"Nie. Nie będziesz o niej myśleć." - pomyślałem sobie - "Nie teraz. Nie tutaj. Ona już nie wróci. Zginęła". Mimowolnie powróciłem więc do podsycania w sobie gniewu za okrucieństwo tego świata...
Zawsze, gdy widywałem takie zachowanie, miałem ochotę podejść do tych odzianych w jedwabie grubasów lub rozchichotanych, pulchnych bab, złapać ich za przody brokatowych szat, cisnąć w błoto i wykrzyczeć im w twarz to, na co sami przymykali oczy. Opowiedzieć im o głodzie, który szarpał wnętrzności, gdy od paru dni miałeś w ustach jedynie kilka ukradzionych rzep i jagody z lasu. O chłodzie, który w zimowe noce potrafił przebić się przez warstwy futra i skórę, a później wyziębić ciało tak, że nawet w słabym, grudniowym słońcu czułeś w kościach zimno. O dziesiątkach ludzi, które umierały, bo w ich wiosce znachor nie potrafił nawet wyleczyć przeziębienia, o odbieraniu porodu nie wspominając.
Potrząsnąłem głową, chcąc wyrwać się ze swoich myśli. Jak zwykle ciężko było mi się skupić na zwykłej rozmowie, jeżeli ktoś wspominał o niesprawiedliwości.
W sumie, to czasem w ogóle ciężko szło mi z towarzyskimi rozmowami.
- Halo! - Caroline pomachała mi ręką przed twarzą. - Tak cię zamurowała moja historia? - wpatrywała się we mnie z dziwnym wyrazem twarzy. - Czy może przysnąłeś?
- Wybacz. - Potrząsnąłem głową. Jej słów wysłuchałem z ciekawością i uwagą. - Zamyśliłem się. Często mi się to zdarza. Co do twojej opowieści, była naprawdę ciekawa. I wiesz co? Sam zrobiłbym dokładnie to samo. - Uśmiechnąłem się smutno. Nie lubię patrzeć na niedolę innych.
- Ja również. Kiedy nadarza się okazja, by jednocześnie poprawić komuś standard życia, dopiec komuś - w szczególności żołnierzom, powalczyć i dobrze się przy tym zabawić... Takie momenty lubię najbardziej. - W jej oczach pojawiły się ogniki, a na ustach pojawił się zawadiacki uśmiech. - Czuję wtedy, że żyję. Do tego konne pościgi... - urwała na chwilę - A ty, Gabrielu Vincie? - zapytała dobitnie - Lubisz igrać z niebezpieczeństwem? - Wydawało mi się, że oczy wilka na jej kapturze przypatrują mi się z równą siłą, co Caroline.
- Powiedziałbym, że to raczej niebezpieczeństwo lubi igrać ze mną. Ale kiedy już nadejdzie... To tak, czuję się dobrze stojąc na krawędzi. Krawędzi między życiem a śmiercią. - odparłem. Caroline chyba czekała, aż powiem coś jeszcze, ale ja milczałem.
Przez moment znów zapała cisza, aż w końcu odezwałem się z wahaniem.
- Zapada zmierzch.
- Doprawdy? - zapytała ironicznie. Zignorowałem to.
- Musimy znaleźć miejsce na nocleg, chyba że szanowna pani zamierza podróżować w nocy. A zresztą, to czy też zamierzasz dostać się do Miasta Powietrza?
<Caroline?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz