~
Mknął tak prędko jak tylko potrafił. El Dia Octavo nienawidził innych ludzi na sobie, prócz Anthony'ego. Jego pana, jego jedynego pana. Wcześniej był zbyt wystraszony, nie potrafił pomóc właścicielowi. Nie był koniem z bajki, który boksował się kopytami ze zbirami. Toteż teraz gnał tak szybko, że ludzie uciekali sprzed nich, a budynki migały niczym przecinki w zdaniach. Nie chciał jej. Innego człowieka. On musiał wrócić. Wrócić do swojego pana. Do Tony'ego. To z nim uwielbiał galopować, jemu z radością brykał, aż kości w stawach strzelały. Ani trochę nie reagował na żadne bodźce złodziejki. Luźna wodza nie działała na niego tak samo jak ściągnięcie do bólu. Łydka niczego nie wspomagała. Był zbyt uparty. Pośród ludzi zaczął wywijać piruety, brykać. Rozumując, że ta trzyma się zbyt mocno, bez wahania stanął dęba. To musiało ją zrzucić. Stanął prosty jak drut, jeden podmuch i wywróciliby się oboje. Jednak nagle poczuł się lżej. Coś grzmotnęło na ziemię z jego grzbietu. Ulga, wielka ulga. El Dia Octavo opadł na kopyta z parsknięciem i spojrzał na kobietę, okrążając ją. Nie odczuwał strachu. Prędzej furię. Nie wiedział gdzie się znajduje. Jego instynkt nie potrafił zaprowadzić go do Anthony'ego. Rżał niemiłosiernie, parskał i rzucał łbem. Skóra na jego łopatkach drżała jakoby coś go tam gryzło. Prawdopodobnie oczekiwał zaprowadzenia go do pana. Jako zwierzę miał cel, niczego nie rozumiał. Przecież nie musiał. Zrzucił ją, nie wiedział gdzie jest, czuł się niepewnie, chciał wrócić. Nie rozumiał jaką krzywdę mógł zrobić koniokradowi. Ani też jakie miała zamiary... Oczywiście nie miał w zamiarze pozwolenia jej dosiąść się ponownie, bowiem skutkowałoby to tym samym zachowaniem. Może z gorszym końcem.
Wybacz mi jakość opowiadania, jestem skazany na telefon przynajmniej na czas wyjazdu. Więc jak, El Dia Octavo cię przekonał?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz