Na koniec... raczej na początek

Każdy z nas jest pi­sarzem i na­pisze tyl­ko jed­na idealną książkę. Co dzień tworzy no­wy roz­dział. Bo­hater przeżywa wiele przygód, spo­tyka set­ki osób. Ak­cja toczy się od poczęcia po samą śmierć. Ty decydujesz co dzieje się w trakcie.
Pięć Królestw to grupowy blog opowiadający historie pięciu narodów żyjących na pięknych terenach kontynentu Amazji. Dołączając wcielasz się w średniowiecznego mieszkańca tego tajemniczego świata. Przygoda czeka na każdym kroku.
Aby dołączyć musisz:
1) przeczytać regulamin
2) wysłać formularz
3) wysłać pierwsze opowiadanie
4) wstawić baner 5K w dowolnym miejscu
Więcej w zakładce Formularz.

2 sierpnia 2015

Od Nathaniela

Otworzyłem oczy. Leżałem na gałęzi, ukryty wśród liści. W Aire. Przyjechałem tu w nocy, ukryty w jakimś wozie. Usiadłem i poczułem głód. Szybko zamrugałem oczami kilka razy, by lepiej widzieć i wstałem. Objąłem rękami chropowaty pień i zsunąłem się z drzewa. Po chwili stąpałem gołymi stopami po zimnej, brukowanej drodze. Nie zdążyła się jeszcze nagrzać.
Mimo wczesnej pory, mijałem wielu osób. W porównaniu do każdej z nich wyglądałem bardzo mizernie. Oni – schludnie ubrani, uczesani i zdrowi. Ja natomiast miałem poszarpane, brudne ubranie, rozczochrane włosy a do tego byłem wychudzony. Pewnie dlatego tak dziwnie na mnie patrzyli. O ile w ogóle mnie zauważali. Czułem się jak duch.
Większość osób zmierzała w stronę Tutaj wolałem faktycznie być duchem. Rozejrzałem się po stoiskach. Przy tym z jabłkami nikogo nie było. Ani klientów ani sprzedawcy. Już miałem tam pobiec, gdy uświadomiłem sobie, że to może być jakaś pułapka. Przecież byłem dla nich jak szkodnik. A szkodniki się tępi.
Dopiero teraz zauważyłem, że z lewej jest kolejny stragan. Z pieczywem. A sprzedawca akurat odszedł. Chyba po nowy towar. Zresztą, mało mnie do obchodziło, gdzie się wybiera. Ważne było to, że mam szanse na chleb. Na cały bochenek. Cieplutki i cały dla mnie. Znów się rozejrzałem. Wszyscy albo coś kupowali albo obsługiwali klientów. Bardzo ostrożnie odszedłem do straganu i złapałem niewielkie pieczywo. Schowałem do płaszcza i jakby nigdy nic odszedłem. Może dla kogoś wydawało się to łatwe. Wcale takie nie było. Szczególnie, gdy jest się tak głodnym.
Kiedy oddaliłem się spory kawałek od targowiska mogłem pobiec do jednej z kryjówek. Wybrałem najbliższą. Była to niewielka jamka za jakimś niezamieszkanym domem. Otaczały ją krzaki, co dodatkowo zwiększało bezpieczeństwo. Wczołgałem się do środka i usiadłem po turecku. Byłem pewien, że nikt mnie nie obserwuje i mogę spokojnie zjeść.
Coś szczekało. Vulfixy. Nie zaskoczyła mnie ich obecność, bo w mieście pałęta się ich całe mnóstwo. Wyjąłem z peleryny bochenek i ugryzłem chrupiącą skórkę. Rozkoszowałem się chwilę jej smakiem, gdy znów usłyszałem ujadanie. Tym razem dobiegało z bardzo bliska. Wychyliłem głowę z dziury i zobaczyłem Vulfixa. Wyraźnie chciał wejść do nory. Nie przeszkadzała mi jego obecność, więc przesunąłem się na koniec jamy, czyli o maksymalnie pół metra. Zwierzę wślizgnęło się do środka i położyło się. Zachowywało się tak ufnie, że aż położyłem przed nim kawałek chleba. Zjadło go i wróciło do poprzedniej pozycji.
Nagle usłyszałem kroki. Pomyślałem, że gdyby mnie zauważył i zaczął o coś pytam zachowam się w stu procentach wbrew mojemu charakterowi. Będę udawał, że jestem dzieckiem szlachcica i bawię się w coś z moim Vulfixem. Z takim planem czekałem, mając nadzieję, że kroki ucichną.

(Ktoś?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz