- To co słyszałaś - mruknąłem ospale niczym kot. - Sama sobie musisz poradzić. Nie pomogę ci.
Nachyliłem się nad stołem, oparłem głowę o lewą dłoń. Koniuszkiem wskazującego palca prawej dłoni zacząłem jeździć po krawędzi kubka. "Który to już dzisiaj kufel?" Zacząłem myśleć "Drugi? Może piąty? Hmm... Zresztą kto liczy ile pije znaczy, że ma problem"
Uśmiechnąłem się pod nosem i zauważyłem, że wściekła dziewczyna coś do mnie mówiła. Miałem obojętny wzrok, tak samo jak podejście do tej sprawy. Mimo tego, że to moja młodsza siostrzyczka, to nie mogłem jej ulec. Jeśli zgodzę się, aby ze mną zamieszkała, to rozleniwi się całkowicie. Opuściłem dłonie na blat i przesunąłem nimi, aż do samej krawędzi. Dźwignąłem się lekko do góry, ciągle opierając się na rękach.
- To twoja ostateczna decyzja - wycedziła przez zęby. - Braciszku? - Ostatnie słowo zabrzmiało jak syk żmiji. Nie odpowiedziałem nic, odepchnąłem się delikatnie i zatrzymałem w pionie. Zdjąłem bluzę z krzesła, obszedłem stół i zatrzymałem się obok dziewczyny.
- Tak - szepnąłem jej do ucha, kiedy się nachyliłem. Jej dłoń, zaciśnięta na rękojeści srebrnego noża, ruszyła gwałtownie w dół. Ostrze wbiło się w dąb niczym w masło. Opuściła głowę, nawet na mnie nie spojrzała.
- Helver - zaklęła.
Patrzyłem na nią jeszcze krótką chwilę i ruszyłem w swoją drogę. Zabolało mnie to, co powiedziała, lecz nie pokazałem po sobie niczego. Kiedy wyszedłem na zewnątrz, zarzuciłem na siebie czarną bluzę, automatycznie zaciągnąłem kaptur na głowę. Spojrzałem w niebo, ciepłe promienie słońca spadły na moją twarz, blask jego mnie lekko oślepił przez co zamknąłem oczy. Wciągnąłem głośno powietrze nosem i bezgłośnie je wypuściłem, tak samo jak zaczerpnąłem. Wsadziłem dłonie do kieszeni spodni i ruszyłem przed siebie. Gdzie podążałem? Nie mam pojęcia wiem jednak, że jak najdalej od tej karczmy. Dzisiaj, na szczęście, nie miałem żadnej warty ani nic. Do wieczora miałem jednak kilka dobrych godzin, więc łaziłem po miasteczku, bez najmniejszego celu. Po drodze minąłem grupkę "żebraków", którzy tylko czekali, aż ktoś wrzuci im jakieś drobne. Wtedy będą mogli iść i znowu się upić. Zamiast iść do pracy i pomóc swoim żonom, dzieciom i bliskim w sposób finansowy, woleli upić się jakimś tanim trunkiem, który z dnia na dzień coraz bardziej wyniszczał ich organizm. Ale co to ich obchodziło? Oni mieli jeden cel w życiu.
Pff... Nawet oni mieli cel na dzisiejszy dzień, a ja? Pomyślałem i rozejrzałem się dookoła. Nim się obejrzałem, byłem w drugiej części miasta. Zbliżałem się właśnie do mostu, lubiłem tam siedzieć. Mimo, że był to jeden z wielu traktów to i tak mało kto go odwiedzał. Nie miałem ochoty jakoś się zbytnio z nikim widywać, chciałem pobyć w ciszy i gapić się w wodę, siedząc na kamiennym murku, na najwyższym punkcie mostu.
Murek był na wysokości mojej klatki piersiowej, wskoczyłem jednak na niego bez problemu, wyprostowałem się i włożyłem znowu ręce do kieszeni. Ruszyłem ospałym krokiem przed siebie, aż dotarłem na miejsce. Usiadłem powoli, jakby wszystkie mięśnie zaczęły mnie boleć. Delikatnym ruchem, prawie niezauważalnym, dotknąłem srebrnej rękojeści jednego noża, a po chwili drugiej. Odetchnąłem z ulgą, uśmiechając się tajemniczo i wyzywająco. Oczy skierowałem w dół, piętnaście stóp pode mną płynęła leniwa rzeka. Woda wydawała się jakby zaczarowana, poświęciłem jej całą swoją uwagę. Nie wiem jak długo tak siedziałem. Do realnego świata przywrócił mnie stukot butów. Odwróciłem się i ujrzałem...
Ktoś z Królestwa?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz