- Dziękuję, kochany. Naprawdę świetnie trafiłe...- odskoczyłam nagle, czując jak się trzęsę. Byliśmy nad szerokim wąwozem, który przechodził przez ścieżkę. Musiał powstać podczas ostatniej burzy wyniszczającej część lasu, przy okazji zrywając mi pranie z gałęzi (wraz z gałęzią). Przeżegnałam się na wzór osoby wierzącej, dziękując za przeżycie. Zaraz po tym jednak przeszła mnie fala gorąca. A jeśli monarcha tam wpadł? Przecież nie mógł nie zauważyć pęknięcia w ziemi, prawda? Na wszelki wypadek krzyknęłam kilka razy do otworu, jednak odpowiadała mi cisza, nie licząc echa. Postanowiłam zebrać w sobie całą nadzieję i spróbować dalej go znaleźć. Weszłam głębiej w krzewy, uważając na obecne tu często żmije. Ich jad co prawda nie zagrażał życiu, jednak niektóre potrafiły wywołać martwicę kończyn. Spojrzałam mimowolnie na swoją odsłoniętą łydkę, na której jarzyła się jeszcze rana z przedwczorajszego spaceru. "Jeszcze trochę boli" pomyślałam, uśmiechając się do siebie. Zaczęłam nucić cicho ludową melodię zasłyszaną ostatnio w barze. Zawsze miałam pamięć do przyśpiewek, zabawne. Nad moją głową właśnie zobaczyłam swoje ukochane drzewo, pod którym zawsze znajdowałam najbardziej potrzebne rośliny. Nie to było jednak w nim najlepsze. Całe gałęzie obsiadały kruki, niczym mroczni strażnicy lasu. Spojrzałam na kamień nieopodal krzewów z których się właśnie wyłoniłam. Tak, siedziała na nim piękna, dorodna jaszczurka. Złapałam ją sprawnie, oglądając czy nie mogłaby mi się jakoś przydać w kuchni. Zdecydowałam, że zabiorę sobie ogon, upiekę takowy, zgniotę na papkę kamieniem i dodam do kremu pewnej szlachcianki która była moją stałą klientką. Po otrzymaniu upragnionej części ciała wyrzuciłam zwierzę w powietrze, patrząc jak chmara ptaków niczym czarny duch unosi się w powietrzu, by zaatakować opadające już ciało. Wygłodniały szczęśliwiec, który trzymał ją w dziobie przez kilka sekund został brutalnie zadziobany. Spojrzałam na truchło z uśmiechem. Jakże piękne to było przedstawienie zazdrości i walki spowodowanej przez głód.
- Hejże, kruki! Lećcie na bagna, tam każdy coś dla siebie znajdzie!- zakrzyknęłam, jakby wierząc głupio że szlachetne ptactwo mi odpowie, a tym bardziej posłucha. Skoczyłam tylko nad poległym w walce o gada i szłam dalej, nucąc już głośniej tę samą melodię. Uśmiechałam się cały czas. Nie był to jednak ten mój szpetny, szaleńczy uśmiech. Byłam naprawdę szczęśliwa, choć ryzyko nie odnalezienia księcia wisiało nade mną czarną chmurą przerażenia. Wskoczyłam do strumienia, podnosząc suknię rękoma. Chwyciłam gałązkę wierzby, czując jak smaga moje ciało w odzewie. Wrzuciłam dwa liście do kieszeni, bo w końcu nigdy nie wiadomo kiedy takowe się przydadzą. Pluskałam się w strumieniu wesoło, czując spokój i odprężenie. Drzewa w tej części lasu były wysokie, zbyt wysokie by ujrzeć choć skrawek nieba. Czemu więc nie było ciemno? Sama nie wiedziałam, las ów nadal miał przede mną wiele sekretów, choć znałam go chyba najlepiej w całej Amazji. Wyskoczyłam na trawę, czując jak luźniejsze źdźbła od razu przyklejają się do mokrych stóp. Założyłam buty ponownie, idąc przez las, tym razem śpiewając już na całe gardło, ciesząc się tą chwilą. Nadeszła moja ulubiona zwrotka, idąca do szybkiej, skocznej melodii:
"O Pani znad strumienia,
Nie znam twego imienia,
O Pani znad morza,
Należysz do Grzegorza,
O Pani znad jeziora,
Twa twarz to moja zmora,
O Pani znad rzeki,
Tak! Będziemy tu na wieki"
Klaskałam sobie w najlepsze, zapominając właściwie co miałam robić. Miałam szczerze w nosie, że fałszowałam, skoro piosenka dodała mi takiej radości. Nagle jednak mnie zamurowało. Schowałam się za drzewem, widząc moją zgubę. Siedział nad tym samym strumieniem co ja. Zdjął buty, pewnie zmęczony spacerem. A może chciał się wykąpać? Nie byłam łapczywa takich widoków, więc szybko wyszłam z ukrycia, by móc do niego podejść. Chwyciłam jego but, wsypując do środka wszystkie monety, by wróciły do swego pana. Uśmiechnęłam się, zdejmując swoje obuwie. Usiadłam obok zdziwionego moją odmianą Arona, zanurzając stopy w strumieniu. Przez chwilę obserwowałam jak trawa i piasek odrywają się od nich pod wpływem nurtu wody, a następnie skierowałam wzrok na jego nogi. Co ja mogłam o nich powiedzieć? Normalne, czyste stopy mężczyzny, nie lubiłam się nigdy rozwodzić nad sprawami tak mało istotnymi. A jednak na nie patrzyłam, bo przecież głupia nadal boję się spojrzeć w oczy. Z pogodną twarzą zanurzyłam opuszki palców u dłoni w wodzie, czując jak moje ciało tworzy dla niej zaporę.
- Mam własne sposoby na naprawienie filiżanki, nie potrzebuję pieniędzy, jednak dziękuję. Zachowałam się karygodnie... Właściwie to może mnie i książę za ten brak ogłady ukarać, ja i tak muszę zrobić to, co jestem winna: Mianowicie nazywam się Finnin Hepoze. Przyjemna ta woda, prawda?- po tych słowach zaśmiałam się czysto, wpatrując się na drobny listek zaplątany między palcem wskazującym a środkowym. Pewnie mój towarzysz mógł być zaszokowany moją zmianą nastawienia, jednak cóż miałam poradzić? Właściwie chyba chorowałam na schizofrenię. "Prawda, Odrazo? Mieszkasz we mnie, co?" zapytałam ją w myślach, jednak ona siedziała cicho, nie chcąc się przyznać do winy. Odzywała się tylko wtedy, kiedy chciała, była bardzo kapryśna i wyniosła. A jaka byłam ja? Szczerze, nie wiedziałam. Dlatego nie potrafiłam ani udawać, ani być sobą.
<Aron? Zostawię cię znów na pastwę braku weny>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz