Na koniec... raczej na początek

Każdy z nas jest pi­sarzem i na­pisze tyl­ko jed­na idealną książkę. Co dzień tworzy no­wy roz­dział. Bo­hater przeżywa wiele przygód, spo­tyka set­ki osób. Ak­cja toczy się od poczęcia po samą śmierć. Ty decydujesz co dzieje się w trakcie.
Pięć Królestw to grupowy blog opowiadający historie pięciu narodów żyjących na pięknych terenach kontynentu Amazji. Dołączając wcielasz się w średniowiecznego mieszkańca tego tajemniczego świata. Przygoda czeka na każdym kroku.
Aby dołączyć musisz:
1) przeczytać regulamin
2) wysłać formularz
3) wysłać pierwsze opowiadanie
4) wstawić baner 5K w dowolnym miejscu
Więcej w zakładce Formularz.

13 sierpnia 2015

Od Zefira - CD. Sabethy

Cichy szum strumienia zagłuszał moje myśli, pomimo delikatności swojego dźwięku. Mętnie spoglądałem na wschód, gdzie zmierzała woda strumienia. Skrzywiłem się. Równie dobrze mogła wyruszyć na zachód, w głąb Aire, jednak wątpiłem, aby chciała skierować się właśnie tam, gdzie były dzikie bezdroża, a skalny grunt niepewny. Góry były zdradliwą częścią Amazji. Jednak nie trudno było tu o kryjówkę. Po drugiej stronie strumienia nie wykryłem żadnych śladów. Drzew i krzewów było tutaj mnóstwo, toteż sądziłem, że spotkam tu przynajmniej złamaną gałąź, czy przewrócony wilgotną częścią na wierzch. Zawsze to stanowiło jakąś wskazówkę. Woda jednak zacierała wszystko.
Nakrapiany zad został zauważony przez zrzędliwego starca, mieszkającego na obrzeżu miasta i ten wskazał mi drogę. Szybko natknąłem się na świeże ślady przeprawy konia z jeźdźcem na grzbiecie, dzięki błocie i połamanym gałęziom leśnej ścieżki. Starała się zatrzeć ślady, co zajęło jej sporo czasu. Ze ścieżki zeszła w kierunku strumienia jakieś pół mili od miasta. Mając nadzieję na ukrycie się w gąszczu, uciekła przez las. Niegłupi pomysł. Tak natknąłem się na brzeg.
Spojrzałem w górę. Powietrze było ciężkie, a pod sklepieniem nieba zbierały się szare chmury, zwiastujące deszcz. Nie było sensu szukać. Domyślałem się, gdzie kobieta mogła się wybrać. Musiałaby być duchem, gdyby tak po prostu zniknęła. Plotki się rozchodzą. Sabetha Muridea, wbrew wszystkiemu, była nawet sławna. Plotki zawsze się rozchodzą.

***

Kapitan Joel nawet nie wyraził zainteresowania moją osobą, gdy spotkaliśmy się w gospodzie "Pod Szklanym Okiem". Nazwa wyszukana, wielce jednak nie przypadła mi do gustu. Nikt w okolicy nie wiedział, z jakiej racji nadano tawernie taką, a nie inną nazwę. Ja też nie, choć zbytnio mnie to nie ciekawiło. Istniał tu niewielki burdel, dostępny na wyższej kondygnacji budynku. Słyszałem, iż dziewczęta sprowadzane tu były nawet z Armonii, jak opowiadali tu niektórzy stali bywalcy. Miejsce publiczne wydawało mi się idealnym miejscem do szukania informacji.
Niemal natychmiast przyległa do mojego ramienia wcale urocza dziewuszka, zatrzepotała rzęsami, oparła dłonie na moich ramionach, szukając miejsca, gdzie materiał był najcieńszy. Nie mogła mieć więcej niż 17 lat. Kontakt fizyczny zawsze robił większe wrażenie niż samo patrzenie. Chciała w ten sposób pokazać, co może mi zafundować, jaką rozkosz jest w stanie mi zagwarantować. Obdarzyłem ją szorstkim uśmiechem. Nie po to tu przybyłem.
Do burdelu wparował młody człowiek, trzymany przez dwójkę żołnierzy głową niemal dotykając ziemi. To musiała być niezwykle niewygodna pozycja do marszu. Prawie mu współczułem.
Uniosłem głowę.
- To on?
Jeden z wojskowych, wyższy od towarzysza, spojrzał na mnie z pewną drwiną. Był wyższy także ode mnie i poczuł nade mną przewagę. Nie zamierzałem mu pokazywać, jak bardzo się myli. Moje noże nie były spragnione krwi. Nigdy.
Chłopak był młody, może w wieku arystokraty, którego jeszcze rano ograłem z forsy. Przez chwilę zastanowiłem się, po co ja to w ogóle robię. Pieniądze z tego wystarczyłyby mi na jakiś czas, z resztą, w innych miejscówkach znajdzie się zupełnie inna robota, niż moja. Za nic sobie miałem groźby kapitana. Mogłem uciec. Zanim ktokolwiek zorientowałby się, iż Daniel jest Alexem, Zefir dawno paradowałby sobie na bezpańskich ziemiach.
Może to gryzące sumienie, może to, że dziewczyna przemknęła mi pod nosem. Siatka szpiegów i informatorów ciągnęła się przez najdłuższe trasy. Wiedziałem, że prędzej, czy później ją znajdę. Może i nawet zabiję. Jednak nie mogłem pozwolić jej uciec. To by było wbrew moim zasadom moralnym. Sumienie wciąż kłóciło się z rozsądkiem.
- To jego ostatni raz widziano z tą przestępczynią, Alexie - odparł ten, który wcześniej spojrzał na mnie z takim brakiem szacunku. Ściągnąłem kaptur z głowy - Nie chce gadać, twierdzi, że jej nie zna.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Milczący świadek mógł zostać zmuszony do mowy dzięki wielu metodom. Ja jednak znałem kilka z nich, a jednak nawet sprawiała mi nie lada przyjemność.
Skniąłem na nich.
- Zanieście go za budynek. Dopilnujcie, aby nikt nam nie przeszkadzał.
Bynajmniej nie chodziło tu o przyjazną pogawędkę. Wątpiłem, aby od razu wyśpiewał wszystko, co mógł wiedzieć o tej kobiecie. Był lekko poturbowany i jednak w jego oczach tylko ledwie czaił się lęk. Niewprawny pomyślałby, że jest z niego twardy chłop. Nie wątpiłem w to, że nie wyjawi tych informacji od razu, jednak wyciągnę to od niego szybciej niżby ktokolwiek się tego spodziewał. Zajrzałem za swoją pazuchę, sprawdzając, czy wszystko jest na swoim miejscu. Strzałka przywleczona do paska maczana była w jadzie chitrynogi czarnej, wyjątkowo złośliwego owada z południowych terenów Tierra'y, który uprzykrzał życie tamtejszej ludności w każdy upalny okres. Zdobycie go nie było łatwe, zwłaszcza, że trudno złapać owada o czarnym, chitynowym pancerzu nie większym niż paznokieć kciuka. Przy tak małych ilościach, maleńka fiolka śmiercionośnej posoki była na wagę złota.
Strzałek miałem cztery. Jedna z nich przeznaczona była dla rudzielca.
Tylnym wyjściem dla służby przeniosłem się w mroczne miejsce, cuchnące potem, alkoholem i ludzkimi odpadkami. Dach szczelnie odcinał dopływ światła, a ściana budynku obok była odległości może trzech metrów, tworząc ślepą uliczkę, która jednym końcem oddzielona była murem miasta, a drugą skręcała w lewo, aby tam wybiec na ulicę. Pod murem była krata prowadząca do ścieków. Zauważyłem, że jedna sztacheta została wyrwana, a druga obok wygięta tak, aby powstała spora dziura, w którą zmieściłoby się niewielkie dziecko.
- Nic nie zrobiłem - bronił się chłopak, jedna nawet nie mrugnąłem. Spojrzałem w górę. Nikt się nie kręcił na murach, tak jak się przypuszczałem. Aire nie śmiało się nawet spodziewać ataku ze strony Wspólnych Ziem, przez co fortyfikacje były w opłakanym stanie, a na blankach zjawiał się tylko jeden strażnik i to raz na godzinę. Znużony i nie baczący na niebezpieczeństwo. Czyli idealny.
Strażnicy cisnęli chłopakiem o bruk. Ten jęknął, jednak szybko uniósł głowę, bacząc na nas bystrym wzrokiem. Po jego podrapanej twarzy spływał pot.
- Czego chcecie? Niczego wam nie jestem winien! - niemal wypluł te słowa, głównie skierowane do dwóch mięśniaków, z których jeden odchodził za drzwi, a drugi osłaniał wyjście na uliczkę. Idealnie. Nikt nie ma prawa mi teraz przeszkodzić.
Podszedłem do niego, zaczynając powoli swoje przedstawienie, do którego scenariusz wymyślałem sobie na poczekaniu.
- Słyszałeś, że ludzie wypierający się winy czynią tak, gdyż mają coś na sumieniu? - zagadnąłem. Włożyłem dłoń pod połę płaszcza.
Nie odpowiedział. Zauważyłem, jak przełyka nerwowo ślinę, choć zdawało mi się, że nie ma czego połykać. Ludzie winni zawsze tak robili. Strach wypełniał ich po brzegi, a starając się to ukryć odkrywali swoje sekrety. Jak na ironię.
Jednym płynnym ruchem zwolniłem strzałkę z paska na piersi i rzuciłem w jego klatkę piersiową. Trafiłem nieco ponad sercem. Syknął. Korzystając z faktu iż nie miał związanych rąk, wyrwał spbie igłę z ciała. Nie był jednak świadomy, iż to mu nie pomoże. Maleńka ilość trucizny zaczęła już działać, pobudzając delikatnie układ nerwowy.
- Nic nie zrobiłem! - powiedział jeszcze raz, tym razem z lekką nutą paniki. Starał się tego nie okazywać, co nieudolnie mu szło, choć dość dobrze, abym stwierdził, iż ma mi wiele do powiedzenia.
- Och, czyżby? - uniosłem brew, spoglądając lekceważąco - Wytłumacz mi więc, dlaczego co czwarty mieszkaniec tego zasranego miasta mówi o twojej rozmowie z Sabethą Muridae?
Nie drgnął. Zapewne wiedział, że tu o nią chodzi i powstrzymał odruch, który mógł go zdradzić.
- Sabetha..? Ta przestępczyni? Dlaczego twierdzisz, że to ja z nią rozmawiałem? Jest gdzieś w okolicy? - zapytał.
Mam go.
- Nie ja twierdzę, synu, tylko ludzie - wyszczerzyłem zawistkie zęby - A wiesz, jak ludzie umieją wszystko ubarwnić. Plotka przechodzi z ust do ust, ubarniana w coraz to nowy szczegół. Bardzo szybko. Wystarczyło kilka godzin, aby do moich uszu dotarła wieść, że byłeś wspólnikiem w kradzieży, jaka miała tu miejsce zeszłej nocy... - nagle udałem zamyślenie, przymknąłem powieki, a z mojego gardła dobiegł mrukliwy odgłos - Zaraz, zaraz... Twierdziłeś przecież, że nie znasz tej kobiety, czyż nie?
Spojrzeniem domagałem się wyjaśnień, jednak ujrzałem zakłopotanie na jego twarzy i lekką panikę. No dalej, dalej, szukaj wymówki, choć ona i tak ci nie pomoże.
Zmienił taktykę, mrugnął kilka razy. Chyba przestał walczyć, albo...
Jad chitynogi czarnej działał powoli i boleśnie w środkowym i końcowym stadium. Pierwszym z objawów było nagłe, lekkie osłabienie, niewyraźne widzenie, niezdolność do prawidłowego wyogniskowania obrazu. Przetarł ręką oczy.
- W czym maczana była ta strzałka? - zapytał zdenerwowanym głosem, mieszanym na w pół ze strachem i gniewem.
- Jad chitynogi czarnej - odparłem, nie mając zamiaru go oszukiwać. Prawda często była straszniejsza niż najpodlejsze oszustwo. Widząc jego zdziwiony wzrok, wytłumaczyłem - Coś, co rozwiąże ci usta. Zaburzenia wzroku to sprawka trucizny. Wiesz co się potem stanie? - przerwałem na chwilę, szukając jego wzroku. Z trudem spojrzał mi w twarz wyczekująco. Nie kazałem mu długo czekać - Zacznie swędzieć cię szyja i policzki. Pocenie i duszność to tylko objaw ostrzegający ludzi, którzy znają tego owada i skutki ukąszenia. Potem poczujesz mrowienie w palcach dłoni i nóg, aż stracisz w nich czucie. Paraliż przejdzie na organy wewnętrzne, dojdzie do płuc i serca - urwałem.
- A potem? - poważnie zaniepokojony młodzieniec spodziewał się więcej zmyślnych objawów i wyobrażał sobie ich konsekwencje. Strach nie pozwolił mu domyśleć się oczywistego.
- Potem umrzesz - odpowiedziałem bezceremonialnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz