Diaño
W zamku spało mi się dobrze. Zaczęłam rozmyślać o moim bracie, Robinie. Co on porabia? Co tam u niego? A może nalazł sobie już żonę? Nie wiem.
Wstałam z łóżka i zaczęłam się ubierać. Wyszłam z pokoju i poszłam do stajni.
Koniom dałam wodę i owies. Wypuściłam je na łąkę (oczywiście ogiery gdzie indziej niż wałachy i klacze) oraz zmieniłam siano w boksach. Kiedy konie się pasły, grałam w między czasie na skrzypcach:
Nikogo nie było w pobliżu, oprócz koni, więc grałam swobodnie. Po jakimś czasie skończyłam i zaprowadziłam zwierzęta do stajni. Kiedy chciałam wracać, usłyszałam rżenie jakiegoś konia. Przecież wyprowadziłam wszystkie, ale postanowiłam sprawdzić co się dzieje. Żadnego konia nie było, ale znowu to samo, głos odbiegał od strony lasu. Weszłam w głąb. Słyszałam, jak jakiś koń cwałował w moją stronę. Po chwili zauważyłam jakiegoś konia:
Biegał z królikiem. Zwierzęta zauważyły mnie, ale się nie zatrzymały. Znowu rżenie, tym razem, od strony zachodniej. Szłam kilometr dalej. Zauważyłam wodospad. To stąd był dźwięk. Spojrzałam w górę. Był tam jakiś koń. Czarny koń:
Postanowiłam pohukiwać (jeśli ktoś nie wie co to znaczy, to to jest odgłos sowy). Kiedy był jeszcze Diaño, tak go przywoływałam. Przyszedł? Przyszedł. Byłam pewna, że to on... Był czarny jak Diaño, wyglądał dziko jak Diaño. Po chwili, był kilka metrów ode mnie. Odwróciłam się do niego i wyciągnęłam rękę w jego stronę. Mówiłam szeptem:
- Spokojnie... Wiem, że mnie znasz...
Dotknęłam jego pyska. Spokojnie się odwróciłam.
- Wiedziałam, że to ty... - uśmiechnęłam się.
Postanowiłam wziąć go do stajni.
- Od teraz jesteś mój, tylko mój...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz