Na koniec... raczej na początek

Każdy z nas jest pi­sarzem i na­pisze tyl­ko jed­na idealną książkę. Co dzień tworzy no­wy roz­dział. Bo­hater przeżywa wiele przygód, spo­tyka set­ki osób. Ak­cja toczy się od poczęcia po samą śmierć. Ty decydujesz co dzieje się w trakcie.
Pięć Królestw to grupowy blog opowiadający historie pięciu narodów żyjących na pięknych terenach kontynentu Amazji. Dołączając wcielasz się w średniowiecznego mieszkańca tego tajemniczego świata. Przygoda czeka na każdym kroku.
Aby dołączyć musisz:
1) przeczytać regulamin
2) wysłać formularz
3) wysłać pierwsze opowiadanie
4) wstawić baner 5K w dowolnym miejscu
Więcej w zakładce Formularz.

22 sierpnia 2015

Od Ikaleta - Quest #1

Minęły 3 dni od kiedy gwardia przyjechała do mnie. Yhon czuł się już lepiej i opowiedział mi trochę o sobie. Miał 17 lat, urodził się w Mieście Harmonii w mieszczańskiej rodzinie. Był dopiero co pasowany na rycerza. Zaraz po pasowaniu poszedł tam, gdzie poszedł jego brat - do gwardii królewskiej (starszy brat wstawił się za nim i tylko dlatego przyjęli takiego młodzika do tak ważnej służby). Bardzo się z tego cieszył, bo gwardia to wielki prestiż, sporo pieniędzy i ładne kobiety. No i można sobie często pooglądać księżniczki.  Cóż z pewnością Yhon nie był małomówny.
Z kolei ja powiedziałem tylko, że zwę się Ikalet Enamel i to mu chyba wystarczyło.
Dnia 4 jak co rano wstałem wczesnym świtem i poszedłem zająć się Jascierem. Ostatnio nie miałem dla niego czasu i był tym wyraźnie niezadowolony. Ale cóż ja mogłem na to poradzić. Nie często przychodzi mi do domu gwardia królewska. Zjadłem liche śniadanie składające się z pajdy chleba z dżemem truskawkowym od niejakiej Kerumdy i wody. Przygotowałem leki dla Yhona, który jeszcze smacznie spał. Potem postanowiłem wziąć książkę i poczytać aż kapitan i jego zespół nie wstaną.
Nie wiedzieć kiedy zasnąłem, z książkę na kolanach. Obudziły mnie odgłosy przebiegających przez mój gabinet ludzi w złotych zbrojach. "Co się dzieje?" - pomyślałem. "Gwardia dostała owsików?".
Podniosłem się z fotela i zatrzymałem jednego z rycerzy, chyba Gabera i zapytałem:
- Coś się dzieje? Rozwalicie mi podłogę.
- Księżniczka Anna tu jedzie! - wykrzyknął rozemocjonowany.
- Kto? - zapytałem zaskoczony.
- Księżniczka! Jej orszak zaraz tu przyjedzie! Nasz koniuszy ruszył im na przeciw i teraz właśnie wrócił, oznajmiając, że jest tuż, tuż!
Pobiegł dalej. W przypływie emocji ruszyłem za nim. Kapitan Dqqur ustawiał swoich ludzi w rządku. Część z nich dopiero zakładała lśniące napierśniki. Jeden ziewał, drugi mrużył oczy. Chyba nikt nie był przygotowany na przyjazd księżniczki. Łącznie ze mną.
Kapitan przerwał wydawanie rozkazów i podszedł do mnie szybkim krokiem.
- Panie Ikalet - kiwnął głową. Odkiwnąłem. - Księżniczka nie chce rozgłosu. Mieszkańcy tej wsi nie mogą się dowiedzieć, że przyjeżdża. Zresztą nie zabawi tu długo. Tylko na chwilę, żeby odsapnąć, a potem ruszy dalej.  Zależy nam na dyskrecji i na gościnie. Da się to załatwić?
- Eee... Oczywiście. Ale radziłbym być ciszej i schowajcie się gdzieś z tymi świecącymi zbrojami - odparłem. - Jeżeli zależy wam na dyskrecji to nie radzę budzić całej wsi.
- Ma pan rację. Już ich uspokoję. Yhon już ma się dobrze? Może ruszać dalej?
- Owszem może.
- Świetnie, w takim razie wyjedziemy dzisiaj. Opłacimy panu wszystko, jak tylko księżniczka zajedzie. Przybędzie tu na swoim koniu, w 7-osobowej eskorcie. Będą wyglądali na zwykłych przejezdnych - otrzymałem wskazówki od kapitana.
Na szczęście mój dom był na samym skraju wsi i zasłaniał go kawałek lasu. Ostatnio tez miałem mniej klientów. Nikt, dzięki Bogu, nie zauważył pare-nastu chłopa w moim tylnym ogródku.
- Panie Ikalet - mówił dalej Dqqur - do księżniczki proszę zwracać się per wasza wysokość. Proszę zachowywać się kulturalnie i szanownie. I...
- Kapitanie - odparłem upokorzony. - Znam podstawy etykiety, nie musi mnie pan instruować jak się zachowywać przy księżniczce Annie.
- Niech doktor...
- Tak wiem, zaraz przygotuje w środku godne miejsce dla księżniczki i coś do picia.
- Świetnie. W takim razie idę po moich chłopców - odparł sucho, zawrócił na pięcie i odmaszerował do rycerze.
Gdy rycerze ustawili się już w rządku (łącznie z Yhonem), kapitan zabrał jednego z nich i ruszył do lasu. Mi kazali się ustawić lekko przed szeregiem i włożyć coś znośnego. Więc ubrałem to co zwykle noszę.
Wtedy zacząłem się denerwować. A jeśli zapyta się mnie o pochodzenie? Zawsze mogę skłamać. Ale jeśli zacznie drążyć... Nie, księżniczce nie wypada. Ale jeśli jednak? Albo jeśli np. zobaczy we mnie jakieś podobieństwa do ojca? Albo...
Z nerwów zacząłem bawić się szablą. Kapitan i rycerz wyszli zza drzew. Dqqur dzierżył w ręku wodze przyczepione do nadzwyczaj pięknego, perłowego konia, o grzywie sięgającej ziemi. Na koniu tym siedziała zakapturzona postać. Księżniczka Anna. Za nimi jechali na koniach rycerze gwardii. Kapitan doszedł z koniem do mojej bramki i zatrzymał się. Chciał zaoferować pomoc księżniczce, więc już począł rozglądać się za jakimś podestem, gdy księżniczka zręcznie sama zeskoczyła z wierzchowca.
Podeszli do nas - zakapturzona księżniczka i zaskoczony kapitan gwardii królewskiej z koniem w ręku. Dopiero teraz zdjęła kaptur. I... Zaniemówiłem. Zawsze myślałem, że opowieści o jej urodzie to zwykłe wymysły poddanych ze zbyt dużą wyobraźnią, ale myliłem się. Uśmiechała się do mnie. Do mnie. Usta miała piękne, aż chciało się na nią rzucić i ją wycałować (straszny pomysł, zważając, że mógłby się skończyć szubienicą). Włosy długie, poniżej pasa, a złote niczym światło słoneczne. I bardzo piękne niebieskie oczy. Stałem jak wryty, nie mogąc się ruszyć, czy odwzajemnić jej pięknego uśmiechu. Nawet moja niefrasobliwa ręka, która do tej pory bawiła się szablą, zatrzymała się.
Delikatnie poprawiła diadem na swojej kształtnej głowie. Jej biała suknie powiewała na wietrze.
- Wasza wysokość, oto poczciwiec, który odratował naszego Yhona oraz zapewnił nam gościnę w tej wiosce.
Skłoniłem się, mówiąc:
- Ikalet Enamel, do usług jej królewskiej mości - ręce trzęsły mi się niemiłosiernie.
Wystawiła rękę, a ja delikatnie ją pocałowałem. Była tak lekka, że myślałem, że się rozleci.
- Witaj, Ikalecie. Jestem Anna, księżniczka Królestwa Armonii z rodu Celestialów. Jestem niezmiernie wdzięczna za twoje oddania dla mojej gwardii. Oczywiście wynagrodzę wszelkie koszty - mówiła tak, jakby każde słowo było melodią.
Miałem zamiar powiedzieć, że nie trzeba, ale nie opłacało mi się to z ekonomicznego punktu widzenia.
- Jeśli wasza wysokość zechce, zapraszam do środka. Mam coś na pragnienie. Konie można dać do stajni za domem.
- Dziękuje, jeśli to nie będzie problem, skorzystam. Padam z nóg. Kapitanie!
- Tak, pani - odezwał się pokornie rycerz.
- Zawieś Prinsesse do stajni, o której mówił pan Ikalet, a potem przyjdź do nas. Niech reszta odpocznie.
Dqqur wydał odpowiednie rozkazy i sam poszedł do stajni. Ja natomiast, zjadany żywcem przez tremę, poszedłem do domu. Księżniczka szła za mną.
Kiedy weszliśmy od razu zacząłem gadać. Z nerwów.
- Przepraszam za ten bałagan. Nie byłem gotowy na przyjazd takiego gościa. I nie mam też warunków, żeby takowego przyjmować. Księżniczka wybaczy, moje maniery. Denerwuję się. Mam nadzieje...
- Już dobrze, panie Ikalet. Niech pan się nie denerwuje. Bywałam w gorszych miejscach - powiedziała, uśmiechając się.
"I chyba wiem, kto cię w te miejsca wpędził" - pomyślałem smutno.
Stwierdziłem, że w gabinecie nie będzie źle. Poustawiałem ładnie fotele, przesunąłem stolik. Było dobrze. Wprowadziłem ją. Trochę martwiłem się, że na widok tych wszystkich fiolek i słoików weźmie mnie za szaleńca. Ale nie wzięła.
- Bardzo tu klimatycznie - stwierdziła i to nie z fałszywością w głosie.
Siadła na fotelu, a ja jej go podsunąłem. Jak dżentelmen. Spytałem się o wodę, herbatę, kawę. Chciała herbaty. Bez większych wymagań.
Opowiadała mi o drodze tutaj. Ja za wiele się nie odzywałem. Jakoś język odmawiał mi posłuszeństwa. Akurat gdy uporałem się z herbatą dla księżniczki i jakimiś ciastkami, które dostałem od klienta,  wszedł kapitan Dqqur. Oczywiście nie usiadł w drugim fotelu, tylko stanął za królewną. Coś do siebie szeptali.
Zaniosłem herbatę i marne ciastka (na pewno niegodne księżniczki) na stół.
- Niechaj pan siada, panie Ikalet - rozkazała księżniczka Armonii. Siadłem więc posłusznie.
-  Mam do pana 2 sprawy. Pierwsza to zapłata - mówiła głosem łagodnym, ale jednocześnie bardzo urzędowym. - Czy tyle wystarcz za gościnę i uleczenie chorego?
Położyła na stole 3 sakiewki złota. Otworzyłem oczy ze zdumienia. Od paru lat nie widziałem tyle złota naraz.
- Oczywiście, księżniczko. Nawet może wyjść za dużo.
- Nic nie szkodzi - uśmiechnęła się, a ja jakoś dałem radę się odwzajemnić. - Gościny człowieka nie da się wycenić. Teraz druga sprawa. Wybieram się do Królestwa Aqua'y. Potrzebuję kogoś kto mnie przedstawi.
Zamarłem i otwarłem oczy. Dlaczego ja?
- Ale... Nie wiem czy się nadaje - stwierdziłem.
- Z opowieści kapitana wnioskuję, że jest pan dość elokwentny i  wykształcony. To mi wystarczy. Nie mam nikogo innego na zastępstwo, a niegodne jest, żeby przedstawiał mnie kapitan mojej gwardii. Oczywiście opłacę wszystkie trudy związane z tym zadaniem.
Zastanowiłem się i podjąłem spontaniczną decyzje.
- Dobrze. Zgadzam się. Ale proszę mnie nie wychłostać, jeżeli palnę jakąś głupotę - odpowiedziałem półżartem - półserio. Księżniczka zaśmiała się perlistym śmiechem.
- W takim razie nie czekajmy już, księżniczko - rzucił Dqqur. - I tak będziemy spóźnieni, ponieważ musimy wcześniej jechać i sprawdzić okolicę.
- Masz słuszność, kapitanie Dqqur - odparła. - Jeśli da pan radę, panie Ikalet, wyruszymy od zaraz.
- Dam, dam - zapewniłem szybko, ze zdenerwowaniem w głosie.
- Pan Ikalet ma konia, wasza wysokość - dorzucił Dqqqur.
Nie wiedzieć kiedy zamykałem drzwi do swojego domu, zostawiając w środku herbatę i liche ciastka. Przywiesiłem do drzwi karteczkę, że wyjechałem na jakiś czas. Mieszkańcy sobie poradzą. Radzili sobie przed moim przyjściem to i teraz. Ruszałem na przygodę. Z piękną księżniczką i nieznanym królestwem. Ale było coś co nie dawało mi spokoju - moje pochodzenie.
Jechaliśmy chyba 4 tygodnie, ale straciłem rachubę. Jascier czuł się jak młody bóg - biegał galopem, skakał przez powalone drzewa. Dawno już nie był tak rozemocjonowany.
Odkryłem w międzyczasie, że wszelkie legendy o złotowłosej księżniczce Annie nie odbiegają zbytnio od prawdy. Była nadzwyczaj miła, delikatna i dobra. Uwielbiałem jej słuchać. Nie rozmawialiśmy za wiele. Bardziej z mojej winy. Cały czas martwiłem się o pochodzenie, a co za tym idzie, życie.
Dotarliśmy w końcu do Królestwa Aqua'y. Różniło się nieco od Armonii. Było to przede wszystkim zimniej. Zamek zrobiony był z lodu - a to o czymś świadczyło. Cieszyłem się, że wziąłem swój płaszcz.
Wprowadzili nam do zamku. Rycerze musieli poczekać na dziedzińcu, a ja zostałem sam na sam z księżniczką. Zacząłem się denerwować.
- Księżniczka Królestwa Aqua'y nazywa się Ruth Cartier, ale wystarczy imię - odparła władczyni Armonii. - To moja przyjaciółka.
Kiwnąłem głową. Księżniczka najwyraźniej czytała mi w myślach, bo właśnie zacząłem się zastanawiać jak ma na imię ta, której mam Annę przedstawić.
Ktoś ze służby otworzył nam drzwi do sali tronowej. Była pełna kryształów z lodu. Na końcu stał tron, a na nim czarnowłosa kobieta w koronie. Księżniczka Ruth we własnej osobie. Po bokach sali stali ustawieni na baczność strażnicy.
Podeszliśmy do tronu. Moja władczyni z gracją i spokojem, ja pełen nerwów o kroku maszyny. Odezwałem się:
- Wielmożna księżniczko Ruth. Mam zaszczyt zaanonsować Annę C...
Zamilkłem. No tak. Znałem nazwisko księżniczki Aqua'y, a nie znałem swojej. A raczej zapomniałem. Zupełnie wyleciało mi z głowy. Zacząłem się czerwienić. Księżniczka Anna spojrzała na mnie wyczekująco.
- Annę, księżniczkę Armonii - odparowałem szybko, starając się zatuszować mój błąd. Wyraz oczekiwania znikł z twarzy księżniczek.
- Witaj Anno i ty, nieznajomy - powiedziała Ruth, kiwając na mnie głową. - Możesz już się oddalić - powiedziała do mnie. - Straż pokaże ci gdzie możesz zaczekać.
Czerwony jak burak udałem się za strażnikiem. Usłyszałem śmiechy za plecami. Czyli nie było tak źle. Co nie znaczyło, że nie czułem się jak ostatni idiota. Strażnik z miną wzgardy na twarzy wyprowadził mnie za drzwi. Kazał czekać na moją księżniczkę. Więc czekałem, z nerwów obgryzając paznokcie.

CD w następnym poście

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz