Na koniec... raczej na początek

Każdy z nas jest pi­sarzem i na­pisze tyl­ko jed­na idealną książkę. Co dzień tworzy no­wy roz­dział. Bo­hater przeżywa wiele przygód, spo­tyka set­ki osób. Ak­cja toczy się od poczęcia po samą śmierć. Ty decydujesz co dzieje się w trakcie.
Pięć Królestw to grupowy blog opowiadający historie pięciu narodów żyjących na pięknych terenach kontynentu Amazji. Dołączając wcielasz się w średniowiecznego mieszkańca tego tajemniczego świata. Przygoda czeka na każdym kroku.
Aby dołączyć musisz:
1) przeczytać regulamin
2) wysłać formularz
3) wysłać pierwsze opowiadanie
4) wstawić baner 5K w dowolnym miejscu
Więcej w zakładce Formularz.

7 października 2015

Od Margles- C.D. Zefira

Nie wymagałam od niego, żeby był towarzyski, ale mógłby być choć odrobinę milszy. Jego słowa prawie zawsze ociekały jadem sarkazmu i rzadko mówił prawdę. Był milczący. Moi nieżyjący rodzice byli bardziej rozmowni. Stojąc, oparłam się o zimną, kamienną ścianę. Pozwoliłam by zimne powietrze znów wpadło do nozdrzy, biegnąc do płuc. Objęłam się rękami, czując na skórze gęsią skórkę. Z moich oczu potoczyło się kilka srebrnych łez.
- Zaczniesz wreszcie gadać? - zapytał, zniecierpliwiony dłuższym brakiem odpowiedzi. Nie byłam w stanie mówić. Kucnęłam i schowałam głowę, zagubiona jak małe dziecko. Chciałam znów znaleźć się w ramionach mamy, która z czułością pogładziłaby mnie po włosach, przypominając, że wszystko będzie dobrze. Brakowało mi jej. Zawsze. W każdym momencie mojego nędznego życia. Podniosłam zapłakaną twarz, szybkim ruchem zmiotłam łzy i odchrząknęłam, by nie było słychać w moim głosie słabości.
- Nie wiesz? - zapytałam, siląc się na ironię - Chciał wykorzystać moją moc.
- Może konkretniej? - powiedział złośliwie, ale jego głos łamał się, między słowami. Musiał być bardzo wyczerpany. Chciałam mu powiedzieć, co zaszło na górze, ale z każdą próbą miałam wrażenie, że gula w gardle coraz bardziej się zaciska. To była moja wina. To wszystko. Cierpienie, ból, nienawiść. To ja wywoływałam te uczucia, choć ani trochę tego nie chciałam.
- Udało mu się - powiedziałam cicho, ledwie słyszalnie - Przeze mnie zginął człowiek. Był młody. Wiesz ile jeszcze mógł zrobić? Już nigdy nie ujrzy wschodu słońca, nie poczuje jego ciepłych promieni, nie zakocha się... Nigdy nie otworzy oczu, a z jego ust nie wydobędzie się żadne słowo. Gdybym chociaż nie musiała na to patrzeć... Zasłużyłam na to. Moje ręce są brudne. Zbrukane krwią - zakończyłam. Brakowało mi tchu. Czekałam na jego reakcję, ale nie odpowiadał. Gdybym go zobaczyła, wiedziałabym czy się śmieje, czy jest zaskoczony. Ale dzielił nas mur nie do pokonania. gdybym chociaż mogła nakłonić strażnika do oddania mi kluczy... Ale on i paru innych wypili płyn, który pozwalał im zachować własną wolę. A nawet gdyby, to nie miałam jeszcze pełnej kontroli nad moim darem. W każdej chwili mógł się skumulować i wysadzić mi głowę. Może tak byłoby lepiej? Nie musiałabym cierpieć. Nic bym już nie czuła. To było takie proste. Ale brakowało mi odwagi. Nawet gdybym znalazła tam coś ostrego do podcięcia sobie żył, zbyt bardzo bałabym się to zrobić. Byłam tchórzem. Nie było mnie stać nawet na samobójstwo. Na zakończenie mojego, skazanego na porażkę życia. A może trzeba było pozwolić Zefirowi zabić mnie w domu? Wina za odebranie boskiego daru spadłaby na niego, a ja wreszcie spotkałabym się z rodzicami. Jak żałośnie podejmowałam decyzje. Gdybym wtedy się nie odezwała, już dawno nie byłoby mnie na tym świecie. Westchnęłam cicho i powróciłam do rzeczywistości.
- Nie przesadzaj - odburkną mężczyzna. Mogłam się tego spodziewać. Poza nim samym, nikt inny go nie obchodził, a zwykłe, ludzkie odruchy były mu obce. Zapadła cisza, którą przerywał jedynie stukot ciężkich, wojskowych butów. Wysoki osobnik wmaszerował do ciemnego pomieszczenia. Miał szerokie barki i wyprostowaną postawę, a jego krótko ścięte włosy przyprószyła już siwizna. Spojrzenie miał zamglone, jakby się nad czymś zastanawiał. Stanął na przeciwko krat, które mnie tam trzymały i zaczął się przyglądać. Mojej twarzy, spojrzeniu, włosom. Zdziwiona wstałam i spojrzałam na mężczyznę. Jakby wybudzając się z transu, kazał strażnikowi wpuścić się do środka. Jego usta układały się tak, jakby wypowiadał moje imię, ale nie wydobywał z siebie żadnego dźwięku. Wziął do ręki pukiel moich włosów, dokładnie się im przyglądając.
- Jesteś do niej taka podobna... Ile to już lat minęło? Przeszło dwadzieścia... - westchnął, a ja z niepokojem zaczęłam się cofać, aż przyparłam do muru. Uświadamiając sobie, że mnie przestraszył, rzekł:
- Nie bój się. Nie zrobię ci krzywdy, Margles. Margles. Ostatni raz widziałem cię, gdy miałaś niespełna dwa miesiące. Trzymałem cię na rękach, martwiąc się, czy nie zrobię ci krzywdy. Twoja matka by tego nie przeżyła. Bardzo cię kochała. Gdy dowiedziałem się, że nie żyje... - przerwał, a na jego pokrytej, gdzieniegdzie zmarszczkami twarzy pojawił się grymas bólu. A więc, moja matka nie żyła. To było pewne, o ile owy mężczyzna nie kłamał.
- Kim pan jest? - zapytałam. Nie lubiłam, gdy zbyt długo trzymano mnie w niepewności. Spojrzał na mnie, jakby coś sobie nagle przypomniał.
- Znałem twoich rodziców. Chodź ze mną, a wszystko ci wytłumaczę - ponaglił. Całkowicie zapominając o na wpółżywym Zefirze, poszłam za tajemniczym nieznajomym.
***
Szedł przede mną, prowadząc mnie wąskimi korytarzami i krętymi schodami. Na ścianach wisiały portrety jakiś szlachciców, zapewne poprzednich właścicieli zamku. Weszliśmy do jakiejś komnaty. Pomieszczenie było duże. Po obu stronach okna mieściły się półki z książkami. na środku stało wykonane z drewna biurko. Spoczywał tam niedokończony list i parę innych rzeczy. Usiadłam na brązowym krześle z ciekawie wykończonymi nogami i czekałam.
- Znałem twojego ojca - zaczął - Kiedy byliśmy dziećmi, był dla mnie jak brat. Nie miałem rodziców, więc często gościłem przy stole jego matki. Całe dnie spędzaliśmy na psotach i zabawach. Ale dzieciństwo nie trwa wiecznie. Każdy z nas poszedł w inną stronę. Ja wstąpiłem do zakonu, on zaczął szkolić swe umiejętności. Słyszałem od Jurii, że też coś umiesz. Twój ojciec był niebezpieczny. Bogacił się na nieszczęściu niewinnych. Któregoś dnia powróciłem do jego domu i zastałem coś wspaniałego. Młoda kobieta, śliczna jak anioł, gotowała zupę. Nigdy nie zapomnę naszego pierwszego spotkania. Jesteś taka podobna do Belli. To samo mądre spojrzenie, te same gesty, słowa. Nigdy nie pogodziłem się z jej śmiercią. Twojego ojca zabił niejaki Athet. Szukałem potem, sukinsyna, ale zdołał się schować. Nie martw się, Margles. Jestem już blisko. Któregoś pięknego dnia go dopadnę - obiecał, a ja w osłupieniu siedziałam, przysłuchując się tej niedorzecznej historii. To nie mogła być prawda. Mój ojciec był dobrym i szlachetnym człowiekiem. W końcu tak mówiła mi babcia - Wypuściłbym cię z lochu od razu, ale byłem na... misji i dopiero wróciłem. Gdy usłyszałem twoje nazwisko, nie miałem wątpliwości. Jestem zaufanym człowiekiem zakonu i Juria przystał na moją prośbę - zakończył. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Dobrze, że siedziałam, inaczej ścięłoby mnie z nóg. To nie mogła być prawda. Nagle poczułam obrzydzenie do samej siebie. Byłam zarażona tą okropną mocą. Nie chciałam jej. Chętnie oddałabym ją temu całemu zakonowi, albo Zefirowi... No właśnie! Zefir! Jak mogłam zapomnieć?
- Jeśli zostaniesz i wstąpisz do zakonu, spełnimy każda twoją prośbę. Będziesz cennym towarzyszem w naszych wyprawach. Twój dar nam pomoże - zaproponował. Nie odezwałam się. Wpatrywałam się w podłogę z nadzieją, że się rozstąpi i pochłonie mnie wraz z problemami.
- Zgoda - odparłam po chwili - Ale musisz uratować Zefira - dodałam stanowczo.
- A kim jest Zefir? - zapytał.
***
Wieczorem Ion, bo tak nazywał się "przyjaciel rodziny", jak zaczęłam określać go w myślach, poszedł porozmawiać z zakonem. Był poważany i zajmował wysokie stanowisko, ale szansę, że go posłuchają były marne. Opowiedziałam mu, co łączyło mnie z najemnikiem. Zapytałam też, co takiego zrobił, że go ścigają, ale odpowiedział wymijająco, że zrobił wiele złego, nie chcąc używać przy mnie brzydkich słów. Rozmowa się rozpoczęła. Z pewnością na początku przemawiał Ion, nie słyszałam jego cichych słów. Czas biegł, a ja nie wiedziałam co się dzieje. Zza drzwi słychać było wzburzone głosy i słowa kłótni. Nie zgodzą się. Nie ma szans. Nagle, gwałtownie popchnięte drzwi otworzyły się, a ja dostałam w głowę. Wściekle wybiegający chłopak spojrzał na mnie z nienawiścią w oczach i odszedł. Miałam wrażenie, że już go widziałam. Wysiliłam szare komórki i przypomniałam sobie, że był wtedy z Zefirem, gdy miałam użyć swej mocy. Stał przy skatowanym mężczyźnie i uśmiechał się triumfalnie. Nie chciałam myśleć, jak wielkie krzywdy wyrządził mu najemnik, że teraz tak bardzo pragnął jego zguby. Odszedł, a ja zostałam poinformowana, że Zefir otrzyma pomoc medyczną. Ale coś nie dawało mi spokoju. Jakim cudem Ion przekonał Jurię, który w równym stopniu, co młody chłopak nienawidził mężczyzny? To było zbyt proste. Obiecałam sobie w myślach, że wrócę do tej sprawy i poszłam zobaczyć, czy pomoc dla mojego towarzysza nie nadeszła zbyt późno.
***
Oblepionego potem i krwią, rannego na zewnątrz jak i w środku, ledwo zipiącego Zefira przenieśli na nosze i zanieśli do jakiejś komnaty. Nie wolno było mi tam wejść, ale prawdzie powiedziawszy, nie chciałam widzieć, jak go opatrują. Nie chciałam sobie nawet wyobrażać, jak bolesne musiały być jego obrażenia. W duchu powtarzałam sobie, że to nie moja wina, ale coraz mniej w to wierzyłam. Po dwóch godzinach wpuścili mnie do środka. Pachniało ziołami, a na półkach stały różne rośliny, których nie potrafiłam rozpoznać. Pod oknem leżał on- uparty, nie chciał zasnąć, zapewne obawiając się o swoje dobra.
- Przepraszam - rozpoczęłam konwersację - Przepraszam, że to tak długo trwało.

<Coś takiego może być?>

1 komentarz:

  1. Ech, aleś ty szybka xD
    Może, oczywiście. Ale wiesz, że tamci ludzie nie życzą dla niego dobrze, prawda?

    OdpowiedzUsuń