Dopiero nad ranem uchyliłem powieki, moje płomienne oczy rozejrzały się, by pojąć gdzie się znajduję. Pewien czas byłem zdezorientowany, kiedy mózg uświadomił sobie i przypomniał poprzednie zdarzenia. Spojrzawszy na siebie, syknąłem. Nie potrzebowałem blizn na ciele, a po takich obrażeniach jakie udało mi się odnieść, to niemal równało się z cudem. Kobietki nie było w komnacie, za to czułem zapach jakiegoś jedzenia. Oczy zwróciły się w stronę okna, słońce przebijało się przez nie. Śpiew ptaków koił uszy, co teraz robił mój przyjaciel? Tego dnia musiałem już do niego iść, nie rozstawaliśmy się na tyle długo. Nie obwiniałem El Dia Octavo za brak pomocy przy bójce. To tylko koń, a jeśli stałoby się coś i jemu? Nie, tego bym sobie już nie wybaczył. Oni byli nieprzewidywalni i nader niebezpieczni. Plus jest taki, że ucierpiałem tylko ja.
Drzwi komnaty rozwarły się przerywając moje rozmyślenia, do środka weszła Elisabeth z talerzem jajecznicy i kromką chleba. Ten zapach był wspaniały. Dawno nie jadłem takiego śniadania, choć na dworze zdarzało mi się otrzymać wytrawniejsze jedzenie. Podała mi talerz i usiadła na fotelu. Grzecznie podziękowałem i zabrawszy się do jedzenia, nie zważałem na ból niekiedy temu towarzyszący. Podobało mi się takie życie. Kobieta dbająca i gotująca. Mógłbym tu z chęcią zostać, gdybym był takim pasożytem. To jednak nie w moim stylu więc stwierdziłem, że do siebie wrócę dziś lub ewentualnie jutro. Oczywiście nie zacierając kontaktu ze złotowłosą.
- Pani, mieszkasz tu sama? - zapytałem miło po zakończeniu jedzenia.
Uśmiechnąłem się nieco lubieżnie.
Elisabeth?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz