spojrzeniem, ukrytym za zasłoną lekko zdziwionego oblicza.
– Kim jesteś? – zapytałam, nie patyczkując się, jak to zwykle mam w swych zasadach, lecz od razu pytając o jej stan, bowiem miałam co do niej pewne podejrzenia. Nigdy wcześniej jej tu nie widziałam, a nosząc taki strój i jeżdżąc na takim wierzchowcu na pewno bym ją zauważyła, choćby zdołała schować się w tłumie przed moim wzrokiem. Nawet po zmianie stroju, pewnie nieźle by się z niego wyróżniała, zważając na ognisto czerwone włosy, która, jak każdy wie, nie są cechą specjalną Armonijczyków.
– O, no błagam! – żachnęła się kobieta, teatralnie wywracając oczami i tracąc cały swój wigor, garbiąc się nieznacznie. Podniosłam w duchu brew na nią, bowiem widocznie nie przypadła mi do gustu. Jednak na twarzy pozostałam nie zmieniona, z lekkim uśmiechem. – Wymyślcie lepsze pytanie! – zawołała znudzona i popatrzyła na mnie nic nie wyrażającym wzrokiem. Po chwili ciszy, gdy lustrowała mnie krytycznym wzrokiem, dodała:
– Moje imię ci do szczęścia nie jest potrzebne, naprawdę. Ja chcę tylko trochę porozmawiać z tobą o Armonii, później ja pójdę swoją drogą, ty swoją. Rzecz jasna, trochę piętników mogę ci do sakiewki dorzucić za informacje. To jak będzie? – zapytała, uśmiechając się chytrze. Westchnęłam w duchu w akcie politowania dla tej dziewczyny, lecz uśmiechnęłam się do niej łagodnie.
– Ma godność Allia Torra – przedstawiłam się, lekko się kłaniając na koniu. Dziewczyna od razu przybrała niezrozumiały wyraz twarzy, lecz po sekundzie ponownie wykrzywiła się w grymasie lekkiego zirytowania pomieszanego z pogardą.
– Cyntia, świetnie, już się znamy, ale może odpowiedz na pytanie? – Popatrzyła na mnie jak na małe dziecko, które nie może zrozumieć prostego równania.
– Przykro mi, lecz myślałam, że Armonijczyk powinien wiedzieć dostatecznie dużo o swoim królestwie, by nie musieć pytać przypadkowego przechodnia – powiedziałam, jeszcze bardziej podnosząc do góry kąciki swych ust, lecz tylko w małym stopniu. Pomimo, iż nazwałam siebie „przypadkowym przechodniem” dobrze wiedziałam, iż od dłuższego czasu mnie śledziła. Cóż, stukotu kopyt niezbyt da się zamaskować. Kobieta spojrzała na mnie lekko zdziwiona, lecz w chwili obecnej niezbyt domyślałam się, co ta reakcja może oznaczać.
– Em… Z Armonii nie jestem – rzekła krótko, po uprzednim zacięciu. Jednak zaskoczyło mnie lekko, iż się do tego tak szybko przyznała. Coś kombinowała? – I nie pytaj z jakiego innego królestwa. Więc mów o Armonii – niemal rozkazała, znów powracając do swojego ironicznego spojrzenia. Zadziwia mnie. Może taki miała plan, może to jej głupota, jednak się przyznała do innej narodowości.
– Wybacz, ale jeśli się nie mylę, to mieszkańcy innych królestw mają wzbroniony wstęp na tereny Armonii – oznajmiłam ciepło, patrząc na nią wyczekująco. W oku błysnęła jej mała iskierka, której przyczyny nie dane mi było poznać, bowiem gdy otworzyła usta, jej pierwsze zdanie uciął dźwięk zdecydowanych, szybkich i urywanych dźwięków rozchodzących się po ulicach i odbijane od kamiennych ścian, dotarły do naszych uszu. Stukot kopyt o bruk. Normalnie upajający i melodyjny, teraz noszący ze sobą nutkę niepokoju oraz niewymownej groźby. Odwróciłam przed chwilą głowę w stronę źródła owego hałasu, który nie wyłonił się jeszcze zza uliczki, tak samo jak moja towarzyszka, jednak kątem oka dostrzegłam ruch mięśni na jej twarzy. A więc jednak?
– Jak mniemam, jesteś z królestwa zwanego Fuego? – zapytałam nagle, odwracając ku niej twarz z tym samym wyrazem, który zwykł mi towarzyszyć. Czy podejrzewałam to od początku? Tak. Kto by nie podejrzewał? Czyż ta istota nie wyglądała jakby żywcem wyjęta z tych okolic? Czerwone włosy, pewna siebie postawa, ton jakim się posługuje… I do tego te ubrania. Czy naprawdę nie starała się chociaż przebrać? Albo zarzucić na siebie pelerynę, która zakrywa więcej niż kawałek jej pleców? A wierzchowiec? Przecież… Ach, co za głupota.
Dziewczyna zacisnęła zęby ze złości, iż została zdemaskowana i odnaleziona. Zaśmiałam się cicho w duchu. Po co tu przyszła? Nie mogła być pierwszą lepszą osobą wyrwaną z tłumu, takich ubrań raczej nie noszą zwykli mieszkańcy, nawet takiego królestwa jakim jest królestwo ognia. Jest kimś więcej? Płatnym zabójcą? Przestępcą? Szpiegiem? W każdym tym przypadku musiała dostać od kogoś rozkaz. Żaden, nawet najodważniejszy idiota nie pcha się do Armonii wiedząc, że jest dobrze strzeżone. Morderca musiał najwyraźniej kogoś zamordować i dostać zlecenie. Przestępca ma podobnie, tyle, że na cel obrał sobie najpewniej skarb całego królestwa, a szpieg pewnie jest tu, by zdobyć informacje o słabych punktach Armonii, bowiem przecież obecnie szykuje się do wojny. W każdym tym wypadku, nie mam zamiaru pozwolić tej osobie na spełnienie swojej misji. Przyrzekłam służyć władczyni owego królestwa, więc przysięgłam również służyć i chronić całe królestwo.
Ponownie uśmiechnęłam się łagodnie do nowo poznanej, lecz już przeze mnie nie lubianej, kobiety.
– Widzę, że weszłaś tu siłą – stwierdziłam spokojnie, a ona jedynie posłała mi pełne nienawiści spojrzenie. Toczyłyśmy przez chwilę niemą wojnę, podczas której ona zastanawiała się najwyraźniej nad nowym planem, a ja nad tym, w jakich lochach ją umieszczą.
– Tam jest! – usłyszałyśmy męski głos, a po odwróceniu głów zrozumiałyśmy, iż należał on do strażnika, siedzącego dumnie na koniu i wskazującego odzianą w skórzaną rękawicę dłonią na stojącą obok mnie Fuegonkę. Po chwili cała grupa strażników, dosiadających potężne ogiery, ruszyła ku naszej dwójce.
Niespodziewanie, dziewczyna spięła wszystkie swoje mięśnie. Odwróciłam ku niej głowę, a owa istota sprawnie wysunęła stopy ze strzemion, odbiła się od swojego konia, po czym wskoczyła na tył mojego, skutecznie go przy tym strasząc tak, iż wierzchowiec, po uprzednim wierzganiu w miejscu, stanął dęba, dzięki czemu obie zsunęłyśmy się z jego grzbietu, lądując na ziemi. Żadna nie straciła równowagi i nie przewróciła się, co mieszkanka krainy ognia skutecznie wykorzystała i jednym ruchem wyciągnęła z kieszonki sztylet, po czym przyłożyła do mojego gardła. Spłoszony koń natomiast pognał w stronę strażników, na szczęście dla mnie, i na nieszczęście dla intruza, nie wyrządził większych szkód i po chwili odbiegł od całego zamieszania. Jeden strażnik zerwał się z miejsca i czym prędzej za nim pogalopował, najpewniej by nie siać spustoszenia, bowiem mógłby na przykład staranować ludzi bądź stragany.
– Wezwijcie posiłki! – zawołał, najprawdopodobniej dowódca, do dwóch stojących koło niego mężczyzn.
– Ani mi się waż! – krzyknęła kobieta stojąca za mną, prosto do mojego ucha. – Bo poderżnę jej gardło!
By potwierdzić wszystkich o swoich zamiarach, mocniej przyłożyła mi sztylet do skóry na szyi i nacięła malutki kawałeczek, z którego, pomimo iż rana była mała, poleciała dość duża stróżka krwi. Strażnicy zamarli jakby na zawołanie.
– Panowie… – zaczęłam znów tym samym, spokojnym głosem co wcześniej. Spojrzeli na mnie wyraźnie zdziwieni. – Wybaczcie, iż robię taki kłopot. Mogłam z nią nie rozmawiać. Przepraszam – rzekłam ze skruchą w głosie – Pokłoniłabym się na znak mojej winy, jednak sytuacja nie pozwala…
– Zamknij się! – syknęła do mnie jadowitym głosem kobieta. Odetchnęłam lekko, po czym podniosłam w górę dłoń. Nim wszyscy zorientowali się, co tak naprawdę próbuję zrobić, chwyciłam zdecydowanie sztylet za ostrze, tym samym przecinając sobie nim skórę. Jako, iż jego właścicielka trzymała rękojeść naprawdę silnie, musiałam użyć znacznej siły, by wyrwać jej go z ręki, jednak jej chwilowe poluźnienie uścisku, spowodowane nagłym zaskoczeniem, pozwoliło mi na wykonanie owego zadania. Już w pierwszych chwilach przeszedł mnie piorunujący ból. Zacisnęłam mocno moją drugą, zdrową dłoń w pięść, starając się zignorować prąd przechodzący po moim ciele. Niemal uśmiechnęłabym się na myśl o nawiedzającym mnie deja-vu, gdyby sytuacja nie była tak poważna. Krew trysnęła jak z fontanny, gdy silniej pociągnęłam broń tym razem ją wyrywając. Gdy to zrobiłam, szybko ją puściłam, a złapałam drugą ręką, tym razem w miejsce, gdzie normalnie powinno się ją trzymać. Odwróciłam się najszybciej jak to możliwe przodem do kobiety, która jeszcze przed chwilą trzymała moje życie na wodzy. Popatrzyłam jej w oczy, nadal czując piekące uczucie u dołu ręki, która teraz wisiała mi bezradnie wzdłuż mojego ciała, utraciwszy już sporą ilość czerwonej cieczy, bowiem bądź co bądź, ale rana była głęboka.
– Przykro mi, że do tego doszło – rzekłam do niej łagodnie, lekko skinąwszy głową, na znak współczucia. Zaraz po tym geście grupka strażników już znalazła się na ziemi, po czym podbiegła do dziewczyny i ją unieruchomiło.

Reina? Dobra, mój oficjalny licznik łapań za ostrze osiągnął kres swojego życia. Obiecuję, że już więcej tego nie zrobię, bo to robi się nudne...

27 maja 2016

Od Reiny - CD. Alli

 - Królowa mówi, że masz pojechać do Armonii i zdać jej później relacje z tego co widziałaś i czego się dowiedziałaś – z sali tronowej zamku Fuego’a wyszedł jeden ze sług królowej. Stałam przed salą i opierałam się właśnie o jedną z kolumn zamku mając ręce skrzyżowane na piersi. Spojrzałam z ukosa na dostojnego mężczyznę stojącego niedaleko mnie. Dopiero teraz dotarło do mnie, jaki rozkaz od królowej mi przekazał.
 - Czy ona na głowę upadła?! – syknęłam w stronę mężczyzny w miarę cicho. No tak, to królowa Fuego’a przecież, więc chyba ten rozkaz jest w miarę normalny, pomyślałam.
 - Cóż, rozkaz to rozkaz i nie powinnaś go kwestionować. Do Armonii jest się trudno dostać, fakt. Ale skoro królowa rozkazuje ci jechać tam, to znaczy, że masz tam jechać – odpowiedział wyniosłym tonem i dodał – Teraz muszę cię opuścić. Posiłek królowej trzeba przynieść – ukłonił się lekko i powędrował w stronę kuchni.
 - Posiłek królowej trzeba przynieść – powiedziałam dziecinnym głosem i z grymasem na twarzy. Sługa odwrócił się spojrzał na mnie zaciekawionym wzrokiem.
 - Coś chciałaś powiedzieć? – odrzekł. Pokręciłam przecząco głową z udawanym szerokim uśmiechem i przymkniętymi oczami. Mężczyzna odchrząkną po czym ruszył dalej w stronę swego celu. Westchnęłam i przewróciłam oczami. Lepszego zadania dla mnie nie miała niż wyprawa do Armonii, naprawdę. Ruszyłam powoli schodami, które prowadziły z pierwszego piętra na sam dół. Po chwili już byłam na dole i otwierałam ogromne drzwi od pałacu. Uderzyło mnie świeże powietrze gór, wokół których był położony zamek. Ludzie pracujący na zamku krzątali się na dziedzińcu. Dało się słyszeć rozmowy i krzyki na siebie. Chłodny wiatr rządził tutaj, a słońce bacznie obserwowało wszystko. Rozejrzałam się po miejscu, po czym poprawił kaptur i pomaszerowałam w stronę bramy zamku by z niego wyjść. Niedaleko stał mój koń – Eletria. Zwierze było głaskane przez jednego ze sług królowej. Wskoczyłam szybko na konia i chwyciłam wodzę dając łydkę, by klacz ruszyła. Koń podniósł głowę i prychnął.
 - Wybacz, ale zaraz mnie szlag jasny trafi. Później ci powiem czemu – szepnęłam do konia, nachylając się lekko do jej uszu. Pomimo tego, że Eletria była tylko zwierzęciem, to rozumiała wszystko co do niej mówiłam. Jedyna bariera do porozmawiania ze mną tkwiła w tym, że konie nie umieją mówić.
 - Otworzyć bramę! – krzyknęłam do strażników. Jeden wyjrzał, by zobaczyć kto o to prosi. Znając moją osobę, pokazał ręką do reszty by podnieśli metalową bramę stworzoną z krat. Kiedy dało się już przejechać, popędziłam Eletrię do kłusa i wyjechałyśmy z zamku.

***

 - Rozumiesz? Do Armonii! Za nim ja tam wjadę to mnie poćwiartują! – krzyknęłam zła leżąc na plecach na koniu. Plecami opierałam się o jej szyję, a nogi miałam za siodłem. Klacz prychnęła i potrząsnęła głową.
 - Ech, a trzeba było zostać przy płatnym mordercy – powiedziałam. Nagle Eletria się zatrzymała i podniosła delikatnie nad ziemia przednie kopyta.
 - Ejże! – rzekłam i przekręciłam się tak, że znów siedziałam w siodle.
 - Co się dzieje? – zapytałam zdziwiona. Zwierze przekręciło delikatnie głowę w moją stronę i zarzuciło łbem. Teraz zrozumiałam o co jej chodziło.
 - Masz rację – powiedziałam, a na mojej twarzy zawitał mój chytry uśmiech, po czym dodałam – Nigdy nie odmawiałam sobie takich przygód. A i teraz może być zabawnie.
 Włożyłam stopy w strzemiona, chwyciłam mocniej wodze i dałam łydkę Eletrii nakazując by ruszyła galopem.
 - Więc i dziś sobie nie odmówię tego! – zaśmiałam się i pochyliłam się lekko do przodu, by koń mógł szybciej biec.
 Trochę czasu mi zajęło dotarcie na granicę Fuego’a i Armonii, ale dotarłam. Westchnęłam głośno i poprawiłam kaptur, który lekko mi się osuną podczas jazdy. Na terenach Armonii stała masa strażników z dość dużym obozem. Strzegli by nikt nie wszedł do królestwa, ani nie wyszedł. W końcu taki rozkaz wydała królowa Armonii. Cóż, ja będę musiała tym panom przeszkodzić w wykonywaniu swego zadania, gdyż ja muszę swoje wykonać. Prześledziłam wzrokiem obóz, po czym podjechałam bliżej strażników, którzy wybudowali niewysoki drewniany mur na tej części granicy.
 - Kim jesteś? – krzyknął do mnie jeden, kiedy podjechałam. Z chytrym uśmiechem wpatrywałam się w szyję konia.
 - Kimś, a ty na pewno nie zasługujesz na to, by poznać mą tożsamość – usłyszałam kilka cichych śmiechów. Z ukosa spojrzałam na mojego rozmówcę, który najwidoczniej był trochę poirytowany mną.
 - Kimkolwiek jesteś i jakiekolwiek masz zamiary, to wiedz jedno – nie przejdziesz tędy, ani żadną inną drogą do Armonii – rzekł stanowczo rycerz.
 - Nie to nie – powiedziałam i zaśmiałam się lekko odjeżdżając.
 - Lecz nie wiesz wszystkiego o moich zamiarach przyjacielu – powiedziałam sama do siebie kiedy trochę odjechałam. Zawróciłam Eletrię i popędziłam ją do galopu. Koń z łatwością się rozpędził i już był przygotowany do skoku przez drewniany mur. Na całe me szczęście, nie był on wysoki. Rycerze już mieli zamiar porozmawiać w spokoju, jednak kiedy mnie zobaczyli, od razu stanęli jak wryci i wyciągnęli po chwili miecze.
 - Uwaga! – krzyknęło kilku z nich, na co reszta spojrzała na mnie i zrobiła to co oni. Zaśmiałam się. Eletria już leciała nad murem i z gracją wylądowała po drugiej stronie, ruszając ponownie galopem uciekając od straży.
 - Na razie panowie! – krzyknęła za siebie i dodałam łydkę Eletrii, by ruszyła szybciej. Po chwili usłyszałam za sobą stukot końskich kopyt. Spojrzałam za siebie i dostrzegłam siedem mężczyzn na koniach ubranych w zbroje. Rzecz jasna zmierzali w moim kierunku. Ucieczka mi nic nie da, nawet jak im z oczu zejdę, to łatwiej im będzie mnie wytropić. A jak się ich pozbędę na razie, to już tak szybko mnie nie znajdą. Wstrzymałam trochę mojego wierzchowca, by zaczął wolniej galopować. Chciałam, by choć trójka z rycerzy mnie dogoniła, lecz dwójka z nich wysunęła się na przód i popędzili konie do szybszego biegu, by do mnie dotarły. Po chwili jeden galopował po mojej prawej stronie, a drugi po lewej.
- Jak leci? – uśmiechnęłam się szeroko do nich po czym puściłam wodzę i podsunęłam je bardziej pod siodło. Wyjęła nogi ze strzemion i usiadłam bokiem. Oparłam się rękoma o siodło i podniosłam nogi do góry, kopiąc mocno w bok jednego z mężczyzn. Byli na tyle blisko mnie, że bez problemu udało mi się go zrzucić z siodła. Pomogło mi też to, że niezły kawałek zbroi miał na sobie. Potem odwróciłam się do drugiego i załatwiłam go tak samo, choć ten szybciej przewidział mój ruch niż tamten, ale udało mi się go zwalić z siodła. Usiadłam znów w siodle i spojrzałam za siebie. Jeszcze piątka. Jednak pomimo tego, że jechałam w miarę wolno galopem, to tamci nie mogli mnie dogonić. Cóż, może to tylko dla mnie był wolny galop. Zatrzymałam wiec konia i chwyciłam w rękę moją broń.
 - Niestety, wy nie wykazaliście się dobiegnięciem do mnie, więc może załatwmy to bronią – rzekłam z błyskiem w oku. Rycerze do mnie dojechali i wyciągnęli swoje miecze. Dwójkę zabiłam, resztę po prostu zrzuciłam z siodła, jednak od tak ich nie zostawiłam. Szybko rzuciłam moja bronią w nogę jednego, bez pudła. Zawył głośno i złapał się za nogę. Zeskoczyłam z konia i wyjęłam ostrze, na co znów zawył z bólu. Pozostała dwójka, która spadła z siodła biegła już do mnie, jednak jednego potraktowałam tak samo jak pierwszego, a drugiemu rzuciłam dwa małe nożyki również w nogę, w końcu nie mogłam pozwolić by za szybko mnie dogonili. Ostrożnie, by nie zostać złapaną za rękę, wyjęłam szybko moją broń, podobnie zrobiłam z nożykami, na szczęście żaden mnie nie złapał, choć próbowali. Wsiadłam znów na konia.
 - Do zobaczenia panowie, miłego leczenia ran – zaśmiałam się i odjechałam od nich. Rzuciłam szybkie spojrzenie na miejsce, gdzie pokonałam pierwszą dwójkę. Leżeli nieprzytomni, widać upadek z konia w galopie nosząc na sobie taką zbroję nie był za przyjemny. Uśmiechnęłam się i ruszyłam dalej. O ile się orientowałam, to w tamtą stronę było jedno z miast Armonii – Miasto Harmonii. Chyba powinnam odwiedzić to miejsce. Choć pewnie niedługo nie będę tam pożądanym gościem. Straże z granicy pewnie powiadomią w królestwie o obecności intruza na ich terenach. Co raczej nie zmieni faktu, że będę przesiadywać na dachach budynków. Będę musiała tylko być trochę bardziej ostrożna na ulicach, ale i tak zawsze uważam by nikt mnie nie wyczaił.

***

 Na reszcie dotarłam do ów miasta. O dziwo, nikogo nie spotkałam na mojej drodze, na całe moje szczęście. Kiedy usłyszałam już głosy przechodniów, wiedziałam, że jestem koło miasta. W końcu je ujrzałam. Drewniane budynki, kamienne ścieżki i radosne rozmowy mieszkańców. Tak, to Miasto Harmonii.Powiedziałam Eletrii, by chodziła gdzieś w okolicach miasta, ale nie za blisko. Klacz się posłuchała, po czym odbiegła ode mnie. Westchnęłam, po czym odwróciłam się w stronę miasta. Nie miało żadnego ogrodzenia, więc bez problemu wspięłam się na dach pierwszego lepszego budynku. Rozejrzałam się wokół i nasłuchiwałam skąd pochodzą najgłośniejsze krzyki. Chciałam dotrzeć na targ, tam czegoś więcej bym się pewnie dowiedziała. Miałam przynajmniej taką nadzieję. Po chwili wyłapałam największe skupisko krzyków i ruszyłam w tamtą stronę. Po jakiś dziesięciu minutach byłam już na jednym z dachów budynku, który obok siebie miał targ. Rozejrzałam się po miejscu i uśmiechnęłam się chytrze, jak to ja. Przeskoczyłam na drugi dach, by być bliżej i przysiadłam na nim przyglądając się kupującym jak i samym kupcom. Większość była ubrana w zwykłe ubrania, poobdzierane, przetarte czy z łatami.
 - Od nich raczej dużo się nie dowiem – westchnęłam, lecz nagle dostrzegłam pewną kobietę wyróżniającą się z tłumu. Nosiła bardzo schludne ubranie, włosy miała poukładane, a dostojny chód i wyprostowana sylwetka wskazywało na to, że pracuje gdzieś na zamku. Za to od niej już chyba więcej usłyszę. Jeśli moje podejrzenia są prawdziwe, to nikt innych mi chyba więcej nie powie, niż sama służba królewska. Na razie postanowiłam ją śledzić. Na targu kupiła truskawki i chyba coś jeszcze, nie wiem, za bardzo mnie to nie interesowało. Później jednak miałam szansę na rozmowę. Dziewczyna opuściła teren targu z zakupami i ruszyła przed siebie. Nadal biegnąc po dachach za nią dotarłam do postoju dla koni, gdzie zwykle w mieście je się na chwilę przywiązywało. Kobieta zabrała z tamtąd czarno-białego wierzchowca i wyjechała powoli z miasta. Zaraz po tym jak opuściła zabudowania, zeskoczyłam z budynku i zagwizdałam, kiedy kobieta oddaliła się na swym koniu. Po chwili Eletria pasąca się niedaleko, podbiegła do mnie. Szybko wsiadłam na zwierze i popędziłam je do galopu. Kobieta, którą śledziłam nie odjechała daleko, więc bez problemu dogoniłam ją. Słysząc stukot końskich kopyt, dziewczyna odwróciła się by zobaczyć źródło odgłosu, jednak po chwili stanęłam przed jej koniem. Rumak się zatrzymał i prychną potrząsając łbem. Kobieta odwróciła głowę w moją stronę i z lekkim zdziwieniem zlustrowała mnie wzrokiem.
 - Kim jesteś? – zapytała ze spokojem w głosie.
 - O, no błagam! Wymyślcie lepsze pytanie – powiedziałam znudzona i dodałam – Moje imię ci do szczęścia nie jest potrzebne, naprawdę. Ja chcę tylko trochę porozmawiać z tobą o Armonii, później ja pójdę swoją drogą, ty swoją. Rzesz jasna, trochę piętników mogę ci do sakiewki dorzucić za informacje. To jak będzie? – powiedziałam, a z mojej twarzy nie schodził chytry uśmiech.


<Allia? Takie se to opowiadanie, ale następne będą lepsze xd>

Od Alli - Quest

"Misja Ratunkowa"

Kolejki. Utrapienie każdego niecierpliwego człowieka. A bywają irytujące szczególnie wtedy, gdy ktoś, już stojący przy ladzie, nie może się zdecydować co kupić, wybrzydza bądź kłóci się ze sprzedawcą o cenę jakiegoś towaru. Ja, pomimo iż należę do nielicznego grona osób ze stoickim spokojem, właśnie teraz, gdy niziutka, lekko przygarbiona staruszka ciągle zmieniała zdanie odnośnie pióra wiecznego, które chciała zakupić, mały błysk zdenerwowania przeleciał mi przez umysł, lecz skutecznie dusiłam go we wnętrzu, nie pokazując po sobie kompletnie nic. Co ze mnie byłby za człowiek, a szczególnie, gdy uważam się za człowieka z dużą gamą dobrych manier, gdybym teraz upomniała ową kobietę? Stała do mnie tyłem, toteż nie mogłam dostrzec nic poza kwiatową chustą zarzuconą na głowę i częściowo ramiona, skromnymi bucikami oraz niską, drewnianą laskę, na której się podpierała. Poczęłam rozglądać się po niemałym sklepie, aż w końcu skierowałam swój wzrok w stronę pięknie przyozdobionej gablotki, jednak to, co znajdowało się w środku, nie mogło się równać z najpiękniejszymi cudami świata. Na podpórce, szczycącej się swoimi kształtami, jednak blednącej przy niezwykłym przedmiocie, który podtrzymywała, leżała spokojnie, otwarta dokładnie w połowie, na najlepszej stronie, Wielka Księga zawierająca spisy najlepszych i przełomowych odkryć naukowych w dziejach Amazji… Ba! W dziejach całego świata! Cóż to za skarb!
Byłam jednocześnie zachwycona, widząc ową księgę na żywo, na dodatek otwartą i oburzona w duchu, iż nie jest doceniania pośród mieszczaństwa. Bo kto to widział, by taki cud trzymać jedynie w lichej gablotce? A co, jeśli napadną na sklep? I skradną owe dzieło? Co wtedy…? Pewnie jest niemiłościwie droga! Taka strata dla sklep…
Do tej pory, pochłonięta wspaniałym widokiem okazałej księgi, całkowicie zignorowałam drewnianą tabliczkę z wygrawerowaną na niej ceną. Zdawało mi się, iż taki przedmiot, który był wynikiem pracy wielu uczonych, kronikarzy i zakonnych musiał mieć wartość przynajmniej jednej wioski podczas gdy, na mą krew! Ilość zer można było policzyć na jednej ręce! Ba! Wystarczyły do tego dwa palce! Jakże moja dusza, przesiąknięta nauką, pragnęła owego skarbu! Ale płonne nadzieje… Nawet wiedząc, że wartość Wielkiej Księgi jest taka niska, nie mogłam sobie na ten rarytas, pomimo iż kusił mnie on zza gabloty niczym zakazany owoc… Nigdy nie pragnęłam pieniędzy mocniej jak w tamtej chwili. Nigdy również nie oszczędzałam, uważając ten czyn za kompletnie bezsensowny i pozbawiony głębszego znaczenia. Och, jaki błąd popełniłam! Gdybym mogła, pokłoniłabym się teraz całemu światu w akcie przeprosin…!
– Przepraszam, ale kolejka przesunęła się do przodu.
Z moich przemyśleń, wyimaginowanego wbijania sobie sztyletu w pierś i obwiniań, wyrwał mnie wysoki mężczyzna, który, uprzednio postukawszy mnie lekko w ramię, oznajmił ów fakt, którego nie zauważyłam. Podziękowałam serdecznie jak to mam w zwyczaju, po czym ruszyłam krok naprzód ciesząc się, iż starsza kobieta jednak zdecydowała się które pióro zakupić.
– Widziałem jak pani patrzyła na tą książkę – oznajmił po chwili milczenia ten sam osobnik, który chwilę wcześniej upomniał mnie w sprawie kolejki. Odwróciłam ku niemu głowę tym samym oznajmiając, iż jego komentarz nie przeszedł koło mnie obojętnie. – Droga, prawda? – Uśmiechnął się promieniście, jednak po chwili wrócił do dawnego, opanowanego wyrazu twarzy. – Krążą plotki o takiej jednej dziewczynie, szlachciance, proszę pani, co została porwana przez te złośliwe chimery i uwięziona w górach, w twierdzy…
– Rozumiem i dziękuję za opowiedzenie mi o tym, ale co to ma wspólnego z ową księgą? – zapytałam, gdy mężczyzna zamilkł, wyraźnie oczekując mojej reakcji.
– A to ma wspólnego, że podobno jej rodzina wyznaczyła kuriozalną nagrodę za odnalezienie i przyprowadzenie jej do domu!
– Czy to aby na pewno plotki? – upewniłam się, gdyż nie ukrywam, że owa propozycja w tamtej chwili była mi bardzo na rękę, szczególnie, jeśli brać pod uwagę moją wyimaginowaną potrzebę przeczytania choć raz tamtego dzieła.
– Och, szczerze, proszę pani, to nie jestem pewien – westchnął zmęczenie. Zdawało mi się, iż mężczyzna musiał faktycznie poświęcić dużo czasu na choćby próby dowiedzenia się czy to tylko pogłoski, czy może fakt. Podziękowałam za rozmowę, bowiem towarzysz już nie miał nic więcej do powiedzenie, po czym posunęłam się dalej w kolejce.
Przyszłam tutaj po czysty brulion do zapisywania różnorakich notatek, lecz jeśli mam zamiar zacząć oszczędzać, by móc kupić Wielką Księgę… Odetchnęłam głęboko w duchu i wyszłam z kolejki, kierując się w stronę drzwi z pustymi rękami. Po drodze uśmiechnęłam się jeszcze raz uprzejmie do osobnika, który podzielił się ze mną swoją legendą, nawet jeśli nieprawdziwą to przynajmniej dotrzymał mi towarzystwa. Pchnęłam frontowe drzwi sklepu, po czym wyszłam na zatłoczoną uliczkę.

~~*~~

Kierując się w stronę budynku, w którym przetrzymywano konie do wypożyczania wiedziałam, iż została mi cała resztka dzisiejszego dnia. Mogłam oczywiście udać się do biblioteki, lecz zdawałam sobie sprawę, że myśl o tej porwanej dziewczynie nie da mi spokoju dopóty, dopóki sama nie sprawdzę czy jest prawdziwa, czy nie. Naprawdę nienawidziłam takich plotek, bowiem tylko mąciły w głowie, nie wnosząc nic nowego do naszego życia emocjonalnego i logicznego. A ja wpadłam w to bagno jak naiwna sarna w zastawione ludzkie sidła, dlatego też byłam gotowa przyjąć na siebie konsekwencje swego roztargnienia, poprzez stratę czasu jaka idzie za najpewniej płonnym sprawdzaniem gór i szukaniem jakiejś zakichanej twierdzy. Ale bądź co bądź, takie budynki nie są małe, więc jeśliby rzeczywiście ta pogłoska nie byłaby tylko nic nieznaczącym echem i wymysłem jakichś ludzi, którym na pewno się nudziło w owe ciepłe dni, powinnam ją zauważyć już z daleka. Nawet, jeśli nasze góry są rozciągnięte na kilkadziesiąt kilometrów. Poza tym, chimery są strasznie hałaśliwe, co nieco o nich wiem, więc wydaje mi się, iż szczęście mi dopisuje, iż właśnie takie, a nie inne istoty postanowiły być czarnymi charakterami w tej opowieści, chociaż nie wierzę w fart czy pech. Bowiem czyż to nie jest zwykła autosugestia…?
Owy monolog w mojej głowie dłużyłby się i dłużył, gdybym w końcu nie doszła do upragnionej stadniny, gdzie najczęściej, zaraz po tej przy zamku, wypożyczam konie, by wypełnić jakąś misję, zleconą mi przez władczynię bądź innych członków służby, choć Ci ostatni nie odzywają się do mnie prawie w ogóle, oprócz Rolanda. Weszłam pewnym krokiem na cudzy teren, a po rozglądnięciu się i stwierdzeniu, iż żadnych pracowników nie ma na zewnątrz, wkroczyłam pod zadaszenie, gdzie znajdowały się konie. Brama była szeroko otwarta, lecz i tak poraził mnie owy charakterystyczny zapach, jaki często towarzyszy wierzchowcom.
– Dzień dobry – przywitałam się grzecznie, po uprzednim podejściu do odzianego w roboczy strój mężczyzny.
– Och, witam, witam! – zawołał osobnik, natychmiast się do mnie odwracając.
– Poszukuję wierzchowca, pragnę jednego wypożyczyć. Czy posiadacie państwo konie huculskie?

~~*~~

Uniosłam się lekko na siodle, gdy zdecydowanie wbiłam pięty pod żebra zwierzęcia, dzięki czemu przyśpieszyło do szybkiego galopu. Wkraczałam właśnie na jedną z bardziej prostych i mało niebezpiecznych ścieżek, jakie znajdowały się w górach, dlatego mogłam sobie pozwolić na szybsze tempo, jednak nawet przy poruszaniu się z taką szybkością miałam wrażenie, że pokonuję w godzinę jedynie niewielki kawałek gruntu. Niestety, na całkowity cwał nie mogłam sobie pozwolić toteż musiałam zadowolić się tym na co obecnie było stać mnie i mojego wierzchowca. Jednak po twierdzy ni widu, ni słychu. Więc to były zwykłe plotki? Dobrze… Oczywiście, czułam lekkie zawiedzenie, bowiem już ciągnęłam się na ten wyczyn i zadanie sobie trudu wycieczki w góry, lecz przecież liczyłam się z konsekwencjami i tym, iż to nieprawda. Ale nic to. Zawsze mogę wynieść jakieś korzyści… Skoro już tu jestem… Czytałam ostatnio o roślinie, której nazwy i tak nie zapamiętacie, rosnącą na zboczach, lecz cechującą się niezwykłymi właściwościami leczniczymi. Również jej cena na targach dawała wiele do myślenia, bowiem za jedynie kwiat takiegoż chwaścika, można było zakupić trzy średniej wielkości księgi, a to już coś. Nie jestem łasa na pieniądze, ale na wiedzę już zdecydowanie, a jak wiemy, w życiu nic za darmo nie jest.
Z tym postanowieniem, zatrzymałam gwałtownie konia, który ponownie zmienił swe tempo, tym razem do jeszcze powolniejszego chodu. Westchnęłam lekko, napawając się przy okazji górskim powietrzem, gdy do moich uszu doszedł potężny ryk. Pociągnęłam automatycznie lejce do tyłu, stając w miejscu.
A więc jednak…? Ryk lwa… Chimery są blisko. Ale to przecież nie oznacza, iż akurat owa plotka była prawdziwa. Przecież te istoty są wszędzie.
Bijąc się z myślami, w końcu znowu podjęłam rzuconą wcześniej rękawicę i pognałam mój środek transportu, próbując jeszcze raz przywołać w głowie owy dźwięk i ustalić skąd dokładnie pochodził. Moją twarz smagały bicze wiatru, który nagle się zerwał, jednak zmrużywszy oczy, dalej gnałam przed siebie.

~~*~~

„Twierdza!” krzyknęłam do siebie w myślach, niemal nie dowierzając temu, co widzę. Przede mną rozciągały się stare już mury, lecz dalej dzielnie trzymające się krańca skarpy, na której stoją. Małe, zaokrąglone okienka mówiły aż za dobrze o bronnym celu tego miejsca, lecz zdaje się, że już jest dawno porzucone i nieużywane. Przynajmniej nie przez ludzi. Nad cegłami wznosiła się jedna, lecz wielka i ciężka, zaokrąglona wieża, nie aż tak wysoka jakby mogło się wydawać. Na samym czubku wystawał jakiś gruby, metalowy pręt, do którego przywiązane były liny, pociągnięte przez całą długość budynku, przymocowane do murów.
To zapewne w tej wieży jest ta dziewczyna. Wbiłam ponownie pięty pod żebra konia i ruszyłam ostrożnie w stronę głównej bramy. Zdaje się, że fosa albo już dawno wyschła, albo woda uciekła pomiędzy szczelinami do niższych zakamarków gór, widziałam to z góry. Nie mogłam ryzykować i brać wierzchowca do środka, jeszcze zostałby zagryziony przez te stwory, dlatego zsiadłam ze zwierzęcia i postanowiłam sama pomaszerować do owego budynku. Gdy oddaliłam się już znacznie, znów usłyszałam ryk, tym razem jakby ostrzegawczy. Chimery, właśnie… W mig skryłam się za wielkim głazem, stojącym niedaleko wejścia, które już miałam okazję zobaczyć. O tych istnieniach wiem tylko o ich fizjologii. Nie zetknęłam się ze zwyczajami czy nawet pożywieniem. Jednak nadal jest to prymitywne zwierzę, prawda?
Z tą myślą, podniosłam średniej wielkości kamień, który był zadziwiająco lekki jak na swoje rozmiary. A może właśnie to w stresie człowiek zaczyna przybierać na sile?
W każdym razie, zamachnęłam się mocno, po czym z całej siły cisnęłam mały głaz w oddalone ode mnie i od wejścia do twierdzy miejsce. Wreszcie, zza murów wyszły trzy chimery. Potężne i dumnie wyglądające. Były rozjuszone i niemal natychmiast rzuciły się na źródło dźwięku, chcąc je jak najszybciej unicestwić. Tak bardzo chciałam tam tylko stać i się im przyglądać, jednak wiedziałam, iż przyszłam tu po coś innego. Najciszej jak tylko mogłam przeszłam od sterty głazów, za jakimi się ukrywałam do ściany, do której przylgnęłam plecami i powoli przesuwałam się w kierunku otwartych wrót. Kiedy byłam w środku, poza zasięgiem chimer, przyśpieszyłam znacznie, teraz udając się do wieży, gdzie najpewniej siedziała ta dziewczyna. Gdy weszłam do środka, pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to wysokie, spiralne schody prowadzące na samą górę. Bez wahania pokonałam je w kilka minut, po czym doszłam na górę. A tam, na drewnianej podłodze, usypanej sianem, pod ścianą, na dużym krześle, siedziała dziewczynka. Nie dziewczyna, jak miałam okazję wcześniej sądzić. Mała, drobna dziewczynka, który, podkuliwszy nosi i przysunąwszy kolana pod brodę, chlipała cicho. Jej długie, blond włosy opadały jej na twarz, kompletnie ją zasłaniając. Ubrana w elegancką, dziewczęcą suknię, z której teraz zostały już tylko strzępki, wyglądała naprawdę bardzo mizernie. Chyba nawet nie zauważyła, iż weszłam. Powoli zbliżałam się do dziecka, nie chcąc je niepotrzebnie wystraszyć, aż w końcu znajdowałam się na tyle blisko, iż pozwoliłam sobie na kucnięcie koło niej.
– Panienko…? – rzekłam cicho, kładąc jej dłoń na ramieniu. Ta, widocznie się wzdrygnęła i jak oparzona odskoczyła na drugi koniec tego małego pokoju, przewracając za sobą mebel, który upadł na ziemię, wytwarzając przy tym cichy huk. Popatrzyła na mnie swoimi dużymi oczami, zdjętymi strachem. – Nie bój się, panienko. Nie zamierzam zrobić Ci krzywdy… – uspokajałam ją, po uprzednim wyprostowaniu się i ponownym wstaniu. Zrobiłam w jej kierunku kilka kroków, czekając na jej reakcje, lecz dziewczynka jedynie wpatrywała się we mnie, widocznie wystraszona. „Pewnie jest w szoku”, pomyślałam szybko, po czym ponownie zbliżyłam się do owej małej istotki.
– Już, spokojnie, wyciągnę Cię stąd – powiedziałam łagodnie, wyciągając ku niej rękę, a gdy mała jej nie chwyciła, sama to zrobiłam, biorąc w dłoń jej maciupką. Nie protestowała, co tylko utwierdziło mnie w swoim przekonaniu. Upewniwszy się, że nie zareaguje gwałtownie na moje ruchy oraz dotyk, wzięłam ją na ręce, starając się ignorować odór niemytego ciała oraz ubrań. Zanim zeszłam na dół, wyjrzałam przez małe okienko, zapewne zarezerwowane do strzelania przezeń z łuku. Trzy chimery widocznie straciły zainteresowanie wcześniejszym kamieniem, który pozwolił mi się tutaj dostać. Może użyję go jeszcze raz, by się stąd wydostać?
Ostrożnie stawiałam kolejno kroki na stopniach uważając przy tym, by się nie potknąć. Gdy byłam już na dole, uchyliłam drewniane drzwi i zerknęłam na zewnątrz. Stwory albo krążyły w miejscu, albo mierzyły się spojrzeniami, warcząc co chwila. Cóż, kamieni po ręką żadnych nie było, a jedyną opcją ucieczki był koń. Jednak on został na zewnątrz. Trochę obawiałam się go wzywać, ze względu na zagrożenie, lecz to była moja szansa. Chcąc nie chcąc, gwizdnęłam przeciągle, tym samym zwracając na siebie uwagę chimer, które, skierowawszy na mnie swoje ślepia, odsłoniły groźnie kły, gotowe do ataku. Postawiły pierwszy krok w moją stronę, zaraz potem drugi, by już za chwilę się rozpędzić i biec prosto do drzwi. Szybko je zamknęłam, chwilowo chroniąc się przed ich atakiem, jednak wiedziałam, że nie powstrzyma je to na długo. Czym prędzej skierowałam się na górę, lecz nie bardzo wiedząc, co miałam tam zrobić. Jednak gdy znalazłam się już na górze, rozejrzałam się po pomieszczeniu. Na suficie, okazała się mieścić klapa, która prowadziła na dach. Mając dalej dziewczynkę uczepioną w moją pierś, oderwałam ją od siebie, chwyciłam szybko owe krzesło, weszłam na nie i otworzyłam moją jedyną drogę ucieczki. Zaparłam się rękami o dach i wspięłam się na niego, wyciągnęłam ręce po małą, która złapała mnie za nie i również wgramoliła się na górę, po czym usłyszałam trzask łamanych drzwi i zaciekły ryk chimer, wdzierających się na górę, zapewnie przepychających się nawzajem.
– Posłuchaj mnie, dobrze? – powiedziałam, ujmując w ręce twarz dziewczynki, która już najwyraźniej była świadoma własnych czynów i tego, gdzie teraz się znajduje. – Trzymaj się teraz mnie bardzo mocno – rzekłam wyraźnie i otrzymawszy pozytywną odpowiedź od małej istoty, która w jednej chwili objęła mnie w pasie. Chwyciłam jeszcze ostry kawałek dachówki, który udało mi się wypatrzeć, po czym złapałam się liny, która wisiała tuż nad naszymi głowami. Z bijącym sercem przecięłam sznur i jednym mocnym ruchem odbiłam się od dachu. Pomimo mojej nikłej siły, zdołałam utrzymać ciężar mojego i ciała dziewczynki. Skoczyłam na dół, asekurowana przez linę i będąc już na odpowiedniej odległości od ziemi, puściłam ją, chwiejnie na niej lądując. Rozejrzałam się dookoła, a moje oczy natrafiły na niedaleko stojącego, najwyraźniej zdezorientowanego konia, który stał przy wejściu, zareagowawszy na gwizd. Podbiegłszy do owego zwierzęcia, wskoczyłam na niego, uprzednio sadzając na nim dziewczynkę. Pognałam wierzchowca, tym razem cwałem, nie przejmując się kolizją, lecz tylko tym, by być jak najdalej od tego miejsca.

26 maja 2016

Od Alli - Quest

"Pomoc"

Ogromna kula gazowa, zwana słońcem, dopiero chowała się za horyzontem, jednak na rozległe miasteczko Armonii już padł długi cień, bowiem przed ostatnimi, nikłymi promieniami owego kończącego się już dnia, chronił je wysoki las świerków, położony na jego granicach. W związku z ostatnimi minutami zachodu, temperatura spadła, a powietrze się ochłodziło, dając przyjemne uczucie ulgi po tych całych dusznych dwunastu godzinach. Zanosiło się na deszcz, toteż ciężkie, czarne chmury, niebezpiecznie wiszące nad Amazją, obecnie lejące na terenie królestwa Aqua’y, które były ciągnięte przez silny wiatr w naszą stronę, leniwie przesuwały się po niebie, dając ukojenie suchej ziemi. Z tego też powodu, ludzie utrzymujący się z uprawy roli byli nad wyraz zadowoleni ze zbliżającej się pogody, natomiast Ci, którzy wyruszali w wyprawy morskie, już nie podzielali owego entuzjazmu wyżej wspomnianych.
Natomiast zadając sobie proste pytanie, które miało w celach uzyskanie odpowiedzi do której z owych grup się zaliczam, nie wiedziałam, co rzec, bowiem jak zwykle się nad tym nie zastanawiałam. To prawda, iż często nie liczę się z moimi uczuciami i do tej wielkiej gry zwanej „Życiem” nie włączałam własnych emocji, jednakże już bardzo dokładnie analizowałam samopoczucie i humor innych.
Opisując sobie w głowie to wszystko, w tamtej chwili przemierzałam uliczki miasta i przechodziłam przez szybko przerzedzający się tłum, bowiem ludzie najpewniej, gdy dopadnie ich ulewa, wolą grzać ciepłe miejsce we własnych czterech kątach, niż włóczyć się między dzielnicami. Jednak Ci bardziej odważniejsi zostali, najczęściej byli to sprzedawcy, właściciele swoich straganów, najprawdopodobniej mający nadzieję, iż ktoś jeszcze coś kupi, bądź wyhandluje. Co znów ja robiłam pośród tej grupki śmiałych ludzi? Wracałam, naturalnie, z biblioteki, kierując się w stronę zamku, bowiem, wierzcie lub nie, to tam właśnie posiadałam swoje miejsce, gdzie, tak jak Ci mieszczanie, pragnęłam się schować i zatopić w nowo wypożyczonej lekturze. Wyjątkowo nie lubiłam tego faktu, iż jakiś numer książki widnieje na mojej karcie bibliotecznej, bowiem zawsze wiązało się to z pewną odpowiedzialnością i niebezpieczeństwem zniszczenia owego skarbu, jakim bez wątpienia było tych kilkaset zapisanych stron, obitych schludnie w okładkę, która trzymała je wszystkie razem. Dlatego zawsze czytałam na miejscu, najczęściej przy stole, na swoim krześle, nie zmieniając zbytnio położenia. Jednak teraz odważyłam się na ten krok. Dlaczego? Och, bowiem moja głupota jest niezmierzona. Kto, posiadający zdrowy rozsądek, skończywszy jedną lekturę, spojrzawszy na zegar i stwierdziwszy, iż ma się zaledwie pół godziny do pory w jakiej udaje się do miejsca, jakim ludzie zwykli nazywać „domem”, bierze następną książkę? Uch, błąd jaki popełniłam jest niewybaczalny, ponieważ treść owego skarbu była tak interesująca, iż nie mogłam czekać do dnia następnego, by to dokończyć i poznać dalsze losy fizjologii chimer.
Karciłam się w myślach, za to nieodpowiedzialne zachowanie, jednak doskonale zdawałam sobie sprawę, iż nie cofnę czasu, toteż po chwili odpuściłam samej sobie, skupiając myśli na czynach, które wykonam, dotarłszy wreszcie do mojego mieszkania. Minuty zleciały szybko, wprost proporcjonalnie do przebytej odległości, więc byłam już niedaleko, musiałam jedynie przebyć drogę poprzez długi i szeroki most, teraz już zupełnie opustoszały. Jednakże nawet nie zdążyłam postawić stopy na kamieniu, który wraz ze swoimi braćmi budował bezpieczną trasę nad rzeką, a usłyszałam zduszone, lecz ciągle nie tracące na swojej żałosności, rżenie konia. Przystanęłam, wbrew myśli, iż mogło to być tylko nic nie znaczący odgłos, a ową żałość przypisałam nieświadomie, jednak gdy dźwięk powtórzył się, chcąc nie chcąc, podążyłam ku jego źródłu. Owa wyimaginowana przeze mnie droga do zwierzęcia, ciągnęła się od mostu, po mały zaułek, znajdujący się niedaleko, tuż przed nieznanym mi sklepem z pieczywem, teraz już zamkniętym.
Pomimo ciemności, która zdążyła już przykryć płachtą całe miasto, dostrzegłam nieznaczny ruch. Podeszłam bliżej, a moje oczy wyłapały dość dużą sylwetkę wierzchowca, obecnie leżącego nieporadnie na zimnym bruku. Po bliższym przyjrzeniu się, zreflektowałam się, łącząc wszystkie fakty i dochodząc do wniosku, iż owego konia widziałam jeszcze niedawno w królewskiej stajni. Lecz to, co tutaj robił i jak wydostał się ze swojej zagrody, pozostało dla mnie zagadką. Podeszłam do znanej mi istoty i obeszłam ją dookoła, lustrując dokładnie i zastanawiając się, co mogło być przyczyną owej niedyspozycji. Jednak na szczęście, iż koń posiadał jasną maść, bez problemu zdołałam zauważyć, iż po jego brzuchu leje, mocno się odznaczając, czerwona substancja, zwana krwią. Otworzyłam swoją torbę, wyciągając nienaruszone przeze mnie jabłko, które miało stanowić wartościową w witaminy i substancje odżywcze przekąskę podczas wysiłku umysłowego, jaki miałam ochotę sobie urządzić przy wypożyczonej lekturze. Jednak porzuciłam to postanowienie, łamiąc je w dłoniach na pół i podkładając pod nos rannemu zwierzęciu, po czym wyszłam z uliczki, szybkim krokiem kierując się do owej stajni.

~~*~~

– Dziękujemy za odnalezienie go! – zawołała kobieta ubrana w robocze ciuchy, teraz kłaniająca mi się z całą serdecznością.
– Och, naprawdę, to nic takiego – odparłam, patrząc na dziewczynę, która dalej stała zgięta w pas przede mną. Mój wzrok na chwilę pochłonął widok wcześniejszego rannego konia, leżącego na dużym kawałku materiału ciągniętego przez dwa inne wierzchowce, wchodzące już pod zadaszenie i kierowane przez dwóch mężczyzn, zmierzały w stronę zagrody. Zapewnie cała ta konstrukcja, na której wleczono zwierzę miała tworzyć prowizoryczny transport.
– Jednak i tak jesteśmy radzi, iż w końcu się znalazł – westchnęła pracowniczka stajni, również przyglądając się ogierowi, który chwilę potem zniknął zza drewnianą ścianą. – Przez nowego, Strzała uciekł i pewnie biedaczysko zahaczył o płot – podsumowała swoje przemyślenia. Kiwnęłam głową ze zrozumieniem.

Od Daphne Kalipso

Ciemność, która otaczała dziewczynę była tak nieprzenikniona, że nie mogła dostrzec nawet własnej, wyciągniętej tuż przed twarzą dłoni, a co dopiero drogi, którą biegła. Jedyną wskazówką, że porusza się wciąż do przodu były odgłosy pościgu za jej plecami. Nie była w stanie biec, musząc wciąż wyszukiwać palcami ściany, wzdłuż której starała się iść. Starała się zachować spokój, jednak czuła, że ścigający ją ludzie są coraz bliżej. Wręcz czuła już na nadgarstkach chłód kajdan, w które ją zakują gdy w końcu ją dogonią.
Nagle, z ciemności wyskoczyła na światło powoli chowającego się za odległymi górami słońca. Niebo barwiło się na ognisty pomarańcz jeszcze potęgując scenę rozgrywającą się na dnie urwiska, tuż pod stopami dziewczyny. Ogromna metalowa klatka zawieszona była w powietrzu a wraz z nią uwięziony w niej człowiek. Nie można było dostrzec jego twarzy schowanej między rękami, tylko burzę długich prawie białych włosów opadających na ramiona. Zdawał się nawet nie zauważać buchających i osmalających klatkę płomieni. Trwał tylko w tej jednej pozie, skulony w rogu swojego więzienia.
Dziewczyna zrobiła krok naprzód, słysząc doganiający ją pościg. Próbowała znaleźć jakąś drogę ucieczki jednak jej wzrok wciąż powracał do klatki pod jej stopami. Chciała rozejrzeć się czy może ze skalnej półki na której się znalazła nie ma jakiegoś zejścia ale w chwili gdy wychyliła się za gzyms, poczuła, jak chwieje się i spada w przepaść. Upadek zamortyzował chłód, który nagle otoczył ją ze wszystkich stron. Przeszywał jej ubranie, wlewał się do butów, przedzierał się przez pasma włosów. Chłód tak przejmujący, że wyciskał jej powietrze z płuc i wkradał się do nich w zamian. Próbowała wziąć wdech, jednak chłód był już wszędzie. Dusiła się, czując łzy spływające po jej policzkach. Wiedziała, że to jest jej koniec.
*** 
Obudziłam się w środku nocy, dysząc ciężko z przerażenia. Przez chwilę bałam się, że faktycznie nie jestem w stanie złapać oddechu. Że nie jestem w stanie nabrać w płuca wystarczającej ilości powietrza. W oczach pojawiły mi się łzy przerażenia.
Zakryłam usta dłonią, by powstrzymać szloch. Nienawidziłam tego typu snów. Fragmenty były zbyt realistyczne i zbyt przerażające. Całymi dniami chodziłam potem podenerwowana, skupiona, pewna, że coś mi zagraża. Każdy szelest i szmer stawał się podejrzany, nawet moje własne kroki, zdawały się być zbyt głośne, a ruchy zbyt widoczne dla otoczenia.
Usiadłam wygodniej na łóżku. Cienki koc przykrywał tylko moje kolana, zostawiając całą resztę nagą i mimo, że czułam na sobie lepki pot, moim ciałem wstrząsały dreszcze. Przez okno, do małego pokoiku wpadały blade promienie księżyca, oświetlając drewniane ściany, ciasne, drewniane łóżko ze skotłowaną na nim pościelą i mnie, próbującą uspokoić oddech, by nie zbudzić leżącego obok mężczyzny. Wpatrywałam się w srebrną kulę w duchu ciesząc się, że tej nocy nic nie zasłania jej blasku. Ciemność, choć była moim sprzymierzeńcem, po tego typu snach była przerażająca. Przypominała, że tak naprawdę, jestem sama.
Spojrzałam na twarz mężczyzny wtuloną w poduszkę. Nie chciałam być sama. Nigdy tego nie pragnęłam, a jednak stałam się samotna w swojej podróży. „Nie ufaj nikomu” to powtarzałam sobie każdego dnia. „Nie przywiązuj się”.
Samotność to nie wybór. To inni ludzie sprawiają, że jest się samym. Uśmiechają się, rozmawiają, skłaniają do zwierzeń. Sprawiają, że zaczyna ci zależeć, a potem pozbywają się ciebie, jak pozbywa się resztek jedzenia ze stołu. Ludziom nie można ufać. Nie można się do nikogo przywiązać.
Na brzuchu poczułam ciepły dotyk dłoni, odganiający wszelkie koszmary. Znów zerknęłam na mężczyznę, wciąż mającego zamknięte oczy, jednak powoli się przebudzającego. Uwielbiałam życie z nim. Nieskomplikowane jak on sam. Łatwo mi było wyobrażać sobie, że przy nim zostaję. Nie na dzień, czy miesiąc. Ale na resztę życia. Prostego, dobrego życia. Potem jednak budziłam się z marzeń. To życie było kłamstwem. Związek z nim był kłamstwem. Ja byłam kłamstwem. Gdyby ten dobry, przyjazny i serdeczny mężczyzna dowiedział się, kim jestem naprawdę, jaka jestem i co robiłam, by przeżyć, nie byłby tak czuły jak był w tamtej chwili.
Spojrzałam znów na księżyc, jaśniejący ponad odległymi górami i już wiedziałam, że spędziłam stanowczo za dużo czasu, ukrywając się. Najwyższy czas, by porzucić swą rolę i stać się na powrót sobą. Złapałam dłoń, przesuwającą się po moim brzuchu powoli ku udom. Gdybym na to pozwoliła, mężczyzna dobudziłby się, a ja straciłabym szansę na odejście. Znałam siebie i zdawałam sobie sprawę, że jeżeli nie opuściłabym tego miejsca tamtej nocy, minęło by sporo czasu, nim znów bym się do tego zmusiła.
Odsunęłam od siebie rękę mężczyzny, na co on mruknął niezadowolony w poduszkę.
- Śpij. Zaraz wrócę – szepnęłam, zsuwając się z ciasnego łóżka. Stojąc na chłodnych deskach, powoli wracałam do siebie. To nigdy nie było i nie będzie moje życie. Nauczyłam się tego już dawno, a jednak wciąż coś kusi mnie w spokoju i ciszy panującej na wsiach.
Upewniwszy się, że mój partner na powrót zasnął, zaczęłam krążyć po pokoju zbierając swoje rzeczy. Zakładając lekko zużyte już spodnie, w których zazwyczaj podróżowałam, dotarło do mnie, jak za tym tęskniłam. Może i życie które wiodłam było ciężkie i wymagało wielu wyrzeczeń, ale było dokładnie tym, czego od dziecka pragnęłam.
Srebrna tafla księżyca śledziła mnie, gdy ze skórzanym plecakiem na ramionach, przemierzałam pustą ulicę, kierując się w gęstwiny lasu, gdzie od dawna wyczekiwał na mnie mój jedyny przyjaciel. Odetchnęłam głęboko chłodnym, nocnym powietrzem. Strach minął, a ja znów byłam sobą.
***
Duchota i nieustannie grzejące nad Królestwem Tierry słońce dawało mi się we znaki. Można by pomyśleć, że po tygodniach tam spędzonych, przyzwyczaiłam się do tego typu pogody, jednak w rzeczywistości, z każdym dniem czułam się coraz gorzej. Nawet skrytej pod gęstą koroną drzew, było mi za gorąco. Jakby nawet cień ustępował znęcającemu się nad mieszkańcami tej krainy słońcu. Ledwo mogłam oddychać ciężkim powietrzem i nawet w nocy nie przestawałam się pocić.
Otaczające mnie ciepło usypiało. Zauważyłam to już wcześniej, jednak teraz senność stawała się naprawdę niebezpieczna. Wiele słyszałam o potworach żyjących w rozległych lasach Tierry. Były równie niebezpieczne, co morza otaczające Aquaię. Nieprzeniknione, niezbadane... Łatwe do zgubienia drogi.
Rozglądałam się po otaczających mnie drzewach, zdając się na zmysł kierunku tygrysa. Szukałam wszystkiego, co mogłoby okazać się przydatne. Zbiorników wodnych, miejsc dobrych na kryjówkę... lub zasadzkę.
Od kilku dni, ktoś mnie śledził. Dość nieudolnie, trzeba to było przyznać. Starał się iść na tyle daleko, bym nie mogła go zobaczyć, jednak doskonale go słyszałam. Bez problemu mogłam podejść w nocy na tyle blisko, by czystym strzałem pozbyć się problemu na dobre, choć ten ktoś, kimkolwiek był, nigdy nie odważył się podejść bliżej.
Zastanawiałam się nad zignorowaniem całej sprawy. Ignorowaniu natręta, dopóki nie doszlibyśmy do pierwszego większego miasta, gdzie bez trudu zniknęłabym mu z oczu... Jednak ta osoba, w całej swojej niezgrabności w poruszaniu się, sprowadzała na mnie niebezpieczeństwo. Ślady ognisk, jakie po sobie pozostawiał sprowadzały na nasz ślad ludzi, jednak hałas jaki robił wokół siebie, próbując iść za mną mógł zwabiać te wszystkie stworzenia, które żyły pomiędzy drzewami.
W końcu dostrzegłam okazję, której szukałam. Z zasadzką chciałam poczekać do zmroku, ale po co czekać, aż coś mnie w końcu zaatakuje? Lepiej zaatakować samemu. Pomiędzy drzewami dostrzegłam niewielką wolną przestrzeń – polanę, choć było to zdecydowanie przesadzone słowo. Skierowałam tam swojego „wierzchowca”. Gdy tylko zdjęłam z barków zwierzęcia siodło, czmychnęło pomiędzy drzewa. I tyle go widziałam.
Nieśpiesznie zajęłam się rozbijaniem obozowiska, jednocześnie czekając na swoją ofiarę. Gdy wszystko było już przygotowane, postanowiłam rozejrzeć się za odrobiną wody. Nie sądziłam, że będę jej potrzebowała aż tak dużo. Obozowisko, umyślnie zostawiłam bez opieki. Nie zdążyłam jednak odejść nawet sto metrów od polany, gdy między drzewami usłyszałam znajomy dźwięk który mógł wydawać jedynie mój biały przyjaciel. Bez namysłu ruszyłam z powrotem lekkim łukiem, chcąc wejść na polanę inną stroną, niż ją opuściłam.
Tak jak myślałam. Szczur wpadł prosto w moje sidła. Stał do mnie tyłem, sparaliżowany ze strachu przed krążącym w tę i wewte tygrysem, ewidentnie szykującym się do ataku. Nie siląc się nawet na wytwarzanie jakiejkolwiek broni, kilkoma szybkimi ruchami znalazłam się za plecami ofiary, wykręcając jej ręce do tyłu i pochylając się tuż nad jej uchem.
- Dlaczego nie miałabym cię teraz zabić – wysyczałam wściekła.

<kim jesteś...szczurze?>

Od Alli - Quest

"Uprowadzenie"

– Weź mi tu z tym nawet nie podchodź! – Usłyszałam głos Rolanda, gdy zerknął do środka wielkiej skrzynki, po brzegi wypełnionej rybami. Właśnie wybrani ludzie rozładowywali karawan, który zawitał do naszych skromnych progów ze świeżą dostawą produktów żywnościowych. Pomimo, iż było tego, jak na moje oko, dość sporo, jedynie pięć osób wyszło naprzeciwko dostawcy.
– Śmierdzi jak cholera… – mruknął pod nosem blond włosy mężczyzna, patrząc wrogo na rybny towar.
– To zdechłe ryby, fiołkami raczej nie pachną – skomentowała jego wywód stojąca nieopodal kobieta, jednak pomimo swojej płci, mogłoby się zdawać, iż to właśnie ona odwala najwięcej roboty. Michel, bo właśnie takie dzierżyła imię, była postury przypominającej tą Rolanda, lecz ze zdecydowanie bardziej owalnymi konturami. Oczywiście, barki miała o wiele szersze od bioder, przez co jej kobieca sylwetka traciła na wartości, lecz dalsza część ciała prezentowała się zdecydowanie lepiej, jeśli liczyć jedynie dziewczęce atuty. Jak już wspomniałam – duże biodra, pod nimi umięśnione nogi, sprytnie schowane za czarnym materiałem służbowych spodni, a jeśli cofniemy się o kilkadziesiąt centymetrów w górę, moglibyśmy dostrzec również niebrzydkie mięśnie na rękach, okazale rysujące się pod warstwą skóry.
Odzież miała, po stokroć bardziej zadbaną od Rolanda, bowiem choć fartuch z odległości kilkudziesięciu kilometrów owszem, wyglądał na brudny, to owe plamy przynajmniej można było zidentyfikować, w przeciwieństwie do tych mężczyzny. Długie rękawy miała podwinięte aż za łokcie, a co ciekawe, były one najbardziej czyste z całej reszty. Wyznacznik dobrego kucharza, ot co.
Sama jej twarz prezentowała się nie najgorzej. Długie, mocno brązowe włosy, które normalnie opadałyby jej na ramiona, w tamtej chwili były mocno związane z tyłu głowy w obfity kok, zabezpieczony dodatkowo siateczką. Rysy twarzy miała ostre, temu nie można by zaprzeczyć, jednak pomimo twardego wyglądu i aury, jaką wokół siebie roztaczała, każdy kto poznał ją trochę bliżej wie, że charakter ma zdecydowanie bardziej łagodny, jeśli ma na to ochotę.
– Odwal się i bierz ten towar! – zawołał zirytowany Roland, wciskając jej w dłonie owy znienawidzony przez niego przedmiot i skierował się ponownie w stronę karawanu, by wziąć następne skrzynie.
– Patrzcie państwo! Duże bobo! – wykrzyknęła Michel rozbawionym tonem wymieszanym z kpiną skierowaną w stronę mężczyzny.
– Coś ty powiedziała?! – jej obiekt żartów oburzył się natychmiastowo, odwracając się na pięcie i wbijając w nią nienawistny wzrok.
– Ile się należy? – zapytałam spokojnie stojącego nieopodal owej kłótni dostawcę, który obserwował całe zdarzenie z lekkim zdziwieniem. Wymieniałam z nim do tej pory formalności, póki jego uwaga nie została mi podstępnie skradziona przez wyżej wymienioną dwójkę pichcików.
– Co…? Ach, tak! – zreflektował się, na oko trzydziestoletni mężczyzna.
Owy osobnik nie wyglądał za ciekawie, ot, zwykły, szary człowiek niewyróżniający się z tłumu. Szara kamizelka zarzucona na ramiona wisiała cierpliwie na jego barkach, ogrzewając go przed sporadycznymi dmuchami i chuchami zimnego powietrza, nazywanego wiatrem. Pod spodem miał jeszcze brązową koszulkę naciągniętą na niezbyt umięśnione, lecz niegrube ciało, której dół wsadzony był za pasek trochę za krótkich spodni, sięgającymi jedynie do kostek, lecz nawet one nie skarżyły się na niską temperaturę, bowiem przykryte były długimi skarpetami. Natomiast jego obuwie było chyba najdroższą i najlepszą rzeczą w całym zestawie. Czarne, starannie wypolerowane buty odbijały dużą ilość światła, tym samym wyróżniając się spośród innych szczegółów, na które najpierw zwrócilibyśmy uwagę, jednak ten cały bogaty urok odbierał im fakt, iż owe obuwie wyglądało już na nieźle znoszone.
„A więc posiadacz groszem nie śmierdzi...” nikła, prosta i w ogóle nie zabarwiona pięknym akcentem poezji myśl przeleciała mi przez głowę niczym strzała wypuszczona przez wprawnego łucznika z niemałą krzepą w rękach.
– Niech spojrzę na listę… – mruknął pod nosem opisywany wcześniej przeze mnie człowiek, wyjął pośpiesznie mały notesik z kieszeni pantalonów, po czym wbił swój wzrok w niezgrabne literki wyskrobane na kartce. Jego cała twarz wykrzywiła się zapewne pod naporem zwiększonej aktywności mózgu, gdy próbował obliczyć całą wartość zakupionego towaru. Owy człowiek rysy twarzy miał, w porównaniu do ludzi, którzy krzątają się w kuchni, wyjątkowo łagodne. Nawet dla niektórych mógł uchodzić za przystojnego, jednak ja nie uważałam jego urody za pociągającą, jeśli miałabym to już oceniać. Średniej wielkości oczy, płytko osadzone w jego czaszce odznaczały się lekko zabrudzoną, lecz nadal sprawiającą pozory czystości zieloną barwą, w której skąpane były jego tęczówki. Policzki, pomimo że lekko wklęsłe, nadal posiadały nikły rumieniec, tańczący resztkami sił na jego skórze. Włosy, tym razem kruczoczarne, były zaczesane do tyłu, jednak kilka niesfornych kosmków odstawało wyraźnie od reszty, mimo starań posiadacza.
– Tysiąc pięćset i trzy Piętniki łącznie – odparł mężczyzna, najwidoczniej zadowolony z tego, iż udało się mu tak szybko obliczyć taką ilość liczb, bowiem, jakby nie było, owe kilkudniowe dostawy, owszem, są często, jednak i tak zamawiane są dość spore ilości jedzenia. Cóż, nie jestem pod wrażeniem jego sprawnego umysłu, widać, że robi to na co dzień. Czy ja również bym tak potrafiła? Najpewniej tak, jednak muszę przyznać, iż ostatnio świadomie zaniedbywałam swoje codzienne rachunki dla poprawienia kondycji mózgu. Czy przez to mogłam się opuścić? Jakkolwiek by nie było, i tak muszę do nich wrócić…
Moja ręka sięgnęła po przygotowaną wcześniej sakiewkę z policzonymi ze mnie pieniędzmi, tworzącymi razem szacowaną sumę do zapłaty. Otworzyłam ją, po czym wyjęłam dwie monety, które, jak na złość, były swego rodzaju przeszkodą do idealnej ilości Piętników do zapłaty. Poczułam poczucie winy oraz lekkie zawiedzenie w stronę moich możliwości, bowiem byłam pewna, iż suma wyniesie tysiąc pięćset pięć, a nie o dwa mniej. Jednak taki wynik może być skutkiem jakiś czynników rozpraszających mnie oraz… Nie. Nie mogę winić otoczenia, bowiem cały ciężar owego grzechu spada na mnie, cokolwiek bym zrobiła.
– Proszę – odparłam, wręczając mu do rąk własnych brzęczący woreczek, tym razem z dobrą sumą pieniędzy w środku. Kątem oka zerknęłam na kucharzy wyznaczonych do wniesienia towaru do spiżarni, a przynajmniej jego wyładowanie, po czym, stwierdziwszy, iż karawana została opróżniona co do jednego jabłka, orzecha oraz truskawki, ukłoniłam się nisko, lecz dalej nie tak, jak kłaniam się zawsze królowej, bowiem byłoby to pogwałceniem przepisów.
– Dziękujemy serdecznie za Twe usługi – rzekłam łagodnie.
– Tak, miło się robi z wami interesy – odparł dostawca, śmiejąc się lekko pod nosem. Wyprostowawszy się, uśmiechnęłam się lekko.
– Dziękujemy. Do następnego razu i bezpiecznej drogi.
Po tych słowach, mężczyzna skinął mi głową, po czym z uśmiechem zasiadł na miejsce w karawanie przed końmi i biorąc do ręki długi bat, smagnął je lekko po zadach, na znak, by ruszyły. Trzy potężne wierzchowce zarżały głośno, oznajmiając wszem i wobec, iż są gotowe do drogi. Napięły swoje mocne mięśnie, rysujące się dostojnie pod skórą i pociągnęły wóz. Najpierw wolno, jakby dając sobie czas na rozgrzewkę, a potem, w miarę pokonywanej trasy, coraz to bardziej przyśpieszały, aż w końcu, w akompaniamencie kopyt tuczących po ziemi, a zaraz potem po bruku, gdy weszły na miejską uliczkę, zniknęły mi z oczu, chowając się za budynkami, podążając zapewne na kolejne dostawy. Po odprowadzeniu ich wzrokiem, zwróciłam go z powrotem na kucharzy krążących wokół skrzyń ze świeżym towarem, zanosząc go spokojnie do obszernej i pojemnej spiżarni, znajdującej się dokładnie obok kuchni. Dwóch mężczyzn widocznie aż nadmiernie przeceniało swoje siły, bowiem oboje wzięli po trzy skrzynki, stawiając jedna na drugą i szli ścieżką prowadzącą do pomieszczenia, gdzie leżało jedzenie.
– Te, bo jeszcze wam ręce odpadną! – zawołała Michel, przechodząc koło nich i widząc ich poczynania, a sama niosąca dwa pudła z dorodnymi jabłkami.
– Allia! – Posłyszałam męski głos, wołający mą osobę, więc, za jego instrukcjami, odwróciłam się posłusznie w stronę źródła dźwięku, lecz doskonale wiedziałam kto jest właścicielem owego beztroskiego tonu. – Ten cały chłopczyna zostawił tutaj jakąś torbę – oznajmił z podniesioną do góry jedną brwią Roland, podchodząc do mnie i podnosząc do góry dłoń z zawieszonym na niej sakiem. Owego przedmiotu nie miałam okazji jeszcze zobaczyć, toteż ciekawiło mnie, kiedy umknął mi ów szczegół, lecz i tak przyjrzałam się bliżej zgubionej rzeczy. To co trzymał w ręce blond włosy pichcik, wyglądało na swego rodzaju teczkę obitą jasno brązową skórą. Widać, iż była mocno zniszczona, co świadczyło o licznych wgnieceniach, zaczernieniach czy pęknięciach, lecz pomimo wyżej wymienionych, zdawała się być w dobrym stanie i wyglądała, jakby posłużyć miała jeszcze wiele, wiele lat, a i udźwignąć równie dużo w swym wnętrzu. Klapa tej torby kończyła się w połowie, trzymana przez dwa paski, z wybitymi dziurami w równych odległościach, wyposażone w małe, metalowe sprzączki, trzymające wszystko razem.
– Oddam mu ją, słusznie zrobiłeś, zauważając ów fakt – powiedziałam, biorąc do ręki teczkę za uchwyt i szybko zawieszając ją sobie na ramieniu.
– Jak sobie chcesz. Pamiętasz, w którą stronę pojechał? – spytał dla pewności Roland, rozglądając się wokół siebie, zapewne próbując sobie przypomnieć, w którym miejscu zniknął karawan.
– Owszem, dziękuję za troskę.
– Ja nie… Ech, po prostu już jedź!

~~*~~

„O ile się nie mylę… Tak, to tu. Brązowy budynek, tamta uliczka...”, mruczałam do siebie w głowie, chcąc podłapać trasę, którą przemierzył dostawca. Spacerowałam już zapewne kilkadziesiąt minut, o ile moje poczucie czasu było w normie. Niekiedy spokojnie pytałam przechodniów, czy nie widzieli mojego celu. Gdyby sklecić ze sobą wszystkie podpowiedzi, które otrzymałam, wychodziłoby na to, iż muszę udać się jeszcze tą drogą prosto, po czym powinnam dojść do małego lasku, dzielącego dzielnice miasta. Tak też się stało, bowiem stanęłam przed bujnie rosnącym morzem drzew, które jednak rozstępowało się, tworząc między sobą szeroką ścieżkę.
Stanowczo wbiłam pięty w boki konia, na którym dane mi było spędzić ową krótką przejażdżkę, po czym ruszyłam przed siebie, wchodząc śmiało na wyciętą drogę. Zawsze zadziwiała mnie cisza panująca w lesie oraz ten spokój, bo chociaż znałam jego uzasadnienie przyrodnicze, to nadal było to całkowite przeciwieństwo zatłoczonego, dusznego i hałaśliwego miasteczka, należącego do królestwa Armonii, w którym zaszczyt miałam mieszkać. Wysokie drzewa, na które ktoś narzucił na nie płachtę igieł bądź liści, na pierwszy rzut oka wyglądały całkiem niechlujnie i nieuporządkowanie, jednak po głębszym przyjrzeniu okazywało się, że tak naprawdę Matka Natura starannie dobrała owe przedmioty i z jeszcze większą uwagą je poukładała. Przez grube gałęzie owych wielkich roślin, sięgających niekiedy nieba, przekradały się pojedyncze promyki słońca, padające na wszystko w zasięgu ich rażenia, minimalnie je nagrzewając i dając im tę chwilę przyjemności, bowiem w lesie, jak każdy wie, panuje dość chłodne powietrze, nawet, jeśli na otwartej przestrzeni jest duchota.
– … Ale powiedz nam wreszcie, którędy… można dostać, bo… Atak…
Do moich uszu doszły strzępki jakiejś wypowiedzi, która została uformowana przez zupełnie do tej pory nie znany i nie słyszany mi głos. W zwyczaju nie mam podsłuchiwania, ponadto ostro kłóciłoby się to z podręcznikiem i zasadami savoir-vivre, na co nie mogłam sobie pozwolić, jednak gdy usłyszałam słowo „atak”, nie zastanawiałam się długo. Zatrzymałam pośpiesznie konia, szybko z niego schodząc i dziwiąc się nader wszystko, iż go jeszcze nie usłyszeli. Dochodząc do wniosku, iż zbyt wielkim ryzykiem byłoby zbliżanie się do owego źródła dźwięku z innym, jeszcze głośniejszym, przywiązałam go do pobliskiej gałęzi, która spadła mi prosto z nieba, a sama wyglądała, jakby tylko czekała na coś, co można na niej powiesić lub przymocować. Po skończeniu swojego zadania, podeszłam w miarę cicho do pobliskich krzewów, bowiem to kilka metrów za nimi, zdawałoby się, dosłyszałam głos nieznajomego. I nie myliłam się.
– Dobra, spokój, spokój! – zawołała, tym razem osoba o innym sposobie mowy. A więc było ich tam co najmniej kilku… Dzięki fakcie, iż poskramiałam w sobie nikłe światełko ciekawości, zalewając ją morzem opanowania i spokoju, nie zaryzykowałam, i nie uchyliłam choćby najcieńszej gałązki, nie chcąc się niepotrzebnie i nieopatrznie zdemaskować.
– Te, cisza tam! – krzyknął zniecierpliwienie ponownie pierwszy głos, a jego rozkaz poprzedzany był potężnym rżeniem konia, co wyjaśniałoby fakt, iż nie byłam słyszana, nawet z odległości kilkudziesięciu metrów.
– Tak, jest wejście tam z tyłu, kiedy zjeżdża się w lewo, zaraz po moście…
Owy ton, jako, iż słyszałam niedawno, wręcz nie mogłam nie rozpoznać.
– Kiedy oni wyładowywali towar, przyjrzałem się bacznie tym drzwiom. Zdaje się, że jedno prowadzi do spiżarni, a drugie do kuchni. W sumie, na jedno wychodzi.
– Nie byłeś w środku, co?
– Niby pod jakim pretekstem? Znalezienia toalety?
– Więc będąc już w zamku, będziemy musieli na oślep szukać pokoju królowej…
Odsunęłam się jak najostrożniej od roślin, które do tej pory mnie osłaniały, gdy doszłam do wniosku, iż usłyszałam dostatecznie dużo. Nie mogę ryzykować, to wystarczające informacje jak do tej pory. Odwróciłam się na pięcie i ponownie podeszłam do mojego wierzchowca przywiązanego kilka drzew dalej i sięgnęłam do małej kieszonki, zaraz pod skrzydłem siodła. Wyciągnęłam z niego małe pudełeczko, w którym sprytnie schowany był kawałek papieru, pióro i kilka Piętników. Te ostatnie, najmniej potrzebne mi w obecnej chwili, zostawiłam na swoim miejscu, jednak wyciągnęłam dwa pierwsze przedmioty, po czym, opierając się ponownie na siodle, napisałam kilka zdań, zgięłam karteczkę w pół i wetknęłam za uzdę konia, w miejscu, gdzie miałam pewność, iż się nie wysunie. Wzięłam w dłoń skórzane lejce, zarzuciłam na grzbiet i uderzyłam konia otwartą ręką w zad odpowiednio mocno by ten, spłoszywszy się, zaczął galopować w stronę miasteczka, z którego przyszłam.
Owi ludzie na pewno to usłyszeli, dlatego upewniając się, iż ogier bezpiecznie wybiegł z lasku, zanurzyłam się w morzu liści, przechodząc przez niego i znajdując się po drugiej stronie, zaraz przed trójką mężczyzn, stojących koło karawany, którą jeszcze nie tak dawno miał okazję odjeżdżać z uśmiechem na ustach nasz dostawca. Nie zmienił się on zbytnio, mogę powiedzieć, iż w ogóle, lecz stojących koło niego „panów” z twarzy wcale nie poznawałam, dlatego spędziłam kilka sekund, by się im przyjrzeć.
Pierwszy z nich opierał się plecami o czarną ścianę pojazdu, trzymając obie dłonie w kieszeniach luźnych spodni w kratę, o wiele na niego za duże, bowiem niemal zasłaniające jego obuwie, którego można było dostrzec tylko malutki skrawek. Naciągnięty na pierś szary materiał też bogactwem nie raził po oczach. Zresztą, owy drugi, stojący tym razem o własnych siłach, ze skrzyżowanymi ramionami, również nie mógł poszczycić się drogimi strojami.
Ku mojemu zdziwieniu, cała trójka może nie wyglądała identycznie, lecz rysy twarzy zdecydowanie posiadała wspólne, co może świadczyć albo o niezwykłości przypadku, albo o więzach krwi, choć ja osobiście stawiałabym na to drugie.
Mężczyźni, zauważywszy obcą osobę, natychmiast skierowali na mnie swój wrogi wzrok oraz przyjęli bardziej nieprzyjazną postawę, rezygnując z poprzednich. Ja, udając niezrażoną ich niemiłym przywitaniem, pokłoniłam się należycie w stronę jedynego znanego mi człowieka z tej gromadki i odparłam:
– Ponownie pana witam. Niestety, zostawił bądź zgubił pan swą własność.
Po owych słowach, wyprostowałam się i zdjęłam z siebie skórzaną teczkę. Dostawca, wyraźnie zdziwiony, zacisnął swe usta w cienką linię, spinając się od razu.
– Dziękuję… – wymamrotał niepewnie, podchodząc do mnie i wyciągając rękę w stronę torby. Kątem oka zerknął na swojego towarzysza, który niemal niezauważalnie skinął twardo głową. Po owym geście niemal natychmiast poczułam na ramieniu zdecydowane szarpnięcie, a nim minęła kolejna sekunda, już byłam przygwożdżona do pnia najbliższego drzewa, zablokowana przez człowieka, z którym robiłam niedawno interesy. Szorstka struktura pnia dała o sobie we znaki, kując mnie nieporadnie w plecy, pomimo długiego płaszcza, jednak w mig o tym zapomniałam, gdy koło mojej twarzy błysnęło niespodziewanie ostrze długiego sztyletu, wyciągniętego zza pasa mężczyzny.
– Pana torba leży na ziemi – zauważyłam słusznie, gdy skierowałam wzrok na nieporadny worek, skąpany już w kurzu i innym brudzie.
– Co słyszałaś? – wysyczał mi w twarz, ignorując mój wcześniejszy komentarz. Był tak blisko, że aż czułam na sobie jego niezbyt przyjemny w zapachu oddech, a dopiero uświadamiając sobie fakt, iż jego ciało niemal leży na moim, poczułam się niezbyt komfortowo.
– Po co w ogóle pytasz?! Jest za duże ryzyko! – zawołał za nim jego towarzysz i brat, dzierżący to samo piętno zbrodni co on. – Pewnie jest z nią tu ktoś jeszcze. Zdaje mi się, że nie wysyłają kobiet samych… – dodał pośpiesznie, rozglądając się odruchowo, po czym skinął na drugiego mężczyznę, by podążył za nim. – Zajmij się nią – wydał krótkie polecenie, a potem usłyszałam już tylko szelest liści, gdy przechodził przez rozległe chaszcze.
Ponownie skierowałam swój wzrok na napastnika przede mną. Wyraz twarzy miał zacięty, brwi mocno ściągnięte, a w oczach, gdyby bliżej się przypatrzeć, tańczyły mu małe iskierki pewności siebie i swego rodzaju zadowolenia, nie okazującego się jednak na rysach. Twardo wytrzymywałam jego spojrzenie, bowiem zdawałam sobie sprawę, że on może mnie w każdej chwili dźgnąć, oszpecić, bądź wyrządzić inną krzywdę, a do przyjścia pomocy pewnie jeszcze muszę poczekać.
– Myślisz, że uśmiercisz nieśmiertelną? – zapytałam nagle, wbijając pełne mocy spojrzenie w dostawcę. Mężczyzna prychnął tylko na znak rozbawienia, opuścił lekko głowę, potrząsnął nią niby w niedowierzaniu, iż myślę, że takie chwyty na niego zadziałają, po czym znowu dumnie podniósł wzrok.
– Nie rozśmieszaj mnie – sarknął krótko – I nie łżyj. To nie przystoi kobiecie – dodał, omiatając mnie falą pogardy.
– Doprawdy? – spytałam, lecz tylko retorycznie, dalej trwając w swoim postanowieniu i uśmiechnęłam się. Uśmiechnęłam się swoim zwykłym, codziennym uśmiechem, z którego przecież korzystałam tak często i wyćwiczyłam go do perfekcji, i którego miał również okazję podziwiać nasz dostawca, przyciskający mnie obecnie do drzewa.
Jakby za sprawą tego jednego słowa, do którego przypisana była potężna fala pewności, stanowczości i lekkiej kpiny, mina napastnika powoli zaczynała się zmieniać. Jego twarz, z wyrazu pełnego okrutności i cichego zapewnienia, że jest w stanie posunąć się do wszystkiego, nawet do zabicia niewinnej kobiety, przekształcił się w wyraz przestraszonego szczeniaka, przed którym nagle stanął wielki wilczur z obnażonymi kłami, skąpanymi w pianie i gęstej ślinie, ciągnącej się długimi nićmi w chwilach, gdy otwierał swój pysk. Z policzków mężczyzny zniknęły dawne kolory, a jedynym, który pozostał była wyłącznie nieskazitelna biel, jednak to nie trwało długo, mogłoby się nawet zdawać, iż jedną tysięczną sekundy, bowiem w okamgnieniu znów poczerwieniał ze złości. Kurczowo zacisnął zęby, odznaczając przy tym jego szczękę i potrząsnął ponownie głową, tym razem jednak ten gest był skutkiem gniewu niźli rozbawienia. Wyglądało to tak, jakby chciał odpędzić z umysłu mącące mu w myślach uczucia i wyobrażenia.
– Nie łżyj, powiedziałem! – wrzasnął tym razem ile sił w płucach, prosto w moją twarz – Jesteś śmiertelna! Przejrzałem ja te Twoje sztuczki!
– Ach tak… – westchnęłam cicho, opuszczając na moment wzrok, lecz wraz z nadejściem nowego, śmiałego pomysłu, podniosłam go – Więc się przekonajmy – rzekłam spokojnie, tym samym, zwykłym tonem, którego używam na co dzień, lecz teraz był on nakrapiany nutą zawziętości i hardości. Po owych słowach, nawet się nie zastanawiając, z czystymi myślami złapałam stanowczo za ostrze sztyletu mężczyzny, które jeszcze sekundę temu tkwiło koło mojej twarzy, teraz wbijało się w moje ubrania na piersi, w miejscu, gdzie żywo biło moje ludzkie serce, jednak nie na tyle mocno, by rozerwać materiał. W mojej dłoni zagrzmiał potężny ból, który jest normalnością, gdy twa skóra zostaje brutalnie przecięta, niczym prąd, jednak skutecznie go ignorowałam, dalej wiercąc swym wzrokiem dziurę w zielonych tęczówkach. Po chwili poczułam ciepłą ciecz, która w miarę upływu czasu mnożyła się w oczach, spływając czerwonym strumieniem po mojej ręce, ostrzu, spokojnie poruszając się na przód, brudząc mojego napastnika i kapiąc wielkimi kroplami na ziemię.
Dostawca tym razem spiął swoje wszystkie mięśnie, wyprowadzony z równowagi, ciągle trzymając sztylet przy moim ciele, zacisnął usta w cienką linię i zamachnął się, by zadać mi ostateczny cios i wtem…
Został odciągnięty przez dwóch strażników, przywołanych przeze mnie listem, którzy zjawili się w samą porę, by skończyć to marne przedstawienie.

24 maja 2016

Od Alli

– Tak, Wasza Wysokość – oznajmiłam dźwięcznie w momencie, gdy skłoniona w pas zamykałam przed sobą wielkie drewniane drzwi do sypialni Władczyni. Gdy dwa ciężkie skrzydła połączyły się ze sobą, można było usłyszeć cichy trzask zamka, łączący je i zapobiegający przed ponownym uchyleniem. Po puszczeniu klamki i zsunięciu z niej mojej odzianej w białą rękawiczkę dłoń, wyprostowałam się należycie, obróciłam zgrabnie na pięcie i powędrowałam długim korytarzem w stronę kuchni. Srebrną tacę, na której jeszcze nie tak dawno niosłam małe przekąski, w tym różne kawałki ciast jak szarlotkę czy kruszonkę, wypieczoną przez obecnych kucharzy, chwyciłam u dołu, dzięki czemu unieruchomiłam ją między biodrem a łokciem, by niepotrzebnie nie obijała się o inne części mego ciała. Na owym piętrze zamku nie dochodziły żadne hałasy z dołu, gdzie najpewniej krzątały się już sprzątaczki, które minęłam idąc na górę, gdy akurat wyciągały swoje narzędzia, toteż towarzyszył mi wyłącznie stukot moich obcasów o wypolerowaną na błysk, kamienną posadzkę oraz sporadyczny trzask ognia, który wesoło drgał na knotach świec włożonych w stojaki przymocowane do ścian za każdym podmuchem wiatru, który wytwarzałam, gdy przechodziłam obok. Jednak co sekundę szeleścił również mój płaszcz, ciągnący się posłusznie za mną w powietrzu.
Po krótkiej chwili spokojnego chodu, moje oczy wychwyciły wreszcie poręcz okalającą wschodnie schody prowadzące na dół. Poczęłam powoli schodzić z szerokich stopni, by zaraz potem dość do miejsca, w którym te dwie gałęzie pozwalające na wygodne przemieszczenie się na parter z dwóch przeciwległych stron zamku, złączają się w jedną, tym samym sprawiając, by na jednym poziomie zmieściło się nawet dwudziestu ludzi. Można powiedzieć, że przepych to główna cecha tego budynku, choć mogę się z tym kłócić, podpierając się niektórymi pomieszczeniami w owym pałacu, używając ich jako argumentów, iż jednak tak nie jest. Jakkolwiek by nie było, nikt by się chyba nie sprzeczał, iż ten szczyt, z którego obecnie schodziłam, jednak można zaliczyć jednych z najbardziej ozdobnych rzeczy jakich zaszczyt było mi widzieć. Na końcowej balustradzie wykonanej z kamienia stały dzielnie dwie kobiety, witające wszystkich ludzi, którzy koło nich przechodzili, trzymające ogromne świeczniki, najprawdopodobniej bardzo ciężkie sądząc po ich postawie oraz zafrasowanemu wyrazie twarzy. Jako, iż obie ręce miały zajęte, ich szaty ledwie trzymały się na ich słabych ciałach, choć niektórzy pewnie przeklinają w duchu, że to tylko marmur i nie podda się tak łatwo sile grawitacji, by odsłonić trochę więcej nagiej skóry.
Już z góry widziałam, iż tu na dole ktoś zmywa podłogę, jednak dopiero teraz zwróciłam uwagę na trzy dziewczyny, dzierżące w dłoniach szczotki, mopy i ścierki. Pierwsza, którą okazję miałam dostrzec, widocznie najmłodsza, stała na niskim stołku i wycierała starannie kurze z królewskich parapetów. Szczerze się zastanawiałam, po co wykorzystuje do tego ten mebel, bowiem on sam w sobie nie dodawał jej jakiejś znaczącej ilości centymetrów, a i bez niego poradziłaby sobie równie dobrze co w tamtej chwili. Druga sprzątaczka najwyraźniej zamierzała polerować posadzki, bowiem uklęknęła spokojnie na podłodze i cierpliwie mydliła sporych rozmiarów szmatę, która w przyszłości miała zostać wykorzystania do starcia pierwszej warstwy owego nikłego brudu. Ostatnia i wcale nie bardziej interesująca od pozostałych, łaskotała delikatnie ściany dużą miotką wykonaną z piór, mająca za zadanie zgarniać pajęczyny. Wszystkie trzy rozmawiały żywo i najwidoczniej przyjacielsko, co można wywnioskować po podniesionym, acz przyjemnym i życzliwym tonie. Wyminęłam ich, a jako, że ona pierwsze nie przejawiły chęci przywitania się, nie łamałam zasad dobrego wychowania, dalej zmierzając do mojego celu, który na szczęście nie był tak daleko. Nie minęło kilkanaście sekund, a ja już pchnęłam zdecydowanym ruchem drzwi prowadzące do kuchni. Niemal natychmiast buchnęło mi w twarz ciepłe powietrze, do nozdrzy wdarł się zapach świeżych potraw, a uszy zaatakował głośny gwar i dźwięk smażonej żywności. Pomimo tak hałaśliwej atmosfery, ze spokojem podeszłam do odpowiedniej lady, mieszczącej się mniej więcej w połowie pomieszczenia, zaraz po półkach z kolekcją ziół z całego królestwa, a nawet kontynentu i położyłam błyszczącą tacę na rozłożonej uprzednio chuście. Ściągnęłam rękawiczki, kładąc je starannie w zasięgu mojego wzroku. Sięgnęłam po mały, acz bogato pomalowany w kwiatowe wzory imbryk, ułożyłam go w misce, po czym biorąc drobny garnuszek stojący na ogniu, wylałam na niego niemal wrzącą wodę, nie omijając żadnego skrawka naczynia.
– Wyparzasz czajnik? A co? Szykujesz popołudniową herbatkę? – Zaraz po tych słowach dobrze znany mi głos zarechotał w swoim stylu. Jego właściciel oparł się łokciem o skrawek blatu i przypatrywał się moim czynnościom.
– Witam, Rolandzie. Tak, szykuję herbatę – odparłam uprzejmie, skłaniając lekko głową, a kiedy spojrzawszy na stojącego koło mnie osobnika zauważyłam, że znowu żuje ten kawałek drewna, do mojego przywitania dodałam: – Nie jedz wykałaczek. Źle działają na zęby i żołądek.
– Hehe, ty jak zwykle się przechwalasz! – skomentował moją wypowiedź. Podniosłam na niego wzrok. Owym „nim” był rosły mężczyzna, znacznie wyższy ode mnie, z dość szerokimi barkami, na które, jak i na resztę ciała, został naciągnięty niegdyś biały jak śnieg fartuch, szyty na specjalną miarę dla kucharzy. Czarne spodnie, które obowiązek nosić miał każdy pichcik w owym zamku, mocno kontrastowały z dużo jaśniejszą od nich górną częścią ubioru. To tyle, jeśli chodzi o ubrania, bowiem to chyba jedyna najprzyzwoitsza rzecz w tym człowieku, który urodą poszczycić się nie mógł. Niechlujny, kilkudniowy zarost na kwadratowej szczęce idealnie zgrywał się kolorystycznie z nieułożonymi, średniej długości blond włosami i brwiami, moim zdaniem ułożone zbyt nisko na czole.
– Te, Allia, herbatka się skończyła – charknął w moją stronę, gdy już wyprostował się należycie i postanowił mi pomóc w pracy. Stwierdził owy fakt w momencie, gdy otwarł brązową szafkę zawieszoną koło mojej głowy, w poszukiwaniu wcześniej wspomnianej, ususzonej rośliny. – Dostawca będzie dopiero za dwa dni. To jak już będziesz na targu to kup jeszcze z cztery funty truskawek, co? Mamy braki – odparł beztrosko, zamykając niedbale drzwiczki i znów stając do mnie przodem, opierając dłonie na biodrach.
Westchnęłam lekko w duchu, bardziej zażenowana jego niekulturalnym sposobem wysławiania się, narzucaniu ludziom z góry obowiązków i niechlujną postawą, niż z samego faktu, iż mam za zadanie udać się na rynek.
Gdy tylko imbryk był już do końca zanurzony w gorącej wodzie, odstawiłam używany przeze mnie wcześniej przedmiot na swoje miejsce i sprawnym ruchem znów naciągnęłam biały materiał na dłonie. Odwróciwszy się przodem do Rolanda, skłoniłam się lekko.
– Więc pozwól, że się oddalę, lecz zanim pójdę proszę Cię o przekazanie komuś dokończenie mojej pracy – rzekłam, prostując się i z prośbą na ustach czekając cierpliwie na odpowiedź, choć w zamian dostając jedynie zmęczone westchnienie i niedbałe zapewnienie, iż:
– Jasne, jasne, przekażę.
Uśmiechnęłam się lekko na znak wdzięczności, po czym skierowałam swe kroki do wyjścia z zatłoczonego pomieszczenia, lecz tym razem innego, po przeciwległej stronie kuchni, prowadzącej prosto na otwartą przestrzeń. Kilka stopni później dotknęłam butami ziemi i udałam się do stajni znajdującej się niedaleko.
***
Czarno-białe zwierzę, dzielnie noszące mnie na swym grzbiecie, zwolniło posłusznie, gdy pociągnęłam stanowczo za lejce i pochyliłam się lekko do tyłu. Zeskoczyłam z wierzchowca, prowadząc go zaraz do małego zadaszenia, służące do chwilowego postoju i przywiązania tam konia. Szybko zaczepiłam skórzany sznur do przeznaczonego do tego miejsca i podałam ogierowi kawałek marchwi, wyciągniętej z torby przepasanej na moim ramieniu, a zawierającej jedynie przysmaki dla mojego środka transportu. Gdy zjadł, udałam się na rynek, od którego dzieliło mnie już tylko kilkadziesiąt metrów. W miarę z pokonywaną drogą, coraz bardziej zagłębiałam się w tłum, przemierzający stragany w tym samym celu zakupienia żywności i najbardziej potrzebnych im rzeczy podobnie jak moja osoba. W takich chwilach dobrze jest mieć pieniądze głęboko schowane, co było w moim przypadku dobrym posunięciem, bo chociaż ja jestem uczciwa i sobie ufam, tak nie mogę tego powiedzieć odnośnie innych ludzi, z którymi mam przyjemność mieć kontakt fizyczny.

<Ktoś? Nawet nie próbujcie mnie, cholera, okraść, bo nie macie nawet z czego.>

Od Sygny - CD. Lily

 Biegłam ulicami Vonnborgu, a odgłos kroków stawianych na bruku, niósł się wśród nocy zakłócając wszechobecną ciszę. Pod ręką dźwigałam dość sporych rozmiarów kradzione płótno. W pośpiechu wymieniałam w myślach znane mi gospody, oceniając je według poziomu naiwności właściciela. Szybko zdecydowałam się na jedną, znajdującą się w mniej uczęszczanej dzielnicy Miasta Wody i nie zastanawiając się dłużej skręciłam w odpowiednią stronę wśród labiryntu budynków i pognałam ku jarzącym się nieśmiało światłom karczmy. Zwolniłam kroku tuż przed drewnianymi drzwiami strzegącymi wstępu do środka, po czym pewnym krokiem weszłam, zanurzając się w gęstym, gorącym powietrzu, przesyconym alkoholem. Nie zwracając na siebie zbytniej uwagi (w końcu siłowanie się na ręce w towarzystwie piwa jest dużo bardziej interesujące, niż podejrzana dziewczyna niosąca pod ręką płótno przez karczmę), podeszłam do nieco otyłego barmana i nonszalancko zarzuciłam obraz na blat baru.
- Nocleg oraz pieczoną sarninę do pokoju.
Bufetowy spojrzał się na mą zdobycz, po czym wyszczerzył się do mnie nieco wybrakowanym uśmiechem z pewną dozą kpiny.
- Powiedz mi słodka, dlaczego myślisz, że przyjmę ten bohomaz?
- Bohomaz?! - odparłam z wielkim oburzeniem i pełnym moim potencjałem teatralnym. - Przecież to jest najnowsze dzieło naszego królewskiego mecenasa sztuki! A ty mając okazję posiadania go jako pierwszy, od ręki, pogardliwie nazywasz to dzieło bohomazem?!
Brodaty mężczyzna zmierzył mnie wzrokiem, rozważając ofertę. Po chwili nachylił się w moją stronę, by zapytać ściszonym tonem:
- A czy można wiedzieć, w jaki sposób dziewczyna, która nie ma gdzie w nocy spać, weszła w posiadanie tak cenionego dzieła sztuki?
- Myślę, że oboje nie chcielibyśmy rozmawiać o naszych prywatnych sprawach - odparłam również ściszonym głosem, posyłając znaczące spojrzenie ciemnym drzwiczkom spiżarni. Nauczona doświadczeniem wiedziałam, że barman ma zwyczaj przechowywania tam przywłaszczanych sobie cenniejszych przedmiotów należących niegdyś do mniej ostrożnych przyjezdnych. Mężczyzna uśmiechnął się szeroko i rzekł już zwykłym tonem:
- Zatem zapraszam na noc do izby!

***

 Po długiej, dobrze przespanej nocy, zeszłam schodami na dół, do głównej sali gospody. Garstka ludzi już tam przesiadywała, gawędząc wesoło, a na ścianie dało się zauważyć dumnie prezentujący się, zdobyty przeze mnie obraz. Zamówiłam śniadanie, po czym zasiadłam do stolika przy oknie.  Rozsiadłszy się wygodnie, do moich uszu dotarł fragment rozmowy, w której żywo uczestniczyli pozostali goście karczmy. 
- O ile mi się dobrze zdaje, tego obrazu tu wczoraj nie było - rzekł dość wysoki mężczyzna, o garbatym nosie. - Ciekawe, kogo tym razem barman okradł.
- W dole obrazu widać jakieś inicjały - wtórował mu jego wąsaty towarzysz. - L. T. T., jeśli dobrze widzę?
- A to nie jest czasem ta cicha dziewczyna o czerwonych oczach? Ona podobno coś czasem maluje - wtrącił trzeci. - Mieszkam obok niej. Wczorajszej nocy ktoś się do niej włamał.
- Co ty mówisz?
- Owszem, ale spokojnie, powiadomiłem już straże. Dziś po południu mają zawitać do jej mieszkania w celu przesłuchania jej.
 Poruszyłam się niespokojnie na krześle, a po moich plecach przebiegł gwałtowny dreszcz. Słowo straże działało na mnie jak bat na wierzchowca. W mojej głowie jedna myśl goniła drugą. Jeśli straże zostały poinformowane o włamaniu, to otworzą śledztwo. Przejrzą spisanych już wcześniej podejrzanych, następnie przesłuchają białowłosą. A ona jednoznacznie wskaże na mnie.
 W jednej chwili gwałtownie wstałam, podziękowałam za posiłek i udałam się szybkim krokiem do wyjścia. Po opuszczeniu budynku, natychmiast puściłam się biegiem między ludzi krążących po ulicach i skierowałam się w stronę domu artystki. Przepychając się między tłumem, dotarłam po kilkunastu minutach przed drzwi mieszkania, po czym bez wahania wparowałam do środka i pobiegłam na górę. Zastałam dziewczynę w jej pokoju, czeszącą włosy.
 - Ty! - krzyknęłam, ruszając w jej stronę ze lśniącym sztyletem w ręku. 
 Puk puk puk
 Po domu rozległo się głośne pukanie w drzwi i głosy strażników gwałtownie domagające się wejścia. Na ten dźwięk spłoszyłam się jak sarna słysząca strzał.  Szybko omiotłam spojrzeniem pomieszczenie. Wypatrzyłam puszystego, zielonookiego kocura, leżącego na blacie stolika nocnego. Jednym ruchem chwyciłam go pod rękę, a następnie wskoczyłam do szafy.
 - Nie waż się mnie zdradzić - rzekłam tylko, przykładając sztylet do szyi kota, po czym zamknęłam drzwiczki.

 <Lily?>

23 maja 2016

Allia Torra

Dane personalne 
Imię i Nazwisko: Allia Torra 
Data urodzenia: 21 kwietnia 
Wiek: 23 lata 
Stanowisko: Służba królewska 
Płeć: Kobieta 
Królestwo: Królestwo Armonii 
Aparycja 
Kolor oczu: Niebieski oraz żółty 
Kolor włosów: To coś w stylu zgaszonego czerwonego wymieszanego z różem. Bliżej niezidentyfikowany. 
Wzrost: 168,57 centymetrów 
Znaki szczególne: Chyba żadnych. No, jeśli wyłączyć małe, gęsto rozsypane piegi na twarzy i ciele Allii. 
Opis fizyczny: Sylwetka owej dziewczyny jest dość… Pospolita. Co nie znaczy oczywiście, że brzydka. Wręcz przeciwnie! Przecież to kobieta, a jak na kobietę przystało Allia posiada średniej wielkości biust, lekkie wcięcie w talii, szersze biodra, smukłe nogi. Całe jej ciało, tak samo jak twarz, jest usiane drobnymi kropkami, które przyzwyczaiły się już do nazwy „piegi”, bądź „pieprzyki”. Czy owe niedoskonałości jej przeszkadzają? Nie. Ale nie można powiedzieć, że je lubi. Tak naprawdę, jest w stosunku do nich obojętna. „Po co przejmować się takimi błahostkami?”, prawda? Ciało naszej bohaterki jest stosunkowo szczupłe, aczkolwiek mięśnie ukryte pod skórą nie są zbyt wielkie, co wiąże się z małą siłą dziewczyny, lecz nadrabia to innymi cechami. Między innymi zwinnością, ale o tym potem. 
Warto zwrócić uwagę na dłonie Allii, bowiem to wizytówka człowieka. Schludne, blade, jak zresztą cała ona, czyste, jako, iż myte na każdym kroku, a i paznokcie, krótko przycięte, by zbytnio nie przeszkadzały, błyszczą za każdym razem, gdy odbije się od nich nawet nikły promyczek światła. 
Twarz w miarę kształtna, owalna, okalana krótko ściętymi włosami o bliżej nienazwanym kolorze, prezentuje się łagodnie i ufnie jak na ironię do charakteru Allii. Usta, które praktycznie cały czas wyginają się, tworząc nikły uśmiech, są pełne i nie przynoszą wstydu swojej właścicielce. Zgrabny nos, smukła szyja oraz oczy. Tutaj na chwilę się zatrzymamy, bowiem to ta cecha w jej wyglądzie chyba najlepiej się prezentuje. Podłużne, niemal kocie, skalane czarnymi rzęsami ustawionymi w nienagannym rządku, odpowiedniej długości. Na tle jasnego białka pięknie wyróżniają się tęczówki, ale nie takie zwykłe, jeśliby się bardziej przyjrzeć, choć już z odległości kilku metrów można bezproblemowo dostrzec, czym się różnią. Otóż to, Allia posiada heterochromię. Gdy ludzie się o to pytają, zwykle mówi o różnobarwności tęczówek, bowiem już nie raz spotkała się z osobami, które niezbyt wiedziały, czym ta dziwna nazwa jest oraz co oznacza. Jej prawe oko posiada czysty i błękitny kolor, natomiast drugie – coś w stylu żółtego. 
Jeśli chodzi o ubiór, to tutaj nie ma zbyt się nad czym rozwodzić. Allia bowiem zawsze ubiera się tak samo. Proste materiały, naciągane na jej ciało nie wyróżniają się, ale razem tworzą doskonałą kompozycję, dzięki czemu wygląda się świeżo i schludnie. Zwykła, ciemno brązowa bluzka, z trochę przydużym dekoltem (ale to już wina sprzedawcy, poza tym, hej! Była tania, tak?), również ciemne spodnie, czarne buty, starannie wypolerowane z małym obcasem, który, przy odpowiednim chodzie, dźwięcznie stuka o zamkowe posadzki oraz niebieski płaszcz, zapinany pod szyją, sięgający niemal do podłoża. Czasami owa dziewczyna wkłada również białe jak śnieg rękawiczki, lecz najczęściej zdarza się to wtedy, gdy usługuje szlachcie, bądź władcy. 
Gdybyśmy mieli dalej drążyć jej wygląd, można by jeszcze dodać, iż owa dziewczyna zawsze przybiera tą samą pozycję. Niezależnie od tego, jaką przytoczymy sytuację z jej codziennego życia, plecy Allii są zawsze proste jak od linijki, podbródek wysoko uniesiony, stopy i nogi złączone, również wyprostowane w kolanach, a dłonie są najczęściej położone jedna na drugiej, które następnie swobodnie spoczywają na podbrzuszu. Chód ma, tak jak wcześniej wspomniałam, również nienaganny, co można wywnioskować poprzez równomierny stukot jej obcasów o kamienną posadzkę (bowiem najczęściej przebywa właśnie w takich budynkach). Wtedy najczęściej jej ręce poruszają się razem z nogami, lecz dalej wiszą nieprzerwanie wzdłuż ciała. 
Informacje fabularne 
Rodzina: Właśnie w tym tkwi cały szkopuł, bowiem dziewczyna nie wie z jakiego łona się wzięła, jednak do tej pory nie wykazywała zainteresowania tą kwestią. 
Cel: Allia chyba nie ma żadnych życiowych celów, lecz najprawdopodobniej pragnie być tak zwanym „człowiekiem renesansu”, czyli znać się na wszystkim. Jednak ta kobieta posiada jeszcze jedno, ciche pragnienie, które nie wystawia nigdy na światło dzienne. 
Historia: Dawno, dawno (20 lat) temu miała miejsce wyjątkowa noc. Nie była jasna, a niebo gwieździste, wręcz przeciwnie. Hulała wtedy burza, a krople deszczu, niesione przez silny wiatr skutecznie utrudniały widzenie. Tak oto, w ową pogodę przenosimy się na wzgórze, gdzie stoi wielki, lecz bardzo zaniedbany budynek. Oskrobany z tapety, obity deskami w miejscach, gdzie normalnie powinny się znajdować okna i z zżółkłą trawą okalającą cały ten teren. By dostać się do środka, należało przejść przez stary próg, którego pilnie strzegły ciężkie i wielkie frontowe wrota. Ale co to? Coś pod nimi leży… Jakiś maluśki przedmiot… Kosz. Wiklinowykosz, z którego kapały krople wody, a w środku jakieś zawiniątko otulone przemoczonym kawałkiem materiału, na którym nie pozostało suchej nitki. O, zaniosło się płaczem. Czy to może być…? Nagle niespodziewanie potężne skrzydło uchyliło się nieznacznie, a z powstałej szczeliny błysnęło nikłe światełko ognia, które padło na wyziębione dziecko. Zaraz za długą świecą wyłoniła się niska postać, która niepewnym ruchem złapała za uchwyt koszyka i wciągnęła je do środka, dalej znosząc nieprzerwany szloch. 
Pewnie zastanawiacie się, co to był za budynek, bowiem kim jest to niemowlę pewnie już wiecie. Otóż opisywanym miejscem było już dawno zapomnianeWysokie Wzgórze, na którym w miejscu dawnych ruin nieznanego pochodzenia stanął ubogi sierociniec, który, wbrew posiadanego przez ową działalność majątku, miał pod swoim dachem całkiem sporo zagubionych istot. Jedną z nich była Torra – mała dziewczynka, której nikt nie mógł udzielić więcej informacji o jej pochodzeniu czy korzeniach, jednak ona sama zdawała się nie być zainteresowaną tym tematem. Ciche żyjątko, które wychowywało się wśród innych dzieci bez przeszłości nie posiadała wewnętrznej potrzeby by odkryć ową tajemnicę. Lecz pomimo starań jej opiekunów, wpajaniu jej empatii do świata, czy nakłanianiu do wspólnej zabawy z rówieśnikami, Allia była niczym pusta skorupa pozbawiona życia. Gdyby zastało się ją siedzącą na krześle, można by pomyśleć, że to tylko realistyczna lalka. Jednak w sierocińcu wszyscy wiedzieli, iż jest to żywy człowiek, który nie rozmawiał za dużo (część dzieci w ogóle nie wiedziała jak brzmi głos Torry), jadł, pił i spał. Lecz nad wyraz często ta mała dziewczynka odwiedzała małą biblioteczkę (bowiem biblioteką nie można by tego nazwać), w której na skrzypiących półkach stały równo poukładane podarte podręczniki, lekko przemoczone książki i kolorowe kredki. Te ostatnie pomimo iż namiętnie używane przez inne dzieci, Allię w ogóle nie obchodziły. „Lalka” całymi dniami siedziała przy malutkim stole w rogu pokoju, otoczona przez stosy papierów obite w okładki i czytała. Czytała… Czytała i jeszcze raz czytała. Jako, iż owych zasobów wiedzy było bardzo mało, dziewczynka potrafiła przewertować jeden podręcznik kilkanaście razy, wpatrywać się tygodniami w dobrze znane jej słynne dzieła na kartach książek czy poznawać każdą granicę Armonii z osobna, patrząc na mapy powieszone na ścianach. 
Ale czas pędzi nieubłaganie i Allia chcąc nie chcąc, ciągle rosła, jednak jej małomówność i zamknięte serce pozostawało takie samo. W końcu, gdy Torra miała już osiemnaście wiosen, musiała opuścić sierociniec. Trafiła z tym w samą porę, bowiem owa działalność tego samego roku skapitulowała i została zamknięta na cztery spusty. Co się stało zresztą dzieci? „Lalka” tego nie wie, bo, jak już się domyślacie, nie widziała potrzeby, by się tego dowiedzieć. 
Ale jej ambicje były o wiele, wiele większe niż jej empatia i to właśnie one popchnęły ją do wyruszenia do Armonii, najpotężniejszego z królestw, które kusiło ją swoją pozycją i możliwościami. Całe pięć lat zajęło jej przekroczenie jego granic i wyjście na prostą oraz zdobycie stanowiska, do którego przymierzała się odkąd się o nim dowiedziała. I, jak widać, troszkę otworzyła się na świat. 
Opis osobowości: Na pierwszy rzut oka widać, że owa kobieta jest raczej spokojnie usposobiona. I akurat w tym przypadku jest to prawda, wbrew popularnemu przysłowiu „nie oceniaj książki po okładce”. Cóż, trudno, by członek służby i to na dodatek królewskiej, był agresywny, nieprawdaż? W każdym razie, Allia taka nie jest, a ona sama stara się zawsze być opanowaną, niezależnie od sytuacji, bowiem sądzi, całkiem słusznie zresztą, iż wszystko lepiej załatwić jest choćby szeptem niż krzykiem. Nikt w Armonii jeszcze nie widział, by owa dziewczyna podniosła na kogoś głos, bądź go obraziła. Z racji jej pozornej łagodności, praktycznie niemożliwym jest wyprowadzenie jej z równowagi. Jakby tego było mało, z rys jej twarzy nie można nic wyczytać, bowiem zawsze chodzi z przyklejonym do ust nikłym i delikatnym uśmiechem,który stał się już niemal jej znakiem rozpoznawczym, a gładkie czoło kobiety nie mąci żadna zmarszczka. 
Jak na służbę królewską przystało, Allia jest chodzącym podręcznikiem savoir-vivre. Wie jak się zachować praktycznie w każdej sytuacji, która jej się przytrafi. Z tego też względu, stanowi idealną wizytówkę swojego pana bądź pani, a do jej nienagannych i płynnych ruchów oraz wyćwiczonych manier nie sposób się przyczepić. Do wszystkich zwraca się kulturalnie, bez względu na to jak dana osoba wygląda i jak się w stosunku do niej zachowuje, co czasami może być nieco dezorientujące i zadziwiające na jaką skalę człowiek potrafi być opanowany. Jej słownictwo jest równieżniezwykłe, bowiem jak na tak młody wiek, potrafi ubarwić swą wypowiedź do tego stopnia, iż innym ludziom po prostu odechciewa się z nią rozmawiać i uznają ją za zwyczajną dziwaczkę. Przez te wszystkie cechy Allia nie posiada ani jednego przyjaciela. Ba! Choćby znajomego! Bo jak tu wytrzymać z tak „denerwującą” osobą, jak to określają ją niektórzy? A co owa dziewczyna robi, gdy wypełni już swoje wszystkie obowiązki? Nie idzie przecież na spotkanie towarzyskie, duh. Z racji, iż posiada trochę wolnego czasu, i kiedy wykorzysta go już na higienę osobistą, a dalej zostaje kilka godzin, Torra wybiera się do jej ulubionego miejsca – biblioteki. Mogłaby siedzieć tam latami, gdyby nie praca i jej osobiste potrzeby. Tym zachowaniem można by wytłumaczyć jej wypowiedzi i wiedzę, choć zostało jeszcze dużo ksiąg, których ta dziewczyna nie przestudiowała, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Przecież jeszcze tyle informacji przed nią! Dla niej książki są jak chleb dla żebraka, jak łuk dla strzelca, jak miecz dla rycerza. Rzecz niezbędna, zabijająca czas i stanowiąca pokarm dla mózgu. 
Czasami odnosi się wrażenie, iż Allia jest bezinteresowna, a pieniądze nic dla niej nie znaczą (co jest oczywiście bzdurą), bowiem uczciwość tej dziewczyny objawia się często w zwykłych, codziennych sytuacjach. Weźmy na przykład wielkie wydarzenie, gdy Torra wybiera się na targ (ponieważ robi to niezwykle rzadko). Wybiera, powiedzmy, nową parę butów. Znajduje je, widzi cenę, płaci. Starszy sprzedawca wydaje jej resztę, ona ją przelicza i… Oddaje dwa Piętniki, bowiem miły pan się niespodziewanie pomylił i wypłacił za dużo. 
Warto dodać, bowiem ta cecha zdecydowanie jest jedną z tych bardziej widocznych w jej charakterze, że Allia to perfekcjonistka jakich mało na ziemi.Wszystko robi idealnie, czegokolwiek by się nie dotknęła. Również inni ludzie mogą odczuwać wobec niej niechęć, bowiem gdy zobaczy kurz na półce, weźmie ścierkę i go wytrze, pomimo iż przed chwilą sprzątano w tej sali.Upomni kucharza, kiedy doda za małopieprzu bądź soli, zwróci uwagę stajennemu, który źle wyczyści kopyta konia. Powiedzcie, kogo by to nie zirytowało? Jednak dziewczyna doskonale wie, że ona również popełnia błędy, dlatego kiedy role się odwrócą i to ona zostanie skarcona, posłusznie się pokłoni i podziękuje za wyprowadzenie jej z nieprawidłowych przekonań. Dlatego niekiedy można powiedzieć, iż Allia nie ma godności ani honoru, bo kto kłania się jakiemuś wyrwanego z tłumu człowiekowi, który dostrzeże mały błąd w jej czynach? Jednak Torra nie lubi posiadać długów ani niedomówień. Jeśli jest wdzięczna – podziękuje, a jeśli wie, że zrobiła coś źle – przeprosi. Jednak Torra potrafi poniżyć się dla swojego władcy jak nikt inny. Nawet, jeśli jej pracodawca rozkaże jej coś tak absurdalnego i upokarzającego jak wylizanie jego butów – zrobi to, nawet się nie zastanawiając. Jednak w takich przypadkach jest posłuszna wyłącznie temu, któremu służy. W innych przypadkach ze spokojem uśmiechnie się i powie, iż „nie należy to do moich obowiązków” lub „przykro mi, ale nie zdradzę królowej”. Lecz uważaj, bo gdy ją zatrudnisz to możesz być pewny, że ta kobieta zrobi wszystko, nawet jeśli rozkażesz jej zabić człowieka. 
Umiejętności, zainteresowania 
Hobby: Do tak zwanych „hobby” Allii można zaliczyć usługiwanie swemu pracodawcy, co już chyba nie pozostawia po sobie żadnych wątpliwości. Drugim konikiem Torry jest nauka. Jakakolwiek i czegokolwiek.Szczególne zamiłowanie pokłada w astronomii. 
Mocne strony: Do jej mocnych stron, zapewne można wliczyć całe jej powierzchowne zachowanie. Od stalowych nerwów, przez zamiłowanie do nauki, kończąc na oddanie swojej pracy. 
Słabe strony: Z tym może być ciężko, lecz nie dlatego, iż Allia jest nieskalana żadną rysą, bo przecież to nieprawda, jednak dlatego, iż nie pokazuje tego po sobie. Bo co można wytknąć żywej skale bez uczuć? Jednak ona nadal jest człowiekiem, a jak wiadomo, tą istotę idealną nazwać nie można. Cóż… Jak widać, dziewczyna nie jest zbytnio silna, jak na dziewczynę przystało. Również książki można zaliczyć do jej słabych punktów. Niezbyt lubi, gdy ktoś obchodzi się z nimi niedelikatnie, bądź bez skrępowania niszczy. A jest jeszcze gorzej, gdy w bibliotece panuje hałas... 
Umiejętności fizyczne: Cóż, nie zaprzeczam, iż u niej z umiejętnościami fizycznymi jest bardzo cienko, bowiem jak tu się nauczyć jakiegoś sportu czy sztuczki tylko poprzez czytanie? No, ale spróbujmy. Nie jestem pewna, czy umiejętność trzymania tej całej wzorowej postawy można tu zaliczyć, ale niech będzie. Jazda konna jest u niej opanowana na podstawowym poziomie, więc z nią jest w porządku, a i łucznictwem może się poszczycić, jednak z walką na miecze jest już gorzej (bo ustalmy sobie coś – miecz waży, tak?). Jednak walka wręcz idzie jej wyśmienicie, choć nie ma okazji tego pokazać, czego niezbyt żałuje. 
Umiejętności magiczne: Allia dość późno dowiedziała się jaką tak naprawdę posiada moc, bowiem sierociniec nie mógł się poszczycić ilością ksiąg o magii, jednak jak w miarę nabywała owe informacje w bibliotekach Armonii, wreszcie odkryła swoją umiejętność – iluzja. Nazwa mówi sama za siebie, prawda? Jednak pomimo iż Torra jest w miarę z niej zadowolona, nie używa ją często, powiem więcej – w ogóle. Bo nicy po co? W jakim celu? Nie jest zwolenniczką chwalenia się swoimi umiejętnościami na lewo i prawo, toteż sprawy się mają właśnie tak. 
Umiejętności intelektualne: Jako, iż po prostu nie da się nie wyciągnąć korzyści poprzez przesiadywanie między księgami, Allia jest naprawdę dobrze wykształcona. Zaczynając od języków; dziewczyna potrafi płynnie posługiwać się łaciną i greką, poprzez umiejętności muzyczne, takie jak gra na fortepianie, a do zakładki „ciekawostki” można dodać, iż gdy poprosisz (poprosisz. Grzecznie), by narysowała mapę Armonii, ona to zrobi, nawet nie zaglądając do oryginału, z odtworzeniem najmniejszych szczegółów.. Dodatkowo, interesuje się też innymi mocami, poza swoją i zgłębia tajniki magii, dlatego nie zdziw się, gdy ujawnisz jej swoją zdolność, iż ona będzie już z góry wiedziała na czym polega. 

Autor: mrs.angel20@gmail.com 

SIŁA: 20 SZYBKOŚĆ: 35 ZWINNOŚĆ: 35 CZUJNOŚĆ: 35 WYTRZYMAŁOŚĆ: 35