Na koniec... raczej na początek

Każdy z nas jest pi­sarzem i na­pisze tyl­ko jed­na idealną książkę. Co dzień tworzy no­wy roz­dział. Bo­hater przeżywa wiele przygód, spo­tyka set­ki osób. Ak­cja toczy się od poczęcia po samą śmierć. Ty decydujesz co dzieje się w trakcie.
Pięć Królestw to grupowy blog opowiadający historie pięciu narodów żyjących na pięknych terenach kontynentu Amazji. Dołączając wcielasz się w średniowiecznego mieszkańca tego tajemniczego świata. Przygoda czeka na każdym kroku.
Aby dołączyć musisz:
1) przeczytać regulamin
2) wysłać formularz
3) wysłać pierwsze opowiadanie
4) wstawić baner 5K w dowolnym miejscu
Więcej w zakładce Formularz.

18 sierpnia 2015

Od Margles - CD. Zefira

Zamarłam. Mężczyzna kazał mi wsiąść na konia. Nienawidziłam zwierząt. Jednak wykonałam polecenie bez sprzeciwu, ponieważ widziałam ścigających nas strażników. Miałam nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Musiało być. Przede mną spoczywały zwłoki strażnika, z którym jeszcze przed chwilą rozmawiałam. Wokół unosił się swąd zakrzepłej krwi. Pognaliśmy do lasu. Miałam nadzieję, ze wysokie korony drzew bezpiecznie nas ukryją. Byłam dobrej myśli, lecz uczucie, że stanie się cos złego ciągle mnie prześladowało. Jakby na potwierdzenie moich myśli, usłyszałam ostre przeklniecie, wydobywające się z ust mojego towarzysza. Był ranny. Wstrzymałam oddech. Krwawił. Tylko nie to! Niezdarnie zatrzymałam konia. Musiał zachować zimną krew, choć czułam jak oczy pieką mnie od wstrzymywania łez. Zsiadłam z konia. Widziałam jak dławił się własną krwią. Na dodatek doganiali nas strażnicy. Czy mogło być gorzej? Tylko cud mógł nas uratować. Zaczęłam modlić się w duchu, choć było już za późno. Ubrani w mundury mężczyźni przyspieszyli galop, gdy ujrzeli mnie pośród drzew. Ostatnim, co mogłam zrobić, było odruchowe wyciągnięcie ręki i głośne "stop".  Zamknęłam oczy. W mojej głowie zaczęły pojawiać się obrazy. Już widziałam jak grube kajdany skuwają moje dłonie. Czułam chłód celi, w której się znajdę i układałam słowa obrony, którymi spróbuję załagodzić wyrok. Po chwili zorientowałam się, ze nic się nie dzieje. Aresztowanie nie nastąpiło. Jak to możliwe? Otworzyłam powoli jedno oko, potem drugie. Rozejrzałam się. Strażnicy wydawali sie pozostawać w bezruchu. Nie rozumiałam, co się dzieje. Czy czas się zatrzymał? To nie możliwe. Konie ze smakiem zaczęły skubać żdzibła trawy, nie rozumiejąc powagi sytuacji. Czy ja właśnie?.. Nie! To nierealne! Nie mieściło mi się w głowie, że mogłam zrobić coś nadprzyrodzonego. Nie mając jednak wyjścia, wzięłam się w garść i powiedziałam głośno:
-Wrócicie do zamku i powiecie... że... - zastanawiałam się. To musiało być wiarygodne.
- Powiecie, że utopiliśmy się w rzece, a nasze ciała porwał prąd - dokończyłam. To nie mogło się udać. Nie byłam wróżką! Jednak, ku mojemu zdziwieniu, mężczyźni zawrócili. Widziałam tylko jak znikają w oddali... Czy ja właśnie nagięłam ludzką wolę? To... nie miało sensu. Z rozmyślań wyrwał mnie dziwny dźwięk. Gdy się odwróciłam, zrozumiałam, że był to mój towarzysz, który cały zakrwawiony, spadł z konia. Szybko do niego podbiegłam. Chwyciłam go pod ramionami, coc nie był lekki i cudem rzuciłam na konia. Widocznie tego dnia działo się wiele cudów... Podsumowując, miałam dwa martwe ciała, jednego konającego i dwa konie, których panicznie się bałam. Świetnie. Z powrotem dosiadłam konia, choć sprawiało mi to wielką trudność. Musiałam uratować tego faceta. Zabawne. Nawet nie znałam jego imienia, ale z nikim nie przeżyłam takich przygód. O ile to wszystko można nazwać przygoda.
Błądziłam jakiś czas, gdy w końcu znalazłam jakąś jaskinię. Zsiadłam z konia. Ledwo doczągałam na wpół-żywego mężczyznę do ciemnego miejsca. "Jeśli w środku znajdę niedźwiedzia..." - pomyślałam, lecz szybko zorientowałam się, że grota jest pusta. Kiedy położyłam go na ziemi, sama opadłam ze zmęczenia. Jak miałam go uratować? Znowu poczułam się winna. To przeze mnie może stracić zycie. Jedyne, co przychodziło mi do głowy, to przeszukać jego rzeczy. Wiedziałam, ze to bardzo niegrzeczne, ale co innego miałam zrobić? Wyszłam na zewnątrz. Zaczynało świtać. Słońce nieśmiało przebijało się przez szare chmury. Najpierw przeszukałam denatów, ale poza pieniędzmi nie znalazłam nic wartościowego. Wróciłam do skalnej groty i nieśmiało wzięłam w ręce torbę umierającego. Jakiś czerwony trunek, monety... nie było tego wiele. Bezradna, zaczęłam płakać. Kilka łez spadło na jego poplamioną krwią koszulę. Nagle coś przyszło mi do głowy. A gdybym tak przyrządziła napar z liści Czerwonej Pustyni? Babcia mówiła, że potrafi obudzić umarłego. Pobiegłam szukać rośliny. Zdawałam sobie sprawę, że nie mam zbyt wiele czasu.
Roślina wyglądała pięknie. Czerwone kwiaty wyglądały jak małe, ogniste iskierki. Zerwałam liście i pobiegłam do jaskini. Wystarczyła chwila, by napój był gotowy. Starych umiejętności się nie zapomina. "Dzięki babciu" - mruknęłam cicho i podeszłam do rannego. Delikatnie, ale z precyzją wyjęłam strzałę z jego ciała. Widok był odrażający, a zapach jeszcze gorszy, ale to nie ważne, kiedy ratuje się ludzkie życie. Wlałam płyn w ranę i czekałam. Czas dłużył się niemiłosiernie. Starałam się trwać przy nim, ale zmęczenie dawało mi się we znaki. Po chwili już spałam. Śniły mi sie same koszmary.
Obudziłam się, gdy było już ciemno. Mój towarzysz nie otwierał oczu, ale żył. Miałam nadzieję, ze niedługo stanie na własne nogi. Wyszłam z groty i z przerażeniem spostrzegłam, że konie uciekły. Może to dobrze? Sama nie dałabym sobie z nimi rady. Ciała leżały, ubrudzone w ziemi. Trzeba się ich pozbyć. Trzeba je spalić. Z szarych kamieni stworzyłam okrąg, a w środku ułożyłam drewno. Wzięłam do rak najostrzejsze kamienie i zaczęłam nimi o siebie ocierać. To nie było takie proste. Po piętnastu minutach tlił się mały ogień. Zaczęłam dorzucać drewna i z desperacją dmuchać w żar. Minęło dużo czasu, gdy wreszcie można było tam wrzucić ciała. Po wszystkim, wróciłam do rannego, sprawdzić czy się obudził. Niestety, ani drgnął. Martwiłam się o niego. Z powrotem wyszłam na zewnątrz. Po ciałach nie było już śladu. Spojrzałam na moją spódnicę. Była cała w zaschniętej krwi. Śmierdziała też potem. Musiałam się odświeżyć. Dobrze, ze nieopodal płynął strumień. Będąc już na miejscu rozebrałam się i wyprałam ubranie. Nie było mowy, by ktoś był w pobliżu, więc nie martwiłam się, ze ktoś mnie zobaczy. Kiedy się zanurzyłam, poczułam odprężającą ulgę, mimo, że woda była zimna. Nagle usłyszałam kroki. Serce prawie mi stanęło i cicho przeklęłam. W sumie był to pierwszy raz, gdy słowo gorsze od "na bogów" wyszło z moich ust. Odwróciłam się i zobaczyłam mężczyznę, który jeszcze przed chwilą leżał nieprzytomny w jaskini. Widocznie Czerwona Pustynia rzeczywiście była "magiczną rośliną". Gdy nasze spojrzenia skrzyżowały się, moje policzki przybrały kolor kwiatów tej "magicznej rośliny".

<Zefir?>

3 komentarze:

  1. Dzięki, ale i tak w porę się skapnęłam , że on przecież tego strażnika nie zabił XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też tak pomyślałam, ale postanowiłam to przemilczeć. xD

      Usuń