-Czemu nie mówisz, że już wstałaś? Obudziliśmy cię? - spytał pan Cake, który miał na imię Jean.
-No... troszkę tak, ale to dobrze. Szkoda marnować czasu na spanie. - uśmiechnęłam się tuląc pluszowego kucyka do siebie.
-Rozwijasz się, więc powinnaś więcej spać, ale w twoim przypadku usiedzenie na miejscu to wyzwanie. - zaśmiał się – Zrobić ci śniadanie?
-Nie... zaraz coś sobie zrobię. - odpowiedziałam podchodząc do lodówki.
-No dobrze... jak będziesz gdzieś wychodzić to powiedz. - powiedział znikając za framugą drzwi. Miałam kuchnię dla siebie. Planowałam na śniadanie zjeść jajecznicę na kiełbasce z dodatkiem sera i szczypiorku... mniam mniam. Danie iście proste, ale przepyszne i sycące. Zwykle to właśnie takie pyszności gościły na liście mojego menu.
Po śniadanku i posprzątaniu kuchni poszłam do miejsca gdzie mieściła się cukiernia państwa Cake. Widać, że już wtedy mieli niezły ruch. Podeszłam do pana Jean'a i pociągnęłam go za fartuch:
-Mogę iść na spacer? - spytałam. Mężczyzna spojrzał na mnie życzliwie i kucnął.
-Jasne, tylko wróć na obiad.
-Okey. - uśmiechnęłam się radośnie i ruszyłam do wyjścia. Kilka osób z cukierni pomachało do mnie. Wszyscy mnie tu znali... byłam taką małą maskotką, którą wszyscy lubili się zachwycać. Podobało mi się to. Przez to moi opiekunowie mieli większe dochody, a ja dostatnie życie na ziemi, choć gdybym miała wrócić do mamy na księżyc to z pewnością mieszkałabym w pałacu... takim ogromnym! To byłoby wspaniałe, ale tęskniłabym za moimi przyjaciółmi.
Wyszłam z domu i skierowałam się do stajni na podwórku, w której mieszkał Skylight. Otworzyłam zasuwę jego boksu i otworzyłam ją na oścież. Kiedy tylko wyszedł rzuciłam mu się na szyję:
-Gdzie dziś pójdziemy, braciszku? - spytałam.
-" Gdzie tylko będziesz chcieć. " - odpowiedział cicho.
-Przyniosłam ci coś... popatrz. - pokazałam na miętówki, które zdążyłam podwinąć z cukierni. Koń zareagował na nie dość żywo, ponieważ bardzo gustował w cukierkach. Wyjęłam jedną sztukę z paczki i rzuciłam w powietrze. Koń złapał ją między zęby po czym szybko pożarł. Resztę schowałam do kieszeni. Opuściliśmy stajnię i wyszliśmy na ulicę. Było już nieco mniej ludzi, ale widziałam sporo moich młodszych kolegów i koleżanek. Dzień zapowiadał się pięknie. Z radości zaczęłam śpiewać swoją ulubioną piosenkę. Wesoło podskakując śpiewałam znaną już wszystkim piosenkę, na której słuch nagle wszyscy zyskiwali zacieszu. To było super! I o dziwo nikt nie miał żadnych " ale " wobec mojego porannego śpiewania. Na koniec piosenki stanęłam przed czyjąś twarzą z ogromnym zacieszem na twarzy no i... stałam na czymś i chyba była to ławka...
( Ktosiu? )
Ja mogę dokończyć(bardzo chętnie) ale dopiero po sobocie, bo jestem na wyjeździe integracyjnym :)
OdpowiedzUsuńGabriel korzystający z konta Hodowczyni