Na koniec... raczej na początek

Każdy z nas jest pi­sarzem i na­pisze tyl­ko jed­na idealną książkę. Co dzień tworzy no­wy roz­dział. Bo­hater przeżywa wiele przygód, spo­tyka set­ki osób. Ak­cja toczy się od poczęcia po samą śmierć. Ty decydujesz co dzieje się w trakcie.
Pięć Królestw to grupowy blog opowiadający historie pięciu narodów żyjących na pięknych terenach kontynentu Amazji. Dołączając wcielasz się w średniowiecznego mieszkańca tego tajemniczego świata. Przygoda czeka na każdym kroku.
Aby dołączyć musisz:
1) przeczytać regulamin
2) wysłać formularz
3) wysłać pierwsze opowiadanie
4) wstawić baner 5K w dowolnym miejscu
Więcej w zakładce Formularz.

4 sierpnia 2015

Od Sabethy - CD Zefira

Część kamieni wymieniona, bandaż kupiony, trochę smakołyków dla Zacka, butelka dobrego, krasnoludzkiego miodu pitnego... Czyli wszystko załatwione, można ruszać. Tłum zgęstniał znacznie, trzeba było się rozpychać łokciami. Niechcący trąciłam jakiegoś mężczyznę zranionym ramieniem. Skrzywiłam się lekko i bąknęłam przeprosiny idąc dalej. Pomasowałam bolące miejsce mamrocząc cicho klątwy pod nosem. Byle się to szybko zagoiło. Choć teraz miałam wystarczająco dużo kasy żeby zrobić sobie krótki urlop, powiedzmy...dwa tygodnie? Może przejadę się do Królestwa Aqua'y, lubię tamtejszy klimat. Czas więc w drogę. Koń pomógł mi nieco przepchnąć się przez gęstniejący tłum używając zębów i parę razy kopyt. W pewnej chwili zacisnęłam palce na kościstym nadgarstku jakiegoś szczyla próbującego grzebać mi w torbie. No tak, zatłoczone miejsca to raj dla złodziei-amatorów.
- Spróbuj raz jeszcze, a Ci te łapki obetnę.-Syknęłam do niego z uśmiechem i odepchnęłam go. Eh, też tak zaczynałam... W końcu udało mi się wydostać z tego chaosu. Weszłam w zacienioną, boczną uliczkę. Wspięłam się na siodło, Zack wyrwał się do przodu cwałem, najwyraźniej też miał już dosyć tego miejsca. Zwolnił do kłusa, gdy oddaliliśmy się od miasteczka i wjechaliśmy między drzewa, a po chwili zatrzymał się przy strumyku żeby ugasić pragnienie. Ściągnęłam maskę zastępując ją zasłaniającą dolną połowę twarzy chustą. Prosty patent, a dobry i nie raz czy dwa pozwolił mi się wymknąć bezkarnie. Po kradzieży zazwyczaj szukano kobiety w masce i płaszczu, żeby ich oszukać wystarczyło czasem tylko zdjąć maskę i ów płaszcz. Zsiadłam z konia i wzięłam z torby bandaż. Zrzuciłam płaszcz i rozcięłam koszulę. Przemyłam ranę, chłodna woda przynosiła pewną ulgę. Zamieniłam opatrunek na bardziej porządny. Powinien trochę wytrzymać. Zerknęłam na maskę. A może by tak wykorzystać starą sztuczkę? Czemu nie... Przetarłam ową zakrwawionym kawałkiem płaszcza i cisnęłam na drzewo. Zaczepiła się o gałąź, pewnie na łeb komuś spadnie. Chciałabym zobaczyć wtedy jego minę, heh. Na miejscu zdobędę nową, cóż to za problem. Wprowadziłam ogiera w nurt strumyka i zatarłam za nami ślady. Jeśli ten najemnik okaże się bardziej uparty niż reszta, niech się trochę pomęczy. Przejechaliśmy spory kawałek coraz bardziej piaszczystym korytem teraz już małej rzeki. Zack zbyt zadowolony nie był, bo nie przepadał za wodą, ale wynagrodziłam mu to później soczystym jabłkiem.
- Szukaj sobie, panie najemnik.- zachichotałam pod nosem, gdy ruszyliśmy dalej już po twardym, w miarę suchym gruncie.- Przetrwa wszystko mały szczur, nie zatrzyma go już żaden mur! I ucieknie śmierci samej w tej grze przezeń granej...- nuciłam pod nosem kołysząc się w siodle lekko. Najlepiej śpiewanie mi nie szło, ale w pobliżu przecież nikogo nie było, komu to zawodzenie mogłoby przeszkadzać. No może oprócz mojego konia, który w końcu mi przerwał poirytowanym parsknięciem.
- No co?- mruknęłam z wyrzutem.-Każdy śpiewać może, jeden lepiej, drugi gorzej.- klepnęłam go w szyję. Odwrócił pysk patrząc na mnie, to spojrzenie wyraźnie mówiło, że ma ochotę mnie kopnąć i to mocno. Przewróciłam oczami.
- Dobra, dobra, już rozumiem.- zaśmiałam się. Pamiętałam, kiedy pierwszy raz spotkałam tego konia. W rezydencji bogacza już rozprzestrzeniał się pożar, goniła mnie straż. A on, wystraszony, kopniakiem wyrwał prawie drzwi od stajni. Pozwolił mi się dosiąść, a gdy uciekliśmy wystarczająco daleko od budynku i nieco się uspokoił-zrzucił mnie rżąc z oburzeniem. Może czasem był złośliwą gadziną... No...Nieco częściej niż 'czasem', ale był też i dobrym mym towarzyszem. Co mi się tak wzięło na wspominki? Otrząsnęłam się i zerknęłam na niebo. Ciemnoszare chmury wisiały nań nisko, zaraz pewnie zacznie lać. I dobrze, lubię deszcz. Zaciera ślady pomagając w ucieczkach. Chwilę później spadły pierwsze krople.

(Signore Zefirze?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz