Na koniec... raczej na początek

Każdy z nas jest pi­sarzem i na­pisze tyl­ko jed­na idealną książkę. Co dzień tworzy no­wy roz­dział. Bo­hater przeżywa wiele przygód, spo­tyka set­ki osób. Ak­cja toczy się od poczęcia po samą śmierć. Ty decydujesz co dzieje się w trakcie.
Pięć Królestw to grupowy blog opowiadający historie pięciu narodów żyjących na pięknych terenach kontynentu Amazji. Dołączając wcielasz się w średniowiecznego mieszkańca tego tajemniczego świata. Przygoda czeka na każdym kroku.
Aby dołączyć musisz:
1) przeczytać regulamin
2) wysłać formularz
3) wysłać pierwsze opowiadanie
4) wstawić baner 5K w dowolnym miejscu
Więcej w zakładce Formularz.

8 sierpnia 2015

Od Winter'a

To była moja trzecia i ostatnia tego dnia pacjentka.
Dochodziła trzecia po południu i byłem już na prawdę głodny, i zmęczony. To zadziwiające, jak zwykłe opatrywanie ran i pocieszanie ludzi, może być wyczerpujące. Oczekują, że będę cały czas w dobrym humorze. Że zawsze będę w stanie powiedzieć coś, co doda im otuchy. Prawdą jest, że w niektórych przypadkach nie potrzeba wiele. Zwykłe “nie powinno zostać blizny” jest warte więcej niż najbogatsze obietnice. A jednak ludzie potrafili być czasem naprawdę irytujący w swoich zachowaniach.
Przez kotarę zrobioną z oprawionej skóry czarnej Sleipniry, do przedsionka mojego domu weszła kobieta z co najmniej pięcioletnią córką na ramionach. 
Dziewczynka - drobna z blond włosami związanymi w trzech różnych miejscach, kompletnie nie zwróciła na mnie uwagi, jednak jej matka od razu wbiła we mnie spanikowany wzrok.
- O co chodzi? - spytałem. Ciężko było stwierdzić, której z nich coś dolegało. Dziewczyna zachowywała się zupełnie normalnie, jednak matce coraz trudniej było powstrzymywać łzy.
 - Bawiła się w ogrodzie. Mówiłam jej, żeby uważała, co najmniej pięć razy. Odwróciłam się tylko na chwilę, bo nasz pies… A kiedy znów spojrzałam po jej nodze pełzło to… Zaczęła płakać. - tłumaczyła, a ja bardzo starałem się zrozumieć, o jakim robaku mówi. Nie mogła to być przecież zwykła mrówka, skoro kobieta była aż tak przerażona. W grę wchodziło coś bardzo jadowitego. - Mówi, że czuje się dobrze… Ale… Ale…
 - Spokojnie - uśmiechnąłem się do kobiety, próbując ją nieco uspokoić. Panika w niczym nie pomaga. Nigdy. Poza tym, nie chciałbym, żeby zaczęła płakać. Nie ma nic gorszego, niż płacząca kobieta. - Zaraz zajmę się pani córką. Mogę…? - wyciągnąłem ręce, by przejąć dziecko. Była lekka, jak na jej wiek… Ale przecież nie po to tu są…
Posadziłem dziewczynkę na stole, który służył mi do małych operacji, nastawiania kości… i badania małych pacjentów. Jeszcze rano tego dnia siedział na nim młody chłopak ze złamaną nogą… Nie miałem pojęcia jak to zrobił, ale złamana kość przebiła mu skórę. Straszny widok… Ale ból musiał być jeszcze gorszy.
Pobieżnie przyjrzałem się twarzy dziewczynki, jej ramionom i nóżkom. Nie zauważyłem nic nadzwyczajnego. Żadnych zmian skórnych, żadnych śladów ukąszeń… Dziewczynka wyglądała zdrowo.
 - Powiesz mi, jak masz na imię? - spytałem sprawdzając szyję dziewczynki.
 - Missa - odparła zaraz, lecz wzrok wbity miała w ścianę za mną. - Znam ten domek na drzewie. Ale mama nie pozwala mi się tam bawić bo mówi, że jest tam niebezpiecznie. To nie fair, bo inne dzieci mogą się tam bawić, tylko nie ja.
Odwróciłem się. Za moimi plecami wisiał rysunek starego domku, w którym bawiłem się jeszcze z rodzeństwem. Sam rysunek nie był zbyt dokładny, bo dawno tego miejsca nie widziałem. Pozostały jedynie zamglone wspomnienia dziesięciolatka, który próbuje nie wpuścić młodszego rodzeństwa na drabinkę. Już wtedy ten domek był niebezpieczny. Aż strach pomyśleć, jak wyglądał po latach. 
Kątem oka zerknąłem na kobietę stojącą w rogu pomieszczenia. Przyglądała się nam i drżącą ręką wycierała twarz z łez.
 - Jeżeli twoja mama tak mówi, to pewnie ma rację - zwróciłem się znów do dziewczynki. Wciąż nie mogłem dojść, co ją ukąsiło… i gdzie. - A teraz, czy możesz mi powiedzieć, w jakim miejscu ugryzło cię to… coś?
 - To nie było coś. To był mały wężyk. Bardzo ładny. Chciałam, żeby się ze mną zaprzyjaźnił, ale on chyba nie… - wyznała ze smutkiem.
 “A więc wąż”, pomyślałem. “Cudownie”. W samym Królestwie Tierra’y żyło blisko ponad pięć tysięcy węży z czego dwa tysiące jadowitych… To mógł być każdy z nich.
 - No dobrze, a co z ugryzieniem? - powiedziałem już lekko zrezygnowany. Szansa, że skomponuje odpowiednią mieszankę roślin, aby zwalczyć jad, malała z każdym gatunkiem, który sobie przypomniałem.
 - Tu - dziewczynka wskazała na swój lewy bok.
 “Z drugiej strony...nic ją nie boli… nie czuje się słabo…”. Uniosłem skrawek jej koszulki, i moim oczom ukazały się dwie głębokie rany. Były czerwone, a wokół nich zaczęła już zbierać się ropa. Cała skóra naokoło ukąszeń posiniała.
 Musiałem bardzo się postarać, żeby zachować pogodny wyraz twarzy, w końcu matka dziewczynki wciąż na mnie patrzyła. Ale to był najgorszy z możliwych scenariuszy. Wdało się zakażenie… A tkanka naokoło ran zaczęła obumierać. Gdybym czekał jeszcze chwilę… Albo gdyby one przyszły odrobinę później… Mogłoby być już za późno.
 Z ogromnym wysiłkiem uśmiechnąłem się do dziecka. Zacząłem krążyć po pokoju szukając czegoś, czym oczyszczę ranę.
 - Pamiętasz, jak wyglądał tamten…?
- Był na prawdę śliczny. Niebieski. Jeszcze nigdy nie widziałam niebieskiego węża. Zwykle są zielone albo brązowe. Ale ten był cały czarny i miał niebieską głowę.
Wąż z niebieską głową? Przecież one prawie wyginęły. W całym królestwie nie mogło ich być więcej niż… sto osobników. Jak małe było prawdopodobieństwo, że jeden z nich znajdzie się w ogródku jakiejś rodziny?
 Próbowałem zachowywać się spokojnie, wyszukując na półkach kolejne zioła. Musiałem być spokojny, bo najmniejszy błąd w lekarstwie mógłby kosztować tą dziewczynkę życie. To było straszne uczucie - wiedzieć, że wszystko jest tylko w moich rękach, a jeśli zawiodę…
 Użyłem rozcieńczonego roztworu Niebiańskiej Wody z okolicznych Jeziorek Życia. Normalnie używałem jej do przyśpieszenia gojenia się ran, ale w tej chwili gotów byłem użyć wszystkiego, żeby tylko pomóc. W niewielkiej mieseczce postawionej nad ogniem zacząłem mieszać kolejne składniki. W myślach modliłem się, by zadziałały.
Kiedy wywar zaczął wrzeć, przelałem go do kubka i podałem dziewczynce.
- Wypij to - nakazałem, jednocześnie schylając się, by przyglądać się ranie. Cała ropa zniknęła, pozostały więc tylko dwie czerwone dziurki wydające się o wiele zbyt głębokie, jak na ukąszenie węża, otoczone dużą plamą sinej skóry. - Następnym razem, nie baw się z wężami. - powiedziałem starając się rozluźnić. “O ile będzie następny raz” podszeptywał umysł.
Poczekałem kilka minut, aż pacjentka skończy pić napar z ziół i aż ten zacznie działać. Jednak nic się nie wydarzyło. Mogło to znaczyć, że albo lek zadziałał, albo nie i tylko nie wyrządził większych szkód. Nie wiedziałem, co jeszcze mógłbym zrobić. Przeczyściłem jeszcze raz ranę, opatrzyłem, by znów nie wdało się zakażenie i postawiłem z powrotem na ziemi.
 - Czy zawsze chodzisz boso? - spytała dziewczynka, patrząc na moje nogi.
Faktycznie, lubiłem czuć podłoże, po którym chodziłem. Każdą gałązkę, liść. Czuć wibracje przenoszące się po ziemi. Gorąc rozgrzanego słońcem kamienia lub przyjemny chłód mokrych od rosy korzeni. W mieście wszyscy przejmują się tym, co pomyślą lub powiedzą o nich inni. W lesie jest inaczej. Wszyscy jesteśmy sobie równi. Wszyscy jesteśmy tak samo mali i nieistotni w obliczu ogromu natury. Ludzie w mieście znieczulają się, nie chcą czuć i widzieć wielu rzeczy, więc wszystko to, co odczuwałem w moim nowym, prawdziwym domu do nich nie docierało. Tylko jak miałbym wytłumaczyć to temu dziecku? Jak miałbym wytłumaczyć to komukolwiek?
- Tak. - odparłem, ale widząc małe iskierki podekscytowania w oczach dziewczynki, postanowiłem jakoś rozwinąć tę myśl - Widzisz, jestem dorosły. A dorośli mogą robić co tylko zechcą. A ja chcę chodzić boso.
- Czyli ja też będę mogła nie nosić tych głupich butów? - ucieszyła się. Wątpiłem, by kiedykolwiek miało to nastąpić. Wychowa się w mieście. Przywyknie do życia w nim i zacznie bać się tego, co kryje się w ciemnych lasach Królestwa.
- Jeśli zechcesz.
Popatrzyłem na matkę dziewczynki. Wyglądała już trochę lepiej niż kiedy do mnie przyszła, jednak wciąż była bardzo niespokojna. Jakby bała się przebywać w moim domu.
I nagle moja mała pacjentka wydała z siebie przerażająco głośny pisk. Próbowałem zrozumieć co się dzieje. Spojrzałem na dziewczynkę, i w miejsce w które patrzyła, chowając się za nogą matki. W drzwiach domu stał ogromny, szaro-brązowy wilk o dwukolorowych oczach. Przyglądał się mi, a następnie zwrócił wielki pysk w stronę moich gości.
 Czy to już pora na obiad?, usłyszałem lekko skrzeczący głos w mojej głowie. Zignorowałem go.
 - Nie musisz się bać Saby. Jest nieszkodliwa.
Ja nieszkodliwa? Powiedz to tej rodzinie królików, którą zjadłam na śniadanie.
- Ale to przecież wilk! One porywają małe niegrzeczne dzieci, i je jedzą! Przepraszam panie wilku! Już nie będę...Obiecuję… Będę grzeczna...
Panie wilku? Ta mała serio prosi się, żeby odgryźć jej ucho.
- Spokojnie. Nikt nikogo nie zje - próbowałem załagodzić sytuację. Starałem się jak najlepiej uspokoić i dziewczynkę i jej matkę, ale bardzo trudno było zachować powagę słysząc w głowie piosenkę o złym wilku śpiewaną przez Sabę. - Saba jest moją przyjaciółką. Na prawdę, nikogo tutaj nie zje. Możesz do niej podejść i się pobawić. Uwielbia, kiedy ktoś ją goni. - Nie wiedziałem, czy to podziała, ale w końcu dziewczynka niepewnie podeszła do wilczycy.
Czy ja ci wyglądam na niańkę? Przyszłam tu na obiad!, protestowała Saba, ale i tak dała się pogłaskać dziewczynce.
 Mając choć chwilę względnego spokoju, po raz pierwszy przyjrzałem się matce dziewczynki. Wyglądała o wiele młodziej, niż mi się początkowo wydawało. Bardzo jasne blond włosy miała niezdarnie upięte, choć i tak wpadały jej co chwila do dużych błękitnych oczu. Z prawie białą cerą wyglądała wręcz nierealnie, nawet z brudnymi od ziemi, trzęsącymi się dłońmi. 
- Może pobawisz się z Sabą na zewnątrz, a ja w tym czasie zaopiekuję się twoją mamą? - zwróciłem się do dziewczynki, która zaraz odwróciła się w naszą stronę i popatrzyła na kobietę.
 - Siostrą. Jesteśmy siostrami - oznajmiła mi blondynka już o wiele spokojniejszym głosem.
- Nie wiedziałam, że potrzebujesz pomocy lekarza - odezwała się dziewczynka, a ja usłyszałem w głowie cichy chichot Saby.
 - Była bardzo zdenerwowana, kiedy tu przyszłyście - zacząłem tłumaczyć, choć widziałem, jak wilczyca trzęsie głową. Normalnie można by uznać, że po prostu strząsa coś z futra… Ale słysząc jednocześnie, jak zanosi się śmiechem… Nie było wątpliwości, że zna mnie lepiej niż nie jeden człowiek. - Pobaw się, a ja postaram się jakoś ją uspokoić, okej?
 Dziewczynka wzruszyła ramionami i wyszła z domku. Wilczyca podążyła tuż za nią, jednak w głowie słyszałem jej kąśliwy głos. Przyszłam po żarcie, a nie opiekować się głupim ludzkim szczeniakiem.
Kiedy wyszli, sięgnąłem po rękę dziewczyny i pociągnąłem ją w głąb domu, przez kolejne pokoje, aż dotarliśmy do głównego, największego pomieszczenia. Stało tam drewniane biurko zasypane różnego rodzaju ziołami i przyborami do rysowania. Naokoło walało się pełno dzienników i książek. Niektóre z moimi rysunkami, niektóre z opisami ziół, a jeszcze inne opisywały ludzką anatomię. W centrum stało duże łóżko zasypane kocami i różnej wielkości futrami. Nigdy nie potrafiłem zachować porządku i to w tym pokoju najbardziej było to widać.
 - A więc wyglądam na spiętą? - zaczęła nieśmiało dziewczyna. Nie zwracała uwagi na pokój. Nieśmiało przyglądała się kolejnym częściom mojej twarzy, a gdy spostrzegła się, że to widzę, jej twarz nabrała trochę bardziej czerwonego koloru.
 - Zaraz jakoś temu zaradzimy. - odpowiedziałem uśmiechając się. Odwzajemniła ten gest i prawie od razu spuściła wzrok. Chyba sama nie zdawała sobie sprawy, że staje na palcach starając się trochę do mnie zbliżyć. Była o wiele niższa ode mnie, więc mimo wszystko musiałem się schylić by ją pocałować. Niepewnie zarzuciła mi ręce na szyje, przyciągając mnie bliżej. Kładąc ręce na biodrach dziewczyny, przesunąłem usta bardziej w bok składając pocałunki na jej szczęce, szyi, ramionach. Wciąż niespokojnie kręciła się w moich objęciach oddychając głośno. Widziałem, jak unoszą się wszystkie włoski na jej ciele, choć dzień był ciepły i parny.
- Nie powinnam… Nie powinno mnie tu być… Moi rodzice… - wyszeptała mi do ucha, choć ledwo mogła skleić jakieś sensowne zdanie. Odsunąłem się na tyle, by móc spojrzeć dziewczynie w oczy. Dłonie trzymała na mojej szyi, czubkami palców gładząc skórę na karku. Pod tym delikatnym dotykiem, całe moje ciało przeszył dreszcz.
- Ile masz lat? - spytałem. Nie żeby mnie to specjalnie obchodziło, nie znałem nawet jej imienia.
- Osiemnaście. Prawie dziewiętnaście.
- Więc - uśmiechnąłem się, wciąż patrząc w te niesamowicie błękitne oczy. - Jesteś prawie dorosła. Możesz sama o sobie decydować.
Nie czekając na odpowiedź, znów wpiłem się w jej usta. Z zewnątrz docierały do nas śmiechy jej młodszej siostry, ale kompletnie nie zwracaliśmy już na to uwagi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz