Na koniec... raczej na początek

Każdy z nas jest pi­sarzem i na­pisze tyl­ko jed­na idealną książkę. Co dzień tworzy no­wy roz­dział. Bo­hater przeżywa wiele przygód, spo­tyka set­ki osób. Ak­cja toczy się od poczęcia po samą śmierć. Ty decydujesz co dzieje się w trakcie.
Pięć Królestw to grupowy blog opowiadający historie pięciu narodów żyjących na pięknych terenach kontynentu Amazji. Dołączając wcielasz się w średniowiecznego mieszkańca tego tajemniczego świata. Przygoda czeka na każdym kroku.
Aby dołączyć musisz:
1) przeczytać regulamin
2) wysłać formularz
3) wysłać pierwsze opowiadanie
4) wstawić baner 5K w dowolnym miejscu
Więcej w zakładce Formularz.

18 sierpnia 2015

Od Anthony'ego - CD. Elisabeth

Utrata przytomności pomogła mi w zapomnieniu o okrutnym bólu, który czułem wcześniej. Paskudna część żebra wbijała się w moje płuco bez przeszkód. Przy nieprzerwanym cwale wierzchowca chybotałem się pewnie na boki, przez co moje wewnętrzne uszczerbki na zdrowiu powiększały się. Z kącika własnych ust zaczynała wypływać szkarłatna krew. Płuco ucierpiało, to już było pewne. Z czasem posoka stawała się gęstsza, to nie przepowiadało niczego dobrego. Dopiero kiedy zostałem ułożony na łożu, mój oddech stał się niepewny. Jąłem pokasływać krwią, wypluwając jej coraz więcej z każdym kaszlnięciem. Moje usta zsiniały. Powoli się wykrwawiałem. Potrzebowałem opieki medycznej w jak najkrótszym czasie. Bez tego nie mogło się obyć, to zbyt poważna sprawa. Prawdę mówiąc nigdy nie pojmowałem takich zachowań ludzi. Skoro dostali to, czego od początku żądali, to dlaczego stosują to, czym ciągle się odgrażali? Czyżby to sprawiało im jakąkolwiek radość, satysfakcję? To kompletnie nielogiczne. W jednej chwili przeszywający ból wybudził mnie, a po komnacie rozbiegł się przeraźliwy wrzask. Chwyciłem się w miejscu płuc, zerwawszy się do siadu. Wyplułem znowu wiele krwi, plamiąc pościel. Własne powieki rozwarły się szeroko ukazując płomieniste tęczówki, tracące blask. Oddech zaczynał mi niemiłosiernie zanikać. Czułem się jakbym łapał cień za ogon i ilekroć tylko już go dosięgałem, okazywało się, że złapanie go staje się nierealne, bo to nic materialnego.
Nagle z cienia wyszła postać, tak to ona musiała mnie tutaj sprowadzić. Nie czułem strachu. Skoro ktoś mnie uratował, nie mógł chcieć mojej śmierci, a przynajmniej nie teraz. W jednej chwili obraz rozmył mi się przed oczyma. Wszystko było osłonięte mgłą. Spostrzegłem jednak, iż to kobieta. Tak, musiała być kobietą. Zgrabna sylwetka stała tuż przede mną. Miała obszerny płaszcz wędrowca z maskującym głębokim kapturem. Dlatego nie widziałem jej twarzy. Podeszła do mnie. Może miała w zamiarze pomoc? Była medykiem?
- Pomóż mi... - wyjęczałem ostatkiem sił..
Szkarłatna posoka ubrudziła mi bielutkie dotychczas zęby. Gdzie właściwie się znajdowałem, gdzie znajdował się El Dia Octavo?
Zbyt wiele pytań jak na taką sytuację. Zdawałoby się, że dotykałem już śmierci. Ale nie mogłem umrzeć, niczemu nie zawiniłem w życiu, to by było niesprawiedliwe. Opadłem bezsilny na poduszkę. Ach, jaka ona była miękka, jaka delikatna. Tego potrzebowałem, miłej poduszki i snu. Zamknąłem powieki, kiedy ponownie straciłem przytomność.

Liczę na pomoc. Wybacz Elis, za jakość i długość opowiadania, aczkolwiek piszę z telefonu na wyjeździe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz