Na koniec... raczej na początek

Każdy z nas jest pi­sarzem i na­pisze tyl­ko jed­na idealną książkę. Co dzień tworzy no­wy roz­dział. Bo­hater przeżywa wiele przygód, spo­tyka set­ki osób. Ak­cja toczy się od poczęcia po samą śmierć. Ty decydujesz co dzieje się w trakcie.
Pięć Królestw to grupowy blog opowiadający historie pięciu narodów żyjących na pięknych terenach kontynentu Amazji. Dołączając wcielasz się w średniowiecznego mieszkańca tego tajemniczego świata. Przygoda czeka na każdym kroku.
Aby dołączyć musisz:
1) przeczytać regulamin
2) wysłać formularz
3) wysłać pierwsze opowiadanie
4) wstawić baner 5K w dowolnym miejscu
Więcej w zakładce Formularz.

7 grudnia 2015

Od Ferrari

Mówili, że będzie fajnie... Mówili, że kilka monet wpadnie do kieszeni... Mówili, że przyjmą z otwartymi ramionami... A g**no prawda! Stara kurtka, którą miałam na sobie już dawno powinna odejść na zasłużoną emeryturę. Po raz kolejny zszywałam pęknięcie w jej skórze. Cała powierzchnia ubrania była oznaczona takimi „szlachetnymi bliznami".
- C**lera! - przeklęłam, czując jak igła zamiast w materiał, wbija się w mój palec.
Nigdy nie byłam dobrą krawcową. Sivir stała między drzewami, przyglądając mi się z ciekawością. Znowu miałam wrażenie, że ze mnie kpi. Czterokopytna suka. W dodatku zaczynało padać. Lepiej być nie mogło. Liście dębu tylko przez chwilę dawały mi schronienie. W końcu krople deszczu mnie dosięgnęły, a moja koszula zaczęła lepić się do skóry. Ch**era. Zadrżałam. Zimno dawało mi się we znaki, w dodatku rozcięcie na powierzchni kurtki było zbyt wielkie, żebym mogła ją założyć... Tak więc niezgrabnie zszywałam jej materiał, chcąc jak najszybciej się w nią wcisnąć. Gdy w końcu udało mi się skończyć, pośpiesznie się w nią ubrałam. Mokre pasemka włosów przyklejały mi się do twarzy, a deszcz znacznie ograniczał widoczność. Podniosłam z ziemi pochwę z mieczami i założyłam ją na plecy. Czując ich znajomy ciężar, od razu poprawił mi się humor. Wskoczyłam na grzbiet Sivir i skierowałam ją w stronę zarośniętego traktatu. Jazda po błocie w takich warunkach nie była zbyt dobrym pomysłem. Jak na nieszczęście, deszcz padał coraz mocniej, niemalże tworząc potok na starej, kamiennej drodze. Pogoda wręcz idealna na przechadzkę po lesie... Powoli żałowałam, że opuściłam swoją rodzinną ziemię. Amnazja była zupełnie innym światem, nawet orenów tu nie przyjmowali... W dodatku, chociaż wszędzie roiło się od najróżniejszego plugastwa, nikt nie kwapił się do wynajęcia łowcy potworów. Zresztą, tu praktycznie nikt nie wiedział, czym się zajmuję. Jeśli już zaś wiedziano, kim jestem, kojarzono mnie jedynie z bezdusznym i niebezpiecznym mutantem, złodziejem i człowiekiem bez sumienia... A przecież ja też za coś, do jasnej cholery, żyć muszę! Na grzybkach za długo nie pociągnę. Mocniej zacisnęłam sznurek przy sakiewce, nie chcąc, aby jakakolwiek kropla wody się do niej dostała. Jak na razie żyłam z jednego - sprzedaży ziół. Bawełniany woreczek był wypełniony kilkoma liśćmi najróżniejszych roślin, przydatnych w lecznictwie i nie tylko. Kupcy sporo dawali za taki towar, nawet w Królestwie Tierra'y, gdzie wszędzie praktycznie można było go zdobyć. Bo owszem, rósł wszędzie, ale za to wszędzie panoszyły się potwory. Innych skutecznie zniechęcały. A mnie? Mnie ani trochę. Tak więc brnęłam przez tę zarośniętą dzicz, a Sivir wyglądała jak zabłocony troll. Pewnie mój stan wcale nie był lepszy...
- Zimno.
Zimno. Mokro... Ileż może padać? Bogowie, za co? Co ja wam do wszystkich diabłów zrobiłam?! A, no tak. Chyba wszystko, co się da... Chciałam tylko jak najszybciej znaleźć jakieś schronienie. Po chwili, ujrzałam mężczyznę ciągnącego wózek z workami o niewiadomej zawartości. Okazja idealna do podpytania o najbliższą gospodę. Jechał przede mną, jakieś 200 metrów. Mimo paskudnej pogody, deszczu, błota i mgły, doskonale widziałam jego zmęczoną, aczkolwiek surową twarz, naznaczoną siateczką zmarszczek. Pospieszyłam Sivir, która błyskawicznie dogoniła tajemniczego osobnika. Ta klacz potrafiła stąpać praktycznie bezgłośnie, chociaż nauczenie jej tego zajęło mi cholernie dużo czasu. Mężczyzna w końcu mnie zauważył. Szybko odwrócił wzrok. Zresztą, wcale mu się nie dziwię. Postać w podartym kapturze ukrywającym spięte włosy i czoło, ujeżdżająca czarną jak noc klacz, z dwoma mieczami niczym kusze noszonymi na plecach i te świecące w mroku oczy, o pionowych źrenicach, ta szkaradna blizna, widoczna nawet w cieniu kaptura. Taaa, zdecydowanie nie napawałam obcego zaufaniem. Oczywiście zauważyłam, jak ten dyskretnym ruchem sięga po sztylet ukryty za pasem. Jednak nie pokazałam tego po sobie. Odrzuciłam kaptur, uwalniając białe jak śnieg włosy.
- Miły wędrowcze, może wiesz, gdzie znajdę tu jakaś przytulną gospodę? - zapytałam, uśmiechając się lekko.
Chciałam pokazać, że nie mam zamiaru robić mu krzywdy, ale chyba mi nie wyszło. Białe włosy i w pełni widoczna blizna tylko pogorszyły sytuację.
- Odejdź biała pani, zostaw mnie w spokoju!
Oho! Czyżby ten dziadyga właśnie się przeżegnał? Ha, tego to jeszcze nie było! Falka wysłanniczka piekieł, leśna zjawa... Może od razu strzyga? Naprawdę miałam ochotę się roześmiać albo trochę postraszyć tego dziwaka, ale potrzebowałam jego pomocy. Nici z zabawy.
- Panie Wędrowcze, no co pan? Przecież panu duszy nie zabiorę, zgwałcić też nie zgwałcę, bo niby jak? - powiedziałam, nie mogąc opanować śmiechu.
Mężczyzna spojrzał na mnie krzywo i splunął w krzaki. A niech se pluje, w dupie mam jego przesądy. Coś mi się dziwnie wesoło zrobiło.
- Zostaw mnie, bo nie ręczę za siebie! - warknął i wyciągnął w moją stronę sztylet.
Tak się bawić nie będziemy. Błyskawicznie wychyliłam się siodła i jedną ręką złapałam kołnierz jego koszuli, a drugą przeciągnęłam sztylet pod pomarszczone gardło. Przyciągnęłam go nieco do siebie. Moje białe zęby błysnęły w szerokim, szyderczym uśmiechu.
- To jak Wędrowcze, może jednak mi pan powie? Dziadkom pewno smutno będzie, jak słuchy o panu zaginą - szepnęłam niewinnym tonem.
No co? Chciałam po dobroci, nawet monetę skłonna byłam mu za informację dać. Ja tak do niego grzecznie, a ten ze sztyletem na mnie skacze? Gdzie tu, psia mać, kultura? Stfu! No, ale przynajmniej facet od razu zrobił się skłonny do gadania. Nie ma to, jak stare, dobre, rozwiązania siłowe. Wszystko od razu staje się takie proste... Dziadek drżącą ręką wskazał rozwidlenie dróg. Chyba mu się moje pionowe źrenice nie spodobały, bo mocno zacisnął powieki.
- T-t-tamtą drogą p-p-prosto, potem w p-p-prawo... Dalej znaki będą prowadziły... - wydukał.
Puściłam jego koszulę, a dziadyga od razu runął do tyłu. No nie wierzę, ale ze mnie ostatnio suka się zrobiła. Pewnie przez brak pieniędzy. Egh, co one z człowiekiem robią?
- No! Od razu lepiej! - Zaśmiałam się krótko. - Aaa i żebyś dziadygo nie pomyślał sobie, że Avalonom brak kultury! - dodałam i rzuciłam mu miedziaka.
O dziwo nawet w stanie „o k**wa, ruszyć się z przerażenia nie mogę” , złapał. Ruszyłam przed siebie szybkim kłusem. Dobry humor jakby wyparował, gdy poczułam, jak świeżo zszyte rozcięcie na kurtce ponownie pęka. Zacisnęłam szczęki i pognałam Sivir do galopu. Wiem, wiem... Błoto, ślisko, deszcz, niebezpiecznie... Czarnucha da sobie radę. Jej też szybsze tempo pasowało. Miarowo posuwałam się do przodu. Normalny człowiek pewnie z dziesięć razy musiałby się zatrzymać, przyjrzeć znakom z bliska, ocenić odległość. Ja jednak dzięki doskonałemu wzrokowi nic takiego nie robiłam. W końcu dotarłam do dziwnej wioski i znalazłam ową gospodę. Zaprowadziłam klacz do stajni, po czym dałam jakiemuś chłopcu monetę, aby się nią zaopiekował. Nie miałam zwyczaju powierzać Sivir komukolwiek, ale byłam zbyt zmęczona, żeby się nią zająć. Otworzyłam ciężkie drzwi gospody. Gorące powietrze wypełnione zapachem ciepłego mięsa i alkoholu wręcz mnie otępiło. Jak dobrze było usłyszeć te głośne rozmowy, ten stukot kufli i kieliszków, te gromkie śmiechy... Marzyłam tylko o ciepłym obiadku i kilku łykach czegoś mocniejszego. Chociaż grzane piwo też jakoś by uszło. Miałam wystarczająco monet na nocleg i wyżywienie, więc pewna siebie wtargnęłam do gospody. Miałam nadzieję, że nikt nie zwróci na mnie uwagi. Ale nici z tego... Gdy tylko dębowe drzwi zatrzasnęły się z hukiem, wbiły się we mnie ciekawskie spojrzenia. Znowu to samo. Ch**era, czy ludzie choć raz mogliby zignorować jej odmienność? No jasne, że nie, bo po co? Białe włosy, mokra koszula, duże cycki, wielka blizna, dwa miecze położone w niespotykanym miejscu. I pionowe źrenice, które jeszcze nie zdążyły przyzwyczaić się do światła i unormować. A szczególnie ciekawy był oczywiście medalion. Srebrna głowa wilka. Znak wiedźmińskiego kunsztu. Zignorowałam ich ciekawość i podeszłam do karczmarza. Pić. Dużo mocnego picia. Gdyby mój mistrz dowiedział się o tym, że zaraz się mocno uchlam, pewnie miałabym ostry wpierdol... Westchnęłam. Bo mistrza tu nie było.

<Ktoś chętny na popijawę z Falką?>

8 komentarzy:

  1. Hej, Ferrari XDD
    Szybko jeździsz? XD
    Zgłaszam się na balangę w tawernie!
    ~Zefir/Alvar

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej >:D Bardzo mnie to cieszy. A co do szybkości, w całej Amazji nie ma szybszej... I chętniejszej XDD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będę cisnąć bekę z twojej nazwy, przepraszam xD

      Usuń
    2. Przeżyję. Jakoś nie miałam pomysłu na imię. :'D

      Usuń
    3. To nic, właśnie zaklepałaś sobie skojarzenie z marką auta. XD

      Usuń