Na koniec... raczej na początek

Każdy z nas jest pi­sarzem i na­pisze tyl­ko jed­na idealną książkę. Co dzień tworzy no­wy roz­dział. Bo­hater przeżywa wiele przygód, spo­tyka set­ki osób. Ak­cja toczy się od poczęcia po samą śmierć. Ty decydujesz co dzieje się w trakcie.
Pięć Królestw to grupowy blog opowiadający historie pięciu narodów żyjących na pięknych terenach kontynentu Amazji. Dołączając wcielasz się w średniowiecznego mieszkańca tego tajemniczego świata. Przygoda czeka na każdym kroku.
Aby dołączyć musisz:
1) przeczytać regulamin
2) wysłać formularz
3) wysłać pierwsze opowiadanie
4) wstawić baner 5K w dowolnym miejscu
Więcej w zakładce Formularz.

2 listopada 2015

Od Lyrinn

Pokiwałam głową i po raz kolejny spojrzałam na mojego rozmówcę.
- Dziękuję Ci, Alsadirze. Nawet nie wiesz,  jak bardzo ważne są dla mnie te informacje.
- Oj, Lyr. Pocóż ta oficjalność? Dworska etykieta zaczyna na Ciebie wpływać, mała. - w odpowiedzi jedynie cicho parsknęłam i ległam plecami na oparciu wyściełanej zieloną tkaniną sofy, zmuszając pojedyncze
drobinki kurzu do uniesienia się w powietrze. - Że też cały czas daję się w to wciągać! Tyle zachodu, ażeby zaspokoić chorą wręcz ciekawość dzieciny z lasu, którą teraz zwykło nazywać się księżniczką. Pamiętasz
jeszcze akcję z ,,Trollem"?
- Nie rozumiesz. To nie kolejny przerośnięty pijaczyna, który ukochał sobie pobiesiadne przechadzki po lesie.
- A więc kto? Kimże jest ten, którym interesuje się jakże wielka Lyrinn, władczyni Tierra'y? - mówiąc to ukłonił się nisko, lecz kiedy spojrzał na mnie napotkał jedynie karcące spojrzenie. Spoważniał.
- Jeszcze nie nadszedł odpowiedni czas. - powiedziałam, nie dając poznać w swoim głosie zawahania.
- Na co?
- Nie wiem.
Nastała niezręczna cisza. Słychać było jedynie stłumione głosy kobiet plotkujących w niedalekiej uliczce, odległe skrzypienie kół powozu. Ot, zwykłe odgłosy, które można zarejestrować w mieście. Przymknęłam oczy i zaczęłam kręcić głową w różne strony. Moje kręgi szyjne lekko się przemieszczały, wydają charakterystyczne pyknięcia, jakgdyby chciały współtworzyć idealny porządek miejskiego hałasu. Otworzyłam oczy i spojrzałam na mężczyznę, od którego odgradzał mnie drewniany stolik.
Ostre rysy twarzy, delikatnie skośne oczy o kolorze bezchmurnego sierpniowego nieba i sięgające ramion, brązowe włosy, których nieliczne, buntownicze kosmyki poskręcały się w drobne loczki. Prosty, długi nos,
blada cera. Idealny mężczyzna, czyż nie, żeńska częścio świata? Jednakże jeden szczegół psuł to wyobrażenie. Uszy, tak lubiące wystawać spomiędzy włosów spadających kaskadami po bokach głowy tegoż osobnika. Spiczaste uszy.
Ileż to już razy próbowałam się dowiedzieć,  jak to jest być jednym z tak nielicznych przedstawicieli swojej rasy, która żyje w sposób zupełnie odmienny niż wszyscy rodacy. Ilekroć pytałam, byłam zbywana na coraz ciekawsze sposoby. Czy sobie odpuściłam? Nie.
Zaprzestałam oględzin, kiedy bystry wzrok Al'a spoczął na mnie.
- Jak ręka? - spytałam, wskazując podbródkiem na prawą górną kończynę mężczyzny.
Od razu spostrzegłam błysk w jego oczach i zmianę na twarzy. Spojrzał na mnie drapieżnie, jednocześnie posyłając w moją stronę figlarny uśmiech. Mimiki twarzy można było mu tylko pozazdrościć.
- Mówisz o...tym? - mówiąc to zastosował dramatyczną pauzę, unosząc w tym czasie rękę ponad stół, a drugą szybkim szarpnięciem pozbył się materiału koszuli z przedramienia.
Moim oczom ukazała się metalowa konstrukcja. Stal, idealnie wkomponowująca się w skórę tak, aby złączenie ich nie było widoczne. Delikatnie poruszył długimi palcami z metalowego kruszca, który mienił się w świetle słońca. Do tego wszystkiego dochodziły zdobienia. Roślinność wydawała się tak prawdziwa, a zwierzęta tak żywe, że nie chciało się wierzyć, iż jest to tylko proteza ręki. Misternie wyrzeźbione pnącza, obfitujące w różnej wielkości listki porastały stal, sprawiając wrażenie chęci schowania go, ukrycia przed światem zewnętrznym. Spiczastouchy z triumfalnym uśmieszkiem patrzył na moją twarz, której elegancki widok odebrały otwarte usta.
***
Cały zamek pogrążony był we śnie. Cisza była niemal namacalna, a jednocześnie tak delikatna, że najmniejszy dźwięk byłby zdolny zburzyć ją w mgnieniu oka. Rozejrzałam się po  komnacie. Oczy,
przyzwyczajone już do ciemności, widziały poszczególne elementy składowe tegoż pomieszczenia. Porozrzucane poduszki, zielony koc, który leżał samotnie w kącie. Spoczywające dookoła stolika karty pergaminowe. Jedne pomięte, drugie poplamione, jeszcze inne czyste i gotowe do działania. Całość przypominała pole bitwy. Wprawdzie 6-cio letnich dzieci, ale jednak.
Na moim łóżku nie ostało się nic, więc siedziałam ze skrzyżowanymi nogami na środku białego materaca. Nawet Letta nie miała większej ochoty mi towarzyszyć, więc przy pierwszej okazji opuściła komnatę.
Krzyki, zamieszanie, krew, trup. Tyle wynikło z wystąpienia jegomościa o jakże wdzięcznym mianie, jakim jest Zefir.
Jednakże pokaz precyzji był piękny. Udało mi się obejrzeć zwłoki, zanim moja jakże kochana straż zapragnęła ewakuować moją osobę z miejsca zdarzenia. Po stosunkowo krótkich oględzinach można było wywnioskować, że strzał był celny i silny, aczkolwiek nie na tyle, aby ciało barona z dużą mocą spadło na ludzi za nim. Twarz mężczyzny zamarła w charakterystycznym dla niego fałszywym uśmieszku. Całość wyglądała wręcz wybornie.
Cóż, nigdy nie lubiłam Barona Dreanyl.
Siedziałam tak jeszcze chwilę, wpatrując się w jeden, bliżej nieokreślony punkt. W głowie galopowały wspomnienia. Stare i nowe. Te pełne białych plam, jak i te zapamiętane co do szczegółu. Zamknęłam oczy.
Wsłuchałam się w swój własny miarowy oddech i szum krwi przepływającej przez moją głowę, całkowicie ignorując to, co działo się w mojej podświadomości.
Pustka. Wszystko odpłynęło. Tak nagle, jak się zaczęło. Głośno wypuściłam całe powietrze zebrane w moich płucach, aby po chwili ponownie zasilić je skrawkiem atmosfery. Stanęłam na miękkim materacu, delikatnie balansując. Uniosłam powieki, aby udostępnić moim oczom wgląd na świat. Wystarczyło kilka kroków, aby moje stopy znalazły się na podłodze. Przeszłam jeszcze kawałek i stanęłam przed oknem.
Otworzyłam je niespiesznym ruchem. Od razu omiotło mnie chłodne, nocne powietrze. Moim ciałem wstrząsnął lekki dreszcz, lecz nie był on wywołany zimnem, a ekscytacją.
Ostrożnie wystawiłam prawą nogę poza ramę okna, a stopę postawiłam na kamiennym gzymsie. Po chwili lewa kończyna również znalazła się poza pomieszczeniem, pociągając za sobą resztę mojego ciała.
Przylgnęłam do ściany. Westchnęłam głośno, patrząc w dół. Spokojnie Lyr, tylko spokojnie. Mój umysł chyba miał dobre zamiary, ale nie do końca udało mu się zapanować nade mną w takiej sytuacji. Jednakże próba powiodła się na tyle, abym przestała bezmyślnie spoglądać w ciemność. Uspokoiłam oddech i zebrałam energię.
Przez tak wiele lat zdążyłam przyzwyczaić się do kilku ukuć bólu, jakie towarzyszyły przemianie. Wiedziałam, jak się zachować, a musiałam o tym pamiętać zwłaszcza teraz, aby nie spaść w nicość, w której jarzyło się zaledwie kilka świetlistych punktów.
Pod postacią sokoła moim największym zmartwieniem było wydostanie się z bielizny, w którą byłam odziana jeszcze sekundy temu. Jednakże kilka sprawnych ruchów skrzydeł w zupełności wystarczyło do całkowitego oswobodzenia się. Sokół wędrowny. Owszem, nie jest to ptak, który zwykł prowadzić nocny tryb życia, lecz znałam tereny na tyle dobrze, że mogłam postawić na prędkość. A w tej kategorii ptaszysko nie miało sobie równych.
***
Siedziałam na futrynie założonej kratami, pozostałej w miejscu, gdzie kiedyś było okno. Przekrzywiając od czasu do czasu łebek, wpatrywałam się w mężczyznę. Nie spał. Nie miałam pewności czy zauważył stworzenie, które od dłuższego czasu się mu przygląda. W pewnej chwili kątem oka załapałam jakiś przemieszczający się kształt. Skręciłam ciało tak, aby zobaczyć, cóż to jest. Świetlisty jeleń. Niezwykłe stworzenie.
Nie zdążyłam przypomnieć sobie chociaż jednej opowieści o tejże istocie, a tej już nie było. Chcąc kontynuować obserwowanie mężczyzny, powróciłam do swojej pierwotnej pozycji. Jednakże pan Zefir najwyraźniej zechciał się ewakuować. Wzbiłam się nad chatkę, aby rozejrzeć się po okolicy. Nie musiałam długo szukać, można powiedzieć, że wcale, ponieważ znalazłam ,,moją zgubę" przy przeciwległej ścianie. Zbierał się do wyjazdu.
Zostałam na miejscu jeszcze chwilę, by zorientować się, w którym kierunku będzie zmierzał, ażeby powiadomić o wszystkim Alsadir'a. Po chwili zarówno ja, jak i mężczyzna opuściliśmy to miejsce.
***
W następnych dniach, które składały się później w dłuższe okresy czasu, dostawałam informacje od Al'a, a i sama wylatywałam na nocne eskapady. Jednakże zaczęły się one robić problemowe o tyle, iż często ścigałam się ze świtem. Zefir bowiem, zapuszczał się w coraz dalsze tereny. Jego celem były tereny wspólne.
Szczerze mówiąc, nie zapuszczałam się tutaj nigdy. Jakoś zawsze było mi nie po drodze. Wyobraźcie sobie zatem moje... Właśnie, co? Gniew, frustrację, rozpacz? Wszystko i wiele, wiele więcej. Coś, co zwykło nazywać się miastami, wyglądało, jak slumsy. Obskurne, pełne żebraków, złodziejaszków i sierot. Czasami traciłam pana Lazare z oczu lub po prostu musiałam go odnaleźć, co często graniczyło z cudem, a wynikiem tego były wycieczki po mieścinie. Patrząc na to wszystko nie wiedziałam, co myśleć czy robić. Jak widać smród uryny czy wolno rozkładających się ciał zwierząt i nie tylko był tu na porządku dziennym. Chciałam im pomóc, lecz teraz miałam inne sprawy na głowie, a przecież też nie zmienię się w człowieka i nie stanę naga w centrum Rusher, zapraszając wszystkich do zamku Królestwa Tierra'y. Tak więc skupiałam się na Zefirze.
Jednakże tej nocy było inaczej. Wyczuwałam czyjąś obecność. Jestestwo kogoś innego niż mieszkańców tej... miejscowości. Wszystko się wyjaśniło, kiedy ujrzałam pojedyncze sylwetki odziane w połyskujące zbroje z herbem Królestwa Armonii. Czegóż jeszcze oni tu chcą? Może powinnam uważniej czytać korespondencje Anny? Nieważne.
Obszukując uliczki nie znalazłam mężczyzny, więc wzbiłam się wyżej. Może oczy sokoła wędrownego nie były zbyt przyzwyczajone do mroku, ale pełnia i nikła świetlna poświata miasta ułatwiały moją ,,robotę". Dłuższą chwilę zajęło mi kręcenie kółek nad Rusher, ale wreszcie dostrzegłam to, czego szukałam. Zanurkowałam szybko, aby obiekt nie zdążył mi uciec i podleciałam do mężczyzny. Na chwilę, po czym równie prędko wzbiłam się w powietrze i obserwowałam go nadal z góry. Dość często skrywał się w cieniu i nie był przeze mnie dostrzegalny, lecz po chwili udawało mi się ujrzeć przynajmniej rąbek jego stroju, co już ułatwiało mi ponowne lokalizowanie go. Często tak robiłam, bo sokoły mogą przykuwać uwagę, a tego najwyraźniej Zefir nie chciał. A chciałam, aby każdej nocy mnie spostrzegł. Może czegoś się domyśli? Nie wyglądał na kogoś, kto nie potrafi łączyć faktów czy myśleć poza schematem. Miałam tylko nadzieję, że faktycznie tak było. 

<Zefir? Nie wiem czy opowiadanie jakkolwiek może umywać się do Twoich, ale może uda nam się coś fajnego razem zrobić? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz