Na koniec... raczej na początek

Każdy z nas jest pi­sarzem i na­pisze tyl­ko jed­na idealną książkę. Co dzień tworzy no­wy roz­dział. Bo­hater przeżywa wiele przygód, spo­tyka set­ki osób. Ak­cja toczy się od poczęcia po samą śmierć. Ty decydujesz co dzieje się w trakcie.
Pięć Królestw to grupowy blog opowiadający historie pięciu narodów żyjących na pięknych terenach kontynentu Amazji. Dołączając wcielasz się w średniowiecznego mieszkańca tego tajemniczego świata. Przygoda czeka na każdym kroku.
Aby dołączyć musisz:
1) przeczytać regulamin
2) wysłać formularz
3) wysłać pierwsze opowiadanie
4) wstawić baner 5K w dowolnym miejscu
Więcej w zakładce Formularz.

22 sierpnia 2015

Od Sabethy

Klik, klak, klik, klak. Siedziałam wygodnie na dachu chaty jakiegoś rybaka bawiąc się nowo nabytym ukrytym ostrzem. Akurat trafiło mi się, że byłam w królestwie Aquy podczas wizyty tego całego artysty z Tierry. Zaopatrzała się u niego chyba cała przestępczość Amazji i w sumie nie ma się co dziwić. Fortuny nie kazał płacić, a już na pierwszy rzut oka widać było, że nie sprzedaje badziewia. A stałym klientom ponoć dorzucał różne bajery gratis. Za mocowane na przedramieniu ostrze połączone z lekkim, a wytrzymałym karwaszem dałam mu jeden z kamieni szlachetnych z ostatniej roboty. I wysuwa się...i wsuwa... Przyjrzałam się samemu ostrzu. Wąskie, smukłe idealne do prześlizgiwania się między żebrami ofiar. Zsunęłam się na ziemię zamierzając odwiedzić jakąś gospodę, zjeść coś, kompana do picia znaleźć czy coś... Zack właśnie zajął się obgryzaniem czegoś rosnącego w niewielkim ogródku przy budynku. Odciągnęłam go za uzdę, prychnął niezadowolony.-Nie okradajmy biednego ludu, bogacze są ciekawszymi celami.-Mruknęłam wzruszając ramionami. Pomyślałam o kupcach, z którymi przybyłam na wybrzeże. Z początku zamierzałam im zwinąć co lepsze w ramach 'prezentu pożegnalnego', ale...cóż, rozstaliśmy się uczciwie i w zgodzie. Sophia ukłoniła się dziękując za towarzystwo i miłe rozmowy, Ovidio wraz z towarzyszami żartobliwie zasalutował i ja pojechałam w jedną stronę, oni w drugą. Za pierwszym zakrętem zasłoniłam twarz chustą. Szczur wrócił. Tego samego dnia, pod wieczór wymieniłam jeszcze kolejną część klejnotów w podobnej obskurnej norze do jakiej zawitałam w Aire. Przy stole siedział jednak nie zasuszony staruszek, a pulchny mężczyzna w średnim wieku, czytający książkę. Wszystko jak poprzednio przebiegło szybko, bez zbędnej gadaniny i z premią za dyskrecję. Standard. Stłumiłam ziewnięcie wlokąc się w stronę karczmy. Zostawiwszy konia przywiązanego do płotu weszłam do środka. Przepchnęłam się do kontuaru pomagając sobie łokciami żeby przedrzeć się przez pijaczków i stanęłam jak wryta widząc siedzącą tam barczystą, brodatą postać. Podeszłam doń powoli zastanawiając się czy to aby na pewno...
- Roland?- odwrócił się w moją stronę, w jego oczach zagościło zdziwienie, a na ustach szeroki uśmiech.- No nie wierzę! Pchła?- skłoniłam się szczerząc zęby.
- Do usług jak zawsze.- Roland był jednym z dzieciaków ulicy, które mój wychowawca uczył różnych sztuczek w zamian za przynoszenie mu jedzenia czy też pieniędzy. Prócz tego był świetnym kompanem zarówno do rozmowy, kradzieży jak i zabaw. Potem poczuł, że coś ciągnie go do wody i tak pojawił się Roland Czarny Lis, kapitan pirackiego Kruka. Zaskakująca była jego obecność tutaj, gdyż podobnie jak ja, zalazł za skórę wielu wpływowym ludziom i też go ścigano. Ale cóż, o tej porze to zazwyczaj same szumowiny w takich miejscach chlały, a przestępca przestępcy nie wyda, bo ściągnąłby na siebie zawiść i nienawiść 'kolegów po fachu'.
- Ty tak sobie siedzisz...Wolne masz? spytałam zajmując stołek obok.
- Nie, na coś czekam. A ty?- wlepił we mnie zaciekawione spojrzenie..
- Ja tu tylko na chwilę coś zjeść i napić się z kim...- wzruszyłam ramionami. Klepnął mnie w ramię.
- Ej, durnoto, chodźże ze mną. Napijesz się z moją załogą, żarcie też mamy.- kuszące...
- Dzięki, ale nie.- pokręciłam głową. Już kiedyś chciał mnie wywlec na swój statek, oberwał za to pazurami po twarzy. Wiedział, że nie umiem pływać i zwyczajnie boję się głębokiej wody. A wszelkie łodzie, zarówno duże jak i małe mogą zatonąć.
- Rumu odmówisz? W takiej ładnej zatoczce się zatrzymaliśmy, trap możemy spuścić dla tak honorowego i uczciwego gościa.- zarechotał.
- Kusisz, cholero. Najbardziej tym rumem.-Przymrużyłam oczy. Niby każdy alkohol jest dobry, ale rum? Heh, cudo! A w sumie ciekawa też byłam jego załogi.- Godzina, nie więcej. I bez durnych żartów.- podniosłam się z siedziska. Nie zapomnę mu tego, jak chciał mnie kiedyś omal do rzeki nie wrzucił. Uniósł ręce z tą jego miną 'ja nic przecież nie robię'. W tym momencie pojawił się karczmarz, rzucił na nas okiem i wydobył małą paczkę spod kontuaru. Roland zwinął ową szybko, cisnął mężczyźnie kilka monet i ruszył do wyjścia. Ludzie uskakiwali mu z drogi nie chcąc oberwać. Pirat słynął ze swej wybuchowości, w jednej chwili potrafił śmiać się i żartować, a w następnej już chwytał za broń z żądzą mordu w oczach. Zresztą sam jego widok mówił, że to niebezpieczny człek. Kordelas przy pasie, rękojeść noża stercząca z buta, obszarpane ubranie, ciemna, zmierzwiona broda i lśniące, czujne ślepia. Opuściliśmy przybytek, zobaczyłam Zacka z kawałkiem deski przywiązanym do wodzy.-No super.-Westchnęłam patrząc na rozwalony płotek.
- Jak zgaduję, ten konik to Twój.- parsknął brodacz.
- Tak, mój. Sam potrafi zrobić większą demolkę niż cała Twoja załoga.- powiedziałam zaczepnie. Ogier parsknął z oburzeniem potrząsając łbem, aż drewno odczepiło się i pacnęło o ziemię.
- No widzę właśnie. Jaki właściciel taki zwierzak, jak to mawiają. Może nauczy moich wilków morskich paru sztuczek? - mrugnął do mnie z uśmiechem.
- Może, niewykluczone. Dobra, dość już o Zacku, gadaj lepiej co ry robiłeś od naszego ostatniego spotkania...- szliśmy niespiesznie, a on opowiadał o swoich podróżach i atakach. Przez myśl mi przeszło, że fajne jest takie życie wyjętego spod prawa żeglarza. Pływa, zwiedza, bierze udział w rozbojach... Sama radość. Ale ile radości, a ile niebezpieczeństwa? Okręty to ledwie kruche łupiny, które muszą się zmagać ze sztormami, prądami, wodnymi stworami i cholera wie czym jeszcze. Eh, zdecydowanie lepiej jest siedzieć na lądzie.-
Patrz, a oto i mój piękny Kruk!- wyrwał mnie z rozmyślań głos starego przyjaciela.
- Czy ja wiem... Pierzaste kruki są ładniejsze. odparłam wzruszając ramionami. Statek jak statek, jeno z czarną banderą na maszcie.
- Eh, nie znasz się.- westchnął.- Chodź, poznam cię z załogą i pogadamy jeszcze przy butelce...-

- Jak to szorujesz, patałachu! Mam się przeglądać jak w lustrze, do roboty!- czy oni muszą tak wrzeszczeć? Jęknęłam cicho podnosząc się na łokciu. Nigdy więcej chlania z piratami, pomyślałam mętnie, ból rozsadzał mi czaszkę. Ta godzina trochę się przeciągnęła... Która jest do cholery godzina? Otworzyłam oczy. Byłam w kajucie kapitana, o dziwo odstąpił mi ją. Pewnie mnie tu wsadzili jak padłam po zbyt dużej ilości rumu... Szlag by to. Podniosłam się i omal nie wyłożyłam się na podłodze. Mamrocząc pod nosem klątwy na własną głupotę wyszłam na pokład chcąc się pożegnać z Rolandem i iść gdzieś w odosobnione miejsce żeby dojść do siebie. Zesztywniałam natychmiast. Wypłynęli, a chociaż widziałam w oddali przesuwający się równolegle do statku brzeg... Poczułam narastający strach dławiący mi oddech.
- No proszę, któż to się właśnie po pijaństwie przebudził?- usłyszałam za sobą wesoły głos brodacza. Kilku kręcących się po pokładzie wilków morskich zarechotało.
- WYPŁYNĄŁEŚ?!- przecież wiedział, on jeden spośród niewielu wiedział... Zakręciło się mi w głowie, szybko jednak orzeźwiła mnie wściekłość. Widział! Najeżyłam się podchodząc doń i wybuchając potokiem wszelkich znanych mi bluzgów, wiązanek oraz klątw. Dźgnęłam go przy tym oskarżycielsko palcem w pierś, aż się cofnął patrząc na mnie osłupiałym wzrokiem podobnie jak jego ludzie, którzy zamarli gapiąc się z rozdziawionymi gębami. Przez głowę im najwyraźniej nie przeszło, że ktoś może się w taki sposób zwrócić do kapitana.- I pewnie jeszcze zabiłeś mi Zacka, co?!-Pokazał coś za moimi plecami. Odwróciłam się, ogier leżał na płachcie rozłożonej na deskach pokładu i podobnie jak wszyscy wkoło obserwował rozgrywające się właśnie przedstawienie.
- No jeszcze jak żyję nie słyszałem tak długiej i bogatej w...epitety tyrady. powiedział Roland, w jego głosie słychać było wyraźne zdziwienie.- Zawstydzasz mnie przed moimi ludźmi. I moich ludzi przede mną.- wybuchnął szczerym śmiechem, piraci także zaczęli się szczerzyć.
- Możesz mi z łaski swojej wytłumaczyć, dlaczego nie mogłeś mnie na ląd wywalić?- warknęłam.
- Cóż, podczas gadaniny przy butelce wspomniałaś, że chcesz udać się do Tierry, a tam akurat chcemy się udać, więc postanowiliśmy cię podwieźć...- przerwałam mu prychnięciem.
- Wiesz, że nienawidzę TAKICH podróży.- machnęłam ręką wskazując wodę.
-...Po drugie chciałem Cię do takich właśnie podróży przekonać...-Skrzyżowałam ręce na piersi.- W dupę se wsadź te swoje chęci i odstaw mnie na ląd.- burknęłam.
-...I po trzecie ktoś nas odkrył, a ciebie o ile pamiętam także ścigają.- kontynuował spokojnie.-A chcesz chyba zachować głowę na karku i wolność, nie?- rozłożył ręce. Fakt, chcę.
- Oczywiście. Roland, odstaw mnie w Aire, dobra? Proszę cię, na wszystkie morskie demony.-Westchnęłam ciężko wycofując się z powrotem do jego kajuty i zatrzaskując drzwi nim zdołał coś powiedzieć. Padłam na rozwieszony w niewielkim pomieszczeniu hamak. Było się nauczyć pływać za gówniarza, pomyślałam gorzko. Nigdy więcej chlania z piratami...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz