- Nadal jesteś słaby, powinieneś wrócić i odpocząć. – mruknęła Elisabeth, jakby zmartwionym tonem.
Podobało mi się to, że ktoś się o mnie troszczy. Długo już tego nie doświadczyłem. Odsunąłem się więc posłusznie od wierzchowca i podszedłem do blond-włosej. Obdarowałem ją lekkim uśmiechem.
- Jutro się wyniosę, nie będę sprawiał ci kłopotów, jestem jedynie błaznem. – zaśmiałem się cicho przypłacając to wstrząsem wnętrzności co równało się ze słabym bólem.
Odwróciwszy się w stronę przeciwną, rozejrzałem się nieco. Jakby chcąc zapamiętać to miejsce, zamknąć we wspomnieniu, jak to robiłem w domu. Do tej pory pamiętam wiele. Uśmiechającą się Millefiori, która lubiła czasami coś ugotować. Chciałbym ją spotkać, tęskniłem za nią wtedy najbardziej. Chciałem, by była przy mnie i opiekowała się mną. Oczywiście nie przeszkadzał mi fakt, że robi to piękna, nieznana mi kobieta, przeciwnie. Jednak miło jest mieć rodzinę przy sobie, a raczej jej resztki. Zastanawiałem się, jak sobie radzi moja siostra. Jak jej się powiodło w życiu, kim jest, jak żyje. Nie umiałem sobie odpowiedzieć na takie pytania, mimo że bardzo chciałem.
Zwróciłem wzrok na kobietę, którą aktualnie mogłem nazwać opiekunką, była przy mnie przez cały ten czas. Nie zostawiła mnie na pastwę losu, tam, na ulicy. Jak powinienem się jej odwdzięczyć? Karmiła mnie, przyprowadziła medyka, dała posłanie. Czego mogłem chcieć więcej? Ruszyłem więc w stronę schodów wiodących do komnaty.
- Pomożesz mi, Pani? – zwróciłem się w jej stronę, przeczesując chudymi palcami włosy.
< Elis? Żaden problem. >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz