(Ciąg dalszy z poprzedniego opowiadania)
-
Obławiłeś się, przyjacielu - pochwalił kapitan, zasiadając przy stole,
gdzie jeszcze przed chwilą odbywała się całkiem poważna partyjka
hazardowa. Ściągnął kapelusz z głowy i zamówił piwo.
Przyjrzałem się mu bardzo uważnie, udając, że go nie znam. Kręciłem w palcach złotym zębem, wcześniej zastanawiając się, cóż przyjdzie mi zrobić z takim nietypowym łupem. Swoich miałem dotychczas komplet, przez co jedyną możliwą i słuszną decyzją było go po prostu sprzedać komuś, komu się bardziej przyda.
- Praktycznie w Aire'a panuje zakaz prowadzenia takich akcji - kontynuował - Ale tu, na pograniczu, różnie bywa, wiesz jak to jest... Rany Boskie, czy to kwitek na 250 pięników?
- Więc nie przyszedłeś tu, aby mnie aresztować, kapitanie? - nie spuszczałem z mężczyzny oka. Rozmówca uniósł głowę. Jego twarz wykrzywił uśmiech.
"Jego nie interesuje mój łup", pomyślałem. "Nie przychodzi tu jako kapitan straży."
- Skądże - odparł spokojnie - Jak już mówiłem, mała rundka pokerowa jeszcze nikomu nie zaszkodziła, a ten szczyl sam wpakował się w tarapaty. Jego rodzice nie znajdą cię tak łatwo.
Prychnąłem, gdy w międzyczasie, jak kapitan mówił, zaczerpnął łyka złocistego trunku. Potem otarł usta wierzchem dłoni.
- Nawet nie spróbują, ani nawet nie będą mieli zamiaru - powiedziałem w pełni przekonany do swoich słów. Na pytające spojrzenie kapitana szybko wytłumaczyłem - Młody 250 piętników nie mógł wytrzasnąć za zgodą rodziców, więc albo zdobył je nielegalnie, albo jest to jego własna forsa. To maminsynek, a wszyscy tutaj wiedzą, jak Gritynowie nie znoszą hazardu. Żeby nie ucierpieć będzie musiał milczeć - skwitowałem, upuszczając ząb na stół. Metaliczy dźwięczny odgłos obił się o moje uszy - A zanim się staruszkowie połapią, ja już będę daleko.
Kapitan dostał swój napój od uroczej świecącej zbyt wielkim dekoltem jak na jej rozmiar piersi blondyneczki, która szeroko się uśmiechała do klientów. Odwzajemniłem gest, choć już nie z takim entuzjazmem i pozwoliłem sobie dolać złotawego trunku do naczynia. Kapitan podsuną pod siebie kufel.
- Ciekawą teorię mi tu snujesz, Alexie - rzekł, mrużąc lekko oczy - Jesteś obeznany w stosunkach rodzinnych właścicieli miasta.
Wzruszyłem ramionami.
- Bywałem tu już parokrotnie. Plotki szybko docierają do uszu.
- Nie da się zaprzeczyć. Plotki jednak, jak to mają w zwyszaju, często dalekie są od prawdy - nachylił się nagle i ściszył głos - Jak myślisz, jaka plotka teraz wyjdzie na ulice? Jak bardzo przechlapane ma ten chłopak?
- Nie mi to wiedzieć, przyjacielu, nie moje to zmartwienie. Jednak nie zdziwię się, jeśli za dwa dni cała ta część gór będzie huczała, że syn Gritynów przegrał olbrzymią stawkę w grach hazardowych, no może nawet cały majątek. Czas pokaże.
Kapitan zaśmiał się, unosząc kufel do ust. Także to uczyniłem, również wyrażając rozbawienie.
Nastąpiła krótka cisza, którą na nowo przerwał kapitan.
- Ile wiesz? - spytał półszeptem.
- Tyle, ile wiem, kapitanie straży w Greedmont, Joelu Gredriku - uśmiechnąłem się lisio. Nareszcie przemawiał, jak powinien. Z satysfakcją spoglądałem, jak twarz mężczyzny zmienia wyraz, jak marszczą się jego brwi, jak uśmiech znika...
Cały czas trwania rozmowy poświęciłem na analizowaniu swoich za i przeciw. Zakurzone, potargane ubranie zupełnie nie pasowało do tutejszej atmosfery. Miałem przed sobą obraz człowieka po podróży. Usłyszałem o karawanie kupieckiej jakiś czas temu. Przejeżdżać miała od Królestwa Tierra'y w tym kierunku. Plotki mówiły o klejnotach przewożonych w wozach. Kuszący łup, który wymagał ochrony, którą za odpowiednie pieniądze zapewniała straż w Greedmont, niedaleko od granicy. Pytanie pozostało jedno:
- Co kapitana tu sprowadza?
- Usługi - odparł krótko - Tak, odgadłeś, jam Joel Gredrik z Greedmont. Choć w głowę zachodzę, cholera, jak... Pamiętałbym twoją pociętą gębę, gdybyśmy się spotkali wcześniej.
- Sława cię wyprzedza, kapitanie. Ty znasz moje imię, ja znam twoje. Jesteśmy kwita.
- Gówno prawda z tą sławą. Co poniektórzy z moich rodzinnych stron nie znają mojego imienia, a co dopiero tutaj - machnął ręką - Jam człowiek szary, niewarty sławy. Jednak ja... - jego ton nagle się zmienił - ...wiem o tobie o wiele więcej, niż ci się zdaje, Alexie. Albo może raczej... Danielu Tritonie.
Ledwo sięnpowstrzymałem, aby nie wybuchnąć śmiechem. Jednak moja twarz została nieprznikniona. Spoglądałem na niego jednak z cichym i skrytym żalem o jego naiwność i niewiedzę. "Jak wiele imion. Jak wiele kłamstw", pomyślałem "Jak wiele ofiar..."
- Znam twoje imię, choć wydaje mi się, że masz powody je ukrywać, to wyciekło. W Greedmont nazywałeś się Daniel. Tutaj Alex. Które nazwisko jest fałszem? A które prawdą?
- Nie twoja sprawa - odburknąłem z udawanym oburzeniem, choć w głębi duszy bawiła mnie ta sytuacja.
- Owszem, moja - odparł tamten - Byłeś pośrednikiem nielegalnej transakcji, pomiędzy kupcami z Królestwa Tierra'y a Fuego tutaj, w Aire'a. Nie moja sprawa wiedzieć, dlaczego akurat tu, jednak jesteś winny. Władze śledcze w Greedmont się już tym zajmują, to tylko kwestia paru spraw, zanim cię znajdą.
Uniósłem brwi, zaskoczony jego wiedzą. Mógł być niebezpieczny. Gdyby ta informacja wyciekła, rzeczywiście byłbym skończony w tym rejonie, a odzyskanie twarzy zajęłoby mi mnóstwo czasu. Miałem jednak dziwną pewność, że to nie jest sęk jego słów. Że ta sprawa ma drugie dno.
- Wydasz moje imię w imię sprawiedliwości, albo raczej jej śladowej ilości na świecie? I tylko dlatego odnalazłeś mnie w tej dziurze? Aby ze mną porozmawiać, zanim wsadzisz mnie za kratki? - zaśmiałem się lekceważąco, po czym pochyliłem się do przodu, obdarzając kapitana pewnym siebie spojrzeniem - Aresztuj mnie. Twoje imię na pewno będzie znane przez każdego w twoich rodzinnych stronach.
- Chciałbym - przewrócił oczami Joel - Sława nikomu do życia nie jest potrzebna, im mniej ludzi o mnie wie, tym lepiej. Plugawe charaktery krążą po tym świecie, lepiej się im nie narażać.
Zdziwił mnie ten człowiek raz jeszcze.
- Nie chcesz być bohaterem?
- Nie w tym sęk - wiedziałem - Mam dla ciebie propozycję, najemniku. Tacy, jak ty mają to w zwyczaju - zapłać, a zrobię co mi każesz.
- Wszystko ma swoją cenę, kapitanie - wymamrotałem, odkładając pusty kufel.
- A no - przytaknął - Tutaj nazywasz się Alex, więc tak będę cię nazywał.
Kiwnąłem głową w potwierdzeniu. Skupiłem się całkowicie na słowach Joela.
- No więc, Alexie - Twój sekret nie wyjdzie na świat, jeśli wyświadczysz mi pewną przysługę. Zainteresowany?
Uśmiechnąłem się z fałszywym przyjaznym nastawieniem. Rozłożyłem ręce, a wyraz twarzy, jaki pokazałem miał przekonać go, że się zgadzam.
- A czy mam jakiś wybór? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie. Wychwyciłem jego uśmiech, wyrażający triumf.
- Dobrze więc... - dokończył piwo i odłożył je na bok. Ściszył głos - Chodzi o karawanę, która przejeżdżała tędy wczorajszej nocy. W pobliskiej przełęczy doszło wtedy do wypadku...
- W nocy przeprawiać się przez góry? - spytałem, nie ukrywając zażenowania.
Kapitan pokręcił głową zrezygnowany.
- Powtarzałem temu staremu durniowi, aby się zatrzymał. Ale temu się spieszyło, jakby go diabli ścigali i nie chciał postoju. On płacił, więc to on miał władzę. Cóż miałem począć? Ale doigrał się, skąpiec jeden. Zaskoczyła nas złodziejka.
- Złodziejka? - upewniłem się.
- Ta, jęczała jak baba, to musiała być ona. Udało jej się ukraść wór szlachetnych kamieni i uciekła w noc. Jej koń był szybki jak cholera. Raniliśmy ją w ramię, ale zgubiła pościg, chadra jedna.
- Daliście się... kobiecie? - parsknąłem, szczerząc szyderczo zęby.
- Morda na kłótkę. Była ranna, nie mogła odjechać daleko. Jeśli ją odnajdziesz i zwrócisz to, co okradła, nie zdradzę cię. Oto moja oferta.
Odpowiedziałem dopiero, gdy pohamowałem w sobie rozbawienie. Chciałem, aby poczuł, że to, do czego dopuścił było głupie i nieodpowiedzialne. Wiedziałem, że nawet jeśli na samym początku nie da po sobie tego poznać, to potem myśli same wgryzą się w jego umysł powodując zgorszenie.
- Mam robić za glinę? - spytałem, gdy uspokoiłem oddech na tyle, abym mógł mówić poważnie.
Kapitan jednak, który lekko poczerwieniał na twarzy, pokręcił jednak głową. Starał się zachować spokój, a ton przemienił w kpinę.
- Nie - odparł godnym podziwu odważnym głosem, które już na pierwszy rzut oka był sprzeczny z emocjami w jego umyśle - Myślałem raczej nad rolą psa tropiącego - dokończył, dobitnie akcentując nazwę czworonoga.
Syknąłem, ironicznie naśladując oburzenie. Splotłem ramiona na piersi.
- Hmmmm... - mruknąłem gardłowo, mrużąc oczy - To nie było miłe.
- Nie miało być - odfuknął Joel - Wy, najemnicy, jesteście od załatwiania roboty, nie od gadania. Masz tydzień.
Powstał. Nieco zbyt gwałtownym ruchem odsunął się od stołu, abym nie zauważył jego frustracji. Krzesło głośno zaszurało o drewnianą posadzkę, przyciągając uwagę gospodarza.
To była prawda. Co miał powiedzieć powiedział. Najemnicy sławni byli z tego, że zbierali tylko te najpotrzebniejsze informacje, nie zadawali zbędnych pytań, ani nie wybrzydzali przy układach, chyba że chodziło o nagrodę. Kobieta, złodziejka, postrzelona w ramię, z workiem klejnotów. Dzisiaj w nocy, w niedalekiej, a jedynej przełęczy w tej okolicy. Szybko zebrałem fakty. Skoro nic nie było wiadomo o tej przeprawie w tym mieście, musiała zdobyć informacje. Wariantów było kilka, jednak jeden jedyny przyszedł mi do głowy jako pierwszy.
Wygląda na to, że po latach odwiedzę kolegę po fachu w Rasher.
Spojrzałem na stół. Oj, miałem co stracić...
- Kapitanie... - zatrzymałem go, zanim bezczelnie, z wyniosłą miną opóścił lokal. Mój wzrok ponownie spadł na złoty ząb. Wziąłem go w palce.
Spojrzał na mnie zdziwiony, zatrzymując się. Nie oderwałem wzroku od lśniącej protezy.
- Czy ma pan wszystkie zęby..?
Przyjrzałem się mu bardzo uważnie, udając, że go nie znam. Kręciłem w palcach złotym zębem, wcześniej zastanawiając się, cóż przyjdzie mi zrobić z takim nietypowym łupem. Swoich miałem dotychczas komplet, przez co jedyną możliwą i słuszną decyzją było go po prostu sprzedać komuś, komu się bardziej przyda.
- Praktycznie w Aire'a panuje zakaz prowadzenia takich akcji - kontynuował - Ale tu, na pograniczu, różnie bywa, wiesz jak to jest... Rany Boskie, czy to kwitek na 250 pięników?
- Więc nie przyszedłeś tu, aby mnie aresztować, kapitanie? - nie spuszczałem z mężczyzny oka. Rozmówca uniósł głowę. Jego twarz wykrzywił uśmiech.
"Jego nie interesuje mój łup", pomyślałem. "Nie przychodzi tu jako kapitan straży."
- Skądże - odparł spokojnie - Jak już mówiłem, mała rundka pokerowa jeszcze nikomu nie zaszkodziła, a ten szczyl sam wpakował się w tarapaty. Jego rodzice nie znajdą cię tak łatwo.
Prychnąłem, gdy w międzyczasie, jak kapitan mówił, zaczerpnął łyka złocistego trunku. Potem otarł usta wierzchem dłoni.
- Nawet nie spróbują, ani nawet nie będą mieli zamiaru - powiedziałem w pełni przekonany do swoich słów. Na pytające spojrzenie kapitana szybko wytłumaczyłem - Młody 250 piętników nie mógł wytrzasnąć za zgodą rodziców, więc albo zdobył je nielegalnie, albo jest to jego własna forsa. To maminsynek, a wszyscy tutaj wiedzą, jak Gritynowie nie znoszą hazardu. Żeby nie ucierpieć będzie musiał milczeć - skwitowałem, upuszczając ząb na stół. Metaliczy dźwięczny odgłos obił się o moje uszy - A zanim się staruszkowie połapią, ja już będę daleko.
Kapitan dostał swój napój od uroczej świecącej zbyt wielkim dekoltem jak na jej rozmiar piersi blondyneczki, która szeroko się uśmiechała do klientów. Odwzajemniłem gest, choć już nie z takim entuzjazmem i pozwoliłem sobie dolać złotawego trunku do naczynia. Kapitan podsuną pod siebie kufel.
- Ciekawą teorię mi tu snujesz, Alexie - rzekł, mrużąc lekko oczy - Jesteś obeznany w stosunkach rodzinnych właścicieli miasta.
Wzruszyłem ramionami.
- Bywałem tu już parokrotnie. Plotki szybko docierają do uszu.
- Nie da się zaprzeczyć. Plotki jednak, jak to mają w zwyszaju, często dalekie są od prawdy - nachylił się nagle i ściszył głos - Jak myślisz, jaka plotka teraz wyjdzie na ulice? Jak bardzo przechlapane ma ten chłopak?
- Nie mi to wiedzieć, przyjacielu, nie moje to zmartwienie. Jednak nie zdziwię się, jeśli za dwa dni cała ta część gór będzie huczała, że syn Gritynów przegrał olbrzymią stawkę w grach hazardowych, no może nawet cały majątek. Czas pokaże.
Kapitan zaśmiał się, unosząc kufel do ust. Także to uczyniłem, również wyrażając rozbawienie.
Nastąpiła krótka cisza, którą na nowo przerwał kapitan.
- Ile wiesz? - spytał półszeptem.
- Tyle, ile wiem, kapitanie straży w Greedmont, Joelu Gredriku - uśmiechnąłem się lisio. Nareszcie przemawiał, jak powinien. Z satysfakcją spoglądałem, jak twarz mężczyzny zmienia wyraz, jak marszczą się jego brwi, jak uśmiech znika...
Cały czas trwania rozmowy poświęciłem na analizowaniu swoich za i przeciw. Zakurzone, potargane ubranie zupełnie nie pasowało do tutejszej atmosfery. Miałem przed sobą obraz człowieka po podróży. Usłyszałem o karawanie kupieckiej jakiś czas temu. Przejeżdżać miała od Królestwa Tierra'y w tym kierunku. Plotki mówiły o klejnotach przewożonych w wozach. Kuszący łup, który wymagał ochrony, którą za odpowiednie pieniądze zapewniała straż w Greedmont, niedaleko od granicy. Pytanie pozostało jedno:
- Co kapitana tu sprowadza?
- Usługi - odparł krótko - Tak, odgadłeś, jam Joel Gredrik z Greedmont. Choć w głowę zachodzę, cholera, jak... Pamiętałbym twoją pociętą gębę, gdybyśmy się spotkali wcześniej.
- Sława cię wyprzedza, kapitanie. Ty znasz moje imię, ja znam twoje. Jesteśmy kwita.
- Gówno prawda z tą sławą. Co poniektórzy z moich rodzinnych stron nie znają mojego imienia, a co dopiero tutaj - machnął ręką - Jam człowiek szary, niewarty sławy. Jednak ja... - jego ton nagle się zmienił - ...wiem o tobie o wiele więcej, niż ci się zdaje, Alexie. Albo może raczej... Danielu Tritonie.
Ledwo sięnpowstrzymałem, aby nie wybuchnąć śmiechem. Jednak moja twarz została nieprznikniona. Spoglądałem na niego jednak z cichym i skrytym żalem o jego naiwność i niewiedzę. "Jak wiele imion. Jak wiele kłamstw", pomyślałem "Jak wiele ofiar..."
- Znam twoje imię, choć wydaje mi się, że masz powody je ukrywać, to wyciekło. W Greedmont nazywałeś się Daniel. Tutaj Alex. Które nazwisko jest fałszem? A które prawdą?
- Nie twoja sprawa - odburknąłem z udawanym oburzeniem, choć w głębi duszy bawiła mnie ta sytuacja.
- Owszem, moja - odparł tamten - Byłeś pośrednikiem nielegalnej transakcji, pomiędzy kupcami z Królestwa Tierra'y a Fuego tutaj, w Aire'a. Nie moja sprawa wiedzieć, dlaczego akurat tu, jednak jesteś winny. Władze śledcze w Greedmont się już tym zajmują, to tylko kwestia paru spraw, zanim cię znajdą.
Uniósłem brwi, zaskoczony jego wiedzą. Mógł być niebezpieczny. Gdyby ta informacja wyciekła, rzeczywiście byłbym skończony w tym rejonie, a odzyskanie twarzy zajęłoby mi mnóstwo czasu. Miałem jednak dziwną pewność, że to nie jest sęk jego słów. Że ta sprawa ma drugie dno.
- Wydasz moje imię w imię sprawiedliwości, albo raczej jej śladowej ilości na świecie? I tylko dlatego odnalazłeś mnie w tej dziurze? Aby ze mną porozmawiać, zanim wsadzisz mnie za kratki? - zaśmiałem się lekceważąco, po czym pochyliłem się do przodu, obdarzając kapitana pewnym siebie spojrzeniem - Aresztuj mnie. Twoje imię na pewno będzie znane przez każdego w twoich rodzinnych stronach.
- Chciałbym - przewrócił oczami Joel - Sława nikomu do życia nie jest potrzebna, im mniej ludzi o mnie wie, tym lepiej. Plugawe charaktery krążą po tym świecie, lepiej się im nie narażać.
Zdziwił mnie ten człowiek raz jeszcze.
- Nie chcesz być bohaterem?
- Nie w tym sęk - wiedziałem - Mam dla ciebie propozycję, najemniku. Tacy, jak ty mają to w zwyczaju - zapłać, a zrobię co mi każesz.
- Wszystko ma swoją cenę, kapitanie - wymamrotałem, odkładając pusty kufel.
- A no - przytaknął - Tutaj nazywasz się Alex, więc tak będę cię nazywał.
Kiwnąłem głową w potwierdzeniu. Skupiłem się całkowicie na słowach Joela.
- No więc, Alexie - Twój sekret nie wyjdzie na świat, jeśli wyświadczysz mi pewną przysługę. Zainteresowany?
Uśmiechnąłem się z fałszywym przyjaznym nastawieniem. Rozłożyłem ręce, a wyraz twarzy, jaki pokazałem miał przekonać go, że się zgadzam.
- A czy mam jakiś wybór? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie. Wychwyciłem jego uśmiech, wyrażający triumf.
- Dobrze więc... - dokończył piwo i odłożył je na bok. Ściszył głos - Chodzi o karawanę, która przejeżdżała tędy wczorajszej nocy. W pobliskiej przełęczy doszło wtedy do wypadku...
- W nocy przeprawiać się przez góry? - spytałem, nie ukrywając zażenowania.
Kapitan pokręcił głową zrezygnowany.
- Powtarzałem temu staremu durniowi, aby się zatrzymał. Ale temu się spieszyło, jakby go diabli ścigali i nie chciał postoju. On płacił, więc to on miał władzę. Cóż miałem począć? Ale doigrał się, skąpiec jeden. Zaskoczyła nas złodziejka.
- Złodziejka? - upewniłem się.
- Ta, jęczała jak baba, to musiała być ona. Udało jej się ukraść wór szlachetnych kamieni i uciekła w noc. Jej koń był szybki jak cholera. Raniliśmy ją w ramię, ale zgubiła pościg, chadra jedna.
- Daliście się... kobiecie? - parsknąłem, szczerząc szyderczo zęby.
- Morda na kłótkę. Była ranna, nie mogła odjechać daleko. Jeśli ją odnajdziesz i zwrócisz to, co okradła, nie zdradzę cię. Oto moja oferta.
Odpowiedziałem dopiero, gdy pohamowałem w sobie rozbawienie. Chciałem, aby poczuł, że to, do czego dopuścił było głupie i nieodpowiedzialne. Wiedziałem, że nawet jeśli na samym początku nie da po sobie tego poznać, to potem myśli same wgryzą się w jego umysł powodując zgorszenie.
- Mam robić za glinę? - spytałem, gdy uspokoiłem oddech na tyle, abym mógł mówić poważnie.
Kapitan jednak, który lekko poczerwieniał na twarzy, pokręcił jednak głową. Starał się zachować spokój, a ton przemienił w kpinę.
- Nie - odparł godnym podziwu odważnym głosem, które już na pierwszy rzut oka był sprzeczny z emocjami w jego umyśle - Myślałem raczej nad rolą psa tropiącego - dokończył, dobitnie akcentując nazwę czworonoga.
Syknąłem, ironicznie naśladując oburzenie. Splotłem ramiona na piersi.
- Hmmmm... - mruknąłem gardłowo, mrużąc oczy - To nie było miłe.
- Nie miało być - odfuknął Joel - Wy, najemnicy, jesteście od załatwiania roboty, nie od gadania. Masz tydzień.
Powstał. Nieco zbyt gwałtownym ruchem odsunął się od stołu, abym nie zauważył jego frustracji. Krzesło głośno zaszurało o drewnianą posadzkę, przyciągając uwagę gospodarza.
To była prawda. Co miał powiedzieć powiedział. Najemnicy sławni byli z tego, że zbierali tylko te najpotrzebniejsze informacje, nie zadawali zbędnych pytań, ani nie wybrzydzali przy układach, chyba że chodziło o nagrodę. Kobieta, złodziejka, postrzelona w ramię, z workiem klejnotów. Dzisiaj w nocy, w niedalekiej, a jedynej przełęczy w tej okolicy. Szybko zebrałem fakty. Skoro nic nie było wiadomo o tej przeprawie w tym mieście, musiała zdobyć informacje. Wariantów było kilka, jednak jeden jedyny przyszedł mi do głowy jako pierwszy.
Wygląda na to, że po latach odwiedzę kolegę po fachu w Rasher.
Spojrzałem na stół. Oj, miałem co stracić...
- Kapitanie... - zatrzymałem go, zanim bezczelnie, z wyniosłą miną opóścił lokal. Mój wzrok ponownie spadł na złoty ząb. Wziąłem go w palce.
Spojrzał na mnie zdziwiony, zatrzymując się. Nie oderwałem wzroku od lśniącej protezy.
- Czy ma pan wszystkie zęby..?
(Sabetho?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz