- Witaj, kochanie - z
ciepłym uśmiechem powitała mnie babcia Smith. Głos miała zaskakująco mocny i
dźwięczny, mimo że ludzie szepczą, że dochodzi do setki. Nie wygląda na swoje
lata. Twarz pokrywa jej sieć zmarszczek, ale delikatnych, jakby z troską
nałożonych i jedynie przydających jej uroku. Siwe włosy zaplata w długi
warkocz, sięgający aż do pasa. Porusza się zwinne i choć nigdy nie widziałam
jej tańczącej, z pewnością na parkiecie zawstydziłaby nie jedną damę
- Dlaczego nic nie
mówisz? Wejdź, wejdź śmiało.
Wyrwała mnie z zamyślenia i lekko wciągnęła do domu, po czym
dokładnie zamknęła drzwi na dwa spusty.
- Chciałabym
zasięgnąć Twojej rady - wyjaśniłam cel swojego przybycia, gdy szłam za nią do
salonu - znalazłam pewną roślinę, z którą się jeszcze do tej pory nie
spotkałam.
Staruszka kiwnęła tylko głową i gestem wskazała kanapę.
Mebel stęknął cicho gdy na nim usiadłam, jedna sprężyna wbijała mi się w lewy
pośladek. Jak cały dom siedzenie było stare, lecz czyste. Kiedyś musiał być
zamieszkany przez zamożną rodzinę, lecz teraz można się było tego domyślić
tylko po resztkach złoceń na ramach sczerniałych obrazów, lub przeżartych przez
mole zasłonach, wykonanych z najlepszego, teraz zniszczonego, materiału.
- Dawno się w to nie
bawiłam, lecz pokaż mi swoje znalezisko - zachęciła mnie, siadając na fotelu
obok i zakładając nogę na nogę, szeleszcząc przy tym sięgającą kostek burą
spódnicą.
Zdjęłam plecak z ramienia i zanurkowałam w niego ręką w
poszukiwaniu szklanego słoika. Odnalezienie go nie było łatwe. Mimo że doszyłam
wewnątrz mojego plecaka masę kieszonek i przegródek i tak niezliczona ilość
przedmiotów, bez których nie mogłam się ruszyć z domu, pałętała się po nim
luzem. W końcu znalazłam to co szukałam. Z ulgą stwierdziłam, że grzyb się nie
zmieniał - niektóre wredne skórczybyki potrafiły sczernieć, rozpaść się, lub
całkowicie przeobrazić.
Staruszka pewnym chwytem wzięła słoik do swojej wydawałoby
się wątłej ręki.
- Ciekawe… - mruczała
cicho pod nosem - Bardzo ciekawe…
- Wybacz, że jest w
takim stanie, ale w nocy zrzuciłam go z szafki - znowu zaczęłam się wiercić,
wzbudzając głośny jęk sprężyn - oszczędź mi proszę tyrady, już dość się
nacierpiałam w nocy.
Pani Smith zacisnęła palce na szklanym słoiku.
- Koszmary? - zapytała,
wpatrzona w niewidoczny punkt na ścianie.
Przytaknęłam.
- Opowiedz - zażądała,
wlepiając we mnie swoje przymglone brązowe oczy.
Poczułam się nieswojo, pod jej stalowym spojrzeniem. Jej
zazwyczaj łagodne rysy nabrały ostrości, a całe ciało było w jakimś dziwnym
napięciu. Jeszcze dotkliwiej poczułam, jak niewygodna jest ta kanapa.
Podniosłam się i założyłam plecak na ramiona.
- Ojciec na mnie
czeka - rzuciłam pierwsze, co nawinęło mi się na język - muszę już iść.
Nic nie odpowiedziała. Odwróciła wzrok i w patrzyła się w
grzyba. Straciłam nadzieję na odzyskanie go. Zazwyczaj ta kobieta była
uosobieniem spokoju i ciepła. Wszyscy wołali na nią Babcia Smith, i mimo biedy,
w jakiej żyła, zawsze chętnie pomagała innym. Lecz teraz, wydała mi się zimna,
odległa. I wbrew wszelkiej logice, wzbudzała we mnie lęk. Ten dom, uroczy
przytulny dom, wydał mi się ciasny i duszny. Szybko ruszyłam w stronę wyjścia.
Nie usłyszałam, jak wstawała i szła za mną korytarzem, lecz
gdy wreszcie udało mi się po długiej szamotaninie otworzyć zamki, poczułam jej
uścisk, niczym szpony, na ramieniu.
- To purchawka - wychrypiała,
a jej szeroko otwarte oczy nadawały jej wyraz szaleństwa –to była zwyczajna
purchawka.
Uwolniłam się z jej uścisku i niemalże wyskoczyłam na ulicę.
Nie powstrzymywałam nóg, pozwoliłam, żeby mnie zaniosły biegiem na plac
targowy, gdzie mój ojciec pewnie kończy się sprzedawać skóry i mięsa.
Jedno jest pewne, długo moja noga nie postanie w tym domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz