Na koniec... raczej na początek

Każdy z nas jest pi­sarzem i na­pisze tyl­ko jed­na idealną książkę. Co dzień tworzy no­wy roz­dział. Bo­hater przeżywa wiele przygód, spo­tyka set­ki osób. Ak­cja toczy się od poczęcia po samą śmierć. Ty decydujesz co dzieje się w trakcie.
Pięć Królestw to grupowy blog opowiadający historie pięciu narodów żyjących na pięknych terenach kontynentu Amazji. Dołączając wcielasz się w średniowiecznego mieszkańca tego tajemniczego świata. Przygoda czeka na każdym kroku.
Aby dołączyć musisz:
1) przeczytać regulamin
2) wysłać formularz
3) wysłać pierwsze opowiadanie
4) wstawić baner 5K w dowolnym miejscu
Więcej w zakładce Formularz.

24 października 2015

Od Winter'a - CD. Nastii

Było coś niezwykłego w patrzeniu na drobną, bladą twarz Nastii zakopanej wśród grubej pościeli. Wodziła za mną wzrokiem oczekując... no właśnie, czego? Patrzała na mnie jak na lekarza, kogoś kto może jej pomóc w chwili słabości, a ja nie mogłem przestać myśleć o tym, jak bardzo przypomina mi Tatianę. Nie mogłem uwierzyć, że ktoś może być do niej aż tak podobny. To się wydawało wręcz niemożliwe. Czy były spokrewnione? A może to  tylko bardzo okrutny żart losu?
Spojrzałem w pogrążone w gorączce oczy Nastii i od razu otrzeźwiałem.
Kiedy przeprowadziłem się do tego domu obiecałem sobie, że nie będę rozgrzebywał przeszłości. Nie tylko dlatego, że było to zbyt bolesne, ale również kompletnie nieużyteczne. Rozpraszało, a przecież w nagłych sytuacjach, gdy w grę wchodzi ludzkie życie, musiałem być w pełni skupiony na swoim zadaniu.
Nastii nie groziła śmierć, jednak z każdą chwilę czuła się coraz gorzej i jako lekarz musiałem leczyć ją, a nie upiory z przeszłości.
W jednej chwili skupiłem się na dolegliwościach pacjentki. Bo teraz, to nie była już Nastia, dziewczyna podobna do NIEJ. To była Nastia, skaleczona w lesie dziewczyna. Coś w niej mi nie grało. To mogło być zwykłe przeziębienie, ale gorączka podwyższała się zbyt gwałtownie. Z drugiej strony wydawało mi się, że odpowiednio opatrzyłem jej ranę na nodze. Dlaczego więc chorowała?
Przysiadłem na skraju łóżka, a dziewczyna z najwyraźniej wielkim wysiłkiem przełknęła ślinę.
- Nie przejmuj się, niedługo wyzdrowiejesz. Muszę jednak wiedzieć, czy coś cię nie boli?
Pokręciła lekko głową, zaprzeczając. Na jej bladym czole zbierały się kropelki potu.
- Wiem, że jest ci gorąco, ale nie możesz wstawać, rozumiesz?
Kiwnięcie głowy, na tak.
- Zaraz przyniosę ci trochę wody.
- Jestem taka zmęczona... - wychrypiała.
- Niedługo będziesz mogła zasnąć. Najpierw jednak podam ci coś co zwalczy gorączkę.
Wyszedłem z pokoju i ruszyłem prosto do przedsionka, gdzie przygotowywałem wszystkie lekarstwa. W progu stała Saba wlepiając we mnie spojrzenie swoich kolorowych oczu.
"Jak zawsze czuwa" pomyślałem przypominając sobie wszystkie momenty, kiedy wilczyca uratowała życie mnie bądź jakiemuś mojemu pacjentowi.
- Mam do ciebie prośbę. Mogłabyś powęszyć, sprawdzić gdzie zraniła się Nastia? Nie mam pojęcia czym ją leczyć, poprzednie zioła nie pomogły - wyznałem półgłosem w obawie, że dziewczyna mogłaby mnie usłyszeć.
Stąd czuje smród jej zmiennokształtnego ciała, powiedziała Saba wskakując na kanapę i układając się na niej wygodnie. Nie zdołasz jej uratować. Przykro mi.
W jednej chwili zaprzestałem wszystkich wykonywanych czynności. Moje ciało po prostu zamarło, po plecach przeszedł zimny dreszcz. Wpatrywałem się w wilczycę, leżącą z głową ułożoną na łapach, spoglądającą na mnie ze smutkiem. Mimo że nigdy nie była zbyt towarzyska i współczująca, teraz mówiła prawdę. Naprawdę uważała że nie zdołam wyleczyć Nastii.
"Ale to przecież tylko przeziębienie" powtarzałem raz po raz w myślach, za każdym razem czując coraz większą złość. Na siebie, że do tego dopuściłem, na Sabę że powiedziała to z taką łatwością. Na swoją niewiedzę i bezużyteczność.
- Idź do lasu i znajź tą cholerną roślinę - warknąłem, choć wiedziałem, że Saby i tak nie przestraszę. Znała mnie zbyt dobrze. Wiedziała, co teraz przeżywam.
Jak chcesz, ale strata czasu. Do rana będzie po wszystkim. 
"Nie" pomyślałem, gdy ogon wilczycy zniknął mi z oczu "Nie będę na to patrzył po raz drugi."

[ Nastia? Wybacz, że tak krótko... :c ]

21 października 2015

Od Cirilli - CD. Zefira

Po dobitnej rozmowie odwróciłam się na pięcie i ruszyłam przed siebie. Nie ma więcej czasu, sekundy płyną jedna za drugą tworząc kolejne minuty, a te lecą nieubłaganie. Jeżeli z każdym mieszkańcem będzie szło mi pod górkę z rozmową tak jak z radnym, to moje 5 dni i nocy minie za szybko. Zbroja na moim ciele uderzała o siebie z każdym krokiem stawianym na ziemi, a włosy ciągle się zahaczały o metalowe elementy przy szyi.
Podeszłam do Kickera, który stał dumnie i spokojnie pośrodku ludu gapiów. Gdy ludzie usłyszeli moje kroki wyraźnie się odwrócili i odsunęli od ogiera, który niebezpiecznie zastukał kopytami o podłoże. Zarzucił swoją ciemną grzywą i zarżał przeciągle. Załapałam za wodze.
Wsadziłam nogę w strzemię i zanim zdążyłam przełożyć drugą nogę nad zadem konia, ten ruszył i już gdy z hukiem usiadłam w siodle ogier ruszył zebranym galopem. Jego podkowy huczały, gdy coraz bardziej nakręcał się do szybszego kroku przez ulice ponurego miasta. Podjechałam do mojej małej armii, którą dowodziłam. Nie jest to jakaś specjalna armia złożona z setek osób, lecz umiejętności rycerzy w zupełności mi wystarczały do funkcjonowania jako sierżant.
Rozejrzałam się po miejscowości. Nienawidzę takich miejsc. Wszystko ocieka szarością, nie widać żadnego wyraźniejszego koloru, jakby ciągle pogoda była deszczowa. Nawet nie chodzi o to - było tu pusto. Na ulicy ludzi można policzyć na palcach jednej ręki, o zwierzętach nie wspomnę. Być może, jest to późna godzina, ludzie są w domu, pada deszcz, a niebo przykrywają szare chmury.
Zwróciłam się do zbrojnych.
- Zamknąć wszystkie bramy wjazdowe do wsi. Nikt nie może wejść, ani wyjść bez mojego pozwolenia. - niemal warknęłam do zbrojnych. Kicker nie spokojnie przechodził z nogi na nogę, jakby próbując robić piaff.
Nie czekałam na odpowiedź rycerzy. Ruszyłam powolnym, zebranym galopem, pozostawiając piechotę za sobą. Ludzie jakby znikąd znaleźli się na drodze, uważnie mnie obserwując.
Ciekawe czy wiedzą, że próbuje im pomagać.
- Hej Panienko! - zabrzmiał bełkot z mojej prawej strony. - Masz fajne cycki.
Po tych słowach jego koledzy wraz z nim zasmiali się. Już stojąc przed nimi metr można było wyczuć nadużycie alkoholu. Skrzywilam się.
Zeskoczylam z wierzchowca.
- O, panowie! - krzyknął oglądając się po bokach pijaczyna. - Panienka idzie do nas. Co robimy?
Wstał chwiejac się na boki.
Zrobiłam szybki obrót, w trakcie którego wyciągnęłam miesz z pochwy. Następnie zamachnęłam się, przyciskając pijaka do
drzwi knajpy przed którymi stał.
Wszyscy ucichli. W końcu zobaczyłam strach w oczach pijaczyny, który bał się przełknąć ślin pod naporem miecza przystawionego do gardła. Czułam jego śmierdzący oddech na swojej twarzy, która wydawała złość i niesmak.
Opuściłam miecz. Wsiadłam na Kickera, czując na sobie wzrok wszystkich zebranych.
***
Na próżno próbowałam zasięgnąć języka wśród ludzi. Prawdopodobnie po incydencie z pijakiem, żaden z mieszkańców nie ma ochoty rozmawiać z moją osobą.
Nie widzę jednak winy ze swojej strony. Może i prawdą jest, że za ostro potraktowałam pijaczynę, lecz w pełni mu się to należy. Jak nietrzeźwym trzeba być, by sobie nagrabić u rangi królewskiej. To, jak się do mnie odniósł mogłam w pełni uznać za znieważenie służby, w każdym z przypadku mogłam od razu skuć jego ręce i zaprowadzić do lochów. Nie zrobiłam jednak tego.
Nasze prawo jest za ostre. Nienawidzę wpychać ludzi do więzienia za to, że Bóg ich mądrością nie obdarzył.
Moje przemyślenia przerwała dziewczynka, która stanęła przede mną i lekko pociągnęła materiał wystający spod metalu, który noszę na sobie.
- Proszę Pani... - rozległ się cieniutki głosik. Dziewczynka miała dwa warkoczyki po bokach, uplecione z brązowych włosów. Jej twarz teraz aktualnie pokrywały różowe rumieńce, podobne do czerwonej sukienki którą nosiła.
Przykucnęłam przy dziewczynce.
- Cześć. - powiedziałam najprzyjaźniej jak umiałam - Co się stało?
Dziewczynka spuściła wzrok, wybijając go w swoje czarne buciki.
- Bo ja widziałam takiego pana. I... i on miał taki nóż przy sobie, który był czerwony i się przestraszyłam. - podciągnęła nosem. Uśmiechnęłam się do istotki.
- Nie ma się czego bać, malutka. Na pewno ten pan nie chciał ci zrobić krzywdy.
- Ale ja wiem, że on jest zły. Nawet mama i pani sąsiadka się go bojom. - wyglądała, jakby się zaraz miała rozpłakać. - Złapał mnie za rękę i powiedział, że mam nikomu nie mówić, bo inaczej zabije moją mamę.
- Zaraz, o czym masz nie mówić? - zmarszczyłam brwi. Coś się tu nie zgadzało.
- Bo...  bo wcześniej ten pan w ciemnym ubranku czerwony nóż wsadził takiej pani w brzuszek i ona upadła. - dziecko mówiąc ostatnie słowa, zaczęło płakać. Łzy ciekły ciurkiem po policzach, coraz to w większych ilościach.
- Hej, nic się nie stało. Pamiętasz może, gdzie ten pan był ostatnio? - postanowiłam otrzeć łzy dziewczynce. Wskazała na uliczkę po lewej stronie. - Nic się nie stanie.
Wzięłam dziecko na ręce, oddałam pierwszej pani, którą spotkałam.
- Zaprowadzi ją pani do mamy? Dziękuję. - powiedziałam, gdy kiwnęła głową potwierdzająco.
Ruszyłam w stronę uliczki, wskazanej przez czerwoną sukienkę. Już wchodząc do ciemnej strefy, mignęła mi przed oczami ciemna postać, za którą ruszyłam szybszym krokiem. Zagwizdalam, przywolywujac Kickera.

Zefir?
Przepraszam, że tak chaotycznie.

18 października 2015

Od Anthony'ego - CD. Elisabeth

Zbity z tropu skinąłem głową. Może zaufanie jej było dobrym planem. Całus dał mi więcej motywacji. Miałem już ułożone plany, pewien cel. Musiałem do niego dobrnąć, nawet gdybym miał biec po trupach. Kiedy tylko straż wyprowadziła mnie i wtrąciła spętanego do wozu konnego, spojrzałem przez okienko. Widocznie jednak nie było mi to pisane, bo człowiek, który mnie pilnował siedząc naprzeciw obskurnego pojazdu zasłonił kotarą mój mały widok. Naburmuszyłem się lekko, to nie było nazbyt miłe. Niemniej jednak nie odezwałem się wcale. Może nie chciałem pogarszać sytuacji. Pod koniec drogi zaczęło robić się wyboiście. Na pewno nie znalazłem się na dworze. To było więzienie. Musiałem zaczekać tam na proces sądowy. Kiedy zaprowadzono mnie na miejsce zadrżałem. Miałem dzielić salę z innymi mężczyznami. Wyglądali obleśnie. Brudni, zaniedbani. Trzymający kraty, jakby te miały zaraz zostać im zabrane. Wyłupiaste oczy, ohydne brody, smród unoszący się po pomieszczeniu przyprawiał mnie o wymioty. Przyłożyłem palce do ust i drgnąłem kiedy wepchnięto mnie nagle za kraty. Padłem na ziemię, przez fakt rzucenia mnie tam. Byłem nadal obolały, nadal posiniaczony. Poczułem wzrok nieznajomych na sobie. Gęsia skórka okryła moje ciało. Podniosłem się w miarę prędko i wycofałem się do ściany. Czego chcieli? Odskoczni od nudnej rzeczywistości? Nie wiem. Zaszyłem się w kącie po oddaniu swojej koszulki co jakby to ująć, ugadałem z nimi. Skulony oplótłszy kolana rękoma miałem zamiar przeżyć tak dwa dni. Może przerwy na jedzenie. Głównie stawiałem na sen. Spokój wystarczyłby mi. Cholernie wiało, znikąd. Miałem tylko nadzieję, że czas minie prędko. Jednak zapowiadało się na coś kompletnie odmiennego.  Nocami nie dało się spać. Okropne chrapanie pozbawiało mnie słuchu. Brak jedzenia, bowiem mężczyźni wyjadali wszystko co otrzymywaliśmy. Wyglądało to jak walki psów, albo głupich kogutów. Oni i tak tu zgniją, ewentualnie wybiorą się na spacer do stryczka. Nie mają przyszłości. Ja jeszcze jakąś mam. Obronię się, muszę. Mam dowody, świadka… Uda mi się. Całe godziny spędzałem na dowartościowywaniu siebie, podnoszenia się na duchu.