- Ha! Nie rozśmieszaj mnie! – powiedziałam z lekką wyższością. Jak wywnioskowałam z jego twarzy on także zaczynał się irytować moja osobą. I dobrze! Niech wie, że ze mną nie tak łatwo! Zobaczyła wyraźny grymas na jego twarzy. Chyba myślał, że mnie tym przestraszy.
- Nie próbuj mnie denerwować i sprawdzać mojej cierpliwości kochana… Zegar tyka i zaraz moja cierpliwość się skończy. –powiedział poważnie i ostro lecz znowu zobaczyłam w kącikach jego ust mały zarys śmiechu. Bawił się ze mną. Tak naprawdę bawiła go moja osoba. Jednak nie tylko jego, bo napawałam się jego irytacją zarazem. Trafiła kosa na kamień.
- Dlaczego myślisz, że ja mam akurat ten pierścień? – zapytałam z szerokim uśmiechem, po czym schowałam zwój miecz. Wyraźnie go zdziwiła moja reakcja, ale zaraz to solidnie ukrył. Przez chwilę się nie odzywał. Chyba zastanawiał się, co knuję czy coś w tym rodzaju. A niech sobie główkuje! Nagle zobaczyłam że moja klacz Sonia ukryła się w krzakach i czekała na moją komendę bardzo cierpliwie. Uśmiechnęłam się pod nosem. To była szansa, by uciec, ale z drugiej strony dobrze się bawiłam. Jednak czas było zakończyć zabawę, bo moja rana nie wyglądała za dobrze, a ból stawał się już nie do zniesienia. Postanowiłam znowu się odezwać:
- Zanim wymyślisz co masz powiedzieć lepiej się zastanów nad tym, kto ma na prawdę pierścień. A i jeszcze jedno! Pamiętaj, że to ty jesteś na moim terenie!
Mimo, iż byłam poważnie ranna użyłam swojej mocy… Żywiołu powietrza. Podniosłam mordercę za pomocą mojego żywiołu, po czym wyrzuciłam go daleko daleko. Pewnie się wkurzy jak diabli! Szkoda, że nie widział swojej miny! Ubaw po pachy! Mówiłam, że jestem na swoim terenie. Nagle syknęłam z bólu i upadłam na kolana trzymając się za lewy bark. Poczułam, jak z braku krwi serce mi przyspieszyło, żeby nadgonić straty w jej ubytku i żeby dotlenić wszystkie tkanki. Byłam bliska omdlenia. Musiałam jakoś się przebrać w normalne ubranie, schować te we krwi i je jakoś umyć i najważniejsze opatrzyć sobie ranę! Niech go szlak! Dorwę go za tę ranę! Chociaż i on jest poważnie ranny. Pewnie teraz lnie ze złości. Gdy wrócę do domu muszę się upewnić czy faktycznie nie przeoczyłam tego pierścienia. Tak dla pewności, bo raczej, bym nie przeoczyła błyskotki! Chyba, że było starannie ukryte… Przywołałam klacz, która posłusznie do mnie podeszła szybkim krokiem. Ledwie się na nią wspięłam i ruszyłam szybko do domu, by opatrzeń ranę. Plusem mieszkania w Tierra’rze było to, że przestępca może mieszkać na spokojnie obok innych sąsiadów, bo wszyscy mają gdzieś co robisz, z kim się zadajesz itp. Było to dla mnie wygodne, bo nie musiałam się ukrywać w lesie, w jakiś krzakach czy między drzewami lub też jaskiniach. Trzymałam mocno wodze konia, ale czułam, że powoli zacisk w mojej ręce słabnie. Z nieba nagle zaczął padać silny deszcz. Przyroda na szczęście była po mojej stronie i zacierała za mną starannie ślady. Podjechałam po cichu na tył domu i szybko weszłam do środka. Nawet nie oporządziłam konia tylko od razu poleciałam schować zakrwawione ubrania. Najtrudniejsze było dla mnie zdjęcie kamizelki, bo zahaczała o ranę. Gdy w końcu ją zdjęłam i zobaczyłam duży i głęboki ślad na ostrzu wiedziałam już, że sama jej nie opatrzę… Była zbyt poważna. Po za tym nawet gdybym chciała oczyścić i zeszyć ranę nie byłabym w stanie utrzymać nawet nic w rekach. Już nie mogę, a co dopiero mówić o precyzyjne opatrzenie rany. Musiałam pójść do jakiegoś lekarza więc ubrałam na siebie byle coś i zrobiłam dziurę w ubraniu tak żeby wyglądało to na napad. Wyszłam ledwie z domu i dosłownie doczołgałam się do medyka. Gdy weszłam drzwiami do niego przeraził się moim stanem. Szybko mnie podparł ręką i nic nie mówiąc zaczął oczyszczać ranę. O tyle dobrze, że nikt o nic nie pytał. To był kolejny plus mieszkania w tym królestwie. Gdy medyk opatrzył mi ranę przepisał na nią jakieś leki i kazał mi dużo odpoczywać. Ta! Ja i odpoczynek! To raczej nie możliwe… Wróciła do domu ledwie powłócząc nogami, po czym starannie wyprałam moje przebranie, oporządziłam konia i zabrałam się za przeglądanie złota, w którym niby miał być jakiś pierścień. Przeszukałam starannie dwa worki, lecz nic nie znalazłam. Trzeci tak samo. Gdy w końcu rzuciłam worek na podłogę nagle usłyszałam jakiś cichy brzęk. Zdziwiłam się tym, bo przecież nic już nie było w workach. Starannie przeszukałam worek i natrafiłam na dobrze ukrytą i zaszytą kieszeń. Wzięłam sztylet i prześciełam zaszycie i moim oczom ukazał się mały pierścień z brylantami po bokach, a na środku miał jakiś napis. Nie umiałam przeczytać, co on znaczył, bo nie był w języku mojego królestwa. Na język Aire’a też mi nie wyglądał. Bardziej język Armonii połączony z językiem z królestwa Fuego’a. Czyżby był to jakiś starożytny język? Aż oczy mi się zaświeciły z ekscytacji! No! To teraz morderca którego spotkałam będzie mnie szukał na sto procęt i nie będzie to raczej miłe spotkanie…
< Zefirze? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz