Na koniec... raczej na początek

Każdy z nas jest pi­sarzem i na­pisze tyl­ko jed­na idealną książkę. Co dzień tworzy no­wy roz­dział. Bo­hater przeżywa wiele przygód, spo­tyka set­ki osób. Ak­cja toczy się od poczęcia po samą śmierć. Ty decydujesz co dzieje się w trakcie.
Pięć Królestw to grupowy blog opowiadający historie pięciu narodów żyjących na pięknych terenach kontynentu Amazji. Dołączając wcielasz się w średniowiecznego mieszkańca tego tajemniczego świata. Przygoda czeka na każdym kroku.
Aby dołączyć musisz:
1) przeczytać regulamin
2) wysłać formularz
3) wysłać pierwsze opowiadanie
4) wstawić baner 5K w dowolnym miejscu
Więcej w zakładce Formularz.

15 sierpnia 2015

Od Melisandre

Ranna pobudka nie należała do najprzyjemniejszych. Zerwałam się na równe nogi, słysząc przeraźliwy hałas, którego powodem jak się później okazało była tłusta kucharka waląca z całej siły drewnianą łyżką w wielką patelnię.
-Wstawać ślamazary! Ruszcie swoje spaczone tyłki i do roboty! – darła się na całe gardło. – Trzy minuty i macie być gotowe niedorajdy jedne!
- Wstrętna, gruba świnia. – mruknęłam pod nosem, wkładając buty. Dobrze, że wczoraj poszłam spać w  ubraniu, ponieważ po wyjściu kucharki w pokoju zapanował taki harmider, że miałabym niemały problem, aby znaleźć odpowiedni uniform.
- Zgadzam się z tobą w stu procentach! – powiedziała blondynka zajmująca łóżko obok mnie. – Jestem Elise, a ty?
Wyciągnęła z uśmiechem dłoń, którą nieśmiało potrząsnęłam. Była bardzo ładą, najwyżej dwudziestoletnią dziewczyna. Największą uwagę przyciągały jej niebieskie oczy, w których błyszczały iskierki radości.
- Melisandre, ale wszyscy mówią mi Lisa. Miło mi.
Nie zaprzątałam sobie głowy wymyślaniem fikcyjnego imienia, bo i tak nikt nic o mnie nie wie. Choć większość moich działań jest niezgodnych z prawem i nie raz miałam przyjemność mieć do czynienia ze mundurowymi, to ich wiedza na mój temat jest naprawdę znikoma.
- Jesteś tu nowa? –powiedziała dziewczyna.
- Yyy.. Tak. – powiedziałam niepewnie.
- Nie martw się. Nie jest tak źle jak się wydaje na początku. Jeżeli chcesz, mogę cię oprowadzić po zamku.
- Jasne, dzięki. –odparłam. Entuzjazm tej dziewczyny działał na mnie bardzo pozytywnie.
- Ale teraz musimy się pospieszyć, ponieważ śniadanie będzie za chwilę, a oni nie będą na nas czekać.  – powiedziała ciągnąc mnie za rękę w stronę wielkich drzwi.

Nie nazwałabym tego śniadaniem. Co prawda na co dzień nie jadam rarytasów, ale ta brązowa breja, która z głośnym mlaskiem została wlana na mój talerz wywołała u mnie mdłości. Musiałam delikatnie zblednąć, ponieważ Elise położyła rękę na moim ramieniu i powiedziała.
- Tak, wiem. Wygląda okropnie, ale smakuje nie najgorzej.
- Aaa… Co to jest? – powiedziałam przełykając ślinę.
- Chyba owsianka.
- Chyba powiadasz? – zapytałam, na co dziewczyna tylko rozłożyła ręce.

Po śniadaniu wszyscy rozeszli się do swoich obowiązków. Ja z pomocą Elise przekradłam się tak niepostrzeżenie za plecami kucharki, że wywinęłam się od obowiązków. Natomiast moja nowa znajoma miała za zadanie obsługiwać jedna z dam dworu, lecz ta akurat była na wyjeździe, a służby było tak wiele, że nikt nie potrzebował dodatkowej pomocy. Mogłyśmy więc spokojnie udać się na zwiedzanie zamczyska.
- Po prawej znajdują się winnice. Jak zapewne wiesz, tutaj często się z nich korzysta. – powiedziała ze śmiechem.
- Tak, słyszałam wiele ciekawych rzeczy o tym miejscu. – odpowiedziałam również się uśmiechając.
- O, a tutaj znajduje się spiżarnia, a tam dalej jest przejście do królewskich stajni.
Starałam się słuchać uważnie, ponieważ każda wskazówka na temat tego budynku mogła mi pomoc nie tylko w kradzieżach, ale i w odkryciu znaczenia czerwonego krzyżyka w samym centrum pałacu. Po oprowadzeniu mnie po pomieszczeniach gospodarczych i parterze udałyśmy się na pierwsze piętro.
- Tutaj natomiast mieszczą się komnaty dla dam dworu, doradców i gości. – rzekła Elise.
- Ładnie. – powiedziałam na widok wielkiego korytarza. W dzień, oświetlany przez promienie słońca wyglądał jeszcze bardziej okazale. Wzdłuż niego, na ścianach w kolorze maku, jak przystało na ognisty zamek wisiały piękne portrety w ogromnych złotych ramach. Każdy z nich miał na dole umieszczony podpis, informujący o tym, jaka ważna osoba została przedstawiona na obrazie. Na długości korytarza rozmieszczone były zdobione stoliki, na których ustawiono duże wazony z pięknymi bukietami kwiatów. Ogromne okna otoczone były krwisto bordowymi zasłonami. Na marmurowej podłodze rozłożono bogato wyszywane dywany w podobnej, ognistej kolorystce. Choć był to tylko korytarz, przyznam, że robił wrażenie. Ciekawe jak wyglądały komnaty? Pewnie niedługo się tego dowiem.
- Na drugim piętrze mieszczą się apartamenty królewskie. Nikomu prócz wyznaczonej służby nie wolno tam wchodzić.
- Dlaczego? – zapytałam.
- Tego nie wie nikt. – odpowiedziała szeptem Elise, pochylając ku mnie głowę. – Mówią, że to kwestie bezpieczeństwa i takie tam, ale nikt w to nie wierzy. Przecież królowa bardzo często chodzi bez jakiejkolwiek obstawy i ma gdzieś wszystkie przepisy dotyczące ochrony, więc niby dlaczego tak bardzo zależy jej na tym, aby przestrzegać tego rozkazu?
- Hmmm… Masz rację, bardzo to wszystko dziwne. – odparłam również szeptem. Czyżby to miało związek z czerwonym krzyżykiem?


- A o czym to tak panienki rozprawiają? – odskoczyłyśmy od siebie na dźwięk kobiecego głosu. Gdy się odwróciłam spostrzegłam, że była to dziewczyna, która towarzyszyła królowej we wczorajszym pochodzie. Sadząc po kosztownej, wyciętej sukni zdążyła już przyzwyczaić się do królewskich luksusów. Skrzywiłam się lekko na tę myśl.
- Och, witaj pani. My tak tylko… - zaczęła pętlić się Elise pochylając głowę. Na jej policzkach wykwitły rumieńce. Czy zrobiłyśmy coś złego? Widocznie nawet rozmowy na niektóre tematy są tu zakazane…
- Dworskie ploteczki. – odpowiedziałam twardo prostując się i unosząc do podbródek. Dziewczyna przeniosła swój świdrujący wzrok na mnie.
- Ach, ploteczki powiadasz. Może przyłącze się do Was, co? – powiedziała wpatrując się we mnie.
- Zapraszamy. – odparłam chłodno.

(Droga Ashlyn? :3)

Od Sabethy

-Nie, nie, nie, ja ci mówię, że przestępcy są potrzebni! Oczywiście w rozsądnych ilościach. - perorował brodaty kupiec w uniesieniu wymachując na wpół opróżnioną butelką wina. Zwał się Ovidio i razem z szóstką towarzyszy zmierzali aż na samo północne wybrzeże Aquy. Jechałam z nimi jako Sophia. Grubasek szybko się do mnie przekonał mimo początkowej niechęci spowodowanej głównie moim wyglądem, jednak szybko zaczęliśmy ożywione dyskusje na różne tematy i wciągaliśmy w nie resztę członków tej małej karawany. Teraz wykłócał się właśnie z mężczyzną, który mnie znalazł, Girolamo. Siedziałam obok nich przysłuchując się temu.
- Nie, mylisz się, drogi Ovidio. Przestępcy są zbędni, wszyscy ci złodzieje, mordercy, to zło. Gdyby ich nie było, życie byłoby lepsze.- fuknął. Ciekawe co by powiedział, gdyby wiedział kto z nimi jedzie, pomyślałam z rozbawieniem upijając łyk wina, które brodacz kupił od innych kupców mijanych na szlaku. Tamci z kolei udawali się do Aire, a potem do Tierry.
- Pomyśl tylko! Gdyby nie przestępczość wielu straciłoby pracę! Pomyśl o najemnikach, którzy żyją z ochraniania takich karawan jak nasza. I do tego jak byłoby nudno! Kompletnie nic ciekawego by się nie działo.- westchnął ciężko gruby kręcąc głową.
- Tobie odpowiadają chyba tylko krwawe rozrywki.- odparł oburzony rozmówca.- A gdyby to nas zaatakowano? Też byś się tak cieszył? I jak to nie byłoby nic ciekawego? A różni artyści i ich prace - rozłożył ręce, jakby chcąc pokazać ileż to takowych jest.
- Ależ przestępcy to także artyści! Przecież mordowanie jest sztuką!- uniósł się Ovidio. Drugi kupiec najwyraźniej zmęczony bezowocną kłótnią machnął ręką i zamilkł. Wielce zadowolony z 'wygranej' brodacz napuszył się niczym paw. Uśmiechnęłam się pod nosem odwracając od nich wzrok. Całkiem przyjemnie się słuchało jak się sprzeczają, szczególnie, kiedy brało w tym udział kilka osób. Opróżniłam do końca butelkę i zaczęłam przyglądać się mijanemu krajobrazowi. Byliśmy już na terenie Aquy, wzdłuż szlaku ciągnęły się coraz niższe pagórki porośnięte bujną, soczyście zieloną trawą. Od czasu do czasu pojawiały się kępy jakich krzewów i drzew. Wzdłuż drogi ścigało się kilku jeźdźców, pojawiali się i znikali jakby zapadali się pod ziemię, a ta wypluwała ich po chwili w innym miejscu.
- Sophio, dokąd tak właściwie się wybierasz?- spytał po dłuższej chwili Girolamo.
- Do...kuzyna, który mieszka na wybrzeżu.-powiedziałam wzruszając ramionami.-
A  czym zajmuje się Twój kuzyn?- Nosz cholera, co to? Przesłuchanie?
- Jest rybakiem.- przymrużyłam lekko oczy.
- A skąd pochodzisz?- Może jeszcze drzewo genealogiczne wyłożyć, pomyślałam z irytacją.
- Z południowej części Aire, rodzice mają małą farmę niedaleko granicy z królestwem Tierry.-Złodziej, który mnie wychował pewnie by był zadowolony z tego, do czego doszłam. Uśmiechnąłby się krzywo, jak to on i zatarłby kościste ręce. Mężczyzna zaniechał dalszego wypytywania, miast tego zamyślił się miętosząc w palcach rękaw koszuli. Zsunęłam się z wozu, który wlókł się swym ślimaczym tempem. Odwiązałam przywiązanego doń Zacka, któremu wyraźnie ta żółwia prędkość niezbyt odpowiadała.
- Co powiesz na mały wyścig?- Mruknęłam doń cicho wskakując na siodło. Parsknął potrząsając łbem i skoczył ruszając z miejsca galopem. Przyłączyliśmy się do gonitwy wzdłuż kupieckiej trasy. Tamci jeźdźcy byli młodzi, dzieciaki które ledwie weszły w dorosłość. Zdziwiło ich nieco pojawienie się nowego 'gracza', ale po chwili ruszyli dalej zaśmiewając się i walcząc o pierwsze miejsce. Mój ogier widząc gnające obok niego inne konie szarpnął się do przodu, byle za wszelką cenę wyprzedzić przeciwników. Przylgnęłam do jego szyi naciskając lekko kolanem jego lewy bok. Skręcił natychmiast przebiegając tuż przed pyskami innych zwierząt, które z rżeniem wryły się kopytami w ziemię. Zack zwolnił do kłusa, uśmiechnęłam się do dzieciaków. Tak się ściga! Do karawany wracaliśmy niespiesznie, koń zatrzymał się na chwilę żeby poskubać trawy. Ja zerknęłam do torby przytroczonej do siodła, klejnoty zalśniły lekko. Wymienię jeszcze część gdzieś na wybrzeżu. Zostanę na parę tygodni w królestwie Aquy, a potem... Może by tak wybrać się do Tierry?

Od Finnin

Podróże do Miasta były dla mnie zawsze wielkim wyzwaniem. Spakowanie towarów na wózek ciągnięty przez Leriksa wiązał się z bólem w krzyżu i rozbiciem słoika z naparem z pokrzywy. Sprzątając zmarnowane zioła zauważyłam że moje firanki są zabrudzone, więc od razu wrzuciłam je do balii na pranie, by nie zapomnieć ich wyczyścić nad strumieniem. Klasnęłam w dłonie, czując swoją szorstką skórę i od razu przypominając sobie o wszystkich zmartwieniach związanych z brakiem snu. Już miałam usiąść na podłodze i szlochać, kiedy towarzyszący mi kuc podbiegł szybko i wtulił się we mnie. Włożyłam palce w jego grzywę i przeczesałam ją zamaszystymi ruchami, jakby trzymanie jej było warunkiem mojego życia. Leriks zarżał przymilnie, jednak stanowczo pociągnął mnie do góry bym się otrząsnęła. Podziałało, bo już po chwili szliśmy ścieżką przez las. Trzymałam go na średniej długości linie, co i tak było zbędne bo nigdzie by nie uciekł. Słoiki z maściami odbijały się od siebie na wybojach, tworząc niepowtarzalne dźwięki, do których zaczęłam nucić nieistniejącą piosenkę.
W tym takcie dotarliśmy aż na rynek, gdzie stanęłam przy innych kramach, ustawiając jak najpiękniej swe towary. Ludzie jednak tylko przechodzili koło mnie obojętnie, nawet gdy schowałam się pod kapturem a kucyk ciągnął przechodniów za rękaw do stoiska. Bali się mnie, nic dziwnego. Zresztą, sama też się ich bałam, obgryzłam wszystkie paznokcie do krwi przez ten czas. Patrzyli na mnie tak nienawistnie jakbym coś im zrobiła. Fakt, psułam swoją osobą wizerunek Aire'a. Nie byłam otwarta, lekkoduszna, wesoła, o piękności nie wspominając. Odstąpiłam kilka kroków dalej, by móc w spokoju obserwować mieszkańców. W oddali byli jak mrówki, ci bliżej mieli już określone kształty, a do niektórych miałam tylko dwa kroki. W dali zobaczyłam mój dom rodzinny i nagle drgnęłam do rynny jakiegoś baru, przytulając się do niej. Przypomniała mi się matka wisząca na szubienicy, na tym właśnie placu. Skazana za okrucieństwo na rodzinie, za okrucieństwo na mnie. Dotknęłam blizn na swojej twarzy, odsłoniłam swoje prawe ramię by zobaczyć inne, mniej rozpamiętywane draśnięcia. Miałam je na całym ciele, jednak te na twarzy sprawiały ból mentalny, czyli najgorszy z możliwych. Wbiłam sobie nagle paznokieć w skórę przedramienia i zaczęłam nim drążyć w skórze, aż ubłagana stróżka krwi zaczęła skapywać na ziemię. Nie wiedziałam czemu, lecz śmiałam się. Śmieszyły mnie te drobne, bordowe krople tak bardzo zależne od mojego ramienia. Mogłabym wziąć babkę lancetowatą i się opatrzyć, mogłabym uszyć z lnu bandaż, mogłabym przygryźć ranę by nie została zainfekowana. Właśnie, mogłabym, lecz tego nie zrobiłam. Nie chciałam zachowywać się jak normalny i przewidywalny człowiek. Dlatego śmiałam się teraz do rozpuku, czując ból w ręce. Ludzie patrzyli się na mnie dziwnie, zasłaniali oczy dzieciom, uciekali. A ja bawiłam się ich strachem, czułam się dobrze w towarzystwie Odrazy. Odraza była we mnie, właściwie to ją lubiłam. Czasami wydawało mi się, że do mnie przemawia, jednak o wiele częściej mną po prostu sterowała, jak w tym momencie. Nagle poczułam coś lepkiego w miejscu bólu i pomachałam głową, krzycząc na uczucie dotyku. Okazało się że mój kochany Leriks chciał zlizać mi krew z ręki, a ja go uderzyłam w odruchu. Padłam przed kucem na kolana, całując mu kopyta w przestrachu.
- Wybacz mi, proszę, wybacz, kochany!- szlochałam dopóki mój towarzysz nie zaczął skubać mi włosów na znak przebaczenia. Otarłam łzy, patrząc na ranę. Zapewne już mnóstwo bakterii się w niej namnożyło, ale i tak wzięłam odpowiednie zioła ze straganu i ją opatrzyłam, trzymając mocno. Co ja właściwie robiłam? Nie miałam siły na myślenie o mojej wątpliwej normalności, ponieważ Leriks próbował podnieść mnie do góry. I nagle usłyszałam trąbki dudniące z wejścia do placu. Wszyscy odwrócili się w tamtym kierunku, a ja szybko wskoczyłam za najbliższy budynek, drżąc na ciele. Takie trąby oznaczają tylko jedno: tłumy. Źle się czułam wśród ludzi, jednak mój towarzysz pociągnął mnie za szarą suknię w kierunku zbiorowiska. Od szybkiego tępa spadł mi kaptur z głowy, przez co wszyscy widzieli moją twarz bez cienia. A wtedy go zobaczyłam: traktowany jak zwykły obywatel, przechadzał się wśród straganów. Nasz książę we własnej osobie, no proszę jakie atrakcje czasem czekają na nas w Mieście. Schowałam się za moim stosikiem, starając się nie śledzić go wzrokiem, jednak w końcu nie mogłam wytrzymać i spojrzałam na sam czubek jego głowy, na której nosił koronę. Mniejszą niż ta królewska, ale zawsze był to symbol władzy. Przygryzłam wargi, nagle kojarząc fakty. Mój ojciec był urzędnikiem, królewskim urzędnikiem. Przez byłego króla stracił pracę, został wydalony. Nie mieliśmy pieniędzy, mama wróciła do zawodu. Tata się zezłościł, a ja musiałam przejąć jej obowiązki. Obrazy te przesuwały się w moich oczach zabójczo szybko, raniąc moje ciało na wskroś. Znów czułam to całe poniżenie, ten ból bycia zwykłą ladacznicą. Pokładłam się na placu wrzeszcząc z bólu, przeżywając wszystko od nowo. Zaczęłam pełzać w krzyku, czułam jak łzy lecą po moich policzkach lecz nie mogłam ich powstrzymać. Widziałam, że zbliżam się do księcia. Chciałam to powstrzymać, jakkolwiek jednak bym się starała, kończyny mnie nie słuchały. Błagałam o litość, kuląc się pod jego stopami. Przyklękłam w pozycji przypominającej żółwia i po prostu płakałam.
- Ja już nie chcę żyć! Chcę do domu! Przepraszam!- krzyczałam, łącząc dłonie w jedną pięść. Czułam zmęczenie, strach, ale i wstyd. Wiedziałam, że zachowuję się skandalicznie, jednak wspomnienia bolały. Bolały za bardzo bym mogła je powstrzymać, uciec daleko. Zaraz zabiorą mnie straże, zaraz zgniję w lochu. Zaraz powieszą mnie na szubienicy jak matkę, tylko że za zagrażanie życiu księcia. Chociaż właściwie, mogłam tam wisieć. Niech ptaki wyżrą moje martwe truchło, niech będę przestrogą dla przechodniów. Niech wszyscy na mnie patrzą jako symbol złego człowieka. A ja będę szczęśliwa, smażąc się w Piekle. Tam przynajmniej nie ma wspomnień.

<Aron? A to dopiero początek teatru...>

Finnin Hepoze

Imię: Finnin
właściwie Dashia, ale spróbuj jednak nazywać ją inaczej niż Finnin, a przekonasz się czym jest gniew. Czasami zwana również Odrazą, ale tylko w tłumie.
Nazwisko: Hepoze
Płeć: Kobieta
Królestwo: Aire'a

14 sierpnia 2015

Od Kiary - CD. Williama

Jak zwykle czaiłam się na kolejną okazję, by kogoś okraść. Wszystko szło zgodnie z moim planem . Udało mi się ich okraść i zaczęłam uciekać z łupem. Wszystko było ładnie pięknie, gdy nagle okazało się, że to była pułapka! Inni strażnicy się na mnie zaczaili i w Momocie gdy byłam mniej czujna zaatakowali mnie… Starałam się przez jakiś czas uciekać, ale co chwila skądś wyskakiwali przyczajeni strażnicy. Poganiałam co chwile Sonię i robiłam różne uniki. Chcieli mnie złapać, ale nie zbyt im to wychodziło… Zaczęła się robić noc i chciałam się gdzieś ukryć lecz znowu mnie znaleźli i musiałam uciekać, jak jakiś szczur do mysiej dziury. Nie dawali za wygraną. Miałam bardzo duże problemy z ich zgubieniem. Jak było widać strażnicy byli specjalnie wytrenowani do takich pościgów… Poczułam lekka wściekłość z tego wszystkiego. Gdzie się nie ruszyłam oni byli dosłownie wszędzie! To było dosłownie tak jakby otoczyli mnie ze wszystkich stron! W pewnym Momocie nagle ktoś zeskoczył z drzewa i zrzucił mnie z konia! Mój koń zaczął powoli zawracać po mnie, lecz niestety mnie otoczyli i powalili twarzą do ziemi. Związali mi ręce i już nic nie mogłam w tedy zrobić… Widząc co się dzieje moja klacz uciekła. Wiedziałam, że się gdzieś schowa i nie pozwoli się złapać, więc byłam o nią spokojna. Ja natomiast zostałam zabrana do więzienia. Kilka razy jeszcze kopnęłam jakiegoś strażnika w próbie ucieczki, ale i tak wyszło, jak wyszło czyli się nie udało… Zeszłam z nimi do podziemnego więzienia, które przypominało jakiś loch, a nie więzienie. Chcieli mnie wepchnąć do celi, ale nie dawałam się łatwo tak samo, jak z resztą i inni więźniowie. Zapierałam się i co chwile, jak już wcześniej mówiłam kopnęłam, mocno nadepnęłam, wyrywałam się itp. W końcu jednak szybko mnie wepchnęli do celi do jakiegoś mężczyzny, który przyglądał się moim działaniom żałosnej próby ucieczki. Gdy strażnicy zamknęli cele już nic nie mogłam zrobić. Rozwiązali mi tylko ręce i byłam skazana na pobyt w jednej celi z mężczyzną który był wysoki, szczupły i widać było, że też miał coś wspólnego z przestępczością… Popatrzyłam się tylko na niego i usiadłam przy ścianie na drugim końcu celi. Mogłam zdjąć nakrycie z głowy, które mi zasłaniało twarz, bo i tak już wiedzieli kim jestem… Tak! Rozbójniczka Kiara Amitaczi została złapana w tak banalny sposób… Aż mi było głupio! Gdy tylko zdjęłam moje nakrycie głowy i twarzy, mężczyzna który siedział na drugim końcu celi nagle zbladł jakby zobaczył jakiegoś ducha! Popatrzyłam się na niego ze zdziwioną miną i powiedziałam:
- Dobrze się czujesz? Bo.. wyglądasz jakbyś ducha zobaczył! – powiedziałam patrząc na niego ze zdziwieniem.

< William Whinter II >

Od Nastii - CD. Itachiego

Oboje teraz znajdowaliśmy się w niezręcznej sytuacji. Jezu co to było… Ale ten wilkogas i świetlisty jeleń były przepiękne…
-No to ten… Chodźmy może dalej?- zapytał Snake Eyes nie patrząc się na mnie.
-Mhm…
Ruszyliśmy dalej. Nie odzywaliśmy się do siebie. Oboje byliśmy zakłopotani tą całą sytuacją. Nagle spostrzegliśmy… Jednorożca! Był siwy i lekko się świecił. Popatrzył się na mnie i chciał trochę podejść, ale nagle uciekł. Prawdopodobnie zobaczył chłopaka.
-Piękny…- odparłam.
Chłopak uśmiechnął się popatrzył się mnie.
-Tak jak…Ymm…- odparł chłopak.
Spojrzałam na niego pytająco. Chyba wiem co chciał powiedzieć.
-Hmmm… Chodź zaprowadzę Cię gdzieś.- powiedział chłopak.
Kiwnęłam głową na „okej”. Szliśmy cały czas w ciszy. Ja rozglądałam się dookoła i pilnowałam, żeby Snake Eyes mnie nie dotknął, ani żebym ja nie dotknęła jego. Nagle przed nami ukazało się przepiękne różowe drzewo.
-To drzewo Miłości.- odparł chłopak.
Moment, moment… Miłości? Czyżby Mystery miała rację? Odeszłam nieco od chłopaka. Ja czuję miłość jedynie do koni i raczej tak pozostanie. Podeszliśmy nieco do drzewa.
-No… Ładnie.- odparłam.
Chłopak uśmiechnął się. Czułam się dość niezręcznie. W tym momencie marzyłam o szybkim galopie na Mystery…

[Itachi x D?]

Od Sygn - CD. Nerona

Badając podejrzliwym i nieufnym wzrokiem nieznajomego, na oko niewiele starszego ode mnie mężczyznę, schyliłam się i chwyciłam skórzaną sakiewkę, po czym przymocowałam ją do mojego pasa. Podczas wykonywania tej czynności, pieniądze w niej ukryte przyjemnie brzęczały, zapowiadając mi dzisiaj bardzo sytą kolację. Krótko po zabraniu złota, na którym zależało mi w tej chwili najbardziej, umknęłam rosłemu brunetowi, znikając w nieoświetlonej alejce.
Szczerze mówiąc, kiedy dziś rano postanowiłam wybrać się do Królestwa Fuego'a w poszukiwaniu okazji do zapełnienia żołądka czymś innym niż wszechobecne w Królestwie Aqua'y ryby, nie spodziewałam się tak pomyślnego łupu. Zadowolona stwierdziłam, że nie opłaca mi się wracać już dzisiaj do Aqua'y, dużo rozsądniej będzie dobrze wykorzystać monety spoczywające teraz w mieszku tuż obok mego biodra, jeszcze dzisiaj, w Mieście Ognia. Skierowałam więc moje kroki ku najbliższej karczmie, a zapłaciwszy barmanowi za zamówienie, rozsiadłam się wygodnie przy smakowicie wyglądającym, pieczonym dziku.
Gdy skończyłam pałaszować kolację doprawioną odrobiną alkoholu, bez wyrzutów sumienia wydałam resztę pieniędzy na nocleg w mieście. Ledwo wkroczywszy do wynajętej na jedną noc izby, zatrzasnęłam drzwi, po czym rozłożyłam się na całkiem dużym, miękkim łóżku. Za sprawą kufla piwa wypitego do dziczyzny, sen dość szybko zamknął mi powieki, by wkrótce pochłonąć mnie całkowicie.
Z kolei rano, podnieść się z łóżka przychodziło mi bardzo ciężko. Odkładałam tą chwilę jak najdłużej, chcąc nacieszyć się wygodą pościeli. Jednak kiedy już zdecydowałam się stanąć na nogi, z resztek snu natychmiast wyrwał mnie znajomy, męski głos.
- Dobrze się spało?
Naprzeciw łóżka stał oparty o ścianę, czarnowłosy były właściciel podarowanej mi sakiewki. Ręce miał skrzyżowane na klatce piersiowej, a minę chytrą. Jego niebiesko-szare oczy, błyszczały jasno w świetle promieni słonecznych, wpadających przez okno.
- Co ty tu robisz? - zapytałam, kompletnie zbita z tropu na jego widok. - Jak mnie znalazłeś?
- Ma się te swoje sposoby. Nie uważasz, że jesteś mi coś winna, za moją wczorajszą hojność? - spytał z łobuzerskim uśmiechem.
- Zamieniam się w słuch - odparłam niechętnie, opierając ręce na biodra.
<Neron?>

Od Leonardo - Quest #2

Wróciliśmy na parę dni do mojej pracowni w królestwie Tierry. Obraz skończyłem wyjątkowo szybko. Udało mi się odwzorować piękno miasta wręcz idealnie, wyglądało jak żywe. Władcy Aire spodobało się me dzieło. Ha, ten to potrafi sztukę docenić! Co prawda nie udało mi się podejrzeć harpii, ale za to dokładnie zbadałem budowę gryfa i pegaza. Te skrzydlate stworzenia są doprawdy fascynujące, poczynione na ich temat obserwacje pozwoliły mi sporządzić kilka nowych szkiców i pomysłów, co też mógłbym poprawić w mej machinie. Do mej pracowni przybyliśmy dzień wcześniej niż w pierwotnych planach, więc mogłem wcześniej zająć się poprawkami na małym modelu. Jeśli nowa wersja okaże się lepsza od poprzedniej przerobię i ową. Lub zbuduję drugą, jeszcze zobaczę. Czas pokaże, jak to mawiają. Całkiem jednak możliwe, że zbuduję kilka lotni i później sprawdzę je w praktyce, wszak udało mi się nieco zarobić w Aire sprzedając kilka nowych prototypów broni. Dzień po powrocie z samego rana zasiadłem przy szkicach przerysowując część oryginalnego projektu i dodając nowe elementy. Wyglądało całkiem nieźle. Wysłałem Salai'ego na zakupy z listą materiałów potrzebnych mi do zrobienia małego modelu, za którego konstruowanie miałem zamiar wziąć się jutro. Podniosłem się z siedziska wyłamując z trzaskiem palce i przeciągając się. Cholera, ależ mi gnaty strzelają... Jak tak dalej pójdzie to w wieku lat czterdziestu będę się poruszał jak siedemdziesięciolatek z artretyzmem, pomyślałem uśmiechając się do siebie krzywo. No nic, trzeba się trochę rozruszać.
- Idę na dłuższy...hm... spacer, jak Salai wróci powiedz mu, żeby zostawił materiały koło mojego biurka.- powiedziałem Gabrielowi zajmującemu się właśnie porządkowaniem książek na półkach. Wziąłem ze stajni swoją klacz i ruszyliśmy niespiesznym tempem przed siebie ciesząc się słoneczną pogodą. Co jakiś czas Caterina zatrzymywała się na chwilę żeby skubnąć nieco soczystej trawy. Nie popędzałem jej, bo i po co? Mieliśmy cały dzień. Wygodnie rozsiadłem się w siodle i jąłem szkicować co ciekawsze mijane obiekty w notesie, który towarzyszył mi właściwie wszędzie. Wszakże pomysły nachodziły mnie w różnych miejscach. W pewnej chwili koń prychnął przyspieszając do galopu, szybko ukryłem zapiski w wewnętrznej kieszeni kamizelki. Pochyliłem się nad szyją wierzchowca, klacz zwalniała powoli, w końcu stanęła prychając i strzygąc uszami. Rozejrzałem się. Byliśmy na skraju małej doliny, po jej drugiej stronie wyrastały pagórki wznoszące się stopniowo coraz wyżej. Zsunąłem się z siodła pozwalając koniowi swobodnie się paść. Sam wspiąłem się na jeden z pagórków. Rozsiadłszy się wygodnie na trawie zacząłem uwieczniać na kartce ową łąkę wraz z klaczą. Możeby tu wrócić, powiedzmy za dwa dni, zabierając ze sobą farby? Te barwne kwiaty ładnie by się prezentowały na płótnie, z pewnością znalazłbym jakiegoś chętnego na taki obraz. Spojrzałem na wcale udany szkic i z zadowoleniem wyciągnąłem się na miękkiej trawie zamykając oczy,
- Kim jesteś? Co robisz na ziemiach Aire?- usłyszałem po jakimś czasie nieco napastliwy głos. 
To ja byłem w królestwie Aire? Musiałem nieświadomie przekroczyć granicę pochłonięty zapiskami. Podniosłem się pospiesznie otrzepując z trawy i zerkając na pytającego. Był to siwawy już człowiek ze związanymi na karku włosami. Przeszywał mnie ciekawskim i jednocześnie podejrzliwym spojrzeniem zielonych oczu.
- Jestem Leonardo Aquila de Eltazze.- powiedziałem skłaniając się lekko.- Proszę wybaczyć, nie zorientowałem się, że to już nie terytorium mojego królestwa...- nieznajomy uśmiechnął się lekko na te słowa, jednak uśmiech ten nie sięgał oczu. Te pozostały czujne, wciąż było w nich nieco podejrzliwości.
- Ach, artysta. Ten od malunku miasta o zachodzie słońca.- rzekł opierając dłoń na biodrze.
- Zgadza się, ten sam.- potwierdziłem rozglądając się za swoją klaczą.
- Opłaca Ci się wracać?- spytał z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Co masz na myśli? skrzyżowałem ręce na piersi zastanawiając się czy ów człek nie jest aby jakimś bandytą.
- Niedługo zachód słońca, mógłbyś przenocować w pobliskiej wsi. Nie martw się, obsłużą Cię tam godziwe.- zerknąłem na niebo, miał rację. Widząc to jego uśmiech się jeszcze poszerzył.- Mógłbyś zostać w Aire na stałe. Wiesz, to dobre miejsce dla artystów. Słyszałem też, że pracujesz nad czymś, co ma umożliwić ludziom latanie.- zmrużyłem podejrzliwie oczy.
- Si, pracuję. - przytaknąłem.
- Tu by o wiele bardziej doceniono Twój wynalazek. Nie tylko ten, wszystkie. Jestem pewien, że przestępczy światek też by się bardzo ucieszył...- Uniosłem brew.- Przecież wszyscy wiedzą, że ich wspomagasz, a jedynie przymykają na to oko. - powiedział mężczyzna wzruszając ramionami i kontynuował swą przemowę.- Bardzo być się przydał temu królestwu, potrzebujemy geniusza, wynalazcy, artysty...
Chce mnie przekonać pochlebstwami do przeprowadzki? On sobie chyba żartuje
. -Przecież tereny wolnych ludzi do najlepsze miejsce dla wolnych dusz, prawda?- aż mu oczy zabłysły.-
- Wybacz, ale nie jest mi to na rękę. W Tierr'ze mam pracownię i większość projektów. Przenosiny zajęłyby wieki.- odparłem chłodno odwracając się by zejść w dolinkę. Położył mi dłoń na ramieniu, w jego łagodnym głosie pojawiła się ostrzejsza nuta.
- Oni Cię nie docenią, Leonardo. Dla nich jesteś tylko chwilową gwiazdą, która zabłysła i zaraz zgaśnie. Wkrótce stracisz klientów, lud znajdzie sobie innego artystę wartego ich uwagi.- strząsnąłem jego rękę z irytacją.
- Dziękuję, lecz nie skorzystam z tej...propozycji.-Syknąłem. Zagwizdałem wzywając Caterinę, wyłoniła się zza pagórka. Czułem na karku ogniste spojrzenie nieznajomego, moja odmowa wyraźnie była mu nie w smak.-Miłego wieczoru życzę.-Rzuciłem na odchodnym siadając w siodle. Nie odpowiedział. Popędziłem klacz do szybkiego galopu, zależało mi na jak najszybszym powrocie. Pozwoliłem jej zwolnić dopiero, gdy byłem pewien, że znacząco oddaliliśmy się od tamtego miejsca. Zastanowiłem się nad słowami siwowłosego. Nie docenią mnie, zapomną? Skrzywiłem się nieco, nie powinienem nawet o tym myśleć. Ale nie dawało mi spokoju, merda. Do pracowni dotarłem jakieś pół godziny po zachodzie słońca. Zaprowadziłem Caterinę do stajni i rozsiodłałem. Wszedłem do budynku z cichym westchnieniem, dobrze być w domu. Skinąłem głową pomocnikom, sprawdziłem czy Salai załatwił wszystko z listy. Świetnie, pomyślałem z dziwnym znużeniem opadając na krzesło. Dlaczego mieliby mnie nie docenić i zapomnieć? Nie dość zrobiłem? Nowe projekty machin wojennych i różnych urządzeń ułatwiających życie, malowidła, nieco rzeźb... Warknąłem sam na siebie zły za takie myśli. Temu dziwakowi pewnie o to właśnie chodziło. Lepiej się czymś zająć, zapomnieć o tym człowieku. Tak też zrobiłem, zacząłem budować mały model nowej lotni. Co jakiś czas poprawiałem co nieco w projekcie i zerkałem na kilka miniatur pierwowzoru. Jednak nawet mimo tego wątpliwości kołatały się gdzieś na pograniczu mego umysłu nie dając mi spokoju...


Od Leonardo - Quest #1

A otóż i stolica Aire! Jakież szczęście, że w końcu dotarłem do tego pięknego miejsca. Słońce wisiało na nieboskłonie co jakiś czas przesłaniane chmurami, było jakoś koło południa. Tyle tu latających istot, muszę się im przyjrzeć, ich budowa ciała może mi podpowiedzieć co mogę poprawić w mojej lotni. Tak dużo czasu mi już ten wynalazek zajmuje, jednak jestem z niego coraz bardziej dumny i-niestety-dostrzegam w nim coraz więcej błędów. Dlategoż podróż do tego Królestwa jest dla mnie tak ważną rzeczą. Zaraz gdy tylko dotarłem do miasta wraz z mymi pomocnikami i rozłożyłem się nieco w budynku, który tutaj służył mi za pracownię, przybył królewski posłaniec. Otóż niemal w tym samym czasie przybyła tu księżniczka Lyrinn. Poprosiła mnie o stawienie się u jej boku podczas spotkania z władcą Aire, księciem Aronem. Przyznam, że choć jestem znanym i cenionym człowiekiem nie spodziewałem się aż takiego zaszczytu. Jednakże zaszczyt zaszczytem, ale przecież praca mnie czeka! Planowałem jeszcze dziś udać się w góry, by podejrzeć trochę harpie. Może i najbezpieczniejsze by to nie było, ale bardzo się mi przyda. Zrobię notatki opisujące ich sposób poruszania się, szkice budowy ciała, a potem porównam z projektem machiny latającej i zobaczę, co mogę poprawić. Potem zamierzałem obejrzeć dokładnie gryfy, a później pegazy. Kto wie, może dokładne badanie tych stworzeń podda mi jakiś nowy pomysł na wynalazek lub malowidło? No ale cóż, trzeba to przełożyć.
- Salai, Gabriel, rozpakujcie, proszę, rzeczy do końca. Mam pewne ważne...hm...spotkanie wieczorem i muszę się przygotować.- powiedziałem myślami wciąż błądząc przy latających istotach. Przegrzebałem zabrane w podróż ubrania w końcu wybierając, mym zdaniem, to najbardziej eleganckie, nadające się na taką okazję. Ale najpierw kąpiel, czas zmyć z siebie kurz z drogi. Odświeżony i wystrojony udałem się do siedziby władcy. Postanowiłem zrobić sobie mały spacer, po cóż męczyć zdrożonego konia? A przy okazji nacieszę oczy widokiem miasta powoli malowanego czerwienią przez chylące się ku zachodowi słońce. Ach, cóż za piękno! Pomyślałem, że muszę uwiecznić to na płótnie. Może jutro, jeśli nie zejdzie mi za długo z tymi harpiami... Z dachu mojej pracowni powininna być najlepsza panorama. O tak, już widziałem plan nowego dzieła!
- Stać, kto idzie?- wdarł się jakiś głos w me rozmyślania. Zorientowałem się, że dotarłem już do bramy, a słowa wypowiedział strażnik. No cóż, strażnicy byli potrzebni, coraz to więcej się pojawiało rozbójników. Część pewnie z moimi projektami broni... Ciekawe, czy dobrze się sprawdzają?
- Jestem Leonardo Aquila de Eltazze, colonnello.- powiedziałem kłaniając się lekko. Mężczyzna zmierzył mnie podejrzliwym wzrokiem.
-Ten malarz?- spytał z wyraźną ciekawością w głosie.
- W istocie, cher ami.- uśmiechnąłem się lekko.- tJestem tu na polecenie księżniczki Lyrinn.-Te słowa go przekonały, usunął się mi z drogi bez dalszych pytań. Ruszyłem dalej nucąc pod nosem zasłyszaną kiedyś na targu piosenkę. Służący zaprowadził mnie do samej księżniczki objaśniając po drodze moją rolę w tym wszystkim. Jako znany artysta miałem przedstawić swą władczynię. Ha, nessun problema! Myślami wróciłem znów do swych planów i projektów. Nie minęło nawet piętnaście minut, a do pomieszczenia wpadł książę Aron. Cóż to za żywiołowy mężczyzna, pomyślałem. Niemal od razu wyobraziłem sobie go na moim obrazie. Poczułem na sobie wyczekujące spojrzenie księżniczki, a więc to moja kolej... Wystąpiłem naprzód i skłoniłem się.
- Oto księżniczka Lyrinn Breez...- zaciąłem się wracając do rzeczywistości. Co ja właśnie powiedziałem? Władczyni zgromiła mnie ostrym wzrokiem, a książę... Ten wybuchnął szczerym, niepohamowanym śmiechem.
- Ej malarzu, malarzu, Ty chyba nie miałeś służyć za swata!- rzekł wesoło, kobieta także nieco złagodniała, a na jej usta wpłynął nikły uśmieszek.
- Mi dispiace, wybaczcie, zamyśliłem się.- powiedziałem kłaniając się nisko.
- A co jest takiego ważnego, że zajmuje Twe myśli nawet teraz?- spytał zaciekawiony młodzieniec.
- Cóż, planuję uwiecznić tą, jakże piękną, panoramę miasta na płótnie.- odparłem z uniesieniem.
- Jak skończysz swą pracę chętnie ją zobaczę i, kto wie, może od Ciebie odkupię i powieszę na jednej ze ścian tego zamku.- powiedział z szerokim uśmiechem. Księżniczka spojrzała na mnie z zadowoleniem, przecież to byłoby po prostu świetne dla reputacji jej i całego królestwa Tierry! Już słyszałem te plotki. 'Artysta z Tierry zachwycił swym obrazem władcę Aire!' Ach, to byłoby cudowne!
- Widzę, że już odpływasz projekty swoich dzieł, nie będziemy Ci przeszkadzać.- zaśmiał się Aron otwierając przed Lyrinn drzwi do następnego pomieszczenia. Mrugnął do mnie i zniknął zamykając owe. No doprawdy, co za wieczór... Katastrofa przeobrażona w zwycięstwo, nieźle, nieźle. I  to jeszcze jakie zwycięstwo, ha! Nieco z żalem odsunąłem poszukiwania harpii, teraz najważniejsze było namalowanie tego obrazu. Wezmę się do pracy jutro z samego rana, naszkicuję wpierw ułożenie budynków, a pracę z farbami zacznę podczas odpowiedniej pory. Zachwycę tym dziełem wszystkich!


Od Melisandre

Burza ognistych włosów opadała na jej ramiona delikatnymi falami. Blada, dumna twarz wyprana była z wszystkich emocji. Jej wyprostowana sylwetka pomimo niewielkich gabarytów zdawała się górować nad wszystkimi. Jechała na ładnym wierzchowcu wpatrzona w dal, nie zwracając uwagi na tłum zebranych ludzi. Wyglądała iście królewsko… Aczkolwiek bardzo odpychająco. Promieniowała wyższością i pogardą dla wszystkich i wszystkiego. Zdecydowanie nie wzbudzała pozytywnych emocji, o czym świadczyły ciche pomruki niezadowolenia przemykające pośród tłumu i choć monarchini wywołała niemałe poruszenie, to główna uwaga ludzi skupiona była na jej towarzyszce. Widziana po raz pierwszy, była główną atrakcją królewskiego pochodu. Była młoda i ładna. Ludzie raz po raz wystawiali głowy, by przyjrzeć jej się dokładniej.
- Kto to? – zaciekawił się mężczyzna stojący obok mnie.
- Pewnie kolejna dziwka. Widocznie mają duże zapotrzebowanie w tym pałacu! – odrzekł osiłek w średnim wieku i oboje wybuchnęli rubasznym śmiechem. Odsunęłam się z niemałym obrzydzeniem. Każdy wie, że w pałacu Fuego mają miejsce niemałe biesiady i orgie, ale ta dziewczyna nie wyglądała jak pierwsza lepsza prostytutka. Wyglądała na osobę szlachetnie urodzoną. Ciekawe kim jest? (mwahahah taka seksi Ash) 
***
Jeszcze chwilę wpatrywałam się w znikający królewski korowód. Postanowiłam wrócić do domu i spokojnie spędzić popołudnie w karczmie na słuchaniu ciekawych opowieści lub na czytaniu książki. Wtem usłyszałam znajome już głosy…
- Wiesz jak tam dojść, prawda? –powiedział jeden z chłopaków, których rozmowie przysłuchiwałam się wcześniej. Teraz mogłam im się lepiej przyjrzeć, ponieważ tłum powoli się rozrzedzał. Jeden z nich był chudy i blady. Jego włosy były w kolorze wściekłej marchewki. Drugi z chłopców był postawny, o ciemnej karnacji i czarnych włosach. Całkiem przystojny…
-Nawet nie mów, że nie… - powiedział.
Rudzielec najwyraźniej nie miał o niczym pojęcia, bo jego twarz przybrała niezbyt mądry wyraz.
- Boże! –rzekł zirytowany chłopak. – Dlaczego my cię tam w ogóle bierzemy?!
- Może dlatego, że mój ojciec jest komornikiem i jak ci coś nie pasuje, to twoja rodzina za chwilę może wylądować na ulicy. – odpowiedział drugi z wrednym, cynicznym uśmiechem, unosząc zwycięsko do góry podbródek.
- Ty szujo… - warknął tamten, łapiąc go za kołnierz. – Gdybym tylko mógł, załatwił bym cię tak, że swojego tyłka szukał byś przez tydzień w pobliskich krzakach!
- Szczerze wątpię. – odparł tamten, poprawiając okrągłe okularki na zadartym nosie. - W każdym razie, streszczaj się. Nie mam zamiaru marnować swojego cennego czasu na rozmowę z człowiekiem o tak nikłym poziomie inteligencji jak ty.  Ach i lepiej puść moją koszulę, bo jak nie, to do twojego domu mogą jutro zapukać nieproszeni goście w postaci królewskich urzędników.
Chłopak puścił go, zaciskając tylko pięści.
- Masz. – powiedział gniewnie, wręczając rudemu świstek papieru. – I nie spieprz sprawy!
- Och, uprzejmie dziękuję. – odparł tamten z udawaną grzecznością-  A pieprzyć to będzie za niedługo twoja siostra, jeżeli twoja rodzinka nie weźmie się w końcu do pracy! – krzyknął za odchodzącym już czarnowłosym chłopakiem, uśmiechając się krzywo i wkładając kartkę do kieszeni koszuli.
Cóż… Nie powiem, żeby treść tych zapisków mnie nie zainteresowała… Chyba skuszę się na przechwycenie tejże mapki.
***
Było to tak proste, że aż śmieszne. Wolę gdy poprzeczka jest ustawiona wyżej. Bądź co bądź, zmierzałam właśnie w stronę mojego mieszkania, z mapką w kieszeni spodni. Słońce chyliło się ku zachodowi oświetlając stare uliczki brzoskwiniowym blaskiem. Po kilku minutach spokojnej jazdy byłam na miejscu. Wypakowawszy swoje dzisiejsze nabytki, przystąpiłam do studiowania mapy.
Była rozrysowana amatorską ręką, ale dało się ją odczytać.
- Kilka metrów na wschód… Później w ulicę Piwowarską… Następnie Błotnista, Wiatrów i Marmolady… Skręt w prawo, a potem w lewo… Hmmm… - mruczałam pod nosem rozczytując mapę. W kilku miejscach nabazgrane były notatki, w innych zaznaczone czerwonym piórem krzyżyki. Ze zdziwieniem zauważyłam, że są one postawione w miejscach, w których często dokonuję kradzieży. Czyżbym przechwyciła mapkę jakiejś młodocianej szajki rabusiów?
Odwróciłam kartkę na drugą stronę i po krótkiej analizie doszłam do wniosku, że to szczegółowa mapa zamku, a główny krzyżyk postawiony jest w jego centrum.
***
Noc otuliła ciasno swoim czarnym płaszczem ogniste królestwo. Łańcuch srebrzystych gwiazd połyskiwał z nieprzeniknionej ciemności, będąc znakiem późnej pory. Spokojnie jechałam kamienistą drogą, wsłuchując się w odgłosy nocy. Żałowałam trochę, że nie mogę pooglądać gwiazdozbiorów przez moją ukochaną lunetę, lecz wizja ekscytującej eskapady wzięła górę i tak oto powoli zbliżałam się do pałacu w celu odkrycia tajemniczego miejsca, zaznaczonego czerwonym krzyżykiem.
- No proszę. Już jesteśmy. – powiedziałam do Vizerysa, zsiadając z jego grzbietu i twardo lądując na ziemi. Mojego wierzchowca odesłałam do domu, a sama udałam się w stronę wjazdu do twierdzy. Moim oczom ukazała się majestatyczna brama z kutego żelaza i wytrzymałe ogrodzenie. Kolejną przeszkodą była wrząca lawa płynąca ognistą fosą. Na pierwszy rzut oka wyglądało to… nieciekawie, jednak dzięki zapiskom na ukradzionej mapce szybko znalazłam przejście, które zapewniło bezpieczne dotarcie do zamku. Sprawnie pokonałam zabezpieczenia, kpiąc w duchu z naiwności budującego.
- Wygląda na to, że to tutaj. – powiedziałam do siebie, stanąwszy przed dębowymi drzwiami, które oznaczone były jako wejście do zamkowej kuchni.
- Raz kozie śmierć. – mruknęłam do siebie wkładając wytrych w otwór na klucz. Pod delikatnym naciskiem drzwi otworzyły się, a ja cichutko zagłębiłam się w zakamarki pałacu.
***
Księżycowy blask oświetlał wnętrze wielkiej kuchni. Moją uwagę przykuł kosz owoców i warzyw oraz suszone mięso wiszące na haku na ścianie. Po zapełnieniu torby produktami spożywczymi i przechwyceniu sakiewki pozostawionej na stole spostrzegłam, że w kącie kuchni stoją duże wieszaki z równiutko ułożonymi uniformami dla pokojówek.
- Hmmm… Może zabawimy się w bal przebierańców, co? – uśmiechnęłam się do siebie. Szybko włożyłam jeden z pasujących na mnie kompletów. Mam nadzieję, że był ich nadmiar i żadna z dziewcząt nie pozostanie bez odpowiedniego stroju i nie wzbudzi to jakichkolwiek wątpliwości. Aczkolwiek ubrań tych było tak wiele, że nikt nie powinien zauważyć dodatkowej pokojówki, jeżeli liczba kostiumików odpowiadała chociaż w połowie liczbie zatrudnionych. Moje codzienne ubrania włożyłam do torby i ostatni raz spoglądając, czy wszystkie moje rzeczy zostały zabrane, udałam się schodkami na górę i otwierając masywne drzwi wyszłam na rozjaśniony księżycową łuną korytarz. Stwierdziłam, że nie będę ryzykować próbując okradać królewskie komnaty, lecz sama myśl o myszkowaniu po innych pokojach wywoływała uśmiech na moich ustach. Najbardziej jednak zżerała mnie ciekawość na myśl o czerwonym krzyżyku zaznaczonym w centralnym punkcie zamku. W końcu pokojówka ma dostęp do wielu sekretnych miejsc, prawda? Stwierdziłam jednak, że te przyjemności zostawię sobie na jutro. Zauważyłam, że wszystkie gospodarcze pomieszczenia znajdują się na parterze. Kuchnia, spiżarnia oraz pokoje dla sprzątaczek i służby umiejscowione są właśnie tam. Cichutko wsunęłam się przez potężne drzwi, na których widniał napis informujący, że jest to pomieszczenie przeznaczone dla pokojówek. Moim oczom ukazał się bardzo duży, całkiem przytulny pokój. Wnętrze było dobrze oświetlone. Przez ogromne okna wpadały srebrne promienie księżyca otulając delikatnym blaskiem rzędy łóżek. Z zewsząd dochodziło cichutkie pochrapywanie. Bezszelestnie przechadzając się pomiędzy posłaniami spoglądałam na pogrążone we śnie służki. Zauważyłam, że były to młodziutkie dziewczyny. Niektóre z nich były młodsze ode mnie. Na końcu sali znajdowało się kilka wolnych miejsc. Zajęłam jedno z nich i zatopiłam się w burzy rozmyślań. Moim planem jest poszperanie we wszystkich zamkowych zakamarkach podczas tej… tymczasowej służby i odkrycie miejsca zaznaczonego czerwonym krzyżykiem. Jeżeli nie zdążę załatwić tego w jeden dzień, mogę przecież wrócić innym razem, prawda?
Ostatni raz spojrzałam przez okno na srebrną tarczę, która rozsiewała wokół magiczną aurę gwieździstej nocy i zapadłam w głęboki sen pełna ekscytacji z powodu zbliżającego się jutra.

Od Zefira - CD. Margles

Niemal mi uciekł.
Cholera jasna, ostatnio jestem kłębkiem nerwów, przez co nie umiem dostatecznie zapanować nad swoim ciałem i umysłem. Nie umiem skupić się na najprostszej robocie, przez co omal nie zawaliłem tej roboty.
Dryblas miał na imię Rogh. Był rosłym, umięśnionym mężczyzną, przewyższającym mnie niemal o głowę. On i jego wspólnik mieli zbyt wiele na sumieniu w ciągu ostatniego miesiąca, aby człowiek tak po prostu pozwolił im odejść. Korzystałem z ich napływu emocji. Wiedziałem, że prędzej, czy później obudzi się w nich sumienie, ale ja wtedy będę daleko. Ze swoimi ciężkimi myślami.
Jestem tylko narzędziem.
Wybiegł na drogę prowadzącą do wschodniej bramy. Jego towarzysz wykrwawiał się przecznicę dalej, z rozciętym udem i sztyletem w plecach. Nie wątpiłem, że już umierał.
Usłyszałem kobiecy pisk, a do mojego serca zakradły się ponure myśli. Wypadłem na ulicę, a moje przypuszczenia zmaterializowały się w jednej chwili. Rogh objął jedną ręką mocno kobietę o jasnych, w świetle księżyca niemal srebrnych, splątanych włosach i zakurzonej pobrudzonej twarzy. Pod brudem mogła się ukrywać całkiem ładna dziewczyna. Teraz miała nóż przy gardle.
Sprytne. Rogh wiedział, że mi nie umknie, więc postanowił złapać mnie na łaskę i zagrozić niewinną krwią.
- Nie ruszaj się! - jego głos brzmiał, jak stare, nienaoliwione zawiasy - Nie zbliżaj się, albo... albo ją zabiję!
Krawędź ostrza mocniej przyparła do jej skóry, nacinając ją nieco. Ujrzałem krew. Jego ręce zbyt bardzo drżały, nie umiał kontrolować w pełni swojej siły. Byłem niemal pewien, że gdybym zrobił nieostrożny ruch, Rogh złamałby chłopce żebra.
Zauważyłem, jak mdleje. Strach ścisnął nią do tego stopnia, albo dryblas ścisnął ją zbyt mocno i straciła dech. Albo wszystko na raz. Nie wydała nawet dźwięku...
- Nie zbliżaj się. - rzekł powoli, dobitnie akcentując każde słowo polecenia. Zatrzymałem się. Obserwowałem, jak się oddala, jak niezdarnie i powoli stawia kroki za siebie. Obserwowałem go z tą samą zaciekłością, co wcześniej. Kiedyś ktoś powiedział, że moje oczy mogą należeć do samego diabła. Nie wierzyłem w Boga ani szatana. Wiara uznawana była za sposób funkcjonowania ludzi, sprawienia, że jest nad nimi jakaś siła wyższa, pozwalająca na funkcjonowanie. Ludziom jest lżej na duszy, gdy mają świadomość, że ktoś nad nimi czuwa, ktoś ich kocha. Anioły jednak były tylko wymysłem ich wyobraźni, tak naprawdę wszyscy sami walczą o swoje. Nikt nad nami nie czuwa. Sami tworzymy swój świat.
Oddalił się o dobre trzy metry, a ja ani drgnąłem. Nie uczyniłem żadnego ruchu, który rozbójnik mógłby zauważyć. Po jego uśmiechu i nieco rozluźnionym uścisku wywnioskowałem, iż delikwent uznał, że mu się upiekło. Że ujdzie z życiem.
Potknął się. Spojrzał za siebie, a nóż na kilka centymetrów oderwał się od szyi dziewczyny, gdy spojrzał w dół, aby nie upaść. To była sekunda, może półtorej. Skoczyłem w cień budynku, aby nie zauważył moich przyspieszonych ruchów, aby był bardziej zaskoczony. W następnej chwili już stałem za Roghem. Pomimo jego wzrostu bez problemu dosięgłem jego gardła, zanim jeszcze nóż wrócił do gardła kobiety. Dla pewności przytrzymałem jego ramię, gdy moje ostrze wtapiało się w jego gardło. Szkarłatna struga gorącej cieczy polała się na kobietę i moje ręce. Rogh nie umierał długo. Mój żelazny uścisk z przyspieszoną reakcją, nie pozwolił mu na ostatni desperacki akt zabrania jej ze sobą do grobu. Powoli pozwoliłem mu upaść na kolana i na bok. Chwyciłem go za szyję, nie pozwalając aby zbyt wiele posoki wylało się na bruk. Krew z tętnicy szyjnej wyjątkowo złośliwie buchała przez długi czas, a była wyjątkowo trudna do zmycia. Pod głowę trupa targanego jeszcze pośmiertnymi konwulsjami podłożyłem trochę materiału z jego potarganej koszuli w nadziei, iż nie będą potem widoczne ślady morderstwa.
Zerknąłem ku kobiecie. Przebudzała się, jak zauważyłem. Być może mogła się ocknąć, gdy uścisk zwolnił, a ona przydzwoniła w twardy, ciemny bruk. Nacięcie na szyi nie był na tyle głębokie, aby zagrozić jej życiu, jednak mogła zostać po tym blizna. Powinna dać sobie radę sama. Ja miałem robotę do dokończenia.
Dźwignąłem mężczyznę przez ramię z niemałym wysiłkiem. Nie grzeszył szczupłą sylwetką, jednak teraz było najważniejszą sprawą, aby ukryć dowody. Kobieta o srebrnych włosach przebudziła się w połowie. Uniosła głowę, gdy przechodziłem obok niej. Zawahałem się w półkroku.
- Nie opowiadaj o tym nikomu. I zetrzyj krew - powiedziałem po krótkiej chwili zastanowienia - Uznaj to jako zapłatę, za uratowanie życia.
Po czym ruszyłem, zanieść ciała za miasto, możliwie najbezpieczniejszą drogą. Niebo się zachmurzyło, a księżyc zniknął. Nastał zimny mrok.

***

Zawsze zastanawiałem się, co myśleli o mnie ludzie, którzy byli świadkami moich dzieł. Trudziłem się najemnictwem od ponad dekady, za każdym razem była to czarna robota, wyjęta spod prawa. Ludzie, którzy godzili się na pewne zasady nigdy nie przewidzieli, że coś takiego stanie im na drodze ku zemście, czy szybszym i wygodniejszym załatwieniem pewnych spraw. Ja tylko świadczyłem usługi, których nie znajdzie w urzędach czy w burdelu. Niewielu ludzi zniosłby presję, jak ciąży na mnie podobnych. Niewielu potrafiło zrozumieć, jak można z takim spokojem zabijać ludzi i własne sumienie. Niewielu wiedziało, że to sumienie tak naprawdę spało.
Przetarłem twarz, zacierając z twarzy resztki wyrzutów sumienia. W ręku ściskałem srebrny łańcuch, który zerwałem z szyi jednego z opryszków. Był czarny od zaschniętej krwi.
Za każdym razem popełniałem błąd, szukając sensu swojego istnienia. Za każdym razem źle robiłem, przypominając sobie, iż nie mam w swoim życiu wyższego celu, nad to, iż muszę trwać. Tylko to obiecałem Flavii. Jednak ta kobieta prędzej czy później zapędzi mnie do grobu.
Zmarli wracali i bez potrzeby mącili w głowie.
Zimna woda z beczki spłukała ze mnie resztę niesfornych, czarnych myśli. Odbicie wody było czarne, jednak widziałem w nim swoją twarz. Umiałem sobie ją wyobrazić. Oczy diabła. O iście diabelskim uśmiechu.
Jeśli szatan istniał, to po śmierci zrobi ze mnie żywy fotel na dnie piekieł.

<Margles?>

13 sierpnia 2015

Od Sabethy

- Hej, nic Ci nie jest?- głos ten przebił się przez mgłę oplatającą mój umysł.
Otworzyłam oczy, prawie natychmiast oślepiło mnie ostre światło słońca. Zorientowałam się, że musiałam przysnąć w siodle. Zack kiedy chciał potrafił człowieka niezawodnie ukołysać do snu... Ziewnęłam rozglądając się do kogoż ów głos należał. Wołał jakiś mężczyzna, wyglądał na kupca. Stał na szlaku patrząc w dół, na mnie.
- Nie.- odparłam zastanawiając się cóż go tak zaciekawiło w jeźdźcu drzemiącym w siodle. Popatrzyłam na siebie. No tak... Jeźdźcu przemoczonym i ubłoconym podobnie jak koń. - Zack, gdzieś Ty wlazł?- mruknęłam ponuro. Wyglądało to co najmniej tak, jakbyśmy przed chwilą tonęli w bagnie. Chociaż kto wie, może tak było? Nieznajomy najwyraźniej przekonany nie był, bo zbiegł po skarpie żeby przyjrzeć się z bliska. Uniosłam lekko brwi patrząc na niego z rozbawieniem. Że też się przejął. Wyglądał na dobrego człowieka, niewielu teraz takich. Większość by takiego samotnego podróżnego obrobiła i jeszcze wbiła nóż w pierś. Cóż, ja pewnie też bym tak zrobiła, to bardziej...opłacalne.
- Może przyłącz się do nas?- zaproponował ku dziwiąc mnie jeszcze bardziej swoją osobą. W sumie czemu nie? Dawno nie miałam okazji tak z kimś pogadać, z kimś, kto mnie nie znał i nie wiedział czym się zajmuję.
- Pewien jesteś?- spytałam ostrożnie, w odpowiedzi jedynie pokiwał głową z uśmiechem. Zsunęłam się z siodła, ogier przyjął to cichym, zadowolonym parsknięciem. A jeśli to zasadzka? Strzeliłam oczami na boki podejrzliwie. Wygląd okolicy wskazywał na to, że oddaliłam się już nieco od miasta i miejsca zbrodni, okolica robiła się mniej górzysta. To dobry znak, znaczy, że już niedaleko do granicy.
- Przez chwilę myślałem, że patrzę na trupa.- powiedział kupiec pogodnym tonem wracając na drogę. - Chyba trupa w życiu nie widziałeś.- powiedziałam rozbawionym tonem idąc za nim. Dopiero teraz zorientowałam się, że chusta zsunęła się mi z twarzy podczas drzemki. Cholera... No nic, trudno. Kupcy nie będą wiedzieli kim jestem, a inni, nawet ci, którzy mnie ścigali, nie wiedzieli jak wyglądam. Maski, heh. Przypomniały mi się słowa tego, który pokazał mi pierwsze złodziejskie sztuczki. 'Żeby stać się złodziejem doskonałym, trzeba być nierozpoznawalnym, zmieniać twarze na codzień i grać. Bycie przestępcą to także bycie aktorem.' Jego rady bardzo się mi przydawały, to w sumie dzięki niemu narodził się osławiony Szczur. Wyrwałam się z rozmyślań. Heh, za takie 'cholerne marzycielstwo' by mi się od niego oberwało...
- No jesteś w końcu.- rzucił przysadzisty brodacz zrzędliwym tonem do prowadzącego mnie mężczyzny. Siedział na tyle jednego z trzech wozów wlekących się żółwim tempem.- O, witam panią.- dodał nieco grzeczniej mierząc mnie ciekawskim i podejrzliwym spojrzeniem.
- Mówiłem, że to nie trup.- rzekł z wyższością ten, który mnie znalazł.
- Pani godność...?- spytał grubasek.
- Sophia, proszę waszmości.- odparłam grzecznie kłaniając się lekko i podając pierwsze lepsze imię jaki przyszło mi do głowy.
- A cóż Ci się stało? Wyglądasz jak siedem nieszczęść!- zauważył wyraźnie zniesmaczony stanem moim i mojego konia.
- Ach, nic takiego, po prostu się zgubiłam i przysnęło się mi w siodle.- odparłam.
- Przywiąż wierzchowca do wozu i siadaj!- polecił kupiec wesoło i pobiegł na przód karawany. Brodacz nieco niechętnie odsunął się robiąc mi miejsce. Zaczepiłam wodze Zacka i z przyjemnością usiadłam przeciągając się leniwie, aż mi w krzyżu strzeliło.- Gdzie się wybierasz?- usłyszałam kolejne pytanie.
-Do Aquy, a wy?- zerknęłam na sprzedawcę.
Typowy wygodny, nawykły do luksusów szlachetka.
- My także.-Westchnął, a po chwili jakby przypominając sobie o manierach dopowiedział.- Jak chcesz, możesz się do nas przyłączyć na jakiś czas.Czemu nie?
- Dzięki, z chęcią skorzystam.- wyszczerzyłam się do niego. Widać po nim było, że miał nadzieję, iż odrzucę propozycję. Heh, zapowiadała się ciekawa wycieczka...

Od Zefira - CD. Sabethy

Cichy szum strumienia zagłuszał moje myśli, pomimo delikatności swojego dźwięku. Mętnie spoglądałem na wschód, gdzie zmierzała woda strumienia. Skrzywiłem się. Równie dobrze mogła wyruszyć na zachód, w głąb Aire, jednak wątpiłem, aby chciała skierować się właśnie tam, gdzie były dzikie bezdroża, a skalny grunt niepewny. Góry były zdradliwą częścią Amazji. Jednak nie trudno było tu o kryjówkę. Po drugiej stronie strumienia nie wykryłem żadnych śladów. Drzew i krzewów było tutaj mnóstwo, toteż sądziłem, że spotkam tu przynajmniej złamaną gałąź, czy przewrócony wilgotną częścią na wierzch. Zawsze to stanowiło jakąś wskazówkę. Woda jednak zacierała wszystko.
Nakrapiany zad został zauważony przez zrzędliwego starca, mieszkającego na obrzeżu miasta i ten wskazał mi drogę. Szybko natknąłem się na świeże ślady przeprawy konia z jeźdźcem na grzbiecie, dzięki błocie i połamanym gałęziom leśnej ścieżki. Starała się zatrzeć ślady, co zajęło jej sporo czasu. Ze ścieżki zeszła w kierunku strumienia jakieś pół mili od miasta. Mając nadzieję na ukrycie się w gąszczu, uciekła przez las. Niegłupi pomysł. Tak natknąłem się na brzeg.
Spojrzałem w górę. Powietrze było ciężkie, a pod sklepieniem nieba zbierały się szare chmury, zwiastujące deszcz. Nie było sensu szukać. Domyślałem się, gdzie kobieta mogła się wybrać. Musiałaby być duchem, gdyby tak po prostu zniknęła. Plotki się rozchodzą. Sabetha Muridea, wbrew wszystkiemu, była nawet sławna. Plotki zawsze się rozchodzą.

***

Kapitan Joel nawet nie wyraził zainteresowania moją osobą, gdy spotkaliśmy się w gospodzie "Pod Szklanym Okiem". Nazwa wyszukana, wielce jednak nie przypadła mi do gustu. Nikt w okolicy nie wiedział, z jakiej racji nadano tawernie taką, a nie inną nazwę. Ja też nie, choć zbytnio mnie to nie ciekawiło. Istniał tu niewielki burdel, dostępny na wyższej kondygnacji budynku. Słyszałem, iż dziewczęta sprowadzane tu były nawet z Armonii, jak opowiadali tu niektórzy stali bywalcy. Miejsce publiczne wydawało mi się idealnym miejscem do szukania informacji.
Niemal natychmiast przyległa do mojego ramienia wcale urocza dziewuszka, zatrzepotała rzęsami, oparła dłonie na moich ramionach, szukając miejsca, gdzie materiał był najcieńszy. Nie mogła mieć więcej niż 17 lat. Kontakt fizyczny zawsze robił większe wrażenie niż samo patrzenie. Chciała w ten sposób pokazać, co może mi zafundować, jaką rozkosz jest w stanie mi zagwarantować. Obdarzyłem ją szorstkim uśmiechem. Nie po to tu przybyłem.
Do burdelu wparował młody człowiek, trzymany przez dwójkę żołnierzy głową niemal dotykając ziemi. To musiała być niezwykle niewygodna pozycja do marszu. Prawie mu współczułem.
Uniosłem głowę.
- To on?
Jeden z wojskowych, wyższy od towarzysza, spojrzał na mnie z pewną drwiną. Był wyższy także ode mnie i poczuł nade mną przewagę. Nie zamierzałem mu pokazywać, jak bardzo się myli. Moje noże nie były spragnione krwi. Nigdy.
Chłopak był młody, może w wieku arystokraty, którego jeszcze rano ograłem z forsy. Przez chwilę zastanowiłem się, po co ja to w ogóle robię. Pieniądze z tego wystarczyłyby mi na jakiś czas, z resztą, w innych miejscówkach znajdzie się zupełnie inna robota, niż moja. Za nic sobie miałem groźby kapitana. Mogłem uciec. Zanim ktokolwiek zorientowałby się, iż Daniel jest Alexem, Zefir dawno paradowałby sobie na bezpańskich ziemiach.
Może to gryzące sumienie, może to, że dziewczyna przemknęła mi pod nosem. Siatka szpiegów i informatorów ciągnęła się przez najdłuższe trasy. Wiedziałem, że prędzej, czy później ją znajdę. Może i nawet zabiję. Jednak nie mogłem pozwolić jej uciec. To by było wbrew moim zasadom moralnym. Sumienie wciąż kłóciło się z rozsądkiem.
- To jego ostatni raz widziano z tą przestępczynią, Alexie - odparł ten, który wcześniej spojrzał na mnie z takim brakiem szacunku. Ściągnąłem kaptur z głowy - Nie chce gadać, twierdzi, że jej nie zna.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Milczący świadek mógł zostać zmuszony do mowy dzięki wielu metodom. Ja jednak znałem kilka z nich, a jednak nawet sprawiała mi nie lada przyjemność.
Skniąłem na nich.
- Zanieście go za budynek. Dopilnujcie, aby nikt nam nie przeszkadzał.
Bynajmniej nie chodziło tu o przyjazną pogawędkę. Wątpiłem, aby od razu wyśpiewał wszystko, co mógł wiedzieć o tej kobiecie. Był lekko poturbowany i jednak w jego oczach tylko ledwie czaił się lęk. Niewprawny pomyślałby, że jest z niego twardy chłop. Nie wątpiłem w to, że nie wyjawi tych informacji od razu, jednak wyciągnę to od niego szybciej niżby ktokolwiek się tego spodziewał. Zajrzałem za swoją pazuchę, sprawdzając, czy wszystko jest na swoim miejscu. Strzałka przywleczona do paska maczana była w jadzie chitrynogi czarnej, wyjątkowo złośliwego owada z południowych terenów Tierra'y, który uprzykrzał życie tamtejszej ludności w każdy upalny okres. Zdobycie go nie było łatwe, zwłaszcza, że trudno złapać owada o czarnym, chitynowym pancerzu nie większym niż paznokieć kciuka. Przy tak małych ilościach, maleńka fiolka śmiercionośnej posoki była na wagę złota.
Strzałek miałem cztery. Jedna z nich przeznaczona była dla rudzielca.
Tylnym wyjściem dla służby przeniosłem się w mroczne miejsce, cuchnące potem, alkoholem i ludzkimi odpadkami. Dach szczelnie odcinał dopływ światła, a ściana budynku obok była odległości może trzech metrów, tworząc ślepą uliczkę, która jednym końcem oddzielona była murem miasta, a drugą skręcała w lewo, aby tam wybiec na ulicę. Pod murem była krata prowadząca do ścieków. Zauważyłem, że jedna sztacheta została wyrwana, a druga obok wygięta tak, aby powstała spora dziura, w którą zmieściłoby się niewielkie dziecko.
- Nic nie zrobiłem - bronił się chłopak, jedna nawet nie mrugnąłem. Spojrzałem w górę. Nikt się nie kręcił na murach, tak jak się przypuszczałem. Aire nie śmiało się nawet spodziewać ataku ze strony Wspólnych Ziem, przez co fortyfikacje były w opłakanym stanie, a na blankach zjawiał się tylko jeden strażnik i to raz na godzinę. Znużony i nie baczący na niebezpieczeństwo. Czyli idealny.
Strażnicy cisnęli chłopakiem o bruk. Ten jęknął, jednak szybko uniósł głowę, bacząc na nas bystrym wzrokiem. Po jego podrapanej twarzy spływał pot.
- Czego chcecie? Niczego wam nie jestem winien! - niemal wypluł te słowa, głównie skierowane do dwóch mięśniaków, z których jeden odchodził za drzwi, a drugi osłaniał wyjście na uliczkę. Idealnie. Nikt nie ma prawa mi teraz przeszkodzić.
Podszedłem do niego, zaczynając powoli swoje przedstawienie, do którego scenariusz wymyślałem sobie na poczekaniu.
- Słyszałeś, że ludzie wypierający się winy czynią tak, gdyż mają coś na sumieniu? - zagadnąłem. Włożyłem dłoń pod połę płaszcza.
Nie odpowiedział. Zauważyłem, jak przełyka nerwowo ślinę, choć zdawało mi się, że nie ma czego połykać. Ludzie winni zawsze tak robili. Strach wypełniał ich po brzegi, a starając się to ukryć odkrywali swoje sekrety. Jak na ironię.
Jednym płynnym ruchem zwolniłem strzałkę z paska na piersi i rzuciłem w jego klatkę piersiową. Trafiłem nieco ponad sercem. Syknął. Korzystając z faktu iż nie miał związanych rąk, wyrwał spbie igłę z ciała. Nie był jednak świadomy, iż to mu nie pomoże. Maleńka ilość trucizny zaczęła już działać, pobudzając delikatnie układ nerwowy.
- Nic nie zrobiłem! - powiedział jeszcze raz, tym razem z lekką nutą paniki. Starał się tego nie okazywać, co nieudolnie mu szło, choć dość dobrze, abym stwierdził, iż ma mi wiele do powiedzenia.
- Och, czyżby? - uniosłem brew, spoglądając lekceważąco - Wytłumacz mi więc, dlaczego co czwarty mieszkaniec tego zasranego miasta mówi o twojej rozmowie z Sabethą Muridae?
Nie drgnął. Zapewne wiedział, że tu o nią chodzi i powstrzymał odruch, który mógł go zdradzić.
- Sabetha..? Ta przestępczyni? Dlaczego twierdzisz, że to ja z nią rozmawiałem? Jest gdzieś w okolicy? - zapytał.
Mam go.
- Nie ja twierdzę, synu, tylko ludzie - wyszczerzyłem zawistkie zęby - A wiesz, jak ludzie umieją wszystko ubarwnić. Plotka przechodzi z ust do ust, ubarniana w coraz to nowy szczegół. Bardzo szybko. Wystarczyło kilka godzin, aby do moich uszu dotarła wieść, że byłeś wspólnikiem w kradzieży, jaka miała tu miejsce zeszłej nocy... - nagle udałem zamyślenie, przymknąłem powieki, a z mojego gardła dobiegł mrukliwy odgłos - Zaraz, zaraz... Twierdziłeś przecież, że nie znasz tej kobiety, czyż nie?
Spojrzeniem domagałem się wyjaśnień, jednak ujrzałem zakłopotanie na jego twarzy i lekką panikę. No dalej, dalej, szukaj wymówki, choć ona i tak ci nie pomoże.
Zmienił taktykę, mrugnął kilka razy. Chyba przestał walczyć, albo...
Jad chitynogi czarnej działał powoli i boleśnie w środkowym i końcowym stadium. Pierwszym z objawów było nagłe, lekkie osłabienie, niewyraźne widzenie, niezdolność do prawidłowego wyogniskowania obrazu. Przetarł ręką oczy.
- W czym maczana była ta strzałka? - zapytał zdenerwowanym głosem, mieszanym na w pół ze strachem i gniewem.
- Jad chitynogi czarnej - odparłem, nie mając zamiaru go oszukiwać. Prawda często była straszniejsza niż najpodlejsze oszustwo. Widząc jego zdziwiony wzrok, wytłumaczyłem - Coś, co rozwiąże ci usta. Zaburzenia wzroku to sprawka trucizny. Wiesz co się potem stanie? - przerwałem na chwilę, szukając jego wzroku. Z trudem spojrzał mi w twarz wyczekująco. Nie kazałem mu długo czekać - Zacznie swędzieć cię szyja i policzki. Pocenie i duszność to tylko objaw ostrzegający ludzi, którzy znają tego owada i skutki ukąszenia. Potem poczujesz mrowienie w palcach dłoni i nóg, aż stracisz w nich czucie. Paraliż przejdzie na organy wewnętrzne, dojdzie do płuc i serca - urwałem.
- A potem? - poważnie zaniepokojony młodzieniec spodziewał się więcej zmyślnych objawów i wyobrażał sobie ich konsekwencje. Strach nie pozwolił mu domyśleć się oczywistego.
- Potem umrzesz - odpowiedziałem bezceremonialnie.

Od Margles

Tego dnia w zamku było na prawdę dużo pracy. Krople potu przecierałam brudną ręką, dzięki czemu wyglądałam jak potwór. Umyłam chyba wszystkie możliwe okna na pierwszym piętrze. Graniczyło to z cudem, ale dzięki temu dostałam parę groszy więcej. Cieszyłam się. Ostatnio rozmyślałam, czy nie wyremontować mojego starego domu. To była istna ruina, ale o tak atrakcyjną działkę było trudno. Dzięki świetnemu ulokowaniu nie miałam daleko do miasta i jednocześnie czułam spokój natury, jak na wsi. Kiedy wychodziłam z zamku było już kompletnie ciemno. Na niebie srebrzył się księżyc  i jego towarzyszki, gwiazdy. Robiło się też zimno. Wiatr gnał, niczym szybki ogier w galopie, a na ulicach nie było widać żywej duszy. Przynajmniej mi się tak wydawało. Idąc wąską uliczką nie czułam strachu. W końcu, co mogło mi się stać? Jak bardzo się myliłam. Dosłownie znikąd wyskoczył wysoki, umięśniony mężczyzna. W jego dużej dłoni lśniło ostrze noża. Wystraszyłam się. Nerwowo powtarzałam w duchu, że wyszedł się przewietrzyć i nic mi nie zrobi, jednak widząc jak kieruje się w moją stronę zamarłam w bezruchu. Rozejrzałam się dookoła, ale miasto już spało i nikt nie mógł mi pomóc. Zbir jednym ruchem wyrwał mi z dłoni sakiewkę z pieniędzmi i przystawił nóż do gardła. Byłam sparaliżowana strachem. Kiedy myślałam, że już po mnie, pojawił się zakapturzony mężczyzna. Ostatnim, co pamiętam były jego bordowe, mieniące się w ciemności oczy. Potem zemdlałam.

<Zefir?>

12 sierpnia 2015

Od Nerona

Meridaah Avenlope, księżniczka królestwa Fuego'a do którego dołączyłem, zleciła mi zadanie. Miałem zabić całą gromadę Fermemów które zalęgły się w okolicy miasta, zagrażając jego mieszkańcom. Od razu ruszyłem na swoim koniu, określić jak poważna jest sytuacja. Gdy dotarłem, zostawiłem go przywiązanego do płotu. Jeden z tamtejszych wieśniaków doprowadził mnie do stajni w której znajdowało się sporo młodych Fermemów. Pilnowały ich matki, które oczywiście były wrogo nastawione. Wokół pełno krwi, ludzkich szczątek. Zapewne miały dziś udane polowanie. Szepnąłem coś pod nosem i nagle obok mnie zjawił się mój ulubiony miecz o nazwie Feomathar skąpany w ogniu.

Fire Sword photo sword.gif

Ująłem mocno jego klingę w prawą dłoń po czym ruszyłem do ataku, odrywając im po kolei łby. Nieoczekiwanie, zza siana wyskoczyła blondynka, trafnie celując kilkoma sztyletami na raz w młode potwory. Zerknęła tylko na mnie swoimi orzechowymi oczami po czym wyskoczyła przez okno.
- Ej, ty! Zatrzymaj się! wrzasnąłem po czym zacząłem za nią biec. Była szybka, jednak przewyższałem ją w tym znacznie. Gdy już ją prawie miałem, ta nagle skręciła, wprowadzając mnie w ślepy zaułek. Sama odbiła się od ziemi i wskoczyła na dach jednego z budynków. Przekląłem pod nosem. Uznając się za przegranego, zawróciłem. Odebrałem nagrodę od jednego z urzędników po czym udałem się do karczmy. Moje usta już dawno nie kosztowały alkoholu, chciałem się więc im dzisiaj zrekompensować. Kupiłem sobie dwa piwa i położyłem na stoliku obok ściany. Wyłożyłem wygodnie na nim nogi, popijając ów boski nektar . W tłumie ludzi mignęła mi się znowu ta sama dziewczyna. Gdy nasze spojrzenia się styknęły, udała się do wyjścia a ja za nią. Tym razem nie zamierzałem jej darować. Biegłem jak szalony, nie patrząc na przeszkody. Ta schowała się za rogiem i pognała w nieoświetloną pochodniami uliczkę. Skryła się za drzewem. Uśmiechnąłem się triumfalnie. Spowolniłem. Cicho, skradałem się aż w końcu pojawiłem się przed nią, łapiąc za ręce i przygwożdżając do pnia drzewa.
- Myślałaś że tak łatwo mi uciekniesz? wydyszałem jej na twarz
- Czego chcesz?warknęła, szarpiąc się
- Opór nic ci nie da. .  uśmiechnąłem się złośliwie
- Tak myślisz?syknęła po czym uderzyła mnie nogą w krok. Zacisnąłem zęby z bólu lecz jej nie puściłem tylko jeszcze bardziej przycisnąłem do drzewa, ograniczając jakikolwiek ruch. Jestem odporny na tego typu ataki.
- Kim jesteś. . na pewno nie jesteś z mojego królestwa. . znałbym cię w przeciwnym wypadku. .  patrzyłem na nią poważnie
- Potrzebne jest to ci do czegoś?uniosła brew
- Owszem. Skąd wzięłaś zlecenie na te same potwory co ja, hę?
- Jest za nie sporo pieniędzy. Wieśniacy potrzebowali pomocy a nikt ze straży nie chciał ruszyć swojej tłustej rzyci, więc postanowiłam że zrobię to was . .  burknęła
- To by było nie legalne. . jesteś nowa w królestwie czy jak?
- Może. .  uśmiechnęła się tajemniczo
Puściłem ją, po czym odsunąłem się od niej kawałek. Nie wyglądała na stwarzającą problemy. Uznałem że jest okej. Odpiąłem od swojego pasa sakiewkę z pieniędzmi po czym rzuciłem jej pod nogi. Spojrzała na mnie zdziwiona.
- Weź, bardziej ci się przyda. .  założyłem ręce na piersi, mrużąc oczy

<Sygna?>

Neron Dominion

Imię: Neron
Nero
Nazwisko: Dominion
Płeć: Mężczyzna
Królestwo: Fuego'a

Od Williama - CD. Kiary

-Bomby dymne!
Podniosłem głos biorąc krasnoluda pod pachę. Ten zaskoczony całą sytuacją, zaniemówił.W jednej chwili wybiłem butem okno, a następnie wyrzuciłem przez nie krasnoluda, prosto na dach sąsiedniego budynku. Przypominało to trochę rzut kulą kręgielnią.
Następnie łapiąc się drewnianej ramy okna wylądowałem obok Girgura.
-Dlaczego mi nie powiedziałeś, że to najzwyklejsza podróbka?!
Zapytał z pretensją i gniewem, patrząc na dym wydobywający się z ramy, która niedawno była oknem. Nie dał mi wyjaśnić powodu, dla którego nie powiedziałem przyjacielowi o podróbce.
-Ah, nic nie powiesz?!A wiesz, co ja ci powiem?
Podniósł lewą brew, po czym wbił wzrok w chustę na mej twarzy. I rzekł:
-Pier**l się.
W tej chwili jego twarz zalała się krwią i przybrała czerwony kolor. Rudowłosy zacisnął pięści, po czym cofnął się trzy kroki i wziął rozbieg.
Czy on chce popełnić samobójstwo?!
-Girgur, nie!
Gdy moja ręka musnęła skórzany but Krasnoluda, jego ręce zamieniły się w białe skrzydła, a on sam wzbił się w powietrze.
W tej chwili doznałem szoku. Doświadczyłem mrowienia, które rozchodziło się po całym moim ciele zaczynając od pierwszego kręgu.
Nagle nie znajdowałem się na dachu, lecz w białej nicości.
Sen. To tylko sen.
Podsumowałem uspakajając się i siadając na białej przestrzeni, o ile to możliwe.
Ze snu wybudził mnie Pan kot. Podniosłem głowę, po czym rozejrzałem się dookoła, po czym zauważyłem Ester. Piła coś w kubku, przyglądając mi się dokładnie.
Pan kot właśnie zakończył procedurę ugniatania mojego brzucha, oraz podkoszulki. Zawinął się w kłębek, a następnie położył głowę na swej nodze i zamknął oczy.
-Znowu miałeś ten sen, świadomy?
Zapytała z troską dziewczyna siadając na skrawku kanapy.Obserwowała wszystko tymi swoimi dużymi lazurowymi oczami.

<Kiaro Amitaczi?>
(Zaczęłaś gwiazdorzyć)

Od Itachiego - CD. Nastii

- Chcesz trochę pooglądać tereny Królestwa Armonii? - zapytałem z uśmiechem.
- Chętnie. - odparła i wyszliśmy z domu.
- Pokaże ci najładniejsze miejsca. - powiedziałem i zacząłem się kierować do Magicznego Lasu. Było to ciche, spokojne, a za razem piękne i tajemnicze miejsce.
- Mówisz? No to prowadź! - powiedziała lekko się uśmiechając.
Stanęliśmy przy wejściu do lasu. Był bardzo duży i magiczny. Nestia z początku na mnie niepewnie popatrzyła, więc powiedziałem:
- Spokojnie. Z początku nie wygląda ciekawie, ale gdy się wejdzie do środka... A z resztą sama musisz zobaczyć, bo zepsuje ci niespodziankę! - powiedziałem i się uśmiechnąłem. Nestia ruszyła śmiały krokiem do lasu, a ja za nią. Przez chwilę szliśmy przez duże krzaki, a po tem weszliśmy do środka lasu, a naszym oczom ukazał się piękny widok. Drzewa były bardzo wysoko zasłaniając prawie słońce. Na ziemi były małe drużki, więc ruszaliśmy jedną. Po bokach był, co jakiś czas ławki. To prawie wyglądało, jak park... Szliśmy dość długo, a Nestia cały czas wszędzie się rozglądała i patrzyła z zachwytem na to miejsce. Nagle na naszej drodze stanął Wilkogas. Magiczne stworzenie, które ma ciało wilka, lecz posiada skrzydła. Był cały biały, a jego ogon lekko powiewał na wietrze.... Z początku trochę się przestraszyliśmy, bo nie wiele było wiadomo o tej istocie w stosunku do ludzi.. więc staliśmy przez chwilę w miejscu, gdy nagle poczułem ciepło na mojej ręce. Spojrzałem na swoja rękę i zobaczyłem, że trzymałem się za rękę z Nestią, która też po chwili zauważyła, że trzymamy się za ręce. Szybko zabraliśmy swoje łonie i nadal z lekkim zachwytem patrzyliśmy na istotę, która stała na naszej drodze. Popatrzył się na nas przez chwile, po czym szybko zniknął w zaroślach. Odetchnęliśmy lekko i ruszyliśmy dalej. Nagle zobaczyliśmy piękna rzekę, która świeciła. Pierwszy raz coś takiego widziałem z resztą Nestia też. Lekko przykucnęliśmy i obserwowaliśmy tę niesamowitą rzekę, po czym oparłem rękę o ziemię, lecz znowu spotkałem coś ciepłego.... Szybko spojrzałem w duł i znowu zobaczyłem, że złapałem bezwiednie Nesię za rękę. Szybko zabrałem rękę i powiedziałem po cichu: przepraszam. Lecz zrobiłem to cicho, więc nie wiem czy usłyszała. Nagle coś stanęło za nami. Powoli się odwróciliśmy i zobaczyliśmy wielkiego Świetlistego Jelenia! Lecz zaraz uciekł, bo się wystraszył... nagle oboje chcieliśmy coś powiedzieć do siebie i przez przypadek się pocałowaliśmy.... szybko od siebie odskoczyliśmy i nastąpiła trochę niezręczna sytuacja....

< Nestia ^^ >

Od Nastii - CD. Itachiego

-Nawet dobrze. Najwyraźniej lekarstwo pomogło.- odparłam ciagle głaszcząc Mystery.
Chłopak uśmiechnął się i wrócił do czyszczenia swojego ogiera. Klacz przyłożyła pysk do mojego ramienia i zamknęła oczy. Uśmiechnęłam się lekko. Weszłam do boksu ciemnogniadej. Klacz zdawała się mówić: „Tak się cieszę, że Cię widzę!”.
-Ja też…- szepnęłam.
-Coś mówiłaś?- zapytał się chłopak.
-Nie.
Klacz była cała brudna, a ja nie miałam szczotek.
-Mogę pożyczyć Twoje szczotki?- zapytałam.
-Tak, tak jasne!
Wyszłam z boksu klaczy i kucnęłam przy skrzynce ze szczotkami. Chłopak zrobił to samo, chyba chciał zmienić szczotkę. W tym samym momencie sięgnęliśmy po jedną szczotkę. Gdy nasze dłonie się dotknęły zabrałam rękę.
-Weź ją.- odparł chłopak.
Wzięłam pospiesznie zgrzebło i weszłam znów do Mystery. Gdy wyczyściłam ją z zaklejek wzięłam ze skrzynki włosianą szczotkę i wyczyściłam Mystery z kurzu po czym wyszyściłam kopyta kopystką.
-Ja idę do domu.- odparł nagle chłopak.
-Okej.
Gdy Snake Eyes wyszedł ze stajni ja usiadłam na słomie w boksie mojej klaczy. Mystery dotknęła mojego policzka swoimi delikatnymi chrapami.
-Martwiłaś się o mnie?- zapytałam.
Klacz zarżała na „tak”. Zaśmiałam się.
-Tak w ogóle. Czy Twoim zdaniem ten chłopak nie zachowuje się jakoś dziwnie?- zapytałam.
Mystery uniosła górną wargę. Gdyby była człowiekiem zaśmiałby się. „On się chyba w Tobie zakochał!” zarżała klacz. Spojrzałam na nią podejrzliwie, po czym wybuchnęłam śmiechem.
-Jesteś szalona…- zaśmiałam się.
Klacz pokiwała głową w górę i w dół. Uśmiechnęłam się i odparłam:
-Idę do niego.
Klacz mrugnęła do mnie, a ja posłałam jej rozbawione spojrzenie po czym wstałam ze słomy i otrzepałam sukienkę. Ostani raz pogłaskałam Mystery i karego ogiera po czym wyszłam ze stajni. Weszłam do domu i spostrzegłam chłopaka, który uśmiechnął się do mnie. Może Mystery ma rację? Nie, raczej nie.

[Itachi x D?]

Od Elisabeth - CD. Daenerys

Powoli wstałam i otrzepałam płaszcz z kurzu. Rzuciłam okiem na dziewczynę, która do mnie podeszła. Miała ładne, czerwone włosy, a ubrana była w suknię koloru śniegu, tu i ówdzie... ponadpalaną?
-Nie, nic mi nie jest - burknęłam i zarzuciłam kaptur na głowę. Gwizdnęłam, a z pomiędzy drzew wybiegła Crystal. Jej grzywa falowała na wietrze niczym chorągiew podczas bitwy. Gdy do mnie dobiegła lekko wskoczyłam na jej grzbiet. Już miałam ruszać gdy dziewczyna, która mnie spotkała powiedziała:
-Czekaj. Jestem Daenerys z królestwa Fuego'a, a ty? - mówiąc to podeszła do Crystal i zaczęła ją głaskać po łbie. Klacz z zadowoleniem zarżała i dotknęła chrapami do twarzy Daenerys.
-Elisabeth z królestwa Tierra'y - odparłam krótko.
Dziewczyna pokiwała głową. Zapadło milczenie. Zaczęłam się niecierpliwić.
-Chcesz coś jeszcze? -spytałam zirytowanym tonem.
-Może zechcesz mnie podwieźć do zamku? To dosyć daleko, jest już późno, a ja nie mam konia.
-Dobra - odparłam i pomogłam jej wejść na Crystal. Sama zeszłam z niej i złapałam ją za ogłowie. Daenerys pytająco przekrzywiła głowę.
-Ja mogę biec - wytłumaczyłam - Lubię to robić.
-Ale... - zaczęła, lecz ja uciszyłam ją jednym spojrzeniem. I tu przydała sie moja magiczna zdolność. Zmieniłam się w konia. Wyglądałam, o tak:




Dziewczyna otworzyła oczy ze zdumienia. Nie mogła wykrztusić ani słowa.

<Daenerys?> Jakoś tam wyszło.

Od Itachiego - CD. Nastii

Byłem w kuchni i robiłem śniadanie dla Nestii. Ja sam wcześniej zjadłem i nie miałem nic do roboty, więc postanowiłem jej zrobić najpyszniejsze śniadanie. Nagle usłyszałem, że Nestii wstała więc zaniosłem jej świeże naleśniki z dżemem wiśniowym. Moja mam zawsze powtarzała, że dobre śniadanie to dobry dzień. Wyszedłem z kuchni i zobaczyłem zdziwioną kobietę. Położyłem jej naleśnik na stole razem z dżemem i powiedziałem:
- To dla ciebie. Musisz teraz jeść, żeby nabrać siły. - powiedziałem i poszedłem do stajni. Musiałem zająć się Killerem. Oba konie były w swoich boksach i cierpliwie czekały. Koń Nestii był lekko zdenerwowany. Podszedłem do drzwi boksu i wyjąłem marchewkę. Klacz z początku nie chciała podejść, więc powiedziałem:
- Nie musisz się martwić. Twoja pani czuje się już lepiej i pewnie niedługo do ciebie zejdzie. - klacz w końcu powoli podeszła i z ochotą zjadła smakołyk. Cieszyłem się, że już była trochę spokojniejsza. Usłyszałem, że mój koń się niecierpliwi wiec szybko do niego podszedłem i go pogłaskałem. No, ale jemu chodziło o soczystą marcheweczkę!
- A więc cieszysz się na widok marchewki... - powiedziałem do ogiera, a ten lekko prychnął.
Nagle usłyszałem, że ktoś schodzi po schodach do stajni. Gdy zobaczyłem, że to Nestia lekko się uśmiechnąłem i zacząłem czesać mojego konia. Dziewczyna podeszła do swojej klaczy i zaczęła ja głaskać. po chwili zapytałem:
- I jak się czujesz dzisiaj? - zapytałem nadal czesząc mojego konia.

< Nestia? >

Od Nastii - CD. Itachiego

Było mi zimno i moim ciałem wstrząsały dreszcze. Kasłałam co jakiś czas i miałam straszny katar. Znów zaczął niestety padać deszcz. Siedziałam przed Snake Eyes’em na karym ogierze. Obok nas galopowała Mystery. Popatrzyłyśmy sobie w oczy. Wyglądała jakby chciała powiedzieć „Trzymaj się!”. Uśmiechnęłam się słabo. Pierwszy raz od dawna cieszyłam się, że ktoś jednak ze mną jest. Po dziesięciu minutach byliśmy na miejscu. Chłopak pomógł mi zsiąść z konia i chciał mnie zanieść do swojego domu, ale ja odepchnęłam go lekkim ruchem i podpierając się o Mystery doszłam jakoś do domu Snake Eyes’a.
-Połóż się tam.- odparł chłopak i pomógł mi dojść do łóżka.
Położyłam się i odetchnęłam z ulgą. Snake Eyes przykrył mnie kołdrą i dotknął mojego czoła.
-Wszystko będzie dobrze.-uśmiechnął się chłopak.
Dotknął mojej ręki i ścisnął ją, ale ja zdecydowanym ruchem wyrwałam rękę. Chłopak spojrzał na mnie zdziwiony, ale ja odwróciłam od niego głowę.
-Jadę po lekarstwo, a ty tu leż.- odparł i wyszedł pospiesznie ze swojego domu.
Usłyszałam tęskne rżenie mojej klaczy. Uśmiechnęła się, po czym opatuliłam się bardziej kołdrą i zamknęłam oczy.

~Około godziny później~

Poczułam, jak ktoś dotyka mnie w ramię. Otworzyłam oczy.
-Nastia? Obudź się.
Był to Snake Eyes. Cały przemoczony i wyraźnie wyczerpany. Spojrzałam przez okno. Na dworze rozszalała burza.
-Co z Mystery?- zapytałam pospiesznie.
-Jest bezpieczna. Masz, wypij to.- odparł chłopak i podał mi małą buteleczkę.
Odkręciłam korek i wypiłam na raz całe lekarstwo. Miało gorzki i cierpki smak, więc kaszlnęłam. Chłopak podał mi wodę, a ja wypiłam ją całą. Snake Eyes usiadł obok mnie na łóżku i zapytał:
-Jak się czujesz?
-Da się przeżyć.
Chłopak uśmiechnął się i pochylił jakby chciał mnie pocałować, ale pospiesznie cofnął głowę i wstał zakłopotany. Byłam z lekka oszołomiona. Zmarszczyłam brwi. Chciałam jakos to skomentować, ale nie wiedziałam jak. Po chwili miotania się w łóżku zasnęłam ponownie.

~Rano~

Gdy otworzyłam oczy do domku wpadały już pierwsze promienie słoneczne. Czułam się już o wiele lepiej. Usiadłam na łóżku i przeciągnęłam się leniwie. Rozjerzałam się po domu. Nie było Snake Eyes’a…

[Itachi?]

Od Kiary - CD. Williama

Podbiegłam do stolika, gdzie siedzieli masywni mężczyźni i mój największy wróg! Byłam zdenerwowana i było to widać, jednak mimo wszystko jakoś się opanowałam. Podeszłam do uśmiechniętego szeroko mężczyzny i usiadłam na krześle. Nie zajęło wiele czasu, aż Brajros zaczął mówić. Zachował ten swój uśmieszek, a ja ukradkiem popatrzyłam się na jego ochroniarzy i na moją młodszą siostrę Tiję.
- A jednak wykonałaś zadanie Kiaro… - powiedział znowu się głupio szczerząc.
- Tak! Wykonałam… A ty! Teraz wypuść Tiję, bo pożałujesz! – powiedziałam, a dokładniej warknęłam do niego, jak wściekły pies, który nie dawno nie jadł i szczerzył kły na zdobycz.
- I po co te nerwy kochana? Przecież oddamy ci twoja siostrzyczkę… - powiedział patrząc na moją siostrę, która wbija wzrok w stół nic nie mówiąc.
- Powiedz mi Brajros! Po co ta cała szopka?! Czemu miałam okłamać mordercę i tego krasnoluda, którzy przyszli do mnie po tą głupią śmieszną kopię W.Z.K.K.R, która na dodatek nie jest w pełni przepisana? Zastanawia mnie nawet czy to co jest w niej napisana jest do końca prawdą… - powiedziałam zwracając się do Brajrosa, który zwrócił na mnie wzrok.
- Nie ładnie jest węszyć tam gdzie nie wolno… - powiedział znowu się głupawo uśmiechając.
- Dobrze ci radzę Brajros! Lepiej mnie nie prowokuj! Bo nie zawaham się by cię zabić! Zwłaszcza po tym, że porwałeś moją siostrę! – powiedziałam do niego patrząc na moja siostrę przez chwilę.
- Pamiętaj Kiaro, że to ja teraz tu rozdaję karty… Póki mam twoja siostrę będziesz robić wszystko to, co ci każę! –powiedziała triumfalnie.
W tedy nerwy mi puściły całkowicie! Wzięłam nóż ze stołu i przebiłam Brajrosowi jego lewą rękę i przygwoździłam go do stołu. Następnie szybko wyciągnęłam sztylet i przyłożyłam go do jego gardła. Jego ochroniarze chcieli się rzucić na mnie, ale zrezygnowali po tym jak ich szef powiedział przez zęby:
- Stać! Nic nie róbcie! – powiedział ledwie zwijając się z bólu. W tedy się do niego odezwałam, a moja siostra widząc, co się dzieje szybko wyrwała się oprawcom i podeszła obok mnie. Wszyscy klienci zwrócili na nas oczy i zaczęli wytrzeszczać oczy ze zdumienia i zarazem lekkiego strachu. W tedy postanowiłam się ponownie odezwać:
- Jeśli jeden raz zbliżysz się do mnie bądź do mojej siostry.. Mogę ci obiecać, że następnym razem Ne zawaham się wbić ci sztyletu w gardło jak w jakieś cholerna masło! – warknęłam.
- Nie ujdzie ci to płazem! – powiedział grożąc mi.
- Doprawdy?! A kto teraz rozdaje karty?! Jesteś na moim terenie, a ty jesteś zwierzyną, na którą poluje… Twoje porachunki z tamtym krasnoludem i mordercą mnie nie obchodzą tak samo, jak i tego głupie księgi! – powiedziałam nachylając się do jego ucha.
W tedy ukradkiem zobaczyłam tego całego mordercę Williama i jego towarzysza Gigura… W tedy gdy się lekko zagapiłam, ochroniarze Brajrosa na mnie zaszarżowali! Szybko odskoczyłam na bok i zaczęłam z nimi walczyć. Chcieli mnie pokonać na pięści! Żałosne! Z łatwością unikałam ich wszystkich ataków po czym przyłożyłam jednemu w czułem miejsce i uderzyłam pięścią w twarz i już leżał znokautowany! Zostało dwóch! Jeden atakował z tyłu, a drugi z przodu… Czas było im pokazać starą niezawodną sztuczkę. W Momocie kiedy już chcieli mnie w biegu złapać, nagle zrobiłam szpagat, a dwóch osiłków rąbnęło się nawzajem w swoje puste głowy i już leżeli na podłodze… Złapałam szybko Tiję za rękę i rzuciłam dwie bomby dymne na ziemię. W jednej chwili powstał szary dym przez, który nic nie było kompletnie widać. Szybko wybiegłam z siostrą na zewnątrz blokując drzwi wyjścia, żeby osiłki nas nie goniły, po czym szybko wskoczyłyśmy na mojego konia i uciekłyśmy. Koń biegł bardzo szybko i slalomem, bo omijał różne przeszkody. Gdy już uznałam, że jesteśmy bezpieczne zatrzymałam konia w ukryciu i w myślach zaczęłam się zastanawiać: Co ten krasnolud Girgur i ten morderca William robili w tamtej karczmie? Czyżby coś podejrzewali i mnie śledzili? A może Brajros coś zaplanował… W głowie miałam pełno myśli. Teraz miałam problem, bo Brajros tak łatwo mi nie odpuści, zwłaszcza po tym co mu zrobiłam! Poza tym… Girgur i jego towarzysz na pewno usłyszeli strzępek rozmowy między mną i Brajrosem, więc też będą chcieli mnie odnaleźć… Co robić?

< William Whinter II >

11 sierpnia 2015

Od Sygny - CD od Anthony'ego

- Cholera! - zaklęłam, kiedy po raz kolejny, zwiał mi sprzed nosa dorodny, błyszczący dorsz, na którego czaiłam się już dobre dziesięć minut, stojąc po kolana w chłodnej wodzie, tuż przy granicy Miasta Wody. Mój potencjalny obiad z wrodzoną gracją, wyśliznął się spod mojego ostrza i spłynął w obawie o swoje życie, między moimi nogami, zahaczając o nie pokrytym łuskami tułowiem, a następnie zniknął w stronę głębszych wód. Zrezygnowana wbiłam ze złością mój miecz w piasek na płyciźnie, ochlapując się przy okazji pluskiem, który wywołałam. To zdecydowanie nie był mój dzień, a zbliżała się pora posiłku, o czym uporczywie przypominał mi mój pusty żołądek. "I tak już nic dzisiaj nie złowię." Powoli wyczłaptałam się z wody, chowając mokry miecz do pochwy i od niechcenia wycisnęłam szatę i resztę zmoczonego ubrania z wody, ochlapując przy tym przechodniów, którzy złościli się i klnęli pod nosem, wywołując złośliwy uśmieszek na mojej twarzy. Nigdy tych ludzi nie lubiłam, cieszyło mnie uprzykrzanie im życia.
Spragniony posiłku brzuch znów dał o sobie znać. Jedną z ostatnich możliwości zdobycia jakiegoś pożywienia była próba gwizdnięcia czegoś niepostrzeżenie na placu targowym. I choćbym miała głodować to do rodzinnego domu na pewno nie wrócę, co to to nie. Podczas zmierzania szybkim krokiem w stronę brukowanego bazaru, promienie letniego słońca szybko osuszyły tkaniny mojego odzienia z morskiej wody, pozostawiając na nich tylko drobne, białe ślady soli. Przemierzając plac, schowana za paroma drewnianymi beczkami z piwem przed pobliską karczmą, czyhałam na odpowiedni moment, do chwycenia niepostrzeżenie paru ryb ze straganu na przeciwko. Miałam szczęście - dość pulchna przekupka o serdecznym spojrzeniu, będąca właścicielką kramu, była zbyt przejęta zachwalaniem swoich okazałych łososi i świeżo wyłowionych makreli przed wolno spacerujacymi po targu, licznymi klientami, by mnie zauważyć. Teraz niech tylko się odwróci ... Niech się zagada ... Teraz!
Przemknęłam zwinnie pomiędzy beczkami i już miałam chwycić porządny kawał surowej ryby, kiedy usłyszałam  parę metrów ode mnie brzęk sakiewki z monetami i odgłosy bójki. Sprzedawczyni głośniej się zaśmiała i niczego nieświadoma dalej gawędziła w najlepsze. Bójka była nierówna, ze trzech czy czterech zbirów napadło na jednego. Idąc dalej wzrokiem, zobaczyłam pięknego, potężnego, myszatego ogiera. "Może być wart górę Piętników!" Rzuciłam jeszcze krótkie spojrzenie rybie, po czym chwytając ją pod pachę, czmychnęłam w stronę bójki i wskoczyłam na zdezorientowanego wierzchowca, który rzucił się dzikim cwałem przed siebie, zostawiając swojego pana w tarapatach. "Ależ udany łów!" - pomyślałam sobie. Teraz wystarczy go trochę oporządzić i sprzedać za niemałą sumkę.
<Tony?>

Sygna Cuttlefish

Dane personalne
Imię i Nazwisko: Sygna Cuttlefish
Pseudonim/y: Zazwyczaj nazywa się ją po imieniu, gdyż trudno je jakoś skrócić, ale Sygna jest otwarta na propozycje.
Data urodzenia: 8 czerwca
Wiek: 18 lat
Stanowisko: Przestępca, konkretnie złodziejka (zajmuje się sprzedażą kradzionych przedmiotów).
Płeć: Kobieta
Królestwo: Formalnie należy do Aquy, jednak mieszka we Fuego.
Aparycja
Kolor oczu: Orzechowe
Kolor włosów: Blond
Wzrost: 170 cm
Znaki szczególne: Brak
Opis fizyczny: Sygna jest młodą, szczupłą ciemną blondynką o jasnych, orzechowych oczach, długich do pasa, prostych i zwykle rozpuszczonych luzem włosach, oraz pełnych ustach. Nie jest jakoś niezwykle wysoka, ma proporcjonalną budowę ciała. Nienawidzi gdy spod prostych kosmyków włosów, wystają jej koniuszki uszu, a często się tak dzieje. Ma kompleksy na punkcie swoich dość masywnych bioder i pośladków. Jej przedziałek biegnie równo przez środek głowy, jest posiadaczką małych, zgrabnych stóp, oraz tajemniczego spojrzenia, które przykuwa uwagę. Często nosi narzuconą na siebie szatę oraz pasujące kolorem buty. Zawsze nosi pod ubraniem, na prawym udzie przewiązany rzemyk ze sztylecikiem - tak na wszelki wypadek.
Informacje fabularne
Rodzina:
- matka: Rozalia
- ojciec: Draco
- starsze rodzeństwo: Valeria †
Środek transportu: Chodzi pieszo, czasem jeździ konno (swojego konia nie posiada).
Cel: Poszukiwanie przygód, życie z dnia na dzień.
Historia: Sygna urodziła się w rodzinie należącej od czterech pokoleń do Królestwa Aqua'y. Jej starsza siostra, Valeria, przejeżdżała swego czasu przez Królestwo Fuego'a, gdzie została napadnięta przez tamtejszych mieszkańców, następnie ograbiona i zamordowana. Rodzice mocno przeżyli śmierć córki, do której byli niezwykle przywiązani, zwłaszcza że już wcześniej bardzo nie lubili rodu Fuego'a. Valeria była dobrą, ambitną uczennicą, oraz świetną córką, a matka z ojcem ją uwielbiali. Nie mogąc znieść tęsknoty za nią, zdecydowali się na kolejne dziecko i tym sposobem na świat przyszła Sygna. Jednak dziewczyna nigdy nie spełniała oczekiwań rodziców i choć nie znała swojej starszej siostry, to nienawidzi jej. Gdy dorastała, jej rodzice próbowali wszelkich sposobów nawiązania kontaktu z drugą córką, jednak bezskutecznie. Dziewczyna nie jest do końca pewna, że właśnie tak toczyły się jej losy (ze względu na duże różnice między nią, a ludem Aquy podejrzewa, że być może ród Cuttlefish wcale nie jest jej prawdziwą rodziną). Jednak jeśli ta wersja jest prawdziwa, to darzy swoich rodziców nienawiścią za to, że urodziła się w tym Królestwie. Po skończeniu osiemnastu lat, bez słowa wyniosła się z Aquy i przybyła do Fuego. Od tej pory z jej dawnym Królestwem łączą ją jedynie formalności. Sygna nie przyznaje się, skąd pochodzi. We Fuego para się potajemną sprzedażą kradzionych przedmiotów. Nocuje w różnych miejscach - raz ma pieniądze na wynajem pokoju w karczmie, raz ktoś ją przenocuje w zamian za wykonanie różnego rodzaju zleceń, a raz śpi na ulicy, słowem - gdzie ją los rzuci.
Opis osobowości: Typowa buntowniczka, bardzo samodzielna. Nie przepada za działaniem w grupie, woli wszystko załatwiać po swojemu niż zdawać się na innych, choć nie stroni od wypadów do karczmy i dobrej zabawy. Dosyć przekupna, chociaż jeśli chodzi o jej cielesność, to stara się siebie szanować w miarę możliwości. Mało kto zna jej umiejętność animaga, nie chwali się nią pierwszej lepszej osobie. Nie lubi się uczyć. Zadziorna, czasem bywa wredna. Jest wyjątkowo uparta i nie ustępuje łatwo (choć jak wiadomo, wszystko jest na sprzedaż za odpowiednią cenę).
Umiejętności, zainteresowania
Hobby: Walka oraz bijatyki, picie alkoholu i wyścigi wszelkiego rodzaju.
Mocne strony: Przede wszystkim świetnie posługuje się mieczem i wszelką bronią białą. Celnie rzuca nożami i sztyletami. Dobrze wspina się po drzewach.  Ma talent do gotowania, idealnie łączy składniki, uzyskując pożądany efekt. Jest również bardzo spostrzegawcza.
Słabe strony: Domowe, typowo damskie umiejętności poza gotowaniem, takie jak wyszywanie, sprzątanie, bądź cerowanie nie należą do jej mocnych stron. Kompletnie nie potrafi rysować, rzeźbić, ani robić niczego związanego z fachem artysty. Bardzo chciałaby umieć się skradać, by zostać szpiegiem wojennym, lecz jest w tym kiepska. Mimo to często praktykuje, próbując ukraść coś ciekawego, czy smacznego, przez co bardzo łatwo zostaje schwytana przez straże i pakuje się w kłopoty. Miała już niejedną odsiadkę w dybach a raz nawet w lochach. Ma arachnofobię (boi się pająków).
Umiejętności fizyczne: Posiada talent do posługiwania się sztyletem (zarówno wręcz, jak i nim rzucając). Umie świetnie walczyć na miecze, choć niemal nigdy nie walczy z nikim honorowo (nie ma żadnych oporów przed atakami w plecy przeciwników, zastawianiu pułapek, czy walką z zaskoczenia). Ma również dobre oko, dzięki czemu podczas polowań potrafi wypatrzyć zwierzynę, a podczas rzutu nożem dokładnie określić odległość, co pozwala dostosować odpowiednią siłę i precyzyjnie trafić w cel. Ze względu na 'zawód' którym się zajmuje, z czasem nauczyła się uciekać, znikać, wymykać się pogoni, choć nie zawsze robi to perfekcyjnie.
Umiejętności magiczne: Jest animagiem - potrafi na życzenie zmieniać się w smoka.
Umiejętności intelektualne: Potrafi czytać, choć z pisaniem ma pewne problemy. Zna się całkiem dobrze na smokach, odróżnia gatunki i trafnie ocenia ich wiek.
Inne zdjęcia: Brak
Autor: GG: 42989597 MAIL: magdapotter7@gmail.com

SIŁA: 20 SZYBKOŚĆ: 28 ZWINNOŚĆ: 39 CZUJNOŚĆ: 43 WYTRZYMAŁOŚĆ: 30

Od Williama - CD. Kiary

Wieczorową porą udaliśmy się z Girgurem do karczmie stojącej w centrum kryjówki złodziei.Kowal strasznie przejęty był analizowaniem samodzielnie nowo nabytej księgi i nie zauważył, że jeszcze nie mamy miejsca.
-Tam jest wolne.
Powiedziała znużonym i obojętnym głosem kelnerka, pokazując nam trzyosobowe miejsce przy oknie, znajdujące się najdalej od wejścia.Dyskretnie omijając zapełnione rozmaitymi oprychami stoliki.
Kiedy rozgościliśmy się już, dotoczyła się do nas kelnerka, przebijając przez morze stołów i krzeseł, po czym zapaliła świece umieszczoną w butelce po winie, która umieszczona była na białym obrusiku.
-Zaraz waz zapytam co chceta, tylko osbsace tamtych.
Kiwnęła głową w stronę nowo przybyłych gości i odeszła.
-Ładny widok.
Sformułował Girgur oglądając widoki przez okno. Wreszcie oderwał się od tej księgi.
-Ta.
Rzuciłem obojętnie, zerkając w stronę okna.
Towarzyszyła nam muzyka trubadurów, oraz donośne śmiechy innych klientów.Cała karczma była zbudowana z drewna sosnowego, co dodawało jej nie tylko uroku ale także tworzyło cudowną woń żywicy.Cała karczma obwieszona była pogańskimi ozdobami, chociaż żyjemy w kraju gdzie panującą religią jest wiara katolicka. Na ścianie wisiało godło Amazji.
-To co wybierasz?
Zapytał podniecony kowal zacierając ręce.
-Chyba zieloną herbatę
Rzuciłem obojętnie grzebiąc w 'nadgarstnikach'.
-Jak to?!-Bąknął rudowłosy-Tu dają najlepsze żarcie w Amacji, a ty bierzesz gównianą herbatę?!
Jego oczy zabłysły, a na samą myśl o faszerowanym jabłkami dziku, jego śliniaki się pobudzały.
-Moje kubki smakowe gustują raczej w wegetariańskich potrawach.
Oznajmiłem zakrywając rękawem odsłonięte fragmenty ednoszkieletu.
-Aahhh...Idź ty.
Machnął ręką zdziwiony Girgur i ponownie wbił wzrok w listę dań znajdującą się na daszku barku (gdzie kucharze podawali dania kelnerom).
Po chwili zjawiła się kelnerka z kartkami pergaminu, przypominającym notes, oraz gęsim piórem zamoczonym w atramencie.
-Co podać?
Zapytała. Jej głos przypominał trochę dźwięk wydawany przez kaczki.
-Zieloną herbatę.
Odparłem nie schodząc z tonu obojętności.
-A panu?
-Ja poproszę - Krasnolud w tym momencie nabrał powietrza, po czym wymienił potrawy - Zupę z kocich borówek, Sałatkę morską, 4-kozie sery, Gulasz z jagnięciny w sezamie, Makaron na ostro, Harpie nóżki w galarecie, Oczy Trola, ale dodajcie troszkę lazurowego parmezanu...-Dodał puszczając oko do kelnerki, która z trudem zapisywała dania kończącym się atramentem, po czym wymieniał dalej - Słodkie móżdżki, Chomiki wędzone na niebieskim ogniu...
Ta lista trwała jeszcze zacne pięć minut.Gdy opuściła nas kelnerka-zszokowana, z piętnastoma kartkami zapisanymi z obydwu stron, karczmę odwiedziła nasza 'stara znajoma' wyraźnie nerwowo szukając kogoś. Podbiegła do stolika znajdującego się pięć metrów od nas, gdzie siedzieli masywni mężczyźni i jedna drobniutka dziewczynka. Na jej widok słychać pijani mężczyźni podnieśli się i głośnym tonem wypowiedzieli wyraz 'Nooooooo?'
Jak widać dziewczyna nie zorientowała się ,że i my też tu się znajdujemy.
Czy to przypadek ,lub jakaś intryga? 

<Kiaro Amitaczi?>