Minęły 3 dni od kiedy gwardia przyjechała do mnie. Yhon czuł
się już lepiej i opowiedział mi trochę o sobie. Miał 17 lat, urodził się w
Mieście Harmonii w mieszczańskiej rodzinie. Był dopiero co pasowany na rycerza.
Zaraz po pasowaniu poszedł tam, gdzie poszedł jego brat - do gwardii
królewskiej (starszy brat wstawił się za nim i tylko dlatego przyjęli takiego
młodzika do tak ważnej służby). Bardzo się z tego cieszył, bo gwardia to wielki
prestiż, sporo pieniędzy i ładne kobiety. No i można sobie często pooglądać
księżniczki. Cóż z pewnością Yhon nie
był małomówny.
Z kolei ja powiedziałem tylko, że zwę się Ikalet Enamel i to
mu chyba wystarczyło.
Dnia 4 jak co rano wstałem wczesnym świtem i poszedłem zająć
się Jascierem. Ostatnio nie miałem dla niego czasu i był tym wyraźnie
niezadowolony. Ale cóż ja mogłem na to poradzić. Nie często przychodzi mi do
domu gwardia królewska. Zjadłem liche śniadanie składające się z pajdy chleba z
dżemem truskawkowym od niejakiej Kerumdy i wody. Przygotowałem leki dla Yhona,
który jeszcze smacznie spał. Potem postanowiłem wziąć książkę i poczytać aż
kapitan i jego zespół nie wstaną.
Nie wiedzieć kiedy zasnąłem, z książkę na kolanach. Obudziły
mnie odgłosy przebiegających przez mój gabinet ludzi w złotych zbrojach.
"Co się dzieje?" - pomyślałem. "Gwardia dostała owsików?".
Podniosłem się z fotela i zatrzymałem jednego z rycerzy,
chyba Gabera i zapytałem:
- Coś się dzieje? Rozwalicie mi podłogę.
- Księżniczka Anna tu jedzie! - wykrzyknął rozemocjonowany.
- Kto? - zapytałem zaskoczony.
- Księżniczka! Jej orszak zaraz tu przyjedzie! Nasz koniuszy
ruszył im na przeciw i teraz właśnie wrócił, oznajmiając, że jest tuż, tuż!
Pobiegł dalej. W przypływie emocji ruszyłem za nim. Kapitan
Dqqur ustawiał swoich ludzi w rządku. Część z nich dopiero zakładała lśniące
napierśniki. Jeden ziewał, drugi mrużył oczy. Chyba nikt nie był przygotowany
na przyjazd księżniczki. Łącznie ze mną.
Kapitan przerwał wydawanie rozkazów i podszedł do mnie
szybkim krokiem.
- Panie Ikalet - kiwnął głową. Odkiwnąłem. - Księżniczka nie
chce rozgłosu. Mieszkańcy tej wsi nie mogą się dowiedzieć, że przyjeżdża.
Zresztą nie zabawi tu długo. Tylko na chwilę, żeby odsapnąć, a potem ruszy
dalej. Zależy nam na dyskrecji i na
gościnie. Da się to załatwić?
- Eee... Oczywiście. Ale radziłbym być ciszej i schowajcie
się gdzieś z tymi świecącymi zbrojami - odparłem. - Jeżeli zależy wam na
dyskrecji to nie radzę budzić całej wsi.
- Ma pan rację. Już ich uspokoję. Yhon już ma się dobrze?
Może ruszać dalej?
- Owszem może.
- Świetnie, w takim razie wyjedziemy dzisiaj. Opłacimy panu
wszystko, jak tylko księżniczka zajedzie. Przybędzie tu na swoim koniu, w
7-osobowej eskorcie. Będą wyglądali na zwykłych przejezdnych - otrzymałem
wskazówki od kapitana.
Na szczęście mój dom był na samym skraju wsi i zasłaniał go
kawałek lasu. Ostatnio tez miałem mniej klientów. Nikt, dzięki Bogu, nie
zauważył pare-nastu chłopa w moim tylnym ogródku.
- Panie Ikalet - mówił dalej Dqqur - do księżniczki proszę
zwracać się per wasza wysokość. Proszę zachowywać się kulturalnie i szanownie.
I...
- Kapitanie - odparłem upokorzony. - Znam podstawy etykiety,
nie musi mnie pan instruować jak się zachowywać przy księżniczce Annie.
- Niech doktor...
- Tak wiem, zaraz przygotuje w środku godne miejsce dla
księżniczki i coś do picia.
- Świetnie. W takim razie idę po moich chłopców - odparł
sucho, zawrócił na pięcie i odmaszerował do rycerze.
Gdy rycerze ustawili się już w rządku (łącznie z Yhonem), kapitan
zabrał jednego z nich i ruszył do lasu. Mi kazali się ustawić lekko przed
szeregiem i włożyć coś znośnego. Więc ubrałem to co zwykle noszę.
Wtedy zacząłem się denerwować. A jeśli zapyta się mnie o
pochodzenie? Zawsze mogę skłamać. Ale jeśli zacznie drążyć... Nie, księżniczce
nie wypada. Ale jeśli jednak? Albo jeśli np. zobaczy we mnie jakieś
podobieństwa do ojca? Albo...
Z nerwów zacząłem bawić się szablą. Kapitan i rycerz wyszli
zza drzew. Dqqur dzierżył w ręku wodze przyczepione do nadzwyczaj pięknego,
perłowego konia, o grzywie sięgającej ziemi. Na koniu tym siedziała
zakapturzona postać. Księżniczka Anna. Za nimi jechali na koniach rycerze
gwardii. Kapitan doszedł z koniem do mojej bramki i zatrzymał się. Chciał
zaoferować pomoc księżniczce, więc już począł rozglądać się za jakimś podestem,
gdy księżniczka zręcznie sama zeskoczyła z wierzchowca.
Podeszli do nas - zakapturzona księżniczka i zaskoczony
kapitan gwardii królewskiej z koniem w ręku. Dopiero teraz zdjęła kaptur. I...
Zaniemówiłem. Zawsze myślałem, że opowieści o jej urodzie to zwykłe wymysły
poddanych ze zbyt dużą wyobraźnią, ale myliłem się. Uśmiechała się do mnie. Do
mnie. Usta miała piękne, aż chciało się na nią rzucić i ją wycałować (straszny
pomysł, zważając, że mógłby się skończyć szubienicą). Włosy długie, poniżej
pasa, a złote niczym światło słoneczne. I bardzo piękne niebieskie oczy. Stałem
jak wryty, nie mogąc się ruszyć, czy odwzajemnić jej pięknego uśmiechu. Nawet
moja niefrasobliwa ręka, która do tej pory bawiła się szablą, zatrzymała się.
Delikatnie poprawiła diadem na swojej kształtnej głowie. Jej
biała suknie powiewała na wietrze.
- Wasza wysokość, oto poczciwiec, który odratował naszego
Yhona oraz zapewnił nam gościnę w tej wiosce.
Skłoniłem się, mówiąc:
- Ikalet Enamel, do usług jej królewskiej mości - ręce
trzęsły mi się niemiłosiernie.
Wystawiła rękę, a ja delikatnie ją pocałowałem. Była tak
lekka, że myślałem, że się rozleci.
- Witaj, Ikalecie. Jestem Anna, księżniczka Królestwa
Armonii z rodu Celestialów. Jestem niezmiernie wdzięczna za twoje oddania dla
mojej gwardii. Oczywiście wynagrodzę wszelkie koszty - mówiła tak, jakby każde
słowo było melodią.
Miałem zamiar powiedzieć, że nie trzeba, ale nie opłacało mi
się to z ekonomicznego punktu widzenia.
- Jeśli wasza wysokość zechce, zapraszam do środka. Mam coś
na pragnienie. Konie można dać do stajni za domem.
- Dziękuje, jeśli to nie będzie problem, skorzystam. Padam z
nóg. Kapitanie!
- Tak, pani - odezwał się pokornie rycerz.
- Zawieś Prinsesse do stajni, o której mówił pan Ikalet, a
potem przyjdź do nas. Niech reszta odpocznie.
Dqqur wydał odpowiednie rozkazy i sam poszedł do stajni. Ja
natomiast, zjadany żywcem przez tremę, poszedłem do domu. Księżniczka szła za
mną.
Kiedy weszliśmy od razu zacząłem gadać. Z nerwów.
- Przepraszam za ten bałagan. Nie byłem gotowy na przyjazd
takiego gościa. I nie mam też warunków, żeby takowego przyjmować. Księżniczka
wybaczy, moje maniery. Denerwuję się. Mam nadzieje...
- Już dobrze, panie Ikalet. Niech pan się nie denerwuje.
Bywałam w gorszych miejscach - powiedziała, uśmiechając się.
"I chyba wiem, kto cię w te miejsca wpędził" -
pomyślałem smutno.
Stwierdziłem, że w gabinecie nie będzie źle. Poustawiałem ładnie
fotele, przesunąłem stolik. Było dobrze. Wprowadziłem ją. Trochę martwiłem się,
że na widok tych wszystkich fiolek i słoików weźmie mnie za szaleńca. Ale nie
wzięła.
- Bardzo tu klimatycznie - stwierdziła i to nie z
fałszywością w głosie.
Siadła na fotelu, a ja jej go podsunąłem. Jak dżentelmen.
Spytałem się o wodę, herbatę, kawę. Chciała herbaty. Bez większych wymagań.
Opowiadała mi o drodze tutaj. Ja za wiele się nie odzywałem.
Jakoś język odmawiał mi posłuszeństwa. Akurat gdy uporałem się z herbatą dla
księżniczki i jakimiś ciastkami, które dostałem od klienta, wszedł kapitan Dqqur. Oczywiście nie usiadł w
drugim fotelu, tylko stanął za królewną. Coś do siebie szeptali.
Zaniosłem herbatę i marne ciastka (na pewno niegodne
księżniczki) na stół.
- Niechaj pan siada, panie Ikalet - rozkazała księżniczka
Armonii. Siadłem więc posłusznie.
- Mam do pana 2
sprawy. Pierwsza to zapłata - mówiła głosem łagodnym, ale jednocześnie bardzo
urzędowym. - Czy tyle wystarcz za gościnę i uleczenie chorego?
Położyła na stole 3 sakiewki złota. Otworzyłem oczy ze
zdumienia. Od paru lat nie widziałem tyle złota naraz.
- Oczywiście, księżniczko. Nawet może wyjść za dużo.
- Nic nie szkodzi - uśmiechnęła się, a ja jakoś dałem radę
się odwzajemnić. - Gościny człowieka nie da się wycenić. Teraz druga sprawa. Wybieram
się do Królestwa Aqua'y. Potrzebuję kogoś kto mnie przedstawi.
Zamarłem i otwarłem oczy. Dlaczego ja?
- Ale... Nie wiem czy się nadaje - stwierdziłem.
- Z opowieści kapitana wnioskuję, że jest pan dość
elokwentny i wykształcony. To mi
wystarczy. Nie mam nikogo innego na zastępstwo, a niegodne jest, żeby przedstawiał
mnie kapitan mojej gwardii. Oczywiście opłacę wszystkie trudy związane z tym
zadaniem.
Zastanowiłem się i podjąłem spontaniczną decyzje.
- Dobrze. Zgadzam się. Ale proszę mnie nie wychłostać,
jeżeli palnę jakąś głupotę - odpowiedziałem półżartem - półserio. Księżniczka
zaśmiała się perlistym śmiechem.
- W takim razie nie czekajmy już, księżniczko - rzucił
Dqqur. - I tak będziemy spóźnieni, ponieważ musimy wcześniej jechać i sprawdzić
okolicę.
- Masz słuszność, kapitanie Dqqur - odparła. - Jeśli da pan
radę, panie Ikalet, wyruszymy od zaraz.
- Dam, dam - zapewniłem szybko, ze zdenerwowaniem w głosie.
- Pan Ikalet ma konia, wasza wysokość - dorzucił Dqqqur.
Nie wiedzieć kiedy zamykałem drzwi do swojego domu,
zostawiając w środku herbatę i liche ciastka. Przywiesiłem do drzwi karteczkę,
że wyjechałem na jakiś czas. Mieszkańcy sobie poradzą. Radzili sobie przed moim
przyjściem to i teraz. Ruszałem na przygodę. Z piękną księżniczką i nieznanym
królestwem. Ale było coś co nie dawało mi spokoju - moje pochodzenie.
Jechaliśmy chyba 4 tygodnie, ale straciłem rachubę. Jascier
czuł się jak młody bóg - biegał galopem, skakał przez powalone drzewa. Dawno już
nie był tak rozemocjonowany.
Odkryłem w międzyczasie, że wszelkie legendy o złotowłosej
księżniczce Annie nie odbiegają zbytnio od prawdy. Była nadzwyczaj miła, delikatna
i dobra. Uwielbiałem jej słuchać. Nie rozmawialiśmy za wiele. Bardziej z mojej
winy. Cały czas martwiłem się o pochodzenie, a co za tym idzie, życie.
Dotarliśmy w końcu do Królestwa Aqua'y. Różniło się nieco od
Armonii. Było to przede wszystkim zimniej. Zamek zrobiony był z lodu - a to o
czymś świadczyło. Cieszyłem się, że wziąłem swój płaszcz.
Wprowadzili nam do zamku. Rycerze musieli poczekać na dziedzińcu,
a ja zostałem sam na sam z księżniczką. Zacząłem się denerwować.
- Księżniczka Królestwa Aqua'y nazywa się Ruth Cartier, ale
wystarczy imię - odparła władczyni Armonii. - To moja przyjaciółka.
Kiwnąłem głową. Księżniczka najwyraźniej czytała mi w
myślach, bo właśnie zacząłem się zastanawiać jak ma na imię ta, której mam Annę
przedstawić.
Ktoś ze służby otworzył nam drzwi do sali tronowej. Była
pełna kryształów z lodu. Na końcu stał tron, a na nim czarnowłosa kobieta w
koronie. Księżniczka Ruth we własnej osobie. Po bokach sali stali ustawieni na
baczność strażnicy.
Podeszliśmy do tronu. Moja władczyni z gracją i spokojem, ja
pełen nerwów o kroku maszyny. Odezwałem się:
- Wielmożna księżniczko Ruth. Mam zaszczyt zaanonsować Annę
C...
Zamilkłem. No tak. Znałem nazwisko księżniczki Aqua'y, a nie
znałem swojej. A raczej zapomniałem. Zupełnie wyleciało mi z głowy. Zacząłem
się czerwienić. Księżniczka Anna spojrzała na mnie wyczekująco.
- Annę, księżniczkę Armonii - odparowałem szybko, starając
się zatuszować mój błąd. Wyraz oczekiwania znikł z twarzy księżniczek.
- Witaj Anno i ty, nieznajomy - powiedziała Ruth, kiwając na
mnie głową. - Możesz już się oddalić - powiedziała do mnie. - Straż pokaże ci
gdzie możesz zaczekać.
Czerwony jak burak udałem się za strażnikiem. Usłyszałem
śmiechy za plecami. Czyli nie było tak źle. Co nie znaczyło, że nie czułem się
jak ostatni idiota. Strażnik z miną wzgardy na twarzy wyprowadził mnie za drzwi.
Kazał czekać na moją księżniczkę. Więc czekałem, z nerwów obgryzając paznokcie.
CD w następnym poście
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz