Staruszka każde mije siniaki oraz rany posmarowała ohydnie galaretowatą mazią o niebieskawym kolorze. Była zimna i nieprzyjemna. Mimo to, ona nie pomagała w złapaniu oddechu, ani nie stopowała krwawienia. Kobiecina nagle podwinęła moją koszulkę i zachowała się tak jakby chciała włożyć mi palce pod żebra. Wrzasnąłem krztusząc się z bólu i nalotu krwi do gardła. W pewnym momencie jednak, mój oddech polepszył się, a ona owinęła mnie bandażem ówcześnie smarując miejsce dziwnym brązowym płynem, wypowiadając przy tym niezrozumiałe dla mnie słowa. Na chwilę zamknąłem oczy, kiedy zielarka bez pożegnania odeszła. Chciałem jej podziękować, ale po uniesieniu powiek, jej po prostu nie było. Usiadłem, blady jak śmierć z sińcami pod oczami, siniakami na rękach, twarzy, szyi i bandażem na klatce piersiowej. Cóż, musiałem wyglądać zabójczo, a moje włosy stojące na wszystkie strony utwierdzały ten wniosek. Siedząc tak na łóżku patrzyłem na nią. Kobietę, która mnie tutaj przywiozła. Delikatna twarz i złote włosy, ta sama zgrabna i smukła sylwetka. Powstrzymałem się od instynktownego przesunięcia językiem po zębach. Czasami po prostu czasami zdarzało się tak zrobić. Chciałem się podnieść, ale mimo interwencji uczonego, nadal byłem słaby. Skory byłem siedzieć i leżeć.
- Wybacz mi kłopot i zakrwawioną pościel, piękna. - rzuciłem nieco ochryple, co ani trochę nie zależało ode mnie.
Mój głos pod wpływem wcześniejszego bólu co wiązało się z krzykami do zdarcia gardła, zmienił się tylko o tymczasową chrypę. Powinienem teraz odnaleźć El Dia Octavo, ale w tym stanie mogłem pozwolić sobie... Na nic.
Elisabeth?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz