- Uciekajcie, na co czekacie? - warknął.
- Sygna, schodź do piwnicy. W kuchni pod dywanem jest klapa na dół. Poczekaj tam na mnie, a ja tylko wezmę najpotrzebniejsze rzeczy... - szepnąłem jak tylko najciszej umiałem. Dziewczyna potwierdziła mój rozkaz, kiwając lekko głową po czym ulotniła się z pomieszczenia. Ramzes natomiast otwarł im drzwi po ostatecznym ostrzeżeniu zabicia na miejscu.
- Cóż się panowie tak gorączkują? Budzicie mnie tylko z popołudniowej drzemki... - westchnął, zachowując należyty spokój i powagę.
- Szukamy złodziejki z Aqua, podobno ją tutaj niejednokrotnie widziano... - warknął jeden z nich, brunet o ostrych rysach twarzy i orlim nosie.
- Musiało się komuś coś pomylić... - zaśmiał się głupkowato.
Jeden z nich przyłożył Ramzesowi szablę do gardła, najwyraźniej nie był z tych łatwowierny. Musiał coś podejrzewać.
- To musiała być Anastasia, moja żona. Też jest blondynką i ze mną oraz bratem mieszka... - rzekł z bojaźnią w głosie.
Drugi ze strażników, wysoki o miedzianych włosach ruszył na zwiedzanie naszego pięknego domku. Oczywiście natknął się na mnie, pakującego rzeczy do niewielkiej, skórzanej torby.
-Wybierasz się gdzieś? - syknął i brutalnie, bez pytania wyrwał mi ją z dłoni, dokładnie przeszukując.
- No na małą wycieczkę w góry idę... - odparłem jak najnaturalniej by nie wzbudzić podejrzeń. Wyluzowany, cierpliwie czekałem, aż w końcu mi ją odda. W końcu rzucił ją na stół i ruszył do góry, do sypialni. Ja ukradkiem, wykorzystując sytuację wymknąłem się do jadalni i zniknąłem pod podłogą. Było tam cholernie ciemno, musiałem iść po omacku. Nagle błysnęło światło, w kącie stała dziewczyna, trzymając zapaloną świeczkę.
- Poszli już? - spytała półszeptem.
- Niestety nie, dopiero co zaczęli przeszukiwanie... - stanąłem obok niej, przyciskając plecy do ściany .Strach ściskał mi gardło, na moim czole widniały srebrne kropelki potu. Już sobie wyobrażałem co stało by się gdyby nas tutaj znaleźli, ona poszła by na pewną śmierć tuż na miejscu, ja zaś cierpiał bym w męczarniach za ukrywanie jej pod swoim dachem. Dziewczyna próbowała zachować spokój lecz słyszałem u niej nieregularny oddech. Patrzyła się przed siebie, zupełnie zamyślona. Jej lewa dłoń spoczywała na rękojeści sztyletu, prawą zaś oplotła brzuch i wbijała paznokcie w bok. Gdy usłyszeliśmy tupanie oficerskich butów i skrzypienie drewnianych desek, tuż nad naszymi głowami, obydwoje przełknęliśmy ślinę. Następnie zobaczyliśmy szpary przez które dostawały się strużki światła z owej klapy i kurz który zlatywał na dół.
Wiedziałem co to znaczy, od razu zerwałem się, przesunąłem stary fotel spod jednej ze ścian robiąc przy tym sporo hałasu. Wtedy rozbiłem niewielkie okno i w tym samym momencie zobaczyliśmy ocean ostrego, jasnego światła bijącego od otwartej klapy oświetlając dokładnie nasze przerażone twarze. Sygna wiedziała co robić, zwinnie i sprawnie przecisnęła się przez niewielką lukę, a ja w tym czasie asekurowałem ją, osłaniałem. Zdążyłem obciąć łeb pierwszemu który tu wlazł wrogiemu strażnikowi. Potem tylko upuściłem bombę z gazem usypiającym, a sam z już troszkę większymi trudnościami, prześlizgnąłem się na zewnątrz.
Dziewczyna schowała się za drzewem na naszym podwórku, czekając na mnie. Sprintem podbiegłem do niej i złapałem ją za dłoń, wywarzając nogą, tylną bramę wyjściową która zamknięta była na klucz. Wbiegliśmy do lasu, gdy się obróciłem, ujrzałem tylko złote, smocze skrzydła i ogień który górował nad budynkami sąsiednich budynków. Biegliśmy ile sił w nogach, tuż za nami mknęli nasi przeciwnicy na koniach, ubrani w bordowe mundury i z łukami w dłoniach. Nieudane zapalone strzały trafiały w drzewa, suche liście, trawę podpalając ją i zostawiając za nami ścianę ognistego muru. Jedna ze strzał przeszyła moje lewe ramię i poleciała dalej, przed siebie zabarwiając moje ubranie szkarłatną cieczą. Nie zwracałem teraz jednak uwagi na ból. Sytuacja narzucała nam zachować zimną krew, biec dalej i przetrwać. Gdy wbiegliśmy na polanę, dziewczyna przemieniła się w smoczycę, a ja wskoczyłem na jej grzbiet, łapiąc się mocno jej truskawkowych łusek. Nim wzleciała, kilka strzał musnęło jej ciało, a sztylet wbił się mocno w jej masywne biodro. Przefrunęliśmy tak ładnych kilkaset kilometrów. Nie wiedzieliśmy nawet gdzie jesteśmy, po prostu zmierzaliśmy przed siebie, jak najdalej od problemów. Gdy słońce już zaszło, a niebo pokryło się milionami migoczących białych światełek, smoczyca zniżyła swój lot i wyczerpana runęła na ziemię, w wysokiej, zielonkawej trawie. Zmieniła się automatycznie w kobietę, zaciskając zęby z bólu. Niewielkie ranki które tak prezentowały się na ciele smoczycy, na jej ludzkim ciele wyglądały dosyć głęboko. Zaciskała zęby z bólu, sycząc pod nosem. Zacząłem grzebać w torbie i otworzyłem zębami niewielki eliksir z fiołkową cieczą w środku. Kucnąłem obok niej i odpiąłem pasek jej spodni na co strasznie agresywnie zareagowała.
- Co ty robisz? - warknęła, przywalając mi z liścia w policzek.
- Próbuję ci pomóc! - wrzasnąłem wściekły.
- Obnażając mnie? - zmierzyła mnie byczym wzrokiem.
- Chcesz się wykrwawić, kretynko? - spojrzałem poważnie w jej niespokojne, orzechowe oczy które ukazywały mieszankę wszystkich uczuć na raz.
- Przecież i tak najpierw musisz wyciągnąć mi ten cholerny sztylet, idioto! - rzekła surowym tonem, marszcząc przy tym brwi.
- Słuszna uwaga. Zdejmowanie bielizny zostawimy na potem... - uśmiechnąłem się do niej głupkowato, szczerząc mleczne zęby.
Złapałem za rękojeść sztyletu i zacząłem delikatnie wyciągać ostrze z jej skóry. Jęczała przy tym niemiłosiernie, krew gwałtownie trysnęła gdy ino je całkowicie z niej wyciągnąłem. Od razu oblałem ranę substancją z fiolki która zatamowała krwawienie i uśmierzyła ból.
-No to największą ranę mamy już z głowy.Teraz ściągaj dolną odzież albo będę zmuszony sam to zrobić...masz dwie minuty.. westchnąłem,wyciągając z plecaka zapałki.Pozbierałem leżące patyki obok nas i podpaliłem je,robiąc małe ognisko.Rozłożyłem na ziemi duży,oliwkowy koc i dwie poduszki.Przemyłem zakrwawione dłonie wodą po czym wróciłem do Sygny.
- No proszę jaka grzeczna... - uśmiechnąłem się zadowolony, widząc kobietę w samej bieliźnie.
- Jak się przeziębię to twoja wina... - przewróciła oczami
Zacząłem opatrywać resztę jej ciętych ran, zmieniając je w niewielkie blizny. Kątem oka zerkałem na górne części jej ciała, zauważyła to niestety.
- Ile jeszcze zamierzasz się tak gapić, co? - prychnęła.
- Przepraszam, nie mogę się powstrzymać... - mruknąłem, podając jej koc by się opatuliła (bo przecież w brudnych ciuchach i mokrych spać nie będzie).
- Czemu wy faceci myślicie tylko o jednym? - westchnęła, kładąc głowę na miękkiej poduszce i dokładnie przykrywając się kołdrą.
- No po prostu tak już jesteśmy skonstruowani, to wy nas kusicie, uwodzicie... - wytłumaczyłem jej, kładąc się na boku.
<Sygna? taka sytuacja xD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz