W tym takcie dotarliśmy aż na rynek, gdzie stanęłam przy innych kramach, ustawiając jak najpiękniej swe towary. Ludzie jednak tylko przechodzili koło mnie obojętnie, nawet gdy schowałam się pod kapturem a kucyk ciągnął przechodniów za rękaw do stoiska. Bali się mnie, nic dziwnego. Zresztą, sama też się ich bałam, obgryzłam wszystkie paznokcie do krwi przez ten czas. Patrzyli na mnie tak nienawistnie jakbym coś im zrobiła. Fakt, psułam swoją osobą wizerunek Aire'a. Nie byłam otwarta, lekkoduszna, wesoła, o piękności nie wspominając. Odstąpiłam kilka kroków dalej, by móc w spokoju obserwować mieszkańców. W oddali byli jak mrówki, ci bliżej mieli już określone kształty, a do niektórych miałam tylko dwa kroki. W dali zobaczyłam mój dom rodzinny i nagle drgnęłam do rynny jakiegoś baru, przytulając się do niej. Przypomniała mi się matka wisząca na szubienicy, na tym właśnie placu. Skazana za okrucieństwo na rodzinie, za okrucieństwo na mnie. Dotknęłam blizn na swojej twarzy, odsłoniłam swoje prawe ramię by zobaczyć inne, mniej rozpamiętywane draśnięcia. Miałam je na całym ciele, jednak te na twarzy sprawiały ból mentalny, czyli najgorszy z możliwych. Wbiłam sobie nagle paznokieć w skórę przedramienia i zaczęłam nim drążyć w skórze, aż ubłagana stróżka krwi zaczęła skapywać na ziemię. Nie wiedziałam czemu, lecz śmiałam się. Śmieszyły mnie te drobne, bordowe krople tak bardzo zależne od mojego ramienia. Mogłabym wziąć babkę lancetowatą i się opatrzyć, mogłabym uszyć z lnu bandaż, mogłabym przygryźć ranę by nie została zainfekowana. Właśnie, mogłabym, lecz tego nie zrobiłam. Nie chciałam zachowywać się jak normalny i przewidywalny człowiek. Dlatego śmiałam się teraz do rozpuku, czując ból w ręce. Ludzie patrzyli się na mnie dziwnie, zasłaniali oczy dzieciom, uciekali. A ja bawiłam się ich strachem, czułam się dobrze w towarzystwie Odrazy. Odraza była we mnie, właściwie to ją lubiłam. Czasami wydawało mi się, że do mnie przemawia, jednak o wiele częściej mną po prostu sterowała, jak w tym momencie. Nagle poczułam coś lepkiego w miejscu bólu i pomachałam głową, krzycząc na uczucie dotyku. Okazało się że mój kochany Leriks chciał zlizać mi krew z ręki, a ja go uderzyłam w odruchu. Padłam przed kucem na kolana, całując mu kopyta w przestrachu.
- Wybacz mi, proszę, wybacz, kochany!- szlochałam dopóki mój towarzysz nie zaczął skubać mi włosów na znak przebaczenia. Otarłam łzy, patrząc na ranę. Zapewne już mnóstwo bakterii się w niej namnożyło, ale i tak wzięłam odpowiednie zioła ze straganu i ją opatrzyłam, trzymając mocno. Co ja właściwie robiłam? Nie miałam siły na myślenie o mojej wątpliwej normalności, ponieważ Leriks próbował podnieść mnie do góry. I nagle usłyszałam trąbki dudniące z wejścia do placu. Wszyscy odwrócili się w tamtym kierunku, a ja szybko wskoczyłam za najbliższy budynek, drżąc na ciele. Takie trąby oznaczają tylko jedno: tłumy. Źle się czułam wśród ludzi, jednak mój towarzysz pociągnął mnie za szarą suknię w kierunku zbiorowiska. Od szybkiego tępa spadł mi kaptur z głowy, przez co wszyscy widzieli moją twarz bez cienia. A wtedy go zobaczyłam: traktowany jak zwykły obywatel, przechadzał się wśród straganów. Nasz książę we własnej osobie, no proszę jakie atrakcje czasem czekają na nas w Mieście. Schowałam się za moim stosikiem, starając się nie śledzić go wzrokiem, jednak w końcu nie mogłam wytrzymać i spojrzałam na sam czubek jego głowy, na której nosił koronę. Mniejszą niż ta królewska, ale zawsze był to symbol władzy. Przygryzłam wargi, nagle kojarząc fakty. Mój ojciec był urzędnikiem, królewskim urzędnikiem. Przez byłego króla stracił pracę, został wydalony. Nie mieliśmy pieniędzy, mama wróciła do zawodu. Tata się zezłościł, a ja musiałam przejąć jej obowiązki. Obrazy te przesuwały się w moich oczach zabójczo szybko, raniąc moje ciało na wskroś. Znów czułam to całe poniżenie, ten ból bycia zwykłą ladacznicą. Pokładłam się na placu wrzeszcząc z bólu, przeżywając wszystko od nowo. Zaczęłam pełzać w krzyku, czułam jak łzy lecą po moich policzkach lecz nie mogłam ich powstrzymać. Widziałam, że zbliżam się do księcia. Chciałam to powstrzymać, jakkolwiek jednak bym się starała, kończyny mnie nie słuchały. Błagałam o litość, kuląc się pod jego stopami. Przyklękłam w pozycji przypominającej żółwia i po prostu płakałam.
- Ja już nie chcę żyć! Chcę do domu! Przepraszam!- krzyczałam, łącząc dłonie w jedną pięść. Czułam zmęczenie, strach, ale i wstyd. Wiedziałam, że zachowuję się skandalicznie, jednak wspomnienia bolały. Bolały za bardzo bym mogła je powstrzymać, uciec daleko. Zaraz zabiorą mnie straże, zaraz zgniję w lochu. Zaraz powieszą mnie na szubienicy jak matkę, tylko że za zagrażanie życiu księcia. Chociaż właściwie, mogłam tam wisieć. Niech ptaki wyżrą moje martwe truchło, niech będę przestrogą dla przechodniów. Niech wszyscy na mnie patrzą jako symbol złego człowieka. A ja będę szczęśliwa, smażąc się w Piekle. Tam przynajmniej nie ma wspomnień.
<Aron? A to dopiero początek teatru...>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz