Na koniec... raczej na początek

Każdy z nas jest pi­sarzem i na­pisze tyl­ko jed­na idealną książkę. Co dzień tworzy no­wy roz­dział. Bo­hater przeżywa wiele przygód, spo­tyka set­ki osób. Ak­cja toczy się od poczęcia po samą śmierć. Ty decydujesz co dzieje się w trakcie.
Pięć Królestw to grupowy blog opowiadający historie pięciu narodów żyjących na pięknych terenach kontynentu Amazji. Dołączając wcielasz się w średniowiecznego mieszkańca tego tajemniczego świata. Przygoda czeka na każdym kroku.
Aby dołączyć musisz:
1) przeczytać regulamin
2) wysłać formularz
3) wysłać pierwsze opowiadanie
4) wstawić baner 5K w dowolnym miejscu
Więcej w zakładce Formularz.

14 sierpnia 2015

Od Zefira - CD. Margles

Niemal mi uciekł.
Cholera jasna, ostatnio jestem kłębkiem nerwów, przez co nie umiem dostatecznie zapanować nad swoim ciałem i umysłem. Nie umiem skupić się na najprostszej robocie, przez co omal nie zawaliłem tej roboty.
Dryblas miał na imię Rogh. Był rosłym, umięśnionym mężczyzną, przewyższającym mnie niemal o głowę. On i jego wspólnik mieli zbyt wiele na sumieniu w ciągu ostatniego miesiąca, aby człowiek tak po prostu pozwolił im odejść. Korzystałem z ich napływu emocji. Wiedziałem, że prędzej, czy później obudzi się w nich sumienie, ale ja wtedy będę daleko. Ze swoimi ciężkimi myślami.
Jestem tylko narzędziem.
Wybiegł na drogę prowadzącą do wschodniej bramy. Jego towarzysz wykrwawiał się przecznicę dalej, z rozciętym udem i sztyletem w plecach. Nie wątpiłem, że już umierał.
Usłyszałem kobiecy pisk, a do mojego serca zakradły się ponure myśli. Wypadłem na ulicę, a moje przypuszczenia zmaterializowały się w jednej chwili. Rogh objął jedną ręką mocno kobietę o jasnych, w świetle księżyca niemal srebrnych, splątanych włosach i zakurzonej pobrudzonej twarzy. Pod brudem mogła się ukrywać całkiem ładna dziewczyna. Teraz miała nóż przy gardle.
Sprytne. Rogh wiedział, że mi nie umknie, więc postanowił złapać mnie na łaskę i zagrozić niewinną krwią.
- Nie ruszaj się! - jego głos brzmiał, jak stare, nienaoliwione zawiasy - Nie zbliżaj się, albo... albo ją zabiję!
Krawędź ostrza mocniej przyparła do jej skóry, nacinając ją nieco. Ujrzałem krew. Jego ręce zbyt bardzo drżały, nie umiał kontrolować w pełni swojej siły. Byłem niemal pewien, że gdybym zrobił nieostrożny ruch, Rogh złamałby chłopce żebra.
Zauważyłem, jak mdleje. Strach ścisnął nią do tego stopnia, albo dryblas ścisnął ją zbyt mocno i straciła dech. Albo wszystko na raz. Nie wydała nawet dźwięku...
- Nie zbliżaj się. - rzekł powoli, dobitnie akcentując każde słowo polecenia. Zatrzymałem się. Obserwowałem, jak się oddala, jak niezdarnie i powoli stawia kroki za siebie. Obserwowałem go z tą samą zaciekłością, co wcześniej. Kiedyś ktoś powiedział, że moje oczy mogą należeć do samego diabła. Nie wierzyłem w Boga ani szatana. Wiara uznawana była za sposób funkcjonowania ludzi, sprawienia, że jest nad nimi jakaś siła wyższa, pozwalająca na funkcjonowanie. Ludziom jest lżej na duszy, gdy mają świadomość, że ktoś nad nimi czuwa, ktoś ich kocha. Anioły jednak były tylko wymysłem ich wyobraźni, tak naprawdę wszyscy sami walczą o swoje. Nikt nad nami nie czuwa. Sami tworzymy swój świat.
Oddalił się o dobre trzy metry, a ja ani drgnąłem. Nie uczyniłem żadnego ruchu, który rozbójnik mógłby zauważyć. Po jego uśmiechu i nieco rozluźnionym uścisku wywnioskowałem, iż delikwent uznał, że mu się upiekło. Że ujdzie z życiem.
Potknął się. Spojrzał za siebie, a nóż na kilka centymetrów oderwał się od szyi dziewczyny, gdy spojrzał w dół, aby nie upaść. To była sekunda, może półtorej. Skoczyłem w cień budynku, aby nie zauważył moich przyspieszonych ruchów, aby był bardziej zaskoczony. W następnej chwili już stałem za Roghem. Pomimo jego wzrostu bez problemu dosięgłem jego gardła, zanim jeszcze nóż wrócił do gardła kobiety. Dla pewności przytrzymałem jego ramię, gdy moje ostrze wtapiało się w jego gardło. Szkarłatna struga gorącej cieczy polała się na kobietę i moje ręce. Rogh nie umierał długo. Mój żelazny uścisk z przyspieszoną reakcją, nie pozwolił mu na ostatni desperacki akt zabrania jej ze sobą do grobu. Powoli pozwoliłem mu upaść na kolana i na bok. Chwyciłem go za szyję, nie pozwalając aby zbyt wiele posoki wylało się na bruk. Krew z tętnicy szyjnej wyjątkowo złośliwie buchała przez długi czas, a była wyjątkowo trudna do zmycia. Pod głowę trupa targanego jeszcze pośmiertnymi konwulsjami podłożyłem trochę materiału z jego potarganej koszuli w nadziei, iż nie będą potem widoczne ślady morderstwa.
Zerknąłem ku kobiecie. Przebudzała się, jak zauważyłem. Być może mogła się ocknąć, gdy uścisk zwolnił, a ona przydzwoniła w twardy, ciemny bruk. Nacięcie na szyi nie był na tyle głębokie, aby zagrozić jej życiu, jednak mogła zostać po tym blizna. Powinna dać sobie radę sama. Ja miałem robotę do dokończenia.
Dźwignąłem mężczyznę przez ramię z niemałym wysiłkiem. Nie grzeszył szczupłą sylwetką, jednak teraz było najważniejszą sprawą, aby ukryć dowody. Kobieta o srebrnych włosach przebudziła się w połowie. Uniosła głowę, gdy przechodziłem obok niej. Zawahałem się w półkroku.
- Nie opowiadaj o tym nikomu. I zetrzyj krew - powiedziałem po krótkiej chwili zastanowienia - Uznaj to jako zapłatę, za uratowanie życia.
Po czym ruszyłem, zanieść ciała za miasto, możliwie najbezpieczniejszą drogą. Niebo się zachmurzyło, a księżyc zniknął. Nastał zimny mrok.

***

Zawsze zastanawiałem się, co myśleli o mnie ludzie, którzy byli świadkami moich dzieł. Trudziłem się najemnictwem od ponad dekady, za każdym razem była to czarna robota, wyjęta spod prawa. Ludzie, którzy godzili się na pewne zasady nigdy nie przewidzieli, że coś takiego stanie im na drodze ku zemście, czy szybszym i wygodniejszym załatwieniem pewnych spraw. Ja tylko świadczyłem usługi, których nie znajdzie w urzędach czy w burdelu. Niewielu ludzi zniosłby presję, jak ciąży na mnie podobnych. Niewielu potrafiło zrozumieć, jak można z takim spokojem zabijać ludzi i własne sumienie. Niewielu wiedziało, że to sumienie tak naprawdę spało.
Przetarłem twarz, zacierając z twarzy resztki wyrzutów sumienia. W ręku ściskałem srebrny łańcuch, który zerwałem z szyi jednego z opryszków. Był czarny od zaschniętej krwi.
Za każdym razem popełniałem błąd, szukając sensu swojego istnienia. Za każdym razem źle robiłem, przypominając sobie, iż nie mam w swoim życiu wyższego celu, nad to, iż muszę trwać. Tylko to obiecałem Flavii. Jednak ta kobieta prędzej czy później zapędzi mnie do grobu.
Zmarli wracali i bez potrzeby mącili w głowie.
Zimna woda z beczki spłukała ze mnie resztę niesfornych, czarnych myśli. Odbicie wody było czarne, jednak widziałem w nim swoją twarz. Umiałem sobie ją wyobrazić. Oczy diabła. O iście diabelskim uśmiechu.
Jeśli szatan istniał, to po śmierci zrobi ze mnie żywy fotel na dnie piekieł.

<Margles?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz