Na koniec... raczej na początek

Każdy z nas jest pi­sarzem i na­pisze tyl­ko jed­na idealną książkę. Co dzień tworzy no­wy roz­dział. Bo­hater przeżywa wiele przygód, spo­tyka set­ki osób. Ak­cja toczy się od poczęcia po samą śmierć. Ty decydujesz co dzieje się w trakcie.
Pięć Królestw to grupowy blog opowiadający historie pięciu narodów żyjących na pięknych terenach kontynentu Amazji. Dołączając wcielasz się w średniowiecznego mieszkańca tego tajemniczego świata. Przygoda czeka na każdym kroku.
Aby dołączyć musisz:
1) przeczytać regulamin
2) wysłać formularz
3) wysłać pierwsze opowiadanie
4) wstawić baner 5K w dowolnym miejscu
Więcej w zakładce Formularz.

29 sierpnia 2015

Od Zefira - CD. Margles

- Pobudka, przystojniaku! Wolę cię prać przytomnego!
Głos dochodził do mnie jak zza ściany. W głowie słabym echem odbijały się jeszcze słowa tej smarkuli, błagającej ze łzami w oczach o litość. Z trudem uniosłem powieki. Na początku nie zauważyłem nic, więc też nie wiedziałem z kim rozmawiam. Zachowałem milczenie, mrugając raz po raz. Czułem się jak na kacu.
Szybko się zorientowałem, że siedzę. Na domiar złego miałem związanie dłonie, ramiona i łydki do nóg krzesła, swoją drogą bardzo niewygodnego. Uniosłem głowę.
- Nareszcie! - coś trzasnęło mnie po twarzy zbyt mocno jak na zwykłe spoliczkowanie, zanim zdążyłem rozejrzeć się w sytuacji. Ktoś miał na rękach żelazne kastety. Wyplułem zbierającą się w ustach krew - Oprzytomniałeś?
Skądś znałem ten głos.
Znowu oberwałem. Tym razem lżej i gołą pięścią w drugi policzek. Wydałem z siebie zduszony jęk, włosy opadły mi na oczy.
- Nie sądziłem, że jeszcze kiedyś będę miał okazję z tobą porozmawiać, Lazare - rzekł ponownie, jednak nie padł cios. Ostrożnie uniosłem wzrok - Ile to minęło? Pięć lat, od kiedy zwiałeś z trupy z cennymi informacjami i głową Ferdynanda? Ile za nią dostałeś, co?
Uśmiechnąłem się. Za ten gest otrzymałem kolejny cios, tym razem w brew. Kastetem. Czerwona cieć zalała mi prawe oko.
Spróbowałem zebrać myśli. Ferdynand Garso. Szaman zakonu Syjonu.
Cholera.
Nie miałem pojęcia, jak mnie odnaleźli, ani dlaczego jestem tutaj akurat teraz. Potworny ból nie pozwalał mi skupić myśli na czymś głębszym, niż suche fakty. Musiałem wziąć się w garść.
- Wiem - kontynuował tamten - Wiem, dostałeś za niego i informacje półtora tysiąca piętników, ty cholerny morderco - Pewnie obławiałeś się po wsze czasy, co? Dziwne, że zakon cię nie dopadł wcześniej, prawda? Zdrajco?!
W napływie gniewu uderzył mnie w brzuch. Zgiąłbym się w pół, gdyby nie więzy.
- Hytrem - syknąłem przez krwawiące zęby. Uniosłem drżący, choć drwiący wzrok - Ja też się cieszę, że cię widzę.
Mój głos był słaby, zachrypnięty. Jakbym nosił olbrzymi ciężar. Ból jednak nakładał się na siebie, tworząc niebezpieczną mieszankę.
Opryszek splunął mi w twarz. Gówniarz.
- Wieczna ucieczka nie wypaliła, co? - powiedział już spokojniej - Zmienianie imion jak kochanek chroniło cię dosyć skutecznie, Zefirze. Ścigaliśmy cię bardzo długo, ale wciąż bez skutku. Zawsze byłeś o kilka kroków przed nami. Ba! Kilka mil!
- Schlebiasz mi - powiedziałem arogancko.
Złamał mnie za krtań, patrząc wściekle w oczy. Nie mogłem złapać tchu, jednak pozostałem nieugięty. On chciał mnie zabić. Jednak coś go powstrzymywało. Czyżby Juria?
Juria był nowym szamanem zakonu, ponoć jeszcze gorszym od swojego martwego poprzednika. Razem z Ferdynandem byli na pozór dobrymi przyjaciółmi, choć tylko nieliczni widzieli prawdę. Nie zdziwiłem się, że wysłał Puczerów w pościg za mną zaraz po tym, jak opuściłem miasto, w którym się zakwaterowali. Nigdy nie wróciłem do Izz.
Padł kolejny cios. Zaraz po nim kolejny i kolejny. Był na mnie wściekły. Wszystkie wymierzone były w twarz. Gorąca krew zalała moją skórę, ciekła z ust i nosa. Straciłem jeden ząb. Cholera by go.
Potem mnie zostawił. Wyszedł, zostawiając w pełnej ciemności samego z własnymi myślami. Nareszcie.
Otrząsnąłem się z bólu, zignorowałem krew krzepnącą na twarzy.
Pomieszczenie było małe, oświetlone jedynie jedną wypalającą się powoli świecą postawionej na kamiennej posadzce przy mosiężnych drzwiach z drewna, oprawianej żelazem. Chłód przynosił ulgę ranom i opuchnięciom na twarzy, jednak wskazywał na to, że byłem z dala od letniego powietrza. Ściany z kamiennych bloczków i brak okien. Definitywnie byłem pod ziemią, w jednej z cel, może jakiegoś zamczyska. Syjon załatwił sobie zamek? Ciekawe.
Zanim świeca wypaliła się do końca, do mojej celi przybyli kolejni goście. Było ich dwoje i mieli swoją pochodnię, przez co mogłem im się przyjrzeć. Hytrem, nadal tak samo czerwony jak kilka godzin wcześniej i jakiś wysoki barczysty chłop z czarnymi, ulizanymi potem i łojem włosami do tyłu oraz jednym ślepym okiem, którego nie kojarzyłem.
- Szaman cię oczekuje - odezwał się grubym basem półślepy.

***

Wlekli mnie za łańcuchy. Nie próbowałem się nawet wyrwać, żelazna obroża na mojej szyi ukręciłaby mi kark, gdyby dryblas przede mną szarpnął zbyt mocno. Miał wielką siłę, nie wątpiłem w to, przez co wolałem nie ryzykować.
Hytrem szedł za mną, pilnując, abym niczego nie próbował. Nie ufał mi ani trochę. Za to półślepy czuł się bardzo swobodnie.
- Zapłacisz za wszystko - syknął - Za zdradę zakonu, za oszustwa, za śmierć Ferdynanda, za Hirię, za odwlekanie swojego przeznaczenia, za...
- Zamknij się, Hytrem - syknąłem słabym, chrapliwym głosem - Na twój głos chce mi się rzygać.
- Jeszcze się go nasłuchasz, sukinsynu - widząc mnie w łańcuchach zdawał się być o wiele bardziej pewny siebie - Będziesz zdychał powoli, agonia będzie trwała nieskończoność, aż w końcu nie będziesz w stanie stwierdzić, czy jesteś martwy, czy nadal żywy.
- Śmiałe słowa, jak na Królika - mruknąłem - Gdyż nadal nie wybiłeś się ponad tą rangę, czyż nie?
Nie usłyszałem jego odpowiedzi przez dłuższy czas.
W Syjonie panowało kilka rang. Króliki były młodzikami i nie posiadały praktycznie prawa głosu. Najczęściej byli to członkowie mający po 12-18 lat. Potem większość z nich awansowała na Łownych, czyli tych, którzy mają poważniejsze misje wywiadowcze i mają prawo wypowiedzieć się na temat podejmowanych decyzji, chociaż nie mogli ich kwestionować.
Wyszliśmy ciasnymi schodami w górę, wychodząc przez mroczny łuk kamienny na główny korytarz jakiejś rezydencji. Powiedli mnie przez system korytarzy aż do salonu, gdzie znajdowało się wielu członków zakonu - Króliki trzymały się razem, Łowni i Wyrgi zajmowali miejsca w krużganku, a szaman siedział wygodnie w wysokim fotelu obijanym aksamitną czerwienią. Obrzucił mnie pełnym pogardy spojrzeniem. Odpowiedziałbym tym samym, gdyby w tej chwili nie rzucono mnie na kolana. Rany z ostatnich dni odezwały się nowym bólem.
Juria ubrany był w biało-czerwoną szatę składającej się z wielu szarf opadających kaskadą na oparcia fotela i na podłogę. Na piersi miał wyhaftowany czerwony krzyż.
Sala milczała, choć wcześniej wyraźnie usłyszałem ożywioną rozmowę.
- Margles - odezwał się Juria - Zacznijmy od początku.
Spojrzałem w bok, chcąc zobaczyć, kim była jego rozmówczyni. Gdy ją ujrzałem, miałem ochotę poderżnąć sobie gardło. Jak mogłem popełnić tak głupi?
Milczała. Była śmiertelnie przestraszona, choć nie była związana. Siedziała w wygodnym biesiadnym krześle, wpatrując się we mnie wielkimi jak spodki oczami. Była szantażowana, prawdopodobnie mną i moim zdrowiem.
Nieczysta gra, co?
Szaman uniósł pomarszczoną dłoń w górę. Z jego dłoni wystrzeliły dwa świetliste, jakby stworzone z zielonego dymu węże, które popłynęły z gracją wstęg w jej kierunku. Otoczyły jej szyję niczym szale z sykiem podobnym rozgrzanemu żelazu zatopionym w zimnej wodzie. Zadrżała, jęknęła, gdy poczuła ich esencję na skórze... Cielesne zaklęcia przybierające postać zwierząt. Słyszałem o takich, choć nie chciałem wierzyć. Teraz jednak nie miało to znaczenia.
- Musisz tego chcieć z całego serca - rzekł szaman - Musisz pragnąć tego całą siłą woli.
- A co... - jęknęła - ...jeżeli mi się nie uda? Nie pragnę tego, co wy.
To było stwierdzenie czysto moralne i prawdziwe. Nadal gubiłem się w swoich myślach.
Szaman zmierzył ją wzrokiem. Wskazał na mnie palcem.
- Kim on jest dla ciebie?
- Nie wiem, nie znam go - powiedziała, niepewnie na mnie spoglądając.
- Ona niczego ci nie powie - powiedziałem - Jeszcze niedawno chciałem poderżnąć jej gardło.
- Och, Zefirze, to naprawdę nie zależy od ciebie, jeśli tak myślisz. Proszę ją jedynie o drobną przysługę, a ty wydajesz się być problemem. Z resztą - kiwnął palcem - zawsze nim byłeś.
I z tego akurat byłem dumny.
- Margles, moja droga - odezwał się tonem starego zboczeńca - Zażycz sobie, aby Lis oddał coś, co nie należy do niego.
Zapadła cisza. Okrągłe oczy dziewczyny wlepiały się prosto we mnie, a ja starałem się ją rozszyfrować. Co to była za zabawa? Czy miała cokolwiek wspólnego z wydarzeniami minionej nocy?
- Margles? - szaman poprosił raz jeszcze. Węże przemieściły się nad moją głowę, wlepiając we mnie swoje martwe, jadowite spojrzenie.
Dziewczyna wzięła głęboki wdech i rzekła:
- Niech Lis odda coś, co nie należy do niego.
Juria zamrugał. Chyba nie był zadowolony.
- Źle - przeszył mnie lodowatym spojrzeniem, a węże pomknęły ku mnie, wpijając się w moje oczy i... Znikając. Czułem w kąciku mrowienie, powieki mi pulsowały. Przes chwilę myślałem, że to iluzja, gdy nagle... Głowa eksplodowała mi bólem i wizjami z przeszłości. Krew, brud, slumsy, pot, dziwki, noże, strach, głód, nienawiść... Wszystko na raz.
Po sali rozniósł się mój krzyk. Zgiąłem się w pół.
- Spróbujmy jeszcze raz... - rzekł szaman.

(Margles?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz