Na koniec... raczej na początek

Każdy z nas jest pi­sarzem i na­pisze tyl­ko jed­na idealną książkę. Co dzień tworzy no­wy roz­dział. Bo­hater przeżywa wiele przygód, spo­tyka set­ki osób. Ak­cja toczy się od poczęcia po samą śmierć. Ty decydujesz co dzieje się w trakcie.
Pięć Królestw to grupowy blog opowiadający historie pięciu narodów żyjących na pięknych terenach kontynentu Amazji. Dołączając wcielasz się w średniowiecznego mieszkańca tego tajemniczego świata. Przygoda czeka na każdym kroku.
Aby dołączyć musisz:
1) przeczytać regulamin
2) wysłać formularz
3) wysłać pierwsze opowiadanie
4) wstawić baner 5K w dowolnym miejscu
Więcej w zakładce Formularz.

8 listopada 2015

Od Daphne Kalipso - CD. Sygny

Nikt nie zwrócił większej uwagi na krzyki i nawoływania Sygny. Większość mężczyzn wróciła do przerwanej rozmowy, niektórzy posłali w stronę dziewczyny kilka nieprzyzwoitych komentarzy, nikt jednak nie przejął się informacją o atakujących miasto Mondołach. Nie można było mieć im tego za złe. Większość ledwo siedziała na swoich miejscach, a co dopiero kazać im wziąć do ręki miecz. W tamtej chwili, sama niewiele rozumiałam, o czym mówi Sygna. Cieszyłam się, że ją widzę. W końcu jakaś znajoma twarz. Ktoś, kto nie próbuje ukradkiem sięgnąć pod spódnicę sukni.
Z uśmiechem na ustach wyrwałam się z objęć żołnierza i lekko się chwiejąc przecisnęłam się w stronę blondynki. Byłyśmy tego samego wzrostu, więc bez problemu zarzuciłam jej ręce za szyję i wyściskałam. Może i nie byłyśmy ze sobą blisko, jednak w ciągu tych kilku godzin wiele razem przeszłyśmy, co w moich oczach wystarczyło, by czuć radość na jej widok.
Ona chyba odmiennego zdania, bo szybko się odsunęła i posłała mi jedno ze swoich chłodnych spojrzeń. “A to mnie wołano Królową Lodu” pomyślałam.
- Co tu robisz? - spytała dziewczyna. Denerwowało mnie, że zachowuje się tak protekcjonalnie wobec mnie, od samego początku znajomości. Jakbym to ja była tą młodszą, którą trzeba się opiekować.
- Co ty tu robisz? Myślałam, że już się nie zobaczymy - To była prawda. Kiedy razem wyszłyśmy z pokoju, byłam pewna, że na tym zakończy się nasza znajomość. Że odtąd, każda podąży swoją drogą, tak jak było do tej pory. Nie miałyśmy ze sobą nic wspólnego, więc nic nie trzymało nas razem. A jednak, znów rozmawiałyśmy.
- Jesteś pijana, nie jesteś w stanie mi pomóc - zawyrokowała Sygna odwracając się i zaczepiając jednego z przechodzących obok mężczyzn. Nie miałam jednak zamiaru pozwolić jej odejść. Pomóc w czym? Chwyciłam złodziejkę za rękę i odwróciłam z powrotem w swoją stronę.
- Sprawdź mnie - rzuciłam, wpatrując się w jeden punkt na czole dziewczyny. Dołączając do złodziei, przysięgłam sobie, że nigdy już nie spojrzę drugiemu człowiekowi w oczy. Bałam się, co mogłabym w nich zobaczyć. Ludzie którymi się otaczałam kryli w sobie tak wiele zła i cierpienia o których wiedziałam, że nie miałam zamiaru poznawać tego wszystkiego, co duszą w najciemniejszych odmentach swojej duszy. Niepatrzenie ludziom w oczy weszło mi w nawyk. Każdy skrywa jakiś mroczny sekret, a ja nie chciałam poznać żadnego z nich. Nie chciałam, by ludzie poznali moje tajemnice.
Sygna westchnęła zrezygnowana.
- Zaatakowano miasto. Połowa domów płonie. Wybijają wszystkich, którzy stoją im na drodze.
- Gdzie są strażnicy?
- Nie są przygotowani na taką walkę. Szkolono ich do powstrzymywania drobnych złodziei, nie całych armii.
- Więc coś zróbmy - W tamtej chwili, to zdanie wydawało się mieć najwięcej sensu. Nie rozumiałam zirytowania Sygny, która w akcie rezygnacji kopnęła krzesło stojące tuż obok. W mojej głowie formowała się jakaś myśl, plan. Wiedziałam, że mogę powstrzymać pożar, jednak co z atakującymi? Sygna sama nie miała szans. Potrzebni byli ludzie, którzy się na tym znali. Zawodowi wojownicy. Rozejrzałam się po otaczających nas mężczyznach.
- Już wiem - powiedziałam z uśmiechem. Blondynka uniosła brwi, jakby była zaskoczona moim obwieszczeniem. - W tej i innych karczmach na terenie całego miasta jest pełno żołnierzy. Kiedy dowiedzą się o ataku, na pewno ruszą do walki.
Dziewczyna zacisnęła usta, patrząc na mnie spode łba. Po chwili jej usta wykrzywił uśmiech.
- W takim razie proszę. Czyń honory, ślicznotko.
Nie mogłam uwierzyć, że tak łatwo dała się przekonać, ale postanowiłam nie okazać zmieszania. Oglądając się na Sygnę, wciąż niespokojnie zerkającą w stronę drzwi, ruszyłam do stolika, przy którym wcześniej siedziałam. Wciąż toczyła się tam żywa rozmowa, przy której jeden krzyczał przez drugiego, energicznie uderzając rękami o blat. Ten który mnie zaczepił, jako pierwszy dostrzegł że się zbliżam i wyciągnął w moją stronę rękę, którą bez wahania chwyciła. Powiedziałam sobie, że skoro mam grać głupiutką i uległą paniusię, to do samego końca. Uśmiechnęłam się do mężczyzny i mocniej ścisnęłam jego dłoń.
- Moja przyjaciółka powiedziała, że miasto zostało zaatakowane - oznajmiłam marszcząc brwi. Chciałam brzmieć ja dziewczynka, która boi się potworów mieszkających w jej szafie. Zołnierz roześmiał się głośno, przyciągając mnie bliżej siebie. Obie dłonie położył na moich biodrach. Sam ten gest przyprawił mnie o mdłości, jednak nie odsunęłam się. Potrzebowałam jego pomocy. Wszyscy potrzebowaliśmy.
- Ma wybujałą wyobraźnię - stwierdził, na co jego przyjaciele odpowiedzieli śmiechem. - Może chce do nas dołączyć?
Potrząsnęłam głową, nie mogąc uwierzyć, że tak łatwo uznał moje słowa za zwykłe bajki. Może już czas zmienić taktykę? Przestać odgrywać idiotkę, a zacząć zachowywać się jak… jak ja. Prawdziwa ja.
- Wyjdź na zewnątrz i sam się przekonaj. Co powiesz Królowej gdy okaże się, że pół miasta zostało wymordowane, gdy ty siedziałeś w pijalni?
Przy stoliku zapadła cisza. Wszyscy siedzący przy nim mężczyźni przenosili wzrok ze mnie, na wciąż trzymającego moją rękę żołnierza i z powrotem. Ten wstał nagle nie odrywając wzroku od mojej twarzy. Przewyższał mnie o głowę i był o wiele mocniej zbudowany. Gdyby chciał mi coś zrobić, nie miałabym szans, a nie liczyłam na pomoc Sygny w tej kwestii.
- Skoro nalegasz, pani - powiedział, i mimo wypitego alkoholu, w jego głosie wyczułam cień groźby. - Chodźmy chłopcy. Musimy uspokoić skołatane nerwy naszej dzisiejszej towarzyszki.
To powiedziawszy pociągnął mnie za sobą w stronę drzwi. Nie spodziewałam się tego, jednak nie miałam większego wyboru. Gdybym chciała się wyrywać, tylko pogorszyłabym swoją sytuację, a niebezpieczeństwo i tak zbliżało się z każdą chwilą.
W zwykle pachnącym solą powietrzu unosił się dym tak gęsty, że ledwo widziałam dom po drugiej stronie drogi. Jedynym co mogłam dostrzec, były unoszące się nad dachami domów pomarańczowe płomienie. Ludzie mijali nas biegiem uciekając przed płomieniami, ratując dobytek. Nigdzie nie widać było jednak Mondołów.
Jeden z otaczających mnie żołnierzy zatrzymał biegnącego mężczyznę, kaszlącego od nadmiaru dymu. Na sam jego widok, sama poczułam nieprzyjemne drapanie w gardle, chciałam jednak usłyszeć, co powie.
- Co się dzieje?
- Pojawili się znikąd..! Wyłonili się z nocy jak demony! Proszę. Muszę iść po żonę…
Mężczyzna wyrwał się, nim ktokolwiek zdołał sformułować kolejne pytanie.
Żołnierze przestali zwracać na mnie uwagę, starając się zaplanować obronę miasta. Chyba jako jedyna pomyślałam, że jeżeli nie ugasimy płomieni, niedługo nie będzie żadnego miasta. Zerknęłam na płomienie połyskujące nad dachami, prawie jak wstające słońce. Zdawało się, że z każdą chwilą rosną, zbliżają się do nas.
Nagle wśród ogólnego hałasu biegających ludzi i wzrastającego ognia, pojawił się inny, bardziej przerażający dzwięk. Chrzęst stali. Metal miarowo uderzający o kamienne ściany domów. Z dymu, po jednej stronie wyłonili się pierwsi okuci w czarny metal Mondołowie. Tak jak mówił mężczyzna, wyglądali jak demony wyłaniające się mroku, a za nimi, jak peleryna wirowały kolejne języki pomarańczowego ognia.
Zerknęłam na Sygnę, która właśnie wyszła z kraczmy. Rozszerzonymi ze strachu oczami przyglądała się nadchodzącej armii. Nie było czasu na planowanie, trzeba było działać i to szybko. Chwyciłam złodziejkę za rękę i pociągnęłam do pierwszej alejki, jaką udało mi się dostrzec. Biegłyśmy mając nadzieję, że nikt nawet nie pomyślał, by gonić dwie, przerażone dziewczyny. Miałam nadzieję, że żołnierze z gospody jakoś sobie poradzą. Była to w gruncie rzeczy jedyna nadzieja tego miasta.
Zatrzymałyśmy się dopiero gdy dotarłyśmy do ulicy równoległej do tej przy karczmie. Dopiero wtedy zdołałam połączyć fakty i zdałam sobie sprawę, że w miejscu gdzie widziałam największe płomienie, powinien stać budynek, gdzie wynajmowałam pokój. Pokój w którym był Anthony. Gdzie stała przywiązana Mgła.
- Musimy zgasić ogień - wychrypiałam. Przez otaczający nas dym, ledwo mogłam oddychać.
- Ja ci się raczej na niewiele zdam. Wolę oddalić się bezpieczne miejsce. Najlepiej do innego Królestwa.
- Tam jest Anthony!
- Jeśli tak, to już po nim. Powiedziałabym, że mi przykro ale… no wiesz - chciała odejść, ale znów ją zatrzymałam. Potrzebowałam jej pomocy. Sama nie byłam w stanie zapanować nad otaczającym mnie chaosem.
- Mogę to zrobić. Zgasić je. Ale musisz mi pomóc. Tam jest mój koń. Nie mogę jej stracić.
Sygna przez chwilę stała nieruchomo, nie odwracając się do mnie. Zdawało mi się, że mija cała wieczność kiedy się nie odzywa, a płomienie za naszymi plecami wciąż rosną. Wyobrażałam sobie Mgłę, zamkniętą, przerażoną… Jej grzywę, która powoli staje w płomieniach. W końcu usłyszałam głośne westchnienie, a blondynka odwróciła się w moją stronę z determinacją wypisaną na twarzy.
- To co mam zrobić?

Potrzebna nam była woda. Mnóstwo wody.
Z każdym krokiem czułam kłujący dym wdzierający mi się do płuc. Każdemu oddechowi towarzyszył ostry atak kaszlu, a im bliżej centrum pożaru byłyśmy, tym dym stawał się gęściejszy. Wiedziałam, że długo tak nie wytrzymamy.
Mój plan był bardzo prosty. Chciałam unieść jak największą ilość wody i stopniowo opuszczać ją na palące się budynki. Chciałam, by wyglądało to na działanie deszczu. Z jakiegoś powodu obawiałam się, co mogliby powiedzieć ludzie widząc, co potrafię. Zwłaszcza, że jak się okazało poprzedniego wieczora, sama nie do końca wiedziałam, co potrafię.
Czas było wcielić mój plan w życie. Poprosiłam Sygnę by sprawdziła, czy w pobliżu na pewno nikogo nie ma. Nie chciałam, by nawet ona była świadkiem mojej mocy. Gdzieś w mojej podświadomości kryła się obawa, że kiedyś będę jeszcze musiała z nią walczyć, a w takiej sytuacji, lepiej, żeby nie wiedziała o mnie wszystkiego.
Oparłam się rękami o krawędź studni. Zwykle używałam tylko wody, którą zmieściłam w bukłaku, musiałam się więc mocno skoncentrować, by sięgnąć po wodę aż z dna studni. Czułam jej spokojny rytm. Malutkie fale odbijające się o kamienne ściany. Zimny prąd gdzieś z głębi. Gdy otworzyłam oczy ujrzałam unoszący się w górę słup wody. Wirował i zmieniał kształt, jakby chciał wydostać się z utworzonego przeze mnie więzienia. Skierowałam wodę na najbliższy dom, jednak nagle wszystko rozlało się u moich stóp. Nie miałam pojęcia, jak to się stało, jednak ponowiłam moją próbę ugaszenia budynku. Stworzyłam nowy słup wody, jednak ten, poddał się jeszcze szybciej, spadając z powrotem do wnętrza studni.
Przez dym wokół ledwo co widziałam. Oczy łzawiły mi od drobinek popiołu i potwornego smrodu.
Nie wiedziałam co robić, nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się, by woda wymykała mi się spod kontroli. Nie odkąd nauczyłam się nad nią panować. Ale skoro najwyraźniej tak było, nie mogłam zrobić nic, by pomóc temu miastu. Nic by ocalić mieszkających tu ludzi. By ocalić chociażby samą sobie.
Zrezygnowana opadłam na kolana przyglądając się mrokowi i eksplodującemu zewsząd ogniu. Dopiero w tamtej chwili dotarło do mnie, jak nieznośnie gorąco jest w tamtym miejscu. Zar osuszał moje łzy, nim te pojawiły się na policzkach.
Zawiodłam. Nie tylko Miasto Wody ale też ojca. Poddałam się wbrew obietnicy którą mu złożyłam lata wcześniej. Czułam się wykończona i bezsilna. Nie potrafiłam zmusić się nawet do ucieczki. Obraz zamazywał mi się przed oczami aż w końcu nie było nic, poza ciemnością.

Obudziło mnie skrzypienie podłogi tuż nade mną. Rozbrzmiewało w mojej głowie jak echo, przyprawiając o ból. Otworzyłam oczy, jednak słońce wlewające się przez okno od razu przyprawiło mnie o mroczki. Jęknęłam cicho, powoli unosząc się na łokciach. Moje mięśnie zdawały się być z ołowiu, niemożliwe do jakiegokolwiek ruchu.
Osłaniając oczy dłonią, rozejrzałam się po pomieszczeniu. Był to pokój, który wynajęłam na czas pobytu w Mieście Wody. Mały i ciasny z jednym łóżkiem, krzesłem i parawanem. Rozmasowywałam skronie, mając nadzieję odegnać ból głowy, gdy dostrzegłam szklankę z wodą ustawioną obok nogi łóżka. Szybko po nią sięgnęłam i wypiłam ponad połowę zawartości. Dopiero w tamtym momencie dotarło do mnie, jak spragniona byłam.
Jeszcze raz rozejrzałam się po pustym pokoju. Już wiedziałam, dlaczego wydawał mi się tak obcy. Po Anthonym i Sygnie nie było nawet śladu. Nie dziwiło mnie to. Każde poszło w swoją stronę. Żałowałam jedynie, że nawet Anthony odszedł bez słowa, po tym wszystkim, co dla niego zrobiłam. Na tyle zdały się jego słowa o spłacie długu wobec mnie. “Czego ja oczekiwałam?” zastanawiałam się. Z drugiej strony, sama miałam zamiar jak najszybciej wyjechać. Miałam wszystko, co było mi potrzebne do dalszej drogi.
W myślach odtworzyłam wydarzenia poprzedniego wieczora. Rozmowę w karczmie, Sygnę, żołnierzy, pożar… Wzrok wbiłam we własne dłonie. Jak wielu ludzi przeze mnie zginęło? Gdybym potrafiła zapanować nad swoją mocą… “Ale co właściwie się stało?” Ostatnie co pamiętałam to woda rozlewająca się po sczerniałych od sadzy kamieniach. Jak wróciłam do pokoju? I dlaczego nie był zniszczony, skoro według moich wyliczeń, powinien znajdować się w samym centrum pożaru?
Nagle przypomniałam sobie o Mgle, zamkniętej i zapewne niemożliwie przerażonej. Nie zważając na ból głowy czy mdłości popędziłam na dół. Beczułka stała spokojnie w swoim boksie, powoli przeżuwając podane jej smakołyki. Gdy wbiegłam, by ją przytulić, wydawała się równie szczęśliwa jak ja. Westchnęła głośno, trącając pyskiem moją dłoń, prosząc o coś do jedzenia. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio tak się o nią martwiłam.
- Niedługo się stąd wynosimy - wyszeptałam przytulając policzek do nosa klaczy.
Spakowanie rzeczy nie zajęło mi dużo czasu. Były to tylko dwie niewielkie torby, w których zmieściłam cały mój dobytek. Nigdy nie sądziłam, że całe swoje życie zmieszczę w dwóch niewielkich paczkach, jednak tak właśnie było. Żadnych ludzi za którymi mogłabym tęsknić, do których chciałabym wrócić. Takie miało być moje życie. Dotarło to do mnie dopiero jadąc na wpół zniszczonymi ulicami Miasta. Patrząc na ludzi szukających swoich rodzin i ubolewających nad stratą domu, czy innych dóbr. Mnie miało to nigdy nie czekać. Nie mogłam jednak zdecydować, czy jest mi żal utraconej przyszłości, czy wdzięczna oszczędzonego bólu.
Jechałyśmy na południe, w stronę Gór Środkowych. Do Terenów Wspólnych czekała nas jeszcze długa droga, ja jednak nie mogłam się doczekać tych wszystkich rzeczy, które miałam zobaczyć. Amazja była wielka, pełna magicznych miejsc, które mogła odwiedzić i tajemnic które tylko czekały aż ktoś je odkryje. Lubiłam mieć w swoim życiu jakiś cel, ale tego wieczora, mając za plecami niknące Miasto Wody, przyrzekłam sobie, że z tym koniec. Nie chciałam być już tą samą osobą, która dołączyła do szajki złodziei z braku innych możliwości. Od dziecka marzyłam o wolności i nareszcie to mogło się spełnić. “Po co komu plany?” pomyślałam. Wolałam być jak woda - wyznaczająca własne drogi, nie do zatrzymania. Miałam dopiero dziewiętnaście lat. Chciałam bawić się życiem, póki miałam taką możliwość.

[ Sygno? Ja skończyłam. Jeśli chcesz, możesz napisać jeszcze swoje zakończenie naszej przygody :) ]

1 komentarz:

  1. Ja sobie chyba jednak podaruję już zakończenie, no chyba, że Anthony ma życzenie pisać dalej ;)

    OdpowiedzUsuń