- Margles Mons? - zapytał twardym głosem. Spojrzałam na niego, zza zasłony łez. Nie odpowiedziałam. Kim był? Czego chciał? Spoglądał to na mnie, to na leżącego, u mych stup człowieka. Ale w jego spojrzeniu wyraźnie malował się spokój... Jakby o wszystkim wiedział! To już nie były żarty. Miałam ochotę powiedzieć mu by sobie poszedł, zostawił mnie samą z moją beznadziejnością, ale brakło mi odwagi. Ciągle mi jej brakowało. Byłam tchórzem. Co jeszcze mogło czekać takiego tchórza? Czy już niewystarczająco oberwałam? Do cholery, gdybym tamtego dnia, nie wyszła później z pracy... Może byłabym uboższa o parę miedziaków, ale nie wplątałabym się w to wszystko! Życie to jeden wielki splot przypadków. Nic nie możemy na to poradzić.
- Proszę wyjść - rzekłam słabym głosem. Nikt mnie jednak nie słuchał. Do mieszkania weszło więcej zakapturzonych mężczyzn. jednym silnym ruchem odciągnęli mnie od nadal nieprzytomnego mężczyzny i wynieśli na świeże powietrze. Mówili coś w jakimś starym, nieznanym mi języku. Nic nie rozumiałam. Zakneblowali mnie. Albo nie chcieli bym krzyczała, albo... wolałam nawet nie myśleć o drugim wariancie. Jeśli wiedzieli... Mojego niedoszłego mordercę przerzucili przez konia. Czy ich znał? Do czego byliśmy im potrzebni? Coraz więcej pytań i żadnych odpowiedzi.
***
Dojechaliśmy do jakieś rudery. Była na prawdę obskurna. Takie miejsca kojarzyły mi się tylko z jednym. Byłam spanikowana. W środku, panował zupełny mrok. Nie widziałam ich twarzy. Nagle ktoś zaczął mówić w moim języku.
- Margles Mons... urodzona 1 grudnia... krew z krwi... kość z kości... - starałam się słuchać, lecz ich słowa mieszały mi się w głowie. Nadal nic nie rozumiałam.
- Wiemy kim jesteś. Wiemy, co potrafisz robić. Wiemy wszystko. Jeśli wyświadczysz nam małą przysługę to ciebie i twojego koleżkę puścimy wolno, jeśli nie... koleżka ucierpi. Bardzo. I twoje magiczne słówka już mu nie pomogą - zaśmiał się. A jego śmiech wędrował po całym pomieszczeniu, zakradając się nawet do uszu, nic nie wiedzącej myszy. Zrobiło mi się niedobrze. Stałam przed dylematem: zdradzić samą siebie i pomóc tym.. tym ludziom, lub skazać na śmierć człowieka, którego znałam od kilku dni. Był niewinny. Ale pragnął mojej śmierci. Miałam szansę na zemstę. Pewnie ktoś normalny na moim miejscu, bez wahania by się zgodził, ale ja... Cóż, ja nie byłam normalna.
<Czy Zefir obudzi się na czas? :p>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz