Na koniec... raczej na początek

Każdy z nas jest pi­sarzem i na­pisze tyl­ko jed­na idealną książkę. Co dzień tworzy no­wy roz­dział. Bo­hater przeżywa wiele przygód, spo­tyka set­ki osób. Ak­cja toczy się od poczęcia po samą śmierć. Ty decydujesz co dzieje się w trakcie.
Pięć Królestw to grupowy blog opowiadający historie pięciu narodów żyjących na pięknych terenach kontynentu Amazji. Dołączając wcielasz się w średniowiecznego mieszkańca tego tajemniczego świata. Przygoda czeka na każdym kroku.
Aby dołączyć musisz:
1) przeczytać regulamin
2) wysłać formularz
3) wysłać pierwsze opowiadanie
4) wstawić baner 5K w dowolnym miejscu
Więcej w zakładce Formularz.

30 sierpnia 2015

Od Kiary - CD. Williama

Przez chwilę myślałam, że nasz towarzysz nas nie opuści na dół po tym, jak mu trochę pomogliśmy. Jednak ku naszej uldze zaczął nas opuszczać i zjeżdżaliśmy coraz do niżej. Gdy w końcu znaleźliśmy się na dole jakoś uwolniliśmy się z kajdan i zaczęliśmy myśleć dalej, jak się stąd wydostać. Ściany były śliskie i uniemożliwiały ucieczkę za pomocą wspinaczki, a nawet gdybym użyła swojego żywiołu to i tak byłam za słaba, żeby wszystkich na tyle do góry podnieść… Odruchowo dotknęłam tej ściany i chciałam coś wymyślić, lecz nic takiego nie wpadało mi do głowy. Spojrzałam na moich towarzyszy, żeby zobaczyć co robią… Podeszłam do nich i narysowaliśmy na ziemi jakby plan ucieczki. Pośród kości i szczurów! Ohyda! Smród był straszny, lecz dało się go jeszcze znieść. Gdy się nachyliłam zobaczyłam narysowane drzwi, którymi wyszli strażnicy i tunele, którymi nas prowadzono. Wszystko było świetnie strzeżone. Podnieśliśmy do góry z powrotem granitową płytę, żeby wyglądało, że wciąż jesteśmy u góry. Potem schowaliśmy się obok drzwi, żeby strażnicy wbiegli i żeby ich obezwładnić bądź zabić. Lecz oczywiście wezwanie strażników spadło na mnie… Typowe, bo baba zawsze dostaje takie zadania, lecz pragnienie wolności sprawiło, że się zgodziłam choć niechętnie. Każdy wziął do ręki po ostrej kości z połamanych szczątków żeber bądź innych ostrych kości i ustawiliśmy się tak, że nie było nas widać. Przypadkowo nadepnęłam noga na ostrą połamaną kość biodrową i zraniłam się do krwi, lecz na szczęście nie krzyknęłam, choć miałam ochotę to zrobić z chwilowego bólu. Towarzysze popatrzyli się na mnie, lecz dałam im do zrozumienia, że nic mi nie jest i możemy dalej wcielać plan w życie. W końcu nabrałam powietrza i krzyknęłam z całych sił:
- Hej! Nie zostawiaj nas! Pomóż nam też się uwolnić czubie! – krzyknęłam tak jakby wyglądało, że jeden z więźniów się uwolnił. Odgłos moich krzyków odbił się kilka razy od ścian dając efekt echa jakbyśmy byli w jakiejś studni. Nie mogłam jakoś w to uwierzyć, że strażnicy mogą przybiec na takie żałosne i słabe krzyki, jak moje lecz byłam w błędzie! Usłyszeliśmy, jak po schodach biegną strażnicy… I coś do siebie krzyczeli. W tedy przykucnęliśmy, a gdy usłyszeliśmy, jak jeden z czeladników otwiera drzwi poczekaliśmy, jak wbiegną do środka, żeby sprawdzić, co się dzieje. Plan póki, co się sprawdzał, bo czeladnicy wbiegli do środka, jak wystrzeleni z procy! Wtedy zaatakowaliśmy. Chłopaki złapali dwóch strażników na szyję i wbili im ostre kości w tchawice. Z początku się szarpali, lecz potem padli na ziemię konając dość szybko, bo się wykrwawili. Tę robotę zostawiłam facetom, bo to oni byli silniejsi, a ja nie miałam zamiaru rzucać na czeladników, gdy byli uzbrojeni po zęby. Ja wykonałam swoją cześć zadania, a oni wykonywali swoja część. Szybko wybiegliśmy z wieży zamykając grube stalowe drzwi. Teraz najtrudniejsze zadanie… Wydostanie się na powierzchnię! Korytarze były wąskie i ciemne. Co jakiś czas były na ścianach zapalone pochodnie, żeby choć trochę było coś widać. Szłam na końcu i pilnowałam naszych tyłów. Zeszliśmy po schować w dół do szóstego piętra i wtedy jeden z towarzyszy się zatrzymał. Patrzył na jedne z drzwi w zamyśleniu, a my czekaliśmy dość niecierpliwie, bo reszta czeladników mogła się już zorientować, że uciekliśmy. W końcu nie wytrzymałam i złapałam go za rękę mówiąc:
- To nie czas na rozmyślenia! Chcemy się stąd wydostać czy nie?! – powiedziałam stanowczo i patrzyłam, co mężczyzna ze szmaragdowymi oczami zrobi. Po chwili spojrzał na mnie na znak, żebym cofnęła swoja rękę. Zrobiłam to, bo widziałam w jego oczach lekką złość i jednocześnie rozterkę. Nagle z drzwi, w które się tak patrzył wyjrzał więzień przez stalowe kraty w drzwiach. Spojrzał na nas i rozpoznał jednego z naszych towarzyszy.
- A… ucieka się co? Ha ha! Może i umiesz skradać tożsamość, ale nigdy się nie staniesz w pełni kimś kim nie jesteś! Daleko nie zajdziesz... I co czujesz gniew?! Czujesz?! Ha ha! – Mężczyzna z celi cały czas to powtarzał i było widać, że jest „nienormalny”. Nie był zdrowy psychicznie i było to widać od razu po jego zachowaniu i jego paskudnej gębie. Wtedy nasz towarzysz Florian Robaczywy czy jak go tam zwą… Wkurzył się! Podbiegł do drzwi i wbił ostra kość w jego gardło przekręcając kość, co chwilę wiercąc nią w jego tchawicy… Coś do niech powiedział i puścił jego martwe zwłoki, które z hukiem upadły na ziemię! Był to dla mnie odrażający widok… Nie przywykłam do patrzenia na coś takiego więc musiałam odwrócić na chwile wzrok. Gdy się odwrócił był częściowo we krwi, bo krew z przeciętej tchawicy przysnęła na niego. Wtedy gdy częściowo odsłoniła się jego twarz… Zaczął mi kogoś przypominać! Nie byłam pewna kogo, ale na sto procent znałam go! Zastanawiało mnie tylko jaka jest jego prawdziwa tożsamość i z kąt go znam... Jednak nie miałam dużo czasu na rozmyślenia, bo w tedy usłyszeliśmy krzyki strażników!
- Więźniowie uciekli! Podnieść alarm! – krzyczeli strażnicy, który byli nad nami.
Zaczęliśmy uciekać szybko zbiegając po schodach, a gdy tunele zaczęły się rozwidlać w cztery strony wybraliśmy tunel po środku… Bardzo szybko biegliśmy w tych ciemnościach, a w oddali słyszeliśmy, jak strażnicy biegną i nasz gorączkowo szukają! Moja ranna noga się wtedy odezwała, bo mnie strasznie zabolała, kiedy próbowałam zwiększyć odbici się od ziemi, żeby szybciej biec. Moje mieście zadrżały, lecz dalej biegłam mimo, iż trochę zwolniłam… Wtedy za moimi plecami usłyszałam, jak jeden z czeladników za mną biegnie. Wtedy nagle poczułam na swojej prawej ręce dotyk innej osoby. Szybko się odwróciłam w biegu i zobaczyłam, że to ten cały Florian, który powiedział do mnie:
- To nie czas za rozmyślenia! Biegnij! – krzyknął, po czym przyspieszyłam, lecz w głowie sobie pomyślałam: I kto to mówi?! Bo przed chwila ja tak do niego mówiłam. Lekko przyspieszyłam, tak żeby nie obciążać zbytnio mojej nogi, która bolała jak diabli! Czeladnik nadal nas gonił i chciał czyś w nas strzelić, więc szybko wyjęłam kość, którą schowałam za paskiem i rzuciłam w niego sprawiając, że jego ostra część wbiła mu się w rękę uniemożliwiając strzał. Czeladnik stanął i krzyczał z bólu, a my dalej uciekaliśmy. W końcu dotarliśmy do części więzienia, w którym przesłuchuje się więźniów… Zaraz obok był pokój, gdzie wsadzano wszystkich nowo złapanych przestępców i obok były drzwi na wolność! Jednak musieliśmy jeszcze trochę powalczyć, bo dopadli nas czeladnicy! Wymachiwali w nas włóczniami i pałkami. Staraliśmy się ich unikać i uderzaliśmy ich do w twarz to w nogi, to pomiędzy nimi itp. Niektórych zabiliśmy, bo dranie byli strasznie żywotni, więc musieliśmy to zrobić… Gdy pokonaliśmy pierwszą falę czeladników czy tam strażników… Zaczęliśmy sprawdzać po kieszeniach rannych i zabitych czy nie mają klucza do drzwi wyjściowych. Gorączkowo szukaliśmy i gdy nadbiegali kolejni śmiałkowie, by nas obezwładnić znaleźliśmy klucz! Szybko wybiegliśmy po za drzwi więzienia i zamknęliśmy je. Zaczęli się dobijać ze nas i tak złapią, bo znają nasze tożsamości i ze im nie uciekniemy. Szybko uciekliśmy w gesty las próbując się ukryć, lecz gdy usłyszeliśmy, że zaczynają nas szukać z psami tropiącymi natychmiast zaczęliśmy uciekać. Była noc i co jakiś czas ja te łamagi potykaliśmy się o wystające korzenie z ziemi, lecz nadal biegliśmy. W końcu po długim i wyczerpującym biegu natrafiliśmy na wielka rzekę, która miała bardzo silny nurt… Patrzyliśmy się w poszukiwaniu innej drogi ucieczki, lecz niestety innej nie było! Gdy usłyszeliśmy, ze psy zaczęli nas doganiać ze swoimi opiekunami nie mieliśmy wyjścia i wskoczyliśmy do wody, a jej nurt zabrał nas daleko od naszej pogoni, lecz gdy chcieliśmy wyjść z wody… Silny nurt rzeki nam na to nie pozwalał i ciągnął nas coraz to mocniej w dół… nagle zobaczyliśmy przed sobą wodospad! Chcieliśmy się chwycić jakiś kamieni czy połamanych konarów drzew w wodzie, lecz było to na nic i spadliśmy z wysokiego wodospadu w dół głośno krzycząc… Gdy wylądowaliśmy w wodzie nagle opadłam z sił, a rana na nodze zaczęła bardziej krwawić. Zaczęłam się topić, bo nie mogłam wypłynąć… Byłam za słaba ze zmęczenia i ubytku krwi. Mimo, iż zgubiliśmy pościg i uciekliśmy z więzienia mogłam żałośnie skończyć tonąc w wodzie…

< William? Nie pisze tak ciekawie jak ty ale coś tam wyszło z moich wypocin… >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz