Na koniec... raczej na początek

Każdy z nas jest pi­sarzem i na­pisze tyl­ko jed­na idealną książkę. Co dzień tworzy no­wy roz­dział. Bo­hater przeżywa wiele przygód, spo­tyka set­ki osób. Ak­cja toczy się od poczęcia po samą śmierć. Ty decydujesz co dzieje się w trakcie.
Pięć Królestw to grupowy blog opowiadający historie pięciu narodów żyjących na pięknych terenach kontynentu Amazji. Dołączając wcielasz się w średniowiecznego mieszkańca tego tajemniczego świata. Przygoda czeka na każdym kroku.
Aby dołączyć musisz:
1) przeczytać regulamin
2) wysłać formularz
3) wysłać pierwsze opowiadanie
4) wstawić baner 5K w dowolnym miejscu
Więcej w zakładce Formularz.

2 sierpnia 2015

Od Cedric

Las, przez który szłyśmy, zdawał się powoli przerzedzać, gdzieniegdzie widać było pieńki pozostałe po ściętych drzewach, na ścieżce widniały ślady kopyt oraz kół, ptaków na drzewach było coraz mniej - pierwsze oznaki cywilizacji. Teren się obniżał, góry ustępowały dolinie, do której niedługo miałyśmy wjechać na swoich walecznych wierzchowcach. Niestety sytuacja prosta nie była - Conor słabł, a siwa klacz Vivien zdawała się umierać z wycieńczenia.
- Vivien, przesiądź się na Conora, shire są silne i udźwigną dwie osoby. A jak tak patrzę na twoją Xel to mi się serce kraje - powiedziałam z delikatną nutką smutku w głosie. Blondynka siedząca na swojej klaczy kiwnęła głową. Ściągnęłam więc lejce, Conor zatrzymał się, nerwowo potrząsając głową, a Vivien wskoczyła na siadło, które było wystarczająco duże, by zmieścić dwie osoby. Xel natychmiast się ożywiła, nie czując ciężaru na grzbiecie.
- Ruszajmy - Vivien wskazała dłonią prostą ścieżkę. Droga ciągnęła się jeszcze daleko, co oznaczało, że pierwsze wioski zobaczymy dopiero pod wieczór.
Granica.
Oto przed nami stali dwaj mężczyźni na potężnych karych koniach. W dłoniach dzierżyli miecze, ale nie byli ubrani w zbroje, a w zwyczajne ubrania.
- Czego szukacie, skąd jesteście, jakie są wasze zamiary, drogie panie? - zapytał wyższy mężczyzna o bujnych czarnych włosach. Zdawał się być za młody jak na strażnika granic.
- My do królestwa Aire - odezwała się Vivien zza moich pleców.
- Skąd? - zapytał drugi mężczyzna, blondyn, nieco niższy od swojego towarzysza.
- Pochodzenie czy miejsce, z którego przyjeżdżamy? - spytała Vivien. Dzięki Bogu miała ochotę rozmawiać, bo ja też ochoty w sobie tego dnia nie wyczuwałam.
- Obojętne - odpowiedział blondyn. Spojrzałam przez ramię na Vivien pytającym wzrokiem. Kiwnęła głową.
- Armonii - powiedziałam, patrząc na strażników. Wiedziałam, ze jeśli wyjawię swoje pochodzenie, mężczyźni nie przepuszczą nas przez granicę. Fuego ma ostatnio napięte stosunki z Aire, mogliby pomyśleć, że jestem szpiegiem czy Bóg wie kim jeszcze.
- Witamy więc - zrobili nam miejsce, byśmy przejechały. Nacisnęłam łydkami boki Conora, ruszył natychmiast. Vivien pociągnęła Xel za nami.
Tak jak żeśmy przypuszczały, do pierwszej wioski zawitałyśmy, gdy słońce zaczęło chować się za horyzontem. Pomarańczowa łuna rzucana na dużą dolinę, w której wybudowano wieś, wyglądała niesamowicie. Nie potrafiłam się jednak cieszyć, bo wiedziałam, że rozstanie jest bliskie. I to bolało.
Zatrzymałam Conora przy pierwszej lepszej karczmie. Vivien zaskoczyła z jego grzbietu i zajęła się własnym koniem, ja natomiast przywiązałam Conora do koryta z wodą i zdjęłam z jego grzbietu siodło. Chwilę później siedziałam już przy stoliku o popijałam trunek o nieznanym mi pochodzeniu oraz nazwie. Specjalność kraju Aire. Ot co.
W czasie, gdy oczekiwałam na Vivien, przysiadało się do mnie wielu delikwentów, każdego spławiałam zbyt inteligentną dla nich rozmową.
"No jak na razie jestem rozczarowana" - pomyślałam, widząc jak kolejny mężczyzna przysiada się do stolika. Nic się nie zmieniło. Stwierdziłam, że wszyscy w pijalni muszą być na tym samym poziomie rozwoju.
Nagle poczułam dotyk na ramieniu. Zerknęłam za siebie nieco do góry. Przy moim krześle stała Vivien i dłonią nakazywała natrętowi odejście. Gdy ten odszedł, dziewczyna usiadła naprzeciwko mnie i oparła łokcie na blacie.
- Xel jest już w porządku. Conor też wydaje się w porządku - uśmiechnęła się. Widać było, że zależało jej na zdrowiu naszych koni.
- Świetnie. Muszę z tobą o czymś porozmawiać - zaczęłam, próbując hamować falę smutku oraz łez, które niewątpliwie napływały do moich oczu. - Musimy się rozstać.
Nastała chwila ciszy. Ani ja, ani Vivien nie miałyśmy siły jej przerwać.
Wsiadłam na konia i odjechałam od karczmy. Pożegnanie z Vivien dużo czasu nie zajęło i może na całe szczęście, bowiem nie chciałam pokazać, jak bardzo mnie boli zerwanie znajomości. A bolało.
Jechałam więc stępem przez jakąś łąkę. Nie obchodziło mnie w tamtym momencie, ci ziemia do kogoś należy czy też nie.
Zajechałam do dużego domu w środku lasu. Budynek był naprawdę potężny, dochodziły z niego różne dźwięki. Jeden ich rodzaj rozpoznałam od razu - strzały trafiające w tarcze.
Opłacało się wejść do środka. Była to bowiem kwatera jednej z dywizji wojska. Pokazałam swoje umiejętności. I znalazła się szansa, że zrobią ze mnie jeszcze lepszą łuczniczkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz