- Tak, tak, wymienię tylko te piękne skarby ziemi i kupię ci jakiś smakołyk.- mruknęłam klepiąc go po szyi. I pasowałoby sobie też jakiś bandaż z prawdziwego zdarzenia załatwić... Kusze, wstrętne cholerstwo. Jedna z moich znienawidzonych broni zaraz po mieczach. O ileż piękniejsze chociażby łuki były! Kusze są dla leniwych, do nauki strzelania z łuku trzeba się przyłożyć, a nie-cała filozofia polegająca na przyciśnięciu spustu, eh. Ściągnęłam z pleców jeden z toporków i podrzuciłam. To jest najlepsza broń. Wszechstronna, można nią zarówno odcinać łby jak i rąbać drewno. Wtopiłam się w tło podchodząc powoli, ostrożnie do siedzącego w krzakach zająca. Szkoda trochę mi było go zabijać, ale cóż, jeść coś trzeba. Zwierzak zorientował się, że coś jest nie tak za późno, wierzgnął w agonii jakby chciał jeszcze uciec, mimo że jego głowa została oddzielona od ciała.
- A niech Twa dusza zazna spokoju, bracie.- szepnęłam cicho. Te same słowa, zawsze wypowiadane po zabiciu niewinnej istoty. Oprawiłam nieszczęsne stworzenie, nadziałam na uprzednio przygotowany kij i zawiesiłam nad małym ogniskiem. Po skończonym posiłku zasypałam płomienie piaskiem i zatarłam za sobą ślady. Na wszelki wypadek. Pogłaskałam konia po pysku i wspięłam się na siodło. Najlepiej i najbezpieczniej by mi było udać się do znajomego bankiera, ale ten mieszkał dobre dwa dni drogi stąd. No nic, jak to mawiają, gdy się komuś spieszy, to się diabeł cieszy. Zack ruszył lekkim galopem, jechaliśmy równolegle do drogi w pewnym oddaleniu od owej. Kto wie, czy mnie nie szukali i nie nadzialibyśmy się przypadkiem na jakiś najemników? Wystarczyło ledwie półtorej godziny jazdy by znaleźć się w mieście. Duże może nie było, ale całkiem ładne, a przynajmniej na pierwszy rzut oka. Zsiadłam z konia i trzymając go za lejce przy pysku ruszyłam główną ulicą szukając miejsca, gdzie można by wymienić te klejnoty. Wtem ktoś klepnął mnie w ramię.
- Siemasz, Szczurze!- rozbrzmiał wesoły głos.
Odwróciłam się, a na moich ustach pojawił się uśmiech. Stał przede mną mniej więcej dwudziestoletni chłopak z rudą strzechą na głowie. Był pomocnikiem kowala, ale ciągnęło go złodziejskie życie. Spotkaliśmy się przypadkiem, gdy obrabiałam przejeżdżającego kupca, a on nieudolnie próbował zrobić to samo. Uratowałam mu tyłek, w sumie nie wiem dlaczego, ale opłaciło się. Chyba jedyny z i tak niewielu aktów dobroci, z którego coś mi przyszło. Postanowił mi w pewien sposób pomagać w zamian za nauczenie go kilku sztuczek. Od tamtej pory służy mi za wtyczkę w tym rejonie i to pewną, bo wiem, że mnie nie wyda. Nie była to jego mieścina, więc pewnie załatwiał jakieś sprawy dla kowala.
- Cześć, rudzielcu. Cóż u Ciebie słychać? Dawno się nie widzieliśmy.- spytałam.
- A nic ciekawego. Przywiozłem towar dla jednego gościa tu, kręcę się trochę... To na przełęczy to twoja robota?- Aż mu oczy zalśniły.
- Magik nie zdradza swoich tajemnic, a co?- przekrzywiłam lekko głowę.
- A nic. Ale uważaj, ponoć jakiś najemnik się tu kręci, a dowódca straży karawany raczej nie zawaha się sypnąć groszem byleby tylko dorwać złodzieja. To strasznie uparty człowiek pałający szczególną nienawiścią do złodziei, ojciec go zna.- rzekł rudzielec wzruszając ramionami.- Muszę lecieć, miałem wyjechać już pół godziny temu. Chyba się nie wytłumaczę.- zachichotał.- Bywaj i powodzenia, gryzoniu.- zasalutował mi lekko i ruszył raźnym krokiem w swoją stronę.
Najemnik? No, no, ciekawie się robi. Czas załatwić swoje sprawy i się zmywać. Niech sobie ten najemnik połazi chwilę w kółko. Wątpię, by zechciał za mną gnać na północny zachód, gdzie chcę się udać. Chociaż jeszcze za moją łepetynę jest nagroda... Eh, po co się przejmować? I tak wyjdzie jak zawsze, szczur się wywinie! Poszłam dalej nucąc cicho pod nosem, aż moje oczy natrafiły na obdrapany szyld przedstawiający koślawy stosie monet i diament. Zachęcająco nie wyglądało
- Zack, zostań tu na chwilę, jakby ktoś chciał podejść to go kopnij.- powiedziałam półgłosem do konia i weszłam do środka. Obskurne, małe, duszne pomieszczenie i jakiś sztywny starzec siedzący przy stoliku. Cóż...
- Witam, można?- spytałam, bo jegomość wyglądał trochę jakby był trupem.
- Można, można...- odparł skrzypiącym na równi z drzwiami, głosem. Sięgnęłam do torby i wydobyłam zeń pięć największych kamieni.
- Ile za to?- dziadek obejrzał każdy z osobna, po czym sięgnął pod stół i sypnął całkiem przyzwoitą ilość monet do sakiewki. Położył ją przede mną i spojrzał pytająco. Skinęłam głową zgarniając pieniądze i wyszłam. Heh, szybko, bez zbędnego gadania i dobrze. Przystanęłam unosząc brwi, gdy zobaczyłam leżącego obok mojego konia, nieprzytomnego mężczyznę. Ogier bardzo z siebie zadowolony podszedł do mnie rżąc cicho. No cóż... Było nie podchodzić, pomyślałam wzruszając ramionami. Ruszyłam dalej, na rynek zostawiając pechowca na ziemi, niech ma za swoje. A otóż kolejna ciekawa rzecz! Jakiś dzieciak w łachmanach chyłkiem zwinął ze straganu z pieczywem jakąś bułkę i zwiał. Eh, coraz więcej tych złodziei... Konkurencję mi jeszcze zaczną robić! Właściciel straganu cały czerwony na twarzy pomknął za chłopakiem mamrocząc coś pod nosem, prawdopodobnie wiązanki. Dureń, poleciał za tamtym zostawiając cały swój towar. Z ciekawości poszłam za nimi. Sprzedawca rozglądał się szukając małego bandyty. Kątem oka ułowiłam jakiś ruch w dziurze, w kierunku której zmierzał właśnie mężczyzna.-Kolego, kram Ci rozkradają!-Zawołałam go ze śmiechem w głosie. Spojrzał na mnie, poczerwieniał jeszcze bardziej i zaklął siarczyście biegnąc z powrotem.
- Widziałeś, Zack? Ta jego mina, hah!- zaśmiałam się. Chyba coś mi zaczyna odbijać. Najpierw rudzielcowi pomagałam, teraz temu małemu... Ale co tam, solidarność złodziejskiego bractwa zobowiązuje!
(Zefirze? Nathanielu?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz