Obudziłam się na podłodze, konkretnie popękanych płytkach łazienki. Wszystko dookoła było stare, pokryte grubą warstwą kurzu i pajęczyn. Rozglądając się po pomieszczeniu, zastanawiałam się, skąd dziwna potrzeba wyjścia na dwór. Nie chciałam sprzeciwiać się samej sobie, poza tym podłoga nie była zbyt wygodna, dlatego wstałam, otrzepałam spodnie z brudu i ruszyłam w stronę wyjścia. Była to wyrwa w ścianie, zero drzwi, framugi, czegokolwiek. Zwyczajna dziura nieco porośnięta pajęczyną.
Po wyjściu z zastępczej sypialni - oryginale przeznaczenie pokoju zapewne było inne - skierowałam się w prawo, w stronę schodów. Zbiegłam na dół, po czym wybiegłam z budynku, przypominając sobie o Conorze. Przecież gdzieś musiałam go zostawić - tylko gdzie?
Na szczęście stał spokojnie przy ścianie domu. Powitał mnie radosnym rżeniem.
- Conor, powiem ci, że jeszcze takiej historii to ja nie przeżyłam. Zaliczyłam zgona czy co? - poklepałam konia po głowie. Nagle podreptał nerwowo w miejscu i postawił uszy na baczność. Spojrzałam w kierunku, w którym skierował uszy - od strony ulicy biegła niewysoka postać i wyraźnie kierowała się na tyły budynku.
- Poczekaj jeszcze chwilę - przywiązałam Conora do pobliskiego drzewa. - Muszę to sprawdzić. Ciekawość mnie zeżre w przeciwnym razie.
Podreptałam za dom. Przed wejściem na tył budynku zamieniłam się w kota i jako zwierzę zaczęłam szukać tajemniczej osoby. Węch mnie nie mylił - nieznajomy gdzieś tu był, ale oczy go nie zarejestrowały.
Przeszłam przed wysokimi krzakami, zdawało mi się, że usłyszałam ruch. Przeszłam jednak dalej.
Nagle spomiędzy krzaków wyskoczyło coś większego ode mnie i przygniotło mnie do ziemi. Zaczęłam się miotać, prychałam i próbowałam gryźć. Moje pazury przecięły skórę napastnika, kolorowa sierść latała dookoła.
Wilko-pies wydał z siebie kilka dziwnych dźwięków, w górę poleciało jeszcze kilka piór, zanim zwierz odpuścił.
Zamieniłam swoją kocią postać na jelenia i jako kopytny pogoniłam Vulfixa gdzie pieprz rośnie.
Uspokoiłam oddech i gdy zamierzałem odejść, dostrzegłam postać, która powoli wychylała się spomiędzy krzewów. Zobaczyłam niewielkiego chłopaka w brudnych ubraniach. Miał ubrudzoną twarz, zmierzwione włosy. Podeszłam bliżej, chłopak jednak nagle się cofnął, najwidoczniej nie widział walki pomiędzy mną a Vulfixem i nie wiedział o mojej obecności.
- W porządku? - zapytałam. Przestraszyłam chłopaka jeszcze bardziej. Gadająca łania? Coś nowego. - Łoł! Nie bój się!
- Nie boję się! - zawołał spomiędzy zarośli.
- Więc chodź ze mną porozmawiać - szepnęłam, wpychając głowę do jamy. Wypchnął mnie ze swojej kryjówki, po czym wyszedł na zewnątrz.
- Kim jesteś? - zapytał.
- Cedric McVazz. Wybacz, że poznajemy się jako zwierzę i człowiek, ale jeśli się zamienię z powrotem w człowieka, to wyląduję tu nago - zaśmiałam się głośno.
- Nathaniel jestem.
- Masz chyba trudne życie, co nie? - spytałam podejrzliwie.
- Dlaczego? Moje życie jest cudowne! Jako dziecko szlachcica musi mi być dobrze. Tylko nie wiem gdzie jest...
- A ja jestem zakonnicą - przerwałam chłopakowi. - Nie pachniesz jak dziecko z dobrego domu. Te wszystkie brudy ulicy już na tobie zaległy.
Nathaniel patrzył na mnie z niemałym zdziwieniem.
(Nathaniel?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz