Na koniec... raczej na początek

Każdy z nas jest pi­sarzem i na­pisze tyl­ko jed­na idealną książkę. Co dzień tworzy no­wy roz­dział. Bo­hater przeżywa wiele przygód, spo­tyka set­ki osób. Ak­cja toczy się od poczęcia po samą śmierć. Ty decydujesz co dzieje się w trakcie.
Pięć Królestw to grupowy blog opowiadający historie pięciu narodów żyjących na pięknych terenach kontynentu Amazji. Dołączając wcielasz się w średniowiecznego mieszkańca tego tajemniczego świata. Przygoda czeka na każdym kroku.
Aby dołączyć musisz:
1) przeczytać regulamin
2) wysłać formularz
3) wysłać pierwsze opowiadanie
4) wstawić baner 5K w dowolnym miejscu
Więcej w zakładce Formularz.

2 sierpnia 2015

Od Ruth

W komnacie panowała kompletna cisza. Leżałam całkiem nieruchomo, wpatrując się w sufit nade mną. Ogrom tego miejsca, ilość wolnej przestrzeni, przytłaczało mnie nie po raz pierwszy. Olbrzymie łoże, ilość najmiększych poduszek w Królestwie, ciepła kołdra zdolna ogrzać więcej niż jedno ciało. Co noc to samo. Wszystkie te wygody pozostawiałam same sobie, one nigdy nie miały należeć do mnie. Całkowicie zadowalała mnie kanapa stojąca pod jedną ze ścian.
Do świtu było jeszcze daleko, bardzo daleko. Pomimo mojego zmęczenia nie mogłam nawet zmrużyć oka. To właśnie nocą bywało najgorzej. Kiedy nikt nie patrzył, na policzkach mogły zabłyszczeć pojedyncze łzy, skrzące się w niemrawym blasku księżyca. Nie starałam się ich nawet powstrzymywać. To nie miało sensu. Kryształowe krople ginęły gdzieś w burzy włosów, nie pozostawiając po sobie śladu. Było mi to jak najbardziej na rękę.
- Noir - szepnęłam w stronę ciemności. Głos okazał się być lekko zachrypnięty, odchrząknęłam więc, ponawiając próbę. - Noir, chodź tutaj.
Usłyszałam przeciągłe ziewnięcie. Pies przeciągnął się na ziemi, rozprostowując łapy. Raz czy dwa zamerdał nawet ogonem, wiedząc doskonale, co się szykuje. Sama uczyniłam bardzo podobnie, z wyjątkiem machania ogonem, co było potencjalnie niemożliwe. Kanapa nawet nie zatrzeszczała, kiedy się z niej podnosiłam. Zmierzałam w stronę garderoby. Wszystkie ubrania były uporządkowane, należałam do osób ponadprzeciętnie schludnych, toteż niedopuszczalnym byłoby zastać w środku nieporządek. Wiedząc czego szukałam, znalazłam to bez najmniejszego problemu. Przebrałam się pośpiesznie, przy wyborze zwracając większą uwagę na wygodę, niż wygląd. Z tyłu głowy zaplotłam sobie warkocz i biegiem ruszyłam po schodach w dół.
Powierzchnia odbijała nasze kroki, wytwarzając niegroźne echo. Nie było zdolne nikogo obudzić.
W drodze na zewnątrz zatrzymałam się w kuchni, dosłownie porywając dwa jabłka leżące na blacie. Zielony owoc, bez żadnej skazy, przetarłam chusteczką. Smakowało wybornie, najlepszy gatunek, jaki można było dostać w całej Aqua'ie, a może nawet i w całej Amazji. Nie zdziwiłby mnie takowy fakt. Co więcej, chyba właśnie tego się spodziewałam,
Wychodząc z niezwykle bezpiecznego zamku, poczułam na twarzy przyjemny chłód. Truchtem pokonałam odległość dzielącą mnie od stajni. Wewnątrz przywitało mnie ciche rżenie koni należących do straży i bogatszej szlachty. Niektóre rumaki, najwyraźniej zaskoczone moją obecnością, nadstawiały uszu, jakby spodziewały się ważnej informacji. Nic takiego nie otrzymały. Nie patrzyłam na żadnego z nich, kierując się prosto do boksu mojego ogiera.
- Witaj, Akcencie. - Otworzyłam drzwi, wyciągając w jego stronę dłoń. Zwierzę było przyzwyczajone do moich nocnych wizyt. Musnął moją skórę swoimi chrapami, tak jak miał to w zwyczaju. Podarowałam mu małą przekąskę i zabrałam się za czyszczenie ekwipunku. Dzisiaj czekała mnie obrada z pozostałymi Władcami, moja Królowa nie wypuściłaby mnie z Królestwa w rynsztunku przypominającym skórzane ścierwo.
Przysiadłam na beli siana, rozpinając części ogłowia. Pospinanie ich do kupy nie będzie dla mnie większym problemem, od pewnego czasu robiłam wszystko przy Akcencie. Zdążyłam się w to wprawić. Dokładnie czyściłam każdy element od nagłówka, poprzez nachrapnik, aż po wodze. Wędzidło również pozostawiało wiele do życzenia.
- Noir, widzisz to wiadro? - szturchnęłam wyżła w bok. Zaspany poczłapał niechętnie we wskazanym przeze mnie kierunku. Ja w tym czasie obmyłam ręce przy kranie, a kiedy pies dostarczył mi naczynie, nalałam do niego wody. Dokładnie wymyłam wędzidło, przenosząc wzrok na zakurzone siodło. Westchnęłam ciężko.
***
- Królewno - czyżby nocny majak? Na pewno, zignorowałam głos, nie chcąc dopuścić myśli, że może być ze mną coraz gorzej. - Panno Ruth! - ktoś delikatnie dotknął mojego ramienia. Natychmiast otworzyłam oczy, skupiając wzrok na sylwetce malującej się przede mną.
- Tak, Célio? - mrugnęłam kilka razy, by przywołać trzeźwe myślenie. Nie bardzo wiedziałam gdzie jestem, dlaczego i jak się tutaj znalazłam. Wystarczyło spojrzeć na moje ubrudzone dłonie, by rozwiać wszystkie wątpliwości.
- Jest już dziesiąta, mon cœur - uśmiechnęła się delikatnie, wyciągając rękę w moją stronę. Wyjęła z moich nieuczesanych włosów zagubione źdźbło, następnie pozbywając się go. - Zostałam poproszona, aby przyprowadzić cię na śniadanie - dodała pośpiesznie.
- W takim stanie nigdzie się nie wybieram - odparłam, chyba nazbyt oschle. - Poza tym, nie jestem głodna, dziękuję. Przeproś ode mnie Matkę.
Wcale nie było mi przykro, ale to już zupełnie inna sprawa. Obudzona, dokończyłam wcześniej zaczętą czynność. Po dwudziestu minutach siodło lśniło jak nowe. Przykryłam je, w obawie przed niechcianymi zabrudzeniami.
- Jeszcze ty - rzuciłam zaczepnie w stronę konia. Prychnął w odpowiedzi. Akcent nie miał żadnych problemów z kąpielami. Za to ja miałam sama ze sobą, czasem nachodziły mnie dziecinne pomysły, tak jak teraz.
- Gaston - zwróciłam się w stronę stajennego. Chłopak schylił się niemal do samej ziemi, pokazując swoją gotowość do działania. - Zawołaj proszę Abla, niech włoży rzeczy, do których nie jest nazbyt przywiązany.
- Tak jest, pani. - I tyle go widziałam. Po kolejnych dziesięciu minutach wrócił z moim pięcioletnim kuzynem. Uroczym blondynkiem o wspaniale zielonych oczach, odziedziczonych po matce, tak jak to było i w moim przypadku.
- Accent! - zawołał radośnie na widok mojego konia.
- Śniadanie zjedzone, hm? - zapytałam, tylko i wyłącznie w celu nawiązania jakiejkolwiek konwersacji. Pokiwał energicznie głową. - Gotowy na przejażdżkę?
- Oui! - zaklaskał w dłonie.
Gaston pomógł nam wsiąść na konia. Abel usadowił się przede mną, kurczowo zaciskając palce na grzywie gniadosza. Niemalże czułam jak trzęsie się z ekscytacji. Kojarzył mnie z naprawdę szybkich terenów, a nie kolejnych nudnych lekcji ujeżdżenia. Ja tylko pomagałam mu poćwiczyć dosiad.
Chyba.
Sam doskonale umiał kierować koniem. Po zaledwie jednym sygnale dostarczonym poprzez łydki, Akcent wyjechał z typową dla siebie gracją na błonia zamku. Dopiero przy linii drzew, gdzie już nikt nas nie widział, przeszliśmy do kłusa. Zarówno koń, jak i jego jeździec byli rozpierani przez energię niewiadomego pochodzenia. Dzisiaj wyjątkowo szybko zaczęliśmy galopować, skacząc przez wszystkie powalone konary. Nie były to bardzo wysokie przeszkody, nie byłam głupia, nie wybrałabym niebezpiecznej ścieżki.
- Kiedy wracacie do domu? - zapytałam, poprzez zawodzący wiatr.
- Już dzisiaj, Ruth - odpowiedział z niemalże namacalnym smutkiem w głosie. Nie miałam zamiaru go pocieszać. Jeśli już przyjadą, to za kolejne pięć lat, ewentualnie jeśli ktoś umrze. Nie przewidywałam narodzin, nie na tyle ważnych, by ściągnąć tu siostrę mojej Matki. Dawanie złudnej nadziei temu chłopcu byłoby zupełnie nie na miejscu.
***
Wycierałam twarz w jedwabiście miękki ręcznik. Po terenie z Ablem, a następnie dwugodzinnej kąpieli konia, brud dosłownie się do mnie przylepiał. Możliwość umycia się w letniej wodzie była niczym zbawienie, którego potrzebowałam. Czysta i pachnąca ubrałam szaty przygotowane przez moją Matkę. Wybrała te niebieskie, jakby ludzie na obradzie nie wiedzieli skąd jestem. Hm. Z drugiej strony, całkiem prawdopodobne. Wolałabym pozostać anonimowa. Marzenie ściętej głowy.
- Gotowa, mon cœur? - zapytała z typowym dla siebie entuzjazmem Célia. Wyszłam z łazienki, pokazując jej się w całej okazałości. Kobieta przyłożyła dłoń do otwartych ust. Czyżbym wyglądała aż tak źle? Nie dziwne, moje suknie nie przypominały tych szykownych, obszernych z milionem falbanek i innych udziwnień. Była prosta i elegancka.
- Wyglądasz przepięknie, Królewno - skłoniła się nisko. Wychodząc z pokoju zostawiła na szafce tacę z ciepłą czekoladą, ciasteczkami maślanymi i truskawkami. Zanim nie wzięłam gryza ciastka, nie wiedziałam nawet jak bardzo głodna jestem. Nieśpiesznie pochłonęłam wszystko co dostałam. Zegarek wskazywał za pięć piątą, skierowałam się więc w stronę drzwi, uprzednio upewniając się, że nie mam brudnej buzi. Byłoby to prawdziwe upokorzenie.
Droga do Sali była niezwykle przyjemna. Wręcz idealna, a my w przystępnym tempie ją pokonywaliśmy. Nie udawaliśmy par z torów wyścigowych, ani tych wiecznie przygnębionych kuców z rekreacji. Akcent mógł spokojnie wyciągnąć krok, nie męcząc się nadto. Powinnam podziwiać wspaniałe krajobrazy niezbyt górzystej Aqua'y. Ogromne równiny rozpościerały się hen przed nami, za nami, po prawej i po lewej stronie. Za to niziny upstrzone były niewielkimi, acz gęstymi lasami. Pomiędzy nimi najczęściej można było się natknąć na mokradła. Na szczęście wybrałam drogę, która nie wymagała od nas taplania się w błocie.
- Akcencie, zbliżamy się do celu - mruknęłam do rumaka. Przyłożyłam nieco mocniej łydki, powodując nieznaczne przyśpieszenie. Kiedy zamiast głuchego tętentu do moich uszu dotarł charakterystyczny dźwięk, zwolniłam. To podkowy gniadego ocierały się o kamieniste podłoże. Padł na nas cień, a bezkresne równiny zniknęły. Wjechaliśmy do jednego z najstarszych lasów. Drzewa rosły tu bardzo blisko siebie, ich pnie były mocne i stare. Natomiast ich korony tworzyły coś na kształt naturalnego dachu. Gałęzie wysoko w górze, łączyły się ze sobą, nie przepuszczając deszczu, gradu, śniegu. Nawet słońce napotykało opór. tylko w niektórych miejscach udawało mu się znaleźć lukę, a wdzierające się promienie strzeliście opadały w dół. Złote łuki rozświetlały okolicę dookoła, dodając miejscu ciepła.
Z tego jakże uroczego miejsca wdarliśmy się do jaskini. Akcent był bardzo wysokim koniem, oboje musieliśmy przyjąć pozycje "padnij", by oszczędzić sobie guzów. Dobrze mu szło, świetnie radził sobie w miejscach, gdzie więcej koni najprawdopodobniej umarłoby ze strachu. Ogier pozostawał czujny, ale to wszystko.
Gdy dotarliśmy do samego przedsionka, zsunęłam się z akcentowego grzbietu. Podrapałam go za uchem i poluzowałam nieco popręg. Następnie odetchnęłam trzy razy i pchnęłam dębowe drzwi, na których niegdyś wyryto znak Aqua'y. Pierwsze co zauważyłam, to nieobecność. Nieco mi ulżyło, bowiem bałam się, że mogłam się spóźnić.
- Júmen - mruknęłam w stronę zebranych tutaj osób.

(Towarzystwo?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz