- Jest tylko jeden problem - dodałam.
- Jaki? - spochmurniał.
- Będziesz musiał przeprowadzić się na dwór.
Przybrał kamienny wyraz twarzy i spoważniał. Zastanawiał się przez dłuższą chwilę.
Jechaliśmy wolno przez leśną drogę. Gospodę "Pod króliczą łapą" mieliśmy już kilkadziesiąt kilometrów za sobą. Tak samo jak miejsce tej feralnej bitwy. Jak się okazało Ikalet nieźle poranił tych zbrodniarzy. Jeden miał wstrząs głowy, drugi nieźle krwawił. Trzeci uciekł. Co mnie bardzo niepokoiło. Głowę bandy i grubasa gwardia znalazła w lesie, leżeli obaj nieprzytomni. Kazałam ich uleczyć i wsadzić do najbliższego więzienia. Za trzecim planowałam wysłać list gończy. Jak tylko Ikalet dojdzie do siebie poproszę go o opisanie uciekiniera.
Bardzo mi zaimponował swoim czynem. Zastanawiało mnie tylko jakim cudem wiedział, że ci trzej będą chcieli mnie porwać. Miałam wielką nadzieje, że nie jest z nimi w zmowie.
Szturchnęłam Prisessę, bo wlokła się jak ślimak i popatrzyłam na Ikaleta. Okazało się, że i on patrzył na mnie. Dużymi, bardzo zielonymi oczami. Teraz zdałam sobie sprawę, że mi kogoś przypomina. Spuścił ze mnie wzrok i popatrzył w dal.
- Szczerze - odparł - Nie wiem, co zrobić. Z jednej strony chcę tą posadę, bardzo. Ale z drugiej nie chcę zostawiać mieszkańców mojej wsi bez lekarza. Pewnie by sobie poradzili, ale jednak.
- Wybór należy do ciebie, ja nie nalegam - uśmiechnęłam się. Spojrzał na mnie ponownie, tym razem maślanym wzrokiem.
- Wiem, co zrobimy - powiedział po chwili myślenia. - Oczywiście jeśli się zgodzisz...
- Mów.
Ikalet spróbował podnieść się, żeby usiąść. Mocno wyprostował ręce. Dygały mu podczas wstawania. Chwyciłam go za ramię i podniosłam z całej siły do góry. Uśmiechnął się z wdzięcznością.
- Dziękuje. Otóż mam taki pomysł. Wysłałbym kogoś w zastępstwie za mnie - spojrzał na mnie, a jego oczy lśniły jak szmaragdy na bladej twarzy.
- Dobry pomysł - skomentowałam krótko.
- Jeśli pozwolisz sam wybiorę mojego następcę.
- Oczywiście, nie będę wtrącała się w coś czego nie znam.
- Świetnie... W takim razie możemy jechać prosto na dwór.
Uśmiechnął się lekko. Odpowiedziałam mu tym samym.
- Jedziemy.
- Położyłbym spać, ale mi się odechciało - stwierdził szczerze. - Zbyt jestem teraz rozemocjonowany.
- Bardzo się z tego ciesze. Spodziewaj się teraz wielu sław w twojej klinice - zaśmiałam się. - I zapewne wiele pięknych panien na wydaniu, zdesperowanych, wdów i innych tego typu kobiet również.
- Haha. Możliwe, że się rozczarują, niestety - przetarł szmaragdowe oczy.
- Dlaczego? Dla wielu byłbyś dobrą partią. Dostałeś dobrą posadę, brzydki nie jesteś...
Spojrzał na mnie dziwnie.
- Ach, przepraszam - zaczerwieniłam się - Chyba byłam zbyt śmiała. Rozumiem, że masz już kogoś, kto ci towarzyszy w życiu.
- Nie, mylisz się. Nie mam i nigdy nie miałem.
- Szczerze powiedziawszy to trochę dziwne.
- Czekam na tą odpowiednią kobietę. A ty, Anno? Pewnie nie możesz odgonić się od adoratorów.
- Tu masz racje. Ale ci adoratorzy zwykle nie warci są złamanego grosza.
Koło zahaczyło o kamień, wóz podskoczył. Ikalet opadł z chrzęstem na tyłek.
- Auu... No... Zapewne miałaś już wielu partnerów.
- Milisz się bardzo, bo nie miałam żadnego.
- Nigdy? - popatrzył na mnie z niekrytym zdziwienie. Tak, wielu dziwił ten fakt. Nie byłam nigdy w związku, nie byłam zaręczona. Nie licząc tego jednego razu...
- Nigdy.
- Szczerze powiedziawszy to trochę dziwne. A nawet nie trochę.
Zaśmialiśmy się, a ptaki z lasu zawtórowały nam, śpiewając swe pieśni. Rycerz powożący spojrzał na nas kątem oka, ale potem znów popatrzył na drogę.
- Naprawdę nikogo jeszcze w życiu nie znalazłaś? - zapytał.
- Nie.
- Dziwne, że rodzice nie zaręczyli cię z kimś.
- Zaręczyli.
Spojrzał na mnie ciekawie.
- Tak?
- Tak. Ale to było dawno. Zaraz po moim narodzeniu. A potem mój brat... I wojna... Roz...
- Rozumiem - nie dał mi dokończyć. Zauważyłam zmiany na jego twarzy. Pojawił się na niej pewien niepokój, a w oczach miał zdziwienie. Nie, powiedziałabym raczej przerażenie.
- A ten narzeczony to kto był?
- Nie wiem. Jakiś książę zapewne.
- Zapewne...
Potem rozmowa zeszła na inne tematy. W końcu dał mi pełną relację ze zdarzenia z porywaczami. Okazało się, że poszedł nocą na spacer. Kamień spadł mi z serca, ale oczywiście wolałam nie ryzykować i mieć go stale na oku.
Zbliżał się zmierzch. Słońce chowało się za górami, tworząc z nieba piękny, wielo-barwy obraz. Jechałam obok powozu Ikaleta. Razem patrzyliśmy się na zachód słońca. Nikt się nie odzywał. Tylko cykady i ptaki, które jeszcze nie odleciały do swoich gniazd.
Kiedy zaczęło się ściemniać zarządziłam postój. Ponieważ w promieniu kilku kilometrów nie było jakiegokolwiek miasteczka czy wsi postanowiliśmy rozłożyć namioty i posłania i położyć się na skraju lasu. Ja dostałam własny namiot, specjalnie przygotowany dla mnie. Kapitan, oficer i Ikalet spali w drugim. Reszta musiała zadowolić się trawą i kocami. Pozostawiono 2 rycerzy na straży
Konie pasły się na łące obok obozowiska. Ognisko dawało miły żar. Niedługo wszyscy wpadli w objęcia Morfeusza.
Ikalet?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz