Na koniec... raczej na początek

Każdy z nas jest pi­sarzem i na­pisze tyl­ko jed­na idealną książkę. Co dzień tworzy no­wy roz­dział. Bo­hater przeżywa wiele przygód, spo­tyka set­ki osób. Ak­cja toczy się od poczęcia po samą śmierć. Ty decydujesz co dzieje się w trakcie.
Pięć Królestw to grupowy blog opowiadający historie pięciu narodów żyjących na pięknych terenach kontynentu Amazji. Dołączając wcielasz się w średniowiecznego mieszkańca tego tajemniczego świata. Przygoda czeka na każdym kroku.
Aby dołączyć musisz:
1) przeczytać regulamin
2) wysłać formularz
3) wysłać pierwsze opowiadanie
4) wstawić baner 5K w dowolnym miejscu
Więcej w zakładce Formularz.

6 września 2015

Od Elen

 - Witaj, kochanie - z ciepłym uśmiechem powitała mnie babcia Smith. Głos miała zaskakująco mocny i dźwięczny, mimo że ludzie szepczą, że dochodzi do setki. Nie wygląda na swoje lata. Twarz pokrywa jej sieć zmarszczek, ale delikatnych, jakby z troską nałożonych i jedynie przydających jej uroku. Siwe włosy zaplata w długi warkocz, sięgający aż do pasa. Porusza się zwinne i choć nigdy nie widziałam jej tańczącej, z pewnością na parkiecie zawstydziłaby nie jedną damę
 - Dlaczego nic nie mówisz? Wejdź, wejdź śmiało.
Wyrwała mnie z zamyślenia i lekko wciągnęła do domu, po czym dokładnie zamknęła drzwi na dwa spusty.
 - Chciałabym zasięgnąć Twojej rady - wyjaśniłam cel swojego przybycia, gdy szłam za nią do salonu - znalazłam pewną roślinę, z którą się jeszcze do tej pory nie spotkałam.
Staruszka kiwnęła tylko głową i gestem wskazała kanapę. Mebel stęknął cicho gdy na nim usiadłam, jedna sprężyna wbijała mi się w lewy pośladek. Jak cały dom siedzenie było stare, lecz czyste. Kiedyś musiał być zamieszkany przez zamożną rodzinę, lecz teraz można się było tego domyślić tylko po resztkach złoceń na ramach sczerniałych obrazów, lub przeżartych przez mole zasłonach, wykonanych z najlepszego, teraz zniszczonego, materiału.
 - Dawno się w to nie bawiłam, lecz pokaż mi swoje znalezisko - zachęciła mnie, siadając na fotelu obok i zakładając nogę na nogę, szeleszcząc przy tym sięgającą kostek burą spódnicą.
Zdjęłam plecak z ramienia i zanurkowałam w niego ręką w poszukiwaniu szklanego słoika. Odnalezienie go nie było łatwe. Mimo że doszyłam wewnątrz mojego plecaka masę kieszonek i przegródek i tak niezliczona ilość przedmiotów, bez których nie mogłam się ruszyć z domu, pałętała się po nim luzem. W końcu znalazłam to co szukałam. Z ulgą stwierdziłam, że grzyb się nie zmieniał - niektóre wredne skórczybyki potrafiły sczernieć, rozpaść się, lub całkowicie przeobrazić.
Staruszka pewnym chwytem wzięła słoik do swojej wydawałoby się wątłej ręki.
 - Ciekawe… - mruczała cicho pod nosem - Bardzo ciekawe…
 - Wybacz, że jest w takim stanie, ale w nocy zrzuciłam go z szafki - znowu zaczęłam się wiercić, wzbudzając głośny jęk sprężyn - oszczędź mi proszę tyrady, już dość się nacierpiałam w nocy.
Pani Smith zacisnęła palce na szklanym słoiku.
 - Koszmary? - zapytała, wpatrzona w niewidoczny punkt na ścianie.
Przytaknęłam.
 - Opowiedz - zażądała, wlepiając we mnie swoje przymglone brązowe oczy.
Poczułam się nieswojo, pod jej stalowym spojrzeniem. Jej zazwyczaj łagodne rysy nabrały ostrości, a całe ciało było w jakimś dziwnym napięciu. Jeszcze dotkliwiej poczułam, jak niewygodna jest ta kanapa. Podniosłam się i założyłam plecak na ramiona.
 - Ojciec na mnie czeka - rzuciłam pierwsze, co nawinęło mi się na język - muszę już iść.
Nic nie odpowiedziała. Odwróciła wzrok i w patrzyła się w grzyba. Straciłam nadzieję na odzyskanie go. Zazwyczaj ta kobieta była uosobieniem spokoju i ciepła. Wszyscy wołali na nią Babcia Smith, i mimo biedy, w jakiej żyła, zawsze chętnie pomagała innym. Lecz teraz, wydała mi się zimna, odległa. I wbrew wszelkiej logice, wzbudzała we mnie lęk. Ten dom, uroczy przytulny dom, wydał mi się ciasny i duszny. Szybko ruszyłam w stronę wyjścia.
Nie usłyszałam, jak wstawała i szła za mną korytarzem, lecz gdy wreszcie udało mi się po długiej szamotaninie otworzyć zamki, poczułam jej uścisk, niczym szpony, na ramieniu.
 - To purchawka - wychrypiała, a jej szeroko otwarte oczy nadawały jej wyraz szaleństwa –to była zwyczajna purchawka.
Uwolniłam się z jej uścisku i niemalże wyskoczyłam na ulicę. Nie powstrzymywałam nóg, pozwoliłam, żeby mnie zaniosły biegiem na plac targowy, gdzie mój ojciec pewnie kończy się sprzedawać skóry i mięsa.

Jedno jest pewne, długo moja noga nie postanie w tym domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz