Na koniec... raczej na początek

Każdy z nas jest pi­sarzem i na­pisze tyl­ko jed­na idealną książkę. Co dzień tworzy no­wy roz­dział. Bo­hater przeżywa wiele przygód, spo­tyka set­ki osób. Ak­cja toczy się od poczęcia po samą śmierć. Ty decydujesz co dzieje się w trakcie.
Pięć Królestw to grupowy blog opowiadający historie pięciu narodów żyjących na pięknych terenach kontynentu Amazji. Dołączając wcielasz się w średniowiecznego mieszkańca tego tajemniczego świata. Przygoda czeka na każdym kroku.
Aby dołączyć musisz:
1) przeczytać regulamin
2) wysłać formularz
3) wysłać pierwsze opowiadanie
4) wstawić baner 5K w dowolnym miejscu
Więcej w zakładce Formularz.

20 sierpnia 2015

Od Leonardo - Quest #4

- Dobrze pana znowu widzieć, messer Leonardo. -powiedział z uśmiechem Salai wchodząc do pracowni. Z podróży do Aquy wróciłem wczoraj. Przyznać muszę, iż była ona owocna. Wizyta w Podwodnej Krainie poddała mi sporo nowych pomysłów, żałuję jednak niezmiernie, iż papier nie jest odporny na wodę. Uwieczniłbym piękno tamtego miejsca na płótnie, albo chociaż na szkicu. Zdołałem się też przyjrzeć budowie podwodnych stworzeń tam żyjących, a to zaowocowało mnóstwem szkiców i notatek. Szczęściem mam dobrą pamięć i mimo tych drobnych trudności i tak zdołałem sporządzić sporo rysunków owych istot. Będą one podstawą do kolejnej machiny, za którą mam zamiar się wziąć, a mianowicie łodzi, która umożliwi ludziom schodzenie na największe nawet głębiny. Drobnym problemem może być jedynie ograniczony zapas powietrza w takowej. Myślałem nad stworzeniem długiej i giętkiej rury, która by takowe do wnętrza doprowadzała. A tu komplikacją jest to, iż nie bardzo wiem jakiego materiału należałoby użyć do jej budowy, by była przy tym wystarczająco wytrzymała. Cóż, może poprawiając projekt coś przyjdzie mi jeszcze do głowy. W drodze ciężko jest zrobić naprawdę porządnie swoją pracę. Do tego potrzebuję ciszy i spokoju własnej pracowni.
- Witaj, Salai.- powiedziałem kiwając chłopakowi głową.
- Gabriel przyjdzie wieczorem, powiedział, że musi pomóc rodzicom w sadzie.- oznajmił kładąc swoją torbę pod ścianą.
- Dobrze, dobrze. Niech pomaga, to dobry dzieciak.- przygryzłem ołówek przyglądając się szkicowi budowy konika morskiego. Te stworzenia były doprawdy zadziwiające!
- Mistrzu... Mógłbyś na coś zerknąć?- usłyszałem po chwili nieśmiałe pytanie. Odwróciłem się zerkając pytająco na swego pomocnika. Stał przyciskając plik kartek.
- Oczywiście, o co chodzi?- uniosłem lekko brew. Wręczył mi papiery z lekko zażenowanym uśmiechem. Zerknąłem na pierwszą stronę.

Pokłoń się jej, oto Twoja Pani

każde jej życzenie spełnić-łaska,

umrzeć wstydem-kiedy zgani.

O to tutaj, tam też kreska,

z barw portret się wyłania

Pani przerwać pracę zabrania...

Gwizdnąłem cicho pod nosem. Wiedziałem co prawda, że chłopak pisywał różne rzeczy, ani razu jednak nic tak długiego nie wyszło spod jego ręki.
- Salai, pozwolisz, że wezmę to ze sobą na mały...hm, spacer?- zapytałem. Wybąkał ciche 'tak' patrząc w ziemię.- Świetnie! Zatem wrócę niedługo.- podniosłem się zarzucając na ramiona swą kamizelkę i ostrożnie, by się nie pogniotły, chowając karty do wewnętrznej kieszeni. Postanowiłem udać się do lasu, była tam niewielka, zaciszna polana. Idealna by wczuć się w klimat wiersza. Ruszyłem niespiesznie w stronę majaczących nieco w oddali drzew. Dzieciak może i zostanie sławnym pisarzem, musiałby się jednak wpierw wybić i zwrócić na siebie uwagę. Zamierzałem mu to ułatwić, bo dlaczegóż by nie? Dla mnie też byłoby to swego rodzaju reklamą. Sam niezbyt sobie radziłem z pisaniem, zdarzało mi się od czasu do czasu coś naskrobać, acz nie było to  ni ciekawe, ni w jakiś sposób wyjątkowe. Wolałem trzymać się tego, w czym byłem dobry, czyli konstruowania, projektowania i malowania. O tak, przyjemne zajęcia i pożyteczne zarazem. Rozmyślając nad różnymi rodzajami sztuki zagłębiałem się stopniowo w las, zmierzając w kierunku swego ulubionego miejsca. Z zamyślenia wyrwał mnie czyjś gniewny głos.
- Nie, mówię ostatni raz! Ten plan z pewnością nie wypali, znasz ty chociaż plan zamku? - zatrzymałem się w pół kroku. Pan zamku? Plan? Cofnąłem się na wszelki wypadek w cień, coś podpowiadało mi, że trzeba zachować ostrożność.
- A Twój jest niby lepszy? Nie uwzględnia w ogóle straży!- usłyszałem drugiego rozmówcę.
- Mówiłem ci, że mam informacje od sprawdzonego człowieka, który załatwi, by w tym czasie i w tym miejscu nie było strażników.-
- Ta, gówno nie zaufanego! Mam Ci przypomnieć co się stało, gdy ostatnim razem wypowiadałeś te słowa? Zostaliśmy udupieni i siedzieliśmy w kiciu ponad dwa miesiące!
- Możesz przestać mi o tym przypominać? Wiem, że popełniłem błąd, ale to ostatni raz. Tym człowiekiem jest mój bliski przyjaciel z dzieciństwa, Estero, do cholery! Pracuje jako służący, nie zdradzi, nas jestem tego pewien.-
- Tsa... Pewien, nie pewien. Za wydanie kogoś, kto chce porwać władcę królestwa dostałby niezłą sumkę.
Zamarłem. Oni poważnie planowali aż taki skok? Porwanie władcy? Zmrużyłem oczy, przecież to się nie uda. Chociaż z drugiej strony, mi także mówili, że zbudowanie lotni się nie uda... A oto owa jest w mojej pracowni i jest zdatna do użytku, sam sprawdzałem. Iść z tym do straży? Nie, jeszcze nie, słyszałem za mało...
- A kto mu uwierzy? Zresztą i tak by mu się to nie opłacało, bądź co bądź pomógł nam już i kara spadłaby także na niego.-
- Fakt. Czyli mówisz, że za dwa dni mamy wcielić plan w życie? Nie jest za wcześnie?-
- Przygotowywaliśmy się do tego cztery miesiące, to mało? Bardziej już tego nie dopracujemy, czas na działanie!-
- Nasi przyjaciele z Fuego będą bardzo, ale to bardzo zadowoleni... To co nadejdzie zatrzęsie podstawami naszego świata, ale warto. Staniemy się w końcu zwycięzcami, nie?
- Owszem, warto. Role się odwrócą, towarzyszu.
W końcu ich zobaczyłem, wychodzili spomiędzy wysokich krzewów rozgarniając je zamaszystymi ruchami. Jeden z nich miał krótko przystrzyżone, jasne włosy i przecinającą czoło bliznę, prawdopodobnie po ciosie sztyletem. Drugi, ciemnowłosy z niechlujnym zarostem i krzywymi zębami, które szczerzył w paskudnym uśmiechu. Bastardi! Mieli ukryte pod brudnymi koszulami noże, blondyn miał także krótki miecz przy pasie. Musiałem kogoś powiadomić! Straże, może nawet samą Lyrinn! Ale kto mi uwierzy? Chociaż byłem cenionym artystą uchodziłem też-nie bez powodu-za ekscentryka, a niektórzy nawet zwali mnie wariatem. Co prawda śmiali się przy tym, acz... Cóż, życie artysty bynajmniej do 'normalnych' nie należało. Pożałowałem natychmiast, że nie przykładałem się zbytnio do nauki szermierki i walki, ani że nie nosiłem przy sobie żadnej broni prócz jednego ze swoich ukrytych ostrzy. Merda, może z jednym bym sobie poradził, ale z dwoma przeciwnikami?
- Raz się żyje.-Mruknąłem pod nosem. Przystanęli właśnie otrzepując szaty z liści, chociaż w sumie nie wiem po co, bo i tak wyglądali jak obszarpani, brudni ulicznicy. Odetchnąłem głęboko i starając się poruszać możliwie jak najciszej i być jak najmniej widocznym przekradłem się za ich plecy. Serce tłukło się mi w piersi jak oszalałe. Bohaterska śmierć artysty, który chciał powstrzymać spisek, o którym nikt nie wiedział. Ciekawe czy ktoś się przejmie, pomyślałem ponuro, a moje usta wykrzywił lekki uśmiech. Przynajmniej zostawiłem coś światu w spuściźnie. Wlepiłem spojrzenie w tą dwójkę, lepiej będzie wpierw pozbyć się uzbrojonego w miecz. Ostrze w kark i po sprawie. Brzmi tak prosto, nieprawdać? Pokręciłem lekko nadgarskiem napinając mięśnie i rozcapierzając palce. Ostrze wysunęło się z cichym kliknięciem, a ja z rozpaczliwym okrzykiem skoczyłem bandycie na plecy nim zdążył się odwrócić. Nie trafiłem co prawda w to miejsce, w które chciałem, ostrze zagłębiło się w czaszkę mężczyzny z obrzydliwym odgłosem przebijania się przez kość. Jego towarzysz stał przez chwilę osłupiały patrząc to na trupa, to na mnie. Szarpnąłem chcąc wyrwać broń z ciała, ku mojemu narastającemu przerażeniu ostrze poruszyło się tylko lekko. Zabiłem człowieka, na wszelakie demony, zabiłem człowieka, przemknęło mi przez myśl, nie miałem jednak póki co czasu roztrząsać tego, bo oto rzucił się na mnie drugi bandyta ze swym nożem i krzykiem na ustach. Szarpnąłem się do tyłu, ostrze w końcu z obrzydliwym mlaśnięciem wyrwało się z głowy blondyna. Padłem ciężko na ziemię unikając tym samym ciosu, sztylet musnął jedynie moją pierś miast wbić się w nią z całym impetem. Cofnąłem się niezdarnie, przeciwnik, który miał zadać właśnie morderczy cios potknął się o coś, zachwiał i klapnął na tyłek. 'Coś' okazało się grubym korzeniem, którego-przysiągłbym-wcześniej w tym miejscu nie było. Na moich i tamtego człowieka oczach jedno z drzew poruszyło się powoli, z jękiem. Ciemnowłosy rozdziawił gębę wlepiając okrągłe jak spodki ślepia w dziwaczne widowisko. Ja sam, choć niemniej zafascynowany dostrzegłem w tym swoją szansę. Podniosłem się chwytając ułamaną gałąź i z całej siły zdzieliłem go w łepetynę. Padł nieprzytomny, z jego skroni pociekła strużka krwi. Oparłem ręce na kolanach dysząc ciężko i zaciskając powieki. Gdy otworzyłem oczy ujrzałem pochylającego się nad trupem drzewca. Mruczał cicho powolnym ruchem przewracając zwłoki na plecy i z powrotem. Też mi zabawa... Pomyśleć, że jeszcze przed chwilą ów zimny ochłap mięsa i kości był mówiącym, myślącym człowiekiem. Ja uczyniłem go jedynie niczym więcej jak kupą zastygających mięśni. Zadrżałem lekko zaciskając zęby, odbieranie największego na świecie daru przychodziło tak prosto, jakby od niechcenia. Przeniosłem spojrzenie na towarzysza spiskowca. Na torturach wyjawi wszystko, chociaż miałem nadzieję, że obejdzie się bez takowym. Poczułem potworne zmęczenie, które opadło na mnie niczym kamień. Pomyśleć, że miał to być zwykły spacer, nic więcej. Zakręciło mi się w głowie, musiałem usiąść. Drzewiec najwyraźniej znudziwszy się trupem powoli odwrócił się w moją stronę. Zmierzył mnie nieodgadnionym spojrzeniem, po czym zerknął bez większej fascynacji na nieprzytomnego i jął się niespiesznie oddalać. Poruszał się dostojnie, dumnie, w końcu był swego rodzaju panem lasu. Uważał jednak przy tym by nie uszkodzić otaczającej go roślinności, delikatnie rozgarniał gałęzie i stawiał łapy tak, by przypadkiem nie zdeptać jakiegoś małego krzewu, czy kwiatu. Piękna istota. Podniosłem się z dziwnym trudem spoglądając na bandytę. Muszę go jakoś przewieźć do zamku. Zaczerpnąłem głęboki wdech przykładając palce do ust i zagwizdałem. Ostry dźwięk przeszył łagodne dźwięki lasu, ptaki na chwilę umilkły. Oby zadziałało... I rzeczywiście, jakimś cudem zadziałało! Caterina pojawiła się jakieś dwadzieścia minut później gnając cwałem i lawirując między drzewami. Nigdy nie sądziłem, że ucieszę się tak na jej widok. Była bez siodła, ale to nic. Podniosłem nieprzytomnego z jękiem, czy on musiał być taki ciężki? Przerzuciłem go przez grzbiet klaczy, prychnęła cicho kołysząc łbem na boki. Sam też wspiąłem się na nią tak, by mieć 'towar' przed sobą i przytrzymywać go, by się nie zsunął. Nacisnąłem lekko kolanami boki wierzchowca, ruszyliśmy galopem. Pochyliłem się nieco nad szyją konia jedną ręką wczepiony kurczowo w grzywę, a drugą przytrzymywałem ciemnowłosego. Trochę się obawiałem, że odzyska przytomność. Choć nie miał broni i tak stanowił zagrożenie, a nie chciałem zabijać kolejnego. Zresztą był potrzebny by wszystko wyznać. A miał to być zwyczajny spacer...

...ona Panią światów, przeurocza,

oczaruje, dłoń jej podasz bez myślenia,

suknia cudna Jej, przeźrocza,

Ona drogą do zbawienia.

- Doprawdy piękny poemat, drogi Salai.- powiedziałem kiwając z uznaniem głową. Leżące na mym biurku dzieło dzieciaka nie dość, że ciekawe, to i bardzo ładnie napisane, nie widziałem w nim jednego błędu. Ekspertem nigdy nie byłem w tej dziedzinie, ale zamierzałem pokazać kilku co zdolniejszym artystom-znajomym wypociny mego pomocnika. Widać, że miał do tego żyłkę. W odpowiedzi uśmiechnął się nieco onieśmielony i skłonił mamrocząc podziękowania. Uśmiechnąłem się lekko i klepnąłem go w ramię.
- No, leć wykorzystaj dzień wolny, bo później znowu będziesz się musiał ze mną męczyć.- zrobił jak powiedziałem i wypadł z pracowni jak burza. Drzemiący w hamaku Gabriel nawet się nie obudził, zachrapał jeno nieco głośniej przewracając się na drugi bok. Minęły cztery dni od incydentu w lesie. Spiskowca dowiozłem do zamku, gdzie przejęły go straże i powlokły do więzienia. Zdałem nieco chaotyczny raport z tego, co się stało zaznaczając wyraźnie, że wspólnik bandytów pracuje tam jako służący. Następny dzień spędziłem tam wciąż na nowo wypytywany, do znudzenia. W końcu podziękowano mi za informacje i pozwolono wrócić. W pracowni przeprosiłem Salai'ego za to, że nie miałem czasu przeczytać jego wiersza i że trzymałem go tak długo. Zrobiłem sobie w pełni zasłużoną przerwę w pracy. Dnia następnego przybył goniec z wieściami. Wyciągnięto z ciemnowłosego wszystko, złapano jego przyjaciela Estero. Całą sprawę postanowiono zataić. Cóż, w sumie się nie dziwię, to trochę wstyd, że do tego doszło. Podziękowano mi jeszcze raz, zapewniono, że zostanie mi zapewnione wszystko, czego będę potrzebował do pracy i przykazano trzymać dziób na kłódkę. Najmniejszej ochoty nie miałem ujawniać tego, co się stało, więc bardzo chętnie przystałem na wszystko kiwając ze znużeniem głową. Gabriel i Salai zauważyli, że coś mnie trapi i że spochmurniałem, lecz nie pytali. Widziałem ich parę razy rozmawiających szeptem i szybko milknących, gdy pojawiałem się w pobliżu. Cóż, nie ma się im co dziwić. Ja sam...potrzebowałem po prostu odpoczynku. Spędzałem godziny zagłębiony w lekturze, pochłaniając kolejne księgi i wciskając gdzieś w mroczne zakamarki umysłu tamte wydarzenia. Jeszcze parę dni pewnie tak spędzę, a poźniej wrócę do pracy. Nie łudzę się nawet, że uda mi się zapomnieć o tym, co zrobiłem. Staram się o tym nie myśleć. Może znów wybiorę się do Aire, odwiedzę co piękniejsze zakątki tego królestwa, poobserwuję życie tamtejszych mieszkańców...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz