Pokiwałam głową czekając aż rozwinie ową „sprawę”, jednocześnie zabierając się do niezwykle kusząco pachnącego śniadania złożonego z dziczyzny, wina (ostatnio stało się to moją podstawą żywienia) oraz świeżo wypieczonego chleba.
- Wyruszam dzisiaj do Armonii, omówić kilka NIEZWYKLE ważnych spraw z NIEZWYKLE lubianą przeze mnie księżniczką Anną. – sarkazmu w jej głosie mógł nie usłyszeć tylko kompletny idiota.
- W takim razie życzę powodzenia. Może po tej wizycie wrócisz odmieniona i zechcesz zostać zakonnicą? – nie, to jednak mało prawdopodobne.
Mer zaśmiała się krótko, jednak szybko urwała, ciągnąc dalej swoją wypowiedź.
- Razem zostaniemy zakonnicami, gdyż zamierzam wziąć cię ze sobą. – uśmiechnęła się przebiegle, na co trzymany w ręce widelec kawałkiem bekonu niebezpiecznie zawisł między moimi ustami a talerzem.
- Chcesz tam kogoś po kryjomu zarżnęła?
- Nie. Jako moja osobista i najbardziej zaufana dwórka – ze szczególnym naciskiem na słowo „dwórka’. – oczekuję, że przedstawisz mnie Annie. Taka tradycja. – dodała przepraszająco, co doceniłam, gdyż Mer po prostu… nie lubiła przepraszających tonów.
Bekon wreszcie trafił do moich ust, co na kilka chwil uchroniło mnie od odpowiedzi. Zasadniczo dawno, dawno temu uczono mnie jeszcze zasad etykiety, a taka wyprawa do innego królestwa powinna przynieść ze sobą wiele korzyści (jak na przykład rozeznanie się, któremu z wrogich nam szlachciców wsypać trochę arszeniku do trunku), ale… nie czułam się dobrze w dworskich klimatach, a na widok tych wszystkich Sali tronowych, nadętych urzędników po prostu mnie mdliło.
- Nie przesadzaj, będziemy się dobrze bawić. A jeśli wezmę ze sobą taką Shay,, pewnie po drodze umrę z nudów. – zapewniła, choć z nutą ironii.
- Nie wątpię. – uśmiechnęłam się na myśl o grubiutkiej Shay, dla której Mer była co najmniej wcieleniem bóstwa i robiła wszystko, aby ją zabawiać. Co kończyło się opowiadaniem po raz setny tych samych historii o starym dziadku Henriku. – Zgoda, będę udawała niewinną i grzeczną, i obiecuję że Anna mnie pokocha.
Na widok radości w oczach Mer nie mogłam się nie zaśmiać. Lubiłam to, że jest moją przyjaciółką, pierwszą w życiu, ale jednak. Lubiłam fakt, że obydwie byłyśmy w swoim towarzystwie… prawdziwe. Nie musiałyśmy nikogo udawać. Czy to jest zbyt pokręcone?
- Tylko wrzuć na siebie coś droższego. Armonia lubi świecidełka. – poradziła, gdy zbierałam się do wyjścia.
- Wybiorę najdroższą suknię z mojej szafy. – obiecałam.
- Czyli dokładnie tak samo mało wystawną jaką masz na sobie?
Spojrzałam na swoją ciemnobrązową sukienkę z lekkiego materiału, która może i była tania, ale za to cholernie wygodna i poręczna, na przykład w sytuacji, gdybym musiała się na kogoś rzucić z nożem. Zabijanie ludzi w ciasnym gorsecie, sztywnej halce, ogromnym dekolcie i pięcioma warstwami materiału było naprawdę, naprawdę ryzykowne, a do tego niewygodne.
- Tak.
- Rozkażę przynieść ci odpowiednią suknię. Obiecuję, że będzie bardziej w twoim stylu.
***
Obciągnęłam kosztowną acz prostą błękitną suknię, w głębi duszy jednak dziękując Mer za namówienie mnie do założenia czegoś bardziej eleganckiego. Jeżeli w Fuego każdy mógł mieć tak zwany swój styl, to Armonia pod tym względem była jednolita. Każdy ubrany perfekcyjnie, w dokładnie szyte na miarę stroje, nie wyzywające lecz podkreślające największe atuty każdego z osobna.
Armonia sama w sobie była idealna. Jakoś nie dziwiłam się, czemu Mer tak bardzo wściekała się, gdy ktoś wspominał choćby słowem o tej krainie mlekiem i miodem płynącej. Każda ulica tutaj lśniła czystością, każdy poruszał się według ustalonego ruchu, wszystkie budynki pasowały do siebie wyglądem, tak jakby projektował je jeden architekt.
Mimo swoich licznych wad w porównaniu z Armonią, wolałam mieszkać w Fuego. Z tamtejszą działającą przestępczością przynajmniej mogłam bez problemu poruszać się ciemnymi zakamarkami i nikt nie uznawał tego za niepokojące.
Naprawdę trudno było przeoczyć Pałac Armonii, czyi miejsce do którego aktualnie zmierzaliśmy. Ten wielki budynek wielkości miasta, z licznymi strzelistymi wieżami oraz ogromnymi oknami odbijającymi słońce widzieliśmy już na granicy z królestwem Aquy. Nasz mini-orszak zatrzymał się przed ogromną pozłacaną bramą, po uprzednim dokładnym sprawdzeniu przez niezwykle miłych strażników, a następnie dworzanie Armonii pomogli nam zejść z koni i poprowadzili krętą, żwirową drogą ku głównemu wejściu do Sali tronowej.
- Mam nadzieję, że szybko nam pójdzie. Mdło mi się robi od tej wszechobecnej harmonii. – szepnęła Mer, nie uważając zbytnio czy usłyszą to towarzyszący nam mieszkańcy.
Nie zdążyłam odpowiedzieć, gdyż drzwi, a raczej ogromne wrota, otworzyły się, ukazując salę tronową, składająca się z długiego jak cholera korytarzu, na końcu którego znajdowało się podwyższenie z tronem. No i księżniczką Anną siedzącą na nim.
Wszystko to do złudzenia przypominało mi sytuację sprzed dziesięciu lat w Asgardzie. Stałyśmy wtedy w dwójkę, ja i moja bliźniaczka Kira. Za nami wiwatował tłum, a my wygłodzone, w wytartych ubraniach, miałyśmy przekonać do siebie króla, aby pozwolił nam zostać zamku i dożyć osiemnastu lat. Miałyśmy po prostu przedstawić się nawzajem, najbardziej formalnie jak umiemy.
Widziałam wyraźnie oczami tą scenę. Wystrój Sali był tak podobny, król Aegorn miał taki sam łagodny uśmiech błąkający się po ustach jak Anna. Mer patrzyła na mnie z wyczekiwaniem, podobnie jak Kira tamtego dnia. Miałam ją przedstawić. Miałam mówić pierwsza.
- Księżniczko Anno, oto księżniczka Kira Verheyen – urwałam gwałtownie, orientując się ze swojej pomyki
Kuźwa. Mer rzuciła mi rozbawione spojrzenie, podczas gdy brwi Anny wyjechały gwałtownie do góry. Nigdy jeszcze nie pomyliłam się w tak głupi sposób.
- Proszę o wybaczenie. – pochyliłam głowę w geście poddaństwa. – Księżniczko Anno, oto księżniczka Fuego, Meridaah Avenlope.
- Dziękuję, Ashlyn. Możesz już odejść.
Uśmiechnęłam się do niej jednym z moich najlepszych firmowych uśmiechów. Starałam się trzymać fason do końca, chociaż zawaliłam sprawę doszczętnie. A trzeba wiedzieć, że nienawidzę czegokolwiek zawalać.
- Opowiesz mi o swojej siostrze później. Ash. – usłyszałam jeszcze na odchodnym cichy szept Mer.
Kilka godzin później siedząc w apartamencie Mer, po solidnej reprymendzie z jej strony, zaczęłam długą i bardzo nudną opowieść o tym, jak Ashlyn została księżniczką. A w zasadzie. Jak przestała nią być.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz