Na koniec... raczej na początek

Każdy z nas jest pi­sarzem i na­pisze tyl­ko jed­na idealną książkę. Co dzień tworzy no­wy roz­dział. Bo­hater przeżywa wiele przygód, spo­tyka set­ki osób. Ak­cja toczy się od poczęcia po samą śmierć. Ty decydujesz co dzieje się w trakcie.
Pięć Królestw to grupowy blog opowiadający historie pięciu narodów żyjących na pięknych terenach kontynentu Amazji. Dołączając wcielasz się w średniowiecznego mieszkańca tego tajemniczego świata. Przygoda czeka na każdym kroku.
Aby dołączyć musisz:
1) przeczytać regulamin
2) wysłać formularz
3) wysłać pierwsze opowiadanie
4) wstawić baner 5K w dowolnym miejscu
Więcej w zakładce Formularz.

5 października 2015

Od Draugeithela - Questy #1, #2, #3

Czasem ma się wrażenie, że śpi się wieczność, a innym razem, że pięć minut. Ten sen należał do tego drugiego przypadku. Nim na dobre usnąłem, już był czas pobudki. Ściana wąwozu chroniła nas przed prażącymi promieniami słońca, ale to nie oznaczało, że mogliśmy tam przespać cały dzień. Zresztą, nikt nie zamierzał tu zostawać. Nie kiedy zasoby wody malały w zastraszającym tempie i czym prędzej trzeba je było uzupełnić. Czas w drogę, czasu nie wolno tracić.
Tereny pustynne rozciągały się od wschodnio-północnego krańca ziem mongolskich, aż do słonych wód oceanu. Na spalonej słońcem ziemi znaleźć można było pozostałości gęstych lasów. Ślady korzeni, wyschnięte konary. Gdzieniegdzie koryta dawnych rzek, gdzie nieśmiało wyrastała pustynna roślinność, pod którą chowały się jaszczurki i węże. Nie był to krajobraz jednolity, znaleźć tu można było piaszczyste równiny, jałowe koryta, tętniące życiem skały. Obarczone jukami konie powoli wlekły się przed siebie, mlaskając suchymi językami. Ich silne, ale chude nogi drgały, kroki stawały się coraz cięższe. Koło nich wędrowały i psy, zapchlone oraz słabe. Właściciele, nie mniej wycieńczeni, już dwa dni temu zrezygnowali z wycieczki w siodle, obawiając się o życie swych rumaków. Z obliczeń wynikało, że do zachodu słońca powinni znaleźć się w mieście, ale z każdym krokiem wątpiono w to. W południe padł kolejny koń, o niewolnikach nie ma co wspominać - teraz to ledwie za jadło można nimi zapłacić. Choć prowiantu w postaci koniny przybyło, nikt się nie cieszył - było to kolejne opóźnienie. Następnego dnia, gdy słońce było w zenicie, dotarliśmy do starego, skromnego, ale rozległego miasta, jedynego, którego nie napadamy, bo nie ma co kraść. Poza tym od wieków służyło nam jako schronienie. Powstało w miejscu największej oazy, przy której koczownicze plemiona przystawały, by napoić rumaki. Z biegiem lat zaczęły powstawać tu domki, aż zmieniło się to miejsce w przyjazny wędrowcom ośrodek. Grada nigdy nie zamykała swych bram, nie bojąc się rabunku, bo jedyne co można stąd wynieść, to blizny, glina, piasek, trzcina i trawa. Moi ludzie zajęli dwie chaty, w każdej po piętnaście osób, w trzeciej zasiadłem ja ze swymi trzema przyjaciółmi, siostrą i jej dwiema służkami. W czwartej odpoczywali przywiązani do słupa niewolnicy, posłusznie czekając na wycenę. Wychudzeni, ledwie łapiący oddech. Większość z nich to łupy z niedawno napadniętej wsi Jutro mieliśmy oficjalnie przywitać rządzących, by zachować pozory. Zachować pozory... Gestem przywołałem do siebie Gabhrana, siedzącego na przeciw. Był niewysokim, szczupłym jak na krwi brata mężczyzną, zresztą bardzo młodym. Niewiele miał tatuaży na sobie, więc wojownik z niego jak na razie żaden, ale szaty były bogato zdobione. Zręczne ręce, chytrość w oczach - rozbójnik. Pewnym, sprężystym krokiem podszedł do mnie, zatrzymując się metr od celu. Milczał. Zwyczaje nasze, w przeciwieństwie do tych z królestwa, nie obejmowały kłaniania się przed władcą, a nawet tytułowania go. Przed wypowiedzeniem się, zwilżyłem gardło trunkiem, by w naszym szorstkim, twardym języku poinformować go o rozkazach.
- Jutro, gdy słońce wzejdzie nad nieboskłon, wraz ze mną i innymi braćmi pójdziesz do namiotu vladdhar'grada*. Staniesz przy moim boku i przedstawisz, bowiem takie tu zwyczaje panują. Gdy już to zrobisz, zamilczysz.
Głową kiwnął na znak zgody, po czym się oddalił. Ani mu, ani mi nie podobało się to przedstawienie, aczkolwiek Grada była jedynym miastem, które w swe progi przyjmowało ludzi z plemion. Dlatego należał się jej władcom szacunek, by nie zaprzestała tego czynu. Zamknięcie bram Grady oznaczałoby tysiące ofiar wśród współplemieńców, przez pustynię się przeprawiających. Warto jest podarować skromny dar i się podporządkować, choć nie mamy tego w naturze. Gdy Gabhran odszedł, me ręce powędrowały do skrzyni, dopiero zdjętej z końskiego boku. W jej wnętrzu - przesyłka, pilna niezwykle. Od Ahrena, przywódca plemienia z terenów północnych, dla Peruna, co nad wodami wielkimi osadę miał. Jej zawartości nie znałem, Ahren śpieszył się niezwykle podarowując mi ją, widocznie ufając, że paczka dostanie się w powołane ręce. Znaliśmy się od lat, więc ja zagrożeniem nie byłem. Bandyci? Czy Ci ważyliby się zaatakować wodza "dzikich", bowiem tak nas nazywali mondołowie, jadącego na czele ponad trzydziestu chłopa? Dobrze wiedzieli, że to samobójstwo. Każdy z nas przy sobie miał broń i wiedział jak z niej zrobić użytek, a w boju i armie wybijaliśmy! Wracając do skrzyni, ciekawość nie dawała zmrużyć oka. Czyżby ofiara, abo zapłata? List ważny? Złoto, czy zdobywcze skarby? Nie sprawdziłem tego, lepiej zostawić skrzynię w spokoju. Po spożyciu jadła wszyscy udali się na spoczynek, osłabieni tyloma dniami podróży.
Nazajutrz zrobiliśmy tak, jak mówiłem. Z samego rana, gdy tylko Grada stanęła na nogi, skierowaliśmy się do vladdhar'grada. Mieszkał on w największej chacie, tuż koło źródła wody, której ciągle ubywało. Tak jak całe miasto, wnętrze było skromne, a przynajmniej to udostępnione nam. Powstał ze swego siedzenia na mój widok, po czym podszedł do nas. Z tego co wiem, pochodził z ludów mondołów. Nie był krępy, a smukły. W tym jego siła. Niepozorny, ale chytry niczym lis, który oszukując stado wilków wszedł w posiadanie miasta oraz całej oazy. Koło mnie natychmiastowo stanął młody Gabhran, gotowy by swą rolę wypełnić. Z dumą uniósł podbródek i to ta duma go zwiodła. Znudzonym głosem, wyrecytował formułkę, którą z taką pogardą traktował mój lud. I słusznie.
- Mam zaszczyt przedstawić Draugthela... - zawahał się i zmieszał, dostrzegając swą pomyłkę. Zgromiłem go gniewnym wzrokiem, od którego się skulił, ale skarcić go nie zdążyłem, bowiem vladdhar'grada roześmiał się życzliwie.
- Nie wiedziałem, Draugeithelu, synu Ardala, żeś imię zmienił! Musisz mi o tym dokładnie opowiedzieć, przyjacielu. Czy tylko to skróciłeś?
Uśmiechnąłem się cierpko, w głowie układając plan ukarania młodego wojownika. Tak, by już na zawsze wyrył sobie imię tego, co jego rodziną rządzi i tego, co może ją w każdej chwili zgładzić. Oczywiście tak srogiej kary nie zamierzałem stosować za jakąś głupotę, aczkolwiek na pewno głębiej się zastanowię zanim wybiorę go jako prawą rękę. Nie bez powodu to właśnie on miał mnie przedstawić.
- Muszę z tobą porozmawiać - rzekł już całkowicie poważny vladdhar'grada, wychodząc z sali. Nim ruszyłem za nim, zagroziłem Gabhranowi, ale ten się nie zgiął. Właśnie dlatego sądziłem, że jeszcze się wyrobi. Dogoniłem władcę Grady, który przyjął mnie w zadziwiająco dużym pomieszczeniu. Były tu równie ciekawe, co śmieciowe meble, które zapewne pękłyby pod moim ciężarem. Mimo to, nakłoniony przez gest gospodarza, usiadłem na jednym. O dziwo, mimo nieprzyjemnego skrzypnięcia, wytrzymało, ale nadal czułem pewien dyskomfort.
- Jak wiesz, przyjacielu, jestem jednym z nielicznych mondołów, co z Twym ludem jest w przyjaznych stosunkach. Sam Joffrey zgłosił się więc do mnie, bym z tobą o czymś porozmawiał. Z Perunem już rozmawiałem, tak jak i Ahrenem, Breanainnem, Labhraidhem oraz Krhanem.
- ... ale nikt się nie zgodził i przyszedłeś z tym do mnie? - dokończyłem za niego, mrużąc podejrzliwie oczy. Wiadomość od króla nie oznaczała nic dobrego, od lat napadamy wsie i miasta na jego terenach, a on od lat zabija naszych, oraz podbija nasze ziemię. To był konflikt tak głęboko zakorzeniony, że najstarsi nie znają innego porządku rzeczy. W sercu każdego Morwingjara trwała dzika nienawiść do mondołów, taka sama, jaka rozpaliła się w tym momencie we mnie do tego człowieka. Czy on sobie kpił? Wyrzekł się swego kraju, by założyć to miasto, a teraz mi mówi, że jest łącznikiem? W dodatku mającym do mnie sprawę?
- Nie... znaczy tak. Joffrey chce to zakończyć. Tę wojnę - tłumaczy, ale nie słucham. Zaciskam szczękę w gniewie. - Na pewnych warunkach, oczywiście. Złożycie broń i dołączycie do jego kraju, gdzie będą Was obowiązywać te same prawa. Za to zatrzymacie swe ziemię. Wiedziałem, że się nie zgodzicie, więc chciałem zawalczyć w Waszej sprawie o większe ugody. Powiedz mi jednak... nie chcecie pokoju?
Nie wytrzymałem. Podniosłem się, a moja pięść trzasnęła w dziwny, prosty mebel, podobny do stołu. Vladdhar'grada przyglądał się temu ze spokojem, jakby to wszystko było częścią jego pojebanego planu.
- Honoru ty zaszczuty psie nie masz? Nie znam pojęcia "pokoju za wszelką cenę" - wycedziłem, spokojnym, ale przepełnionym jadem głosem. Bezczelny. Oddaliłem się, a gdy tylko ludzie byli gotowi do dalszej podróży, odjechaliśmy.
Konie, napojone i pełne sił, parły naprzód, ale ich zapał osłabł po dwóch dniach. Dotarcie do plemienia Peruna, czyli miejsca docelowego, miało trwać jeszcze osiem dni i nocy, które przeciągały się w nieskończoność. Każdy tracił nadzieje, że w ogóle posuwamy się do przodu, wszystko wyglądało dokładnie tak samo. Teraz trwało to jednak znacznie krócej, niż w drodze do Grady. Szczególnie, że szczuliśmy konie jak mogliśmy, ponieważ znaki na niebie i na ziemi nie były pomyślne. Wszystko wskazywało, że wojska tędy przeszły. To bardzo źle. Perun i jego ludzie byli jednymi z najbliżej królestwa położonymi plemionami, co, jak zresztą widać, nie jest zbyt szczęśliwym położeniem. Obawy się potwierdziły, gdy po drodze natrafiliśmy na dogorywającego, morwingjarskiego konia. Jego płuca były przeszyte przez cztery strzały, na pewno nie naszej roboty. Widząc ten widok, nakazałem postój, po czym zeskoczyłem z siodła. Ogier gniady, w młodym wieku, przerażony i cierpiący. Z jego pyska sączyła się krew, którą mogłem również zobaczyć w nabiegłych nią białkach oczu. Wierzgnął nogą, ale mnie nie trafił. Spokojnie, bez gwałtownych ruchów ukucnąłem przy nim, przytrzymując za rzemień jego pysk przy ziemi. Wiedział, że umrze, czuł to całym sobą, ale i tak próbował się bronić, nie zważając na próby uspokojenia go. Z pochwy wyjąłem brún**, po czym szybkim ruchem dobiłem ogiera. Nie był do uratowania, a ranna kobyła tylko by ich opóźniała, oraz zapasy marnowała. Poklepałem po szyi go, po czym znów wskoczyłem do konia. Wolno posuwaliśmy się na przód, obserwując skutki bitwy. Trupojady już dawno zajęły się poległymi oraz niedobitkami, ale i bez nich obraz był makabryczny. Nie sposób określić, która strona wygrała. Widocznie dowiemy się tego dopiero na miejscu. Stosy ciał były już tak wielkie, że mnie przewyższały, a większość w takim stanie, że nawet płci odczytać się nie dało. Od pochodni zapaliła się łąka i teraz to wszystko tworzyło jeden wielki grobowiec. Dowiedzieliśmy się co się stało prędko. Przeżyło tylko niewielu, ale to właśnie ta garstka obroniła swego terenu. Do wioski żaden obcy się nie dostał, a Ci co próbowali, ostrzami zostali przegonieni. Drugiej próby sobie darowali. Wojsko przybyło od mondolskiej strony, zaraz po tym jak władca plemienia nie wyraził aprobaty na pomysł króla tego królestwa. Perun nie żyje - w boju poległ, jak na wojownika przystało. Jego synowie oraz córka również, tylko jeden się uchował i to jemu paczkę przekazałem. Paczkę, której zawartość się okazała być kartką pomiętego papieru, którego i tak syn Peruna przeczytać nie mógł, bowiem czytać nie umiał. Wraz z kartką naszyjnik, pochodzenia nieznanego. Nie czekając dłużej, udaliśmy się w podróż powrotną, tym razem jednak inną trasą.

Gdy oczy otworzyłem, już nie w osadzie Peruna byłem, a czymś, co grotę przypominało. Grotą jednak nie było, prędzej kamienną chatę przypominało, co wieżami chmur sięga. Choć twierdze zdobywałem, rzadko i krótko bywałem w ich wnętrzu, wyglądającym jak wyciosana jaskinia. Teraz mogłem się tym dziwą przyglądać godzinami, dniami i miesiącami, bowiem wyglądało na to, że gościć będę tutaj długi czas. Czyżby drugie kilka - jak nie kilkanaście - tygodni?
Siedziałem po turecku, na samym środku tego dziwnego pomieszczenia. Bez ruchu, z przymkniętymi oczami. Tak spałem, odpoczywałem i jadłem odkąd tu jestem. Leżeć nie mogłem, strzała w ramię wbita skutecznie zniechęcała do prób. Nie przebiła na wylot ciała, a grot zatrzymał się na kości. Wyjęcie tego tylko naraziłoby mnie na krwotok, niezbyt pożądany w tej chwili. Nie była to jedyna rana, gdyż nawet przegrywając walczyć trzeba było. Miecz wroga w stalowym ubraniu pod żebrem wbił się, a i w plecy mnie tchórz jakiś pchnął, co mu nie starczyło odwagi by zmierzyć się twarzą w twarz. To te największe. Skóra pokryta zaschniętymi farbami i krwią swędziała, rany piekły, gardło było tak suche jak koryto rzeki na pustyni, a żołądek boleśnie się kurczył, domagając jedzenia. Mimo tych dolegliwości milczałem, słowem się do strażników nie odzywając. Zresztą i tak oni by mnie nie zrozumieli, a ja ich. Ich język był dziwny, trudny do przyswojenia, a brzmiał co najmniej śmiesznie. Wtem otworzyli stalowe drzwi, wpuszczając kogoś tu. W tym całym hałasie i zamieszaniu nic pojąć nie mogłem, ale jedyną reakcją było otworzenie oczu i ciekawskie przyglądanie się przedstawieniu. Cóż się działo? Kilka głosów mówiło na raz, a choć nie mogło być tych ludzi więcej niż piątka, to robili więcej hałasu niż wieś żywcem zarzynana! Zabawne stworzenia. Sam nie wydałem nawet najmniejszego dźwięku, jedynie się im przysłuchując i przyglądając. 


<ktoś, coś? Polecam pierw pisać na GG: 52466550. Spokojnie, nie gryzę>

* vladdhar'grada to w języku ludu Draugeithela oznacza tyle, co "władca miasta Grada".
** krótkie ostrze, służące do obrony osobistej w razie utraty innej broni, służące również do dobijania oraz składania ofiar.

8 komentarzy:

  1. -klask klask klask- Świetna historia. Widzę kolejny wątek do śledzenia (nie śledzę ich wiele)
    Podoba mi się motyw wędrującej karawany a i napomniało mi to "Okup za Eraka" (gorąco polecam). Super. Nie wiem, czy masz plan, czy nie, jednak ja mam zamiar to śledzić. Powodzenia życzę c:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Talon weź się ogarnij :P
      Rób coś pożytecznego... jak prace z animacji

      Usuń
    2. Wow, jeszcze raz dziękuje za miłe słowa. Książki nie czytałam, ale na pewno nadrobię zaległości.
      Plan mam, bez obaw. Chciałabym opowiedzieć jego historię w inny sposób, niż puste słowa w formularzu ^^
      Dziękuje!

      Usuń
    3. Blan, nie bulwersuj się, że zabieram ci rolę stalkera tego bloga xD
      Hunter, jesteś świetna w swoim stylu i wiesz? Tak naprawdę też miałam pomysł, aby połączyć wszystkie cztery questy w jeden, ale to jest tylko w mojej głowie (i zalążek opowiadania). Ech. Gratuluję pomysłu i życzę weny c:

      Usuń
    4. Dziękuje. Bałam się, że opowiadanie mi nie wyjdzie, ale jak czytam, chyba się udało. Myślę, że to raczej lenistwo, niż pomysłowość. Nie chciało mi się pisać czterech opowiadań, to napisałam jedno długie xD
      Dziękuje jeszcze raz i niech wena będzie z tobą! c:

      Usuń
    5. I tak jestem przodownikiem stal...kerowania tego bloga :P a ty masz sie wziac do roboty :3

      Ps. Na pewno... Kiefys to przeczyfam... Jak w moim napiętym grafiku znajdzie się trochę wolnego miejsca :P

      Usuń
  2. Podpisuję się pod tym, co napisała Talon. Opowiadanie ciekawe i wciągające. Czekam na ciąg dalszy.
    Anita.

    OdpowiedzUsuń