Czasem ma się wrażenie, że śpi się wieczność, a innym razem, że
pięć minut. Ten sen należał do tego drugiego przypadku. Nim na dobre usnąłem,
już był czas pobudki. Ściana wąwozu chroniła nas przed prażącymi promieniami
słońca, ale to nie oznaczało, że mogliśmy tam przespać cały dzień. Zresztą,
nikt nie zamierzał tu zostawać. Nie kiedy zasoby wody malały w zastraszającym
tempie i czym prędzej trzeba je było uzupełnić. Czas w drogę, czasu nie wolno
tracić.
Tereny pustynne rozciągały się od
wschodnio-północnego krańca ziem mongolskich, aż do słonych wód oceanu. Na
spalonej słońcem ziemi znaleźć można było pozostałości gęstych lasów. Ślady
korzeni, wyschnięte konary. Gdzieniegdzie koryta dawnych rzek, gdzie nieśmiało
wyrastała pustynna roślinność, pod którą chowały się jaszczurki i węże. Nie był
to krajobraz jednolity, znaleźć tu można było piaszczyste równiny, jałowe
koryta, tętniące życiem skały. Obarczone jukami konie powoli wlekły się przed
siebie, mlaskając suchymi językami. Ich silne, ale chude nogi drgały, kroki
stawały się coraz cięższe. Koło nich wędrowały i psy, zapchlone oraz słabe.
Właściciele, nie mniej wycieńczeni, już dwa dni temu zrezygnowali z wycieczki w
siodle, obawiając się o życie swych rumaków. Z obliczeń wynikało, że do zachodu
słońca powinni znaleźć się w mieście, ale z każdym krokiem wątpiono w to. W
południe padł kolejny koń, o niewolnikach nie ma co wspominać - teraz to ledwie
za jadło można nimi zapłacić. Choć prowiantu w postaci koniny przybyło, nikt
się nie cieszył - było to kolejne opóźnienie. Następnego dnia, gdy słońce było
w zenicie, dotarliśmy do starego, skromnego, ale rozległego miasta, jedynego,
którego nie napadamy, bo nie ma co kraść. Poza tym od wieków służyło nam jako
schronienie. Powstało w miejscu największej oazy, przy której koczownicze
plemiona przystawały, by napoić rumaki. Z biegiem lat zaczęły powstawać tu
domki, aż zmieniło się to miejsce w przyjazny wędrowcom ośrodek. Grada nigdy
nie zamykała swych bram, nie bojąc się rabunku, bo jedyne co można stąd
wynieść, to blizny, glina, piasek, trzcina i trawa. Moi ludzie zajęli dwie
chaty, w każdej po piętnaście osób, w trzeciej zasiadłem ja ze swymi trzema
przyjaciółmi, siostrą i jej dwiema służkami. W czwartej odpoczywali przywiązani
do słupa niewolnicy, posłusznie czekając na wycenę. Wychudzeni, ledwie łapiący
oddech. Większość z nich to łupy z niedawno napadniętej wsi Jutro mieliśmy
oficjalnie przywitać rządzących, by zachować pozory. Zachować pozory... Gestem
przywołałem do siebie Gabhrana, siedzącego na przeciw. Był niewysokim,
szczupłym jak na krwi brata mężczyzną, zresztą bardzo młodym. Niewiele miał
tatuaży na sobie, więc wojownik z niego jak na razie żaden, ale szaty były
bogato zdobione. Zręczne ręce, chytrość w oczach - rozbójnik. Pewnym,
sprężystym krokiem podszedł do mnie, zatrzymując się metr od celu. Milczał.
Zwyczaje nasze, w przeciwieństwie do tych z królestwa, nie obejmowały kłaniania
się przed władcą, a nawet tytułowania go. Przed wypowiedzeniem się, zwilżyłem
gardło trunkiem, by w naszym szorstkim, twardym języku poinformować go o
rozkazach.
- Jutro, gdy słońce wzejdzie nad
nieboskłon, wraz ze mną i innymi braćmi pójdziesz do namiotu vladdhar'grada*.
Staniesz przy moim boku i przedstawisz, bowiem takie tu zwyczaje panują. Gdy
już to zrobisz, zamilczysz.
Głową kiwnął na znak zgody, po czym się
oddalił. Ani mu, ani mi nie podobało się to przedstawienie, aczkolwiek Grada
była jedynym miastem, które w swe progi przyjmowało ludzi z plemion. Dlatego
należał się jej władcom szacunek, by nie zaprzestała tego czynu. Zamknięcie
bram Grady oznaczałoby tysiące ofiar wśród współplemieńców, przez pustynię się
przeprawiających. Warto jest podarować skromny dar i się podporządkować, choć
nie mamy tego w naturze. Gdy Gabhran odszedł, me ręce powędrowały do skrzyni,
dopiero zdjętej z końskiego boku. W jej wnętrzu - przesyłka, pilna niezwykle.
Od Ahrena, przywódca plemienia z terenów północnych, dla Peruna, co nad wodami
wielkimi osadę miał. Jej zawartości nie znałem, Ahren śpieszył się niezwykle
podarowując mi ją, widocznie ufając, że paczka dostanie się w powołane ręce.
Znaliśmy się od lat, więc ja zagrożeniem nie byłem. Bandyci? Czy Ci ważyliby
się zaatakować wodza "dzikich", bowiem tak nas nazywali mondołowie,
jadącego na czele ponad trzydziestu chłopa? Dobrze wiedzieli, że to
samobójstwo. Każdy z nas przy sobie miał broń i wiedział jak z niej zrobić
użytek, a w boju i armie wybijaliśmy! Wracając do skrzyni, ciekawość nie dawała
zmrużyć oka. Czyżby ofiara, abo zapłata? List ważny? Złoto, czy zdobywcze
skarby? Nie sprawdziłem tego, lepiej zostawić skrzynię w spokoju. Po spożyciu
jadła wszyscy udali się na spoczynek, osłabieni tyloma dniami podróży.
Nazajutrz zrobiliśmy tak, jak mówiłem. Z
samego rana, gdy tylko Grada stanęła na nogi, skierowaliśmy się do
vladdhar'grada. Mieszkał on w największej chacie, tuż koło źródła wody, której
ciągle ubywało. Tak jak całe miasto, wnętrze było skromne, a przynajmniej to
udostępnione nam. Powstał ze swego siedzenia na mój widok, po czym podszedł do
nas. Z tego co wiem, pochodził z ludów mondołów. Nie był krępy, a smukły. W tym
jego siła. Niepozorny, ale chytry niczym lis, który oszukując stado wilków
wszedł w posiadanie miasta oraz całej oazy. Koło mnie natychmiastowo stanął
młody Gabhran, gotowy by swą rolę wypełnić. Z dumą uniósł podbródek i to ta
duma go zwiodła. Znudzonym głosem, wyrecytował formułkę, którą z taką pogardą
traktował mój lud. I słusznie.
- Mam zaszczyt przedstawić Draugthela... -
zawahał się i zmieszał, dostrzegając swą pomyłkę. Zgromiłem go gniewnym
wzrokiem, od którego się skulił, ale skarcić go nie zdążyłem, bowiem
vladdhar'grada roześmiał się życzliwie.
- Nie wiedziałem, Draugeithelu, synu
Ardala, żeś imię zmienił! Musisz mi o tym dokładnie opowiedzieć, przyjacielu.
Czy tylko to skróciłeś?
Uśmiechnąłem się cierpko, w głowie
układając plan ukarania młodego wojownika. Tak, by już na zawsze wyrył sobie
imię tego, co jego rodziną rządzi i tego, co może ją w każdej chwili zgładzić.
Oczywiście tak srogiej kary nie zamierzałem stosować za jakąś głupotę,
aczkolwiek na pewno głębiej się zastanowię zanim wybiorę go jako prawą rękę.
Nie bez powodu to właśnie on miał mnie przedstawić.
- Muszę z tobą porozmawiać - rzekł już
całkowicie poważny vladdhar'grada, wychodząc z sali. Nim ruszyłem za nim,
zagroziłem Gabhranowi, ale ten się nie zgiął. Właśnie dlatego sądziłem, że
jeszcze się wyrobi. Dogoniłem władcę Grady, który przyjął mnie w zadziwiająco
dużym pomieszczeniu. Były tu równie ciekawe, co śmieciowe meble, które zapewne
pękłyby pod moim ciężarem. Mimo to, nakłoniony przez gest gospodarza, usiadłem
na jednym. O dziwo, mimo nieprzyjemnego skrzypnięcia, wytrzymało, ale nadal
czułem pewien dyskomfort.
- Jak wiesz, przyjacielu, jestem jednym z
nielicznych mondołów, co z Twym ludem jest w przyjaznych stosunkach. Sam
Joffrey zgłosił się więc do mnie, bym z tobą o czymś porozmawiał. Z Perunem już
rozmawiałem, tak jak i Ahrenem, Breanainnem, Labhraidhem oraz Krhanem.
- ... ale nikt się nie zgodził i
przyszedłeś z tym do mnie? - dokończyłem za niego, mrużąc podejrzliwie oczy.
Wiadomość od króla nie oznaczała nic dobrego, od lat napadamy wsie i miasta na
jego terenach, a on od lat zabija naszych, oraz podbija nasze ziemię. To był
konflikt tak głęboko zakorzeniony, że najstarsi nie znają innego porządku
rzeczy. W sercu każdego Morwingjara trwała dzika nienawiść do mondołów, taka
sama, jaka rozpaliła się w tym momencie we mnie do tego człowieka. Czy on sobie
kpił? Wyrzekł się swego kraju, by założyć to miasto, a teraz mi mówi, że jest
łącznikiem? W dodatku mającym do mnie sprawę?
- Nie... znaczy tak. Joffrey chce to
zakończyć. Tę wojnę - tłumaczy, ale nie słucham. Zaciskam szczękę w gniewie. -
Na pewnych warunkach, oczywiście. Złożycie broń i dołączycie do jego kraju,
gdzie będą Was obowiązywać te same prawa. Za to zatrzymacie swe ziemię.
Wiedziałem, że się nie zgodzicie, więc chciałem zawalczyć w Waszej sprawie o
większe ugody. Powiedz mi jednak... nie chcecie pokoju?
Nie wytrzymałem. Podniosłem się, a moja
pięść trzasnęła w dziwny, prosty mebel, podobny do stołu. Vladdhar'grada
przyglądał się temu ze spokojem, jakby to wszystko było częścią jego pojebanego
planu.
- Honoru ty zaszczuty psie nie masz? Nie
znam pojęcia "pokoju za wszelką cenę" - wycedziłem, spokojnym, ale
przepełnionym jadem głosem. Bezczelny. Oddaliłem się, a gdy tylko ludzie byli
gotowi do dalszej podróży, odjechaliśmy.
Konie, napojone i pełne sił, parły
naprzód, ale ich zapał osłabł po dwóch dniach. Dotarcie do plemienia Peruna,
czyli miejsca docelowego, miało trwać jeszcze osiem dni i nocy, które
przeciągały się w nieskończoność. Każdy tracił nadzieje, że w ogóle posuwamy
się do przodu, wszystko wyglądało dokładnie tak samo. Teraz trwało to jednak
znacznie krócej, niż w drodze do Grady. Szczególnie, że szczuliśmy konie jak
mogliśmy, ponieważ znaki na niebie i na ziemi nie były pomyślne. Wszystko
wskazywało, że wojska tędy przeszły. To bardzo źle. Perun i jego ludzie byli
jednymi z najbliżej królestwa położonymi plemionami, co, jak zresztą widać, nie
jest zbyt szczęśliwym położeniem. Obawy się potwierdziły, gdy po drodze
natrafiliśmy na dogorywającego, morwingjarskiego konia. Jego płuca były
przeszyte przez cztery strzały, na pewno nie naszej roboty. Widząc ten widok,
nakazałem postój, po czym zeskoczyłem z siodła. Ogier gniady, w młodym wieku,
przerażony i cierpiący. Z jego pyska sączyła się krew, którą mogłem również
zobaczyć w nabiegłych nią białkach oczu. Wierzgnął nogą, ale mnie nie trafił.
Spokojnie, bez gwałtownych ruchów ukucnąłem przy nim, przytrzymując za rzemień
jego pysk przy ziemi. Wiedział, że umrze, czuł to całym sobą, ale i tak
próbował się bronić, nie zważając na próby uspokojenia go. Z pochwy wyjąłem
brún**, po czym szybkim ruchem dobiłem ogiera. Nie był do uratowania, a ranna
kobyła tylko by ich opóźniała, oraz zapasy marnowała. Poklepałem po szyi go, po
czym znów wskoczyłem do konia. Wolno posuwaliśmy się na przód, obserwując
skutki bitwy. Trupojady już dawno zajęły się poległymi oraz niedobitkami, ale i
bez nich obraz był makabryczny. Nie sposób określić, która strona wygrała.
Widocznie dowiemy się tego dopiero na miejscu. Stosy ciał były już tak wielkie,
że mnie przewyższały, a większość w takim stanie, że nawet płci odczytać się
nie dało. Od pochodni zapaliła się łąka i teraz to wszystko tworzyło jeden
wielki grobowiec. Dowiedzieliśmy się co się stało prędko. Przeżyło tylko
niewielu, ale to właśnie ta garstka obroniła swego terenu. Do wioski żaden obcy
się nie dostał, a Ci co próbowali, ostrzami zostali przegonieni. Drugiej próby
sobie darowali. Wojsko przybyło od mondolskiej strony, zaraz po tym jak władca
plemienia nie wyraził aprobaty na pomysł króla tego królestwa. Perun nie żyje -
w boju poległ, jak na wojownika przystało. Jego synowie oraz córka również,
tylko jeden się uchował i to jemu paczkę przekazałem. Paczkę, której zawartość
się okazała być kartką pomiętego papieru, którego i tak syn Peruna przeczytać
nie mógł, bowiem czytać nie umiał. Wraz z kartką naszyjnik, pochodzenia
nieznanego. Nie czekając dłużej, udaliśmy się w podróż powrotną, tym razem
jednak inną trasą.
Gdy oczy otworzyłem, już nie w osadzie
Peruna byłem, a czymś, co grotę przypominało. Grotą jednak nie było, prędzej
kamienną chatę przypominało, co wieżami chmur sięga. Choć twierdze zdobywałem,
rzadko i krótko bywałem w ich wnętrzu, wyglądającym jak wyciosana jaskinia.
Teraz mogłem się tym dziwą przyglądać godzinami, dniami i miesiącami, bowiem
wyglądało na to, że gościć będę tutaj długi czas. Czyżby drugie kilka - jak nie
kilkanaście - tygodni?
Siedziałem po turecku, na samym środku
tego dziwnego pomieszczenia. Bez ruchu, z przymkniętymi oczami. Tak spałem,
odpoczywałem i jadłem odkąd tu jestem. Leżeć nie mogłem, strzała w ramię wbita
skutecznie zniechęcała do prób. Nie przebiła na wylot ciała, a grot zatrzymał
się na kości. Wyjęcie tego tylko naraziłoby mnie na krwotok, niezbyt pożądany w
tej chwili. Nie była to jedyna rana, gdyż nawet przegrywając walczyć trzeba
było. Miecz wroga w stalowym ubraniu pod żebrem wbił się, a i w plecy mnie
tchórz jakiś pchnął, co mu nie starczyło odwagi by zmierzyć się twarzą w twarz.
To te największe. Skóra pokryta zaschniętymi farbami i krwią swędziała, rany
piekły, gardło było tak suche jak koryto rzeki na pustyni, a żołądek boleśnie
się kurczył, domagając jedzenia. Mimo tych dolegliwości milczałem, słowem się
do strażników nie odzywając. Zresztą i tak oni by mnie nie zrozumieli, a ja
ich. Ich język był dziwny, trudny do przyswojenia, a brzmiał co najmniej
śmiesznie. Wtem otworzyli stalowe drzwi, wpuszczając kogoś tu. W tym całym
hałasie i zamieszaniu nic pojąć nie mogłem, ale jedyną reakcją było otworzenie
oczu i ciekawskie przyglądanie się przedstawieniu. Cóż się działo? Kilka głosów
mówiło na raz, a choć nie mogło być tych ludzi więcej niż piątka, to robili
więcej hałasu niż wieś żywcem zarzynana! Zabawne stworzenia. Sam nie wydałem
nawet najmniejszego dźwięku, jedynie się im przysłuchując i przyglądając.
<ktoś, coś? Polecam pierw pisać na GG:
52466550. Spokojnie, nie gryzę>
* vladdhar'grada to w języku ludu Draugeithela oznacza tyle, co "władca miasta Grada".
** krótkie ostrze, służące do obrony osobistej w razie utraty innej broni, służące również do dobijania oraz składania ofiar.
-klask klask klask- Świetna historia. Widzę kolejny wątek do śledzenia (nie śledzę ich wiele)
OdpowiedzUsuńPodoba mi się motyw wędrującej karawany a i napomniało mi to "Okup za Eraka" (gorąco polecam). Super. Nie wiem, czy masz plan, czy nie, jednak ja mam zamiar to śledzić. Powodzenia życzę c:
Talon weź się ogarnij :P
UsuńRób coś pożytecznego... jak prace z animacji
Wow, jeszcze raz dziękuje za miłe słowa. Książki nie czytałam, ale na pewno nadrobię zaległości.
UsuńPlan mam, bez obaw. Chciałabym opowiedzieć jego historię w inny sposób, niż puste słowa w formularzu ^^
Dziękuje!
Blan, nie bulwersuj się, że zabieram ci rolę stalkera tego bloga xD
UsuńHunter, jesteś świetna w swoim stylu i wiesz? Tak naprawdę też miałam pomysł, aby połączyć wszystkie cztery questy w jeden, ale to jest tylko w mojej głowie (i zalążek opowiadania). Ech. Gratuluję pomysłu i życzę weny c:
Dziękuje. Bałam się, że opowiadanie mi nie wyjdzie, ale jak czytam, chyba się udało. Myślę, że to raczej lenistwo, niż pomysłowość. Nie chciało mi się pisać czterech opowiadań, to napisałam jedno długie xD
UsuńDziękuje jeszcze raz i niech wena będzie z tobą! c:
I tak jestem przodownikiem stal...kerowania tego bloga :P a ty masz sie wziac do roboty :3
UsuńPs. Na pewno... Kiefys to przeczyfam... Jak w moim napiętym grafiku znajdzie się trochę wolnego miejsca :P
Podpisuję się pod tym, co napisała Talon. Opowiadanie ciekawe i wciągające. Czekam na ciąg dalszy.
OdpowiedzUsuńAnita.
Dziękuje <3
Usuń