Wkrótce i tak miałam zamiar ich zgubić. Okoliczne tereny znałam równie dobrze, jak sam Kryształowy Pałac. Znałam rozkład wszystkich naziemnych jaskiń, więc strażnicy nie mieli szans mnie znaleźć. Wiedziałam również, że nawet nie będą próbować. Znali mnie dobrze, wiedzieli, że na kamiennym brzegu, w otoczeniu buchającej na wszystkie strony, słonej wody czułam się lepiej, niż na jakimkolwiek balu organizowanym przez moją rodzinę. "I może właśnie w tym problem" pomyślałam, oglądając się na strażników kroczących powoli wśród ogromnych głazów. Może gdybym była trochę bardziej jak moja siostra, a trochę mnie jak ja, nie czułabym się tak wyobcowana wśród własnych krewnych. Nie szukałabym ucieczki od otaczającego mnie świata, wśród niebezpieczeństw, jakie kryła morska toń.
Tyle że ja wcale nie chciałam być taka jak Madeleine. Nie chciałam pasować do świata pełnego politycznych kłamstw i niedopowiedzeń.
Jeszcze raz zerknęłam na podążających za mną strażników i bez zastanowienia wkroczyłam do jednej z jaskiń. Szłam, rękę trzymając na zimnej, kamiennej ścianie. Z każdym krokiem robiło się coraz zimniej i coraz ciemniej. Doskonale wiedziałam, dokąd prowadzą kolejne tunele, którymi podążałam. Miejscem, do którego zmierzałam była niewielka, kamienna plaża z dwóch stron osłonięta przez skały. Panowała tam cisza i spokój, a widok na morze był cudowny.
Jeszcze nim zobaczyłam światło dnia rozświetlające ciemności, usłyszałam szum fal i skrzekliwe odgłosy nadmorskich ptaków. Z nową energią ruszyłam przed siebie, jednak gdy postawiłam nogę na białym żwirze, powietrze przeszył niezwykle wysoki, piskliwy dźwięk. Trwał dłuższą chwilę po czym powoli ucichł. Zastygłam w bezruchu, nie wiedząc co zrobić. Nie miałam pojęcia, co mogło wydawać tego typu dźwięki. Po chwili pisk powrócił, tym razem trochę niższy i krótszy. Na jego dźwięk przepełniło mnie dziwne uczucie smutku. Poczułam łzy napierające na powieki, choć nie miałam żadnego powodu, by płakać. Tęskniłam za czymś, choć nie potrafiłam określić za czym. I to ten żal popchnął mnie do zrobienia pierwszego kroku. A potem kolejnego i kolejnego. Kolejne, coraz bardziej melancholijne dźwięki rozbrzmiewały wśród fal. I nagle zrozumiałam. Wszystko to co słyszałam, układało się w jedną, niezwykle przygnębiającą melodię. Pieść o tęsknocie, bólu rozstania, rozgoryczeniu, a w końcu i rezygnacji. Skąd to wiedziałam? Po prostu to czułam. Wszystkie te emocje pochłaniały mnie z każdym nowym brzmieniem. Błądziłam wśród pomniejszych skał szukając prawowitego właściciela tych uczuć. Bo nie wierzyłam by coś tak przejmującego, mogło zostać stworzone od niechcenia.
Dostrzegłam błysk między skałami i ruszyłam w tamtą stronę. Byłam ciekawa. Chciałam za wszelką cenę poznać osobę, która tworzyła tak piękne melodie. Zatrzymałam się w pół kroku widząc połyskujące w słońcu, szaro-błękitne łuski. Mieniły się wszystkimi kolorami i zdawały się błyszczeć od wody. Nie mogłam oderwać od nich wzroku. Dopiero po chwili opanowałam się na tyle, by odwrócić od nich głowę. Wtedy zobaczyłam, że łuski składają się na długi, potężnie umięśniony ogon zakończony lekką, prawie przezroczystą płetwą rozłożoną na skale. Stanęłam oko w oko z syreną. A raczej z trytonem, jak sobie zaraz uświadomiłam. Był młody. Wyglądał, jak chłopak niewiele starszy ode mnie. Z białych włosów wciąż skapywała woda. Patrzył na mnie przerażonymi, złotymi oczami i starał się podciągnąć dalej na skałę. Wyraźnie jednak sprawiało mu to ból, więc spojrzał w stronę morza i otworzył usta. Z jego gardła wydobył się wysoki dźwięk bardzo podobny do tych, które słyszałam wcześniej.
"A więc był to śpiew syreny" pomyślałam układając sobie wszystko w głowie. To wiele wyjaśniało. Emocje które mną zawładnęły. Syreny śpiewając nakłaniały ludzi do różnych rzeczy, najwyraźniej również przekazując im swoje emocje.
Ten chłopak się bał i nie potrzebowałam jego śpiewu, by to zobaczyć. Przyglądał mi się przerażony, wciąż próbując się odsunąć. Gdy udało mu się podźwignąć na łokciach, zobaczyłam krew. Wylewała się z czterech równoległych ran na boku chłopaka, mieszając ze skapującą z niego wodą.
- Mon Dieu! - pisnęłam szybko zasłaniając sobie usta. To jednak było na nic, bo moja nagła reakcja zdążyła już, jeszcze bardziej przerazić młodego trytona.
Nie miałam pojęcia co robić. Nie znałam nikogo, kto osobiście spotkałby jakąkolwiek syrenę. Nie wiedziałam jak się zachować. Wiedziałam jednak, że przy takich ranach, chłopak długo nie pożyje.
Niewiele myśląc podeszłam bliżej. Tryton próbował się odsunąć, jednak nie miał dość siły, rzucał się więc tylko sprawiając, że rany coraz bardziej się otwierały.
- Spokojnie. Nic ci nie zrobię - próbowałam tłumaczyć, ale najwyraźniej nie rozumiał ani słowa z tego co mówiłam. Musiałam zatamować krwawienie, a do tego potrzebowałam materiału. Po raz pierwszy pożałowałam, że nie mam na sobie jednej z tych wielkich sukni, w które kazała mi ubierać się matka. Miałam jednak białą, lekką koszulę. Szybko wyciągnęłam ją ze spodni i zdjęłam, pozostając jedynie w podkoszulce. Nie zwracając uwagi na protesty chłopaka, jedną dłoń położyłam na jego klatce piersiowej, próbując go unieruchomić, a drugą przycisnęłam zmiętą koszulę do ran. Z gardła chłopaka wydobył się kolejny dźwięk. Tym razem niższy, już nie tak melodyjny. Krzyczał. Z bólu. Ze strachu.
Pochyliłam się niżej, zbliżając twarz do jego twarzy, choć od intensywności jego krzyku zaczynała już boleć mnie głowa.
- Spokojnie - starałam się mówić jak najłagodniej choć wiedziałam, że i tak nic nie rozumie. Miałam nadzieję, że wyczyta moje intencje z brzmienia mojego głosu, nie z samych słów. - Chcę ci pomóc. Ciii... Spokojnie. Spokojnie. Nic ci nie zrobię. Musisz się tylko uspokoić. Spokojnie...
Do rzeczywistości przywróciło mnie głośne pukanie do drzwi. Nie spałam. Od dłuższego czasu po prostu leżałam, wpatrując się w ścianę i dawałam się porwać wspomnieniom. To bolało. Chciałabym płakać. Chciałabym móc, jak każdy inny, przejść przez żałobę. Płakać, tęsknić i czuć ból otwarcie. Przy wszystkich. Nie przejmować się, że ktoś coś zauważy. Ale to nie było takie proste. Nic w moim życiu nigdy nie było tak proste. Więc leżałam, ignorowałam cały świat wokół i modliłam się za innymi tak, jak potrafiłam. Wspominając.
Znów pukanie, bardziej niecierpliwe. To nie były służące, bo one po prostu by weszły. Powoli podniosłam się na łóżku, zwieszając nogi za jego krawędź. Czułam się słabo. Od dwóch dni nie wstawałam, nie jadłam, nie przejmowałam się. Było mi dobrze tak jak było, ale teraz ktoś musiał mnie wyrwać z mojego bezpiecznego kokonu wspomnieć.
Podtrzymując się kolumny łóżka wstałam i ruszyłam w stronę drzwi. Nie przejmowałam się ubiorem czy włosami. Chciałam spławić tego kogoś i znów się położyć. Czego by nie chciał, nie było to dość ważne. Nie tego dnia.
Otworzyłam szeroko drzwi dokładnie w chwili, gdy Eric zamierzał się do ponownego zapukania. Zerknął na mnie zaskoczony, po czym szybko odwrócił wzrok. Spojrzałam w dół, na swój strój. Zwiewna koszula, lekko prześwitująca w miejscach, gdzie stykała się ze skórą i cienki szary szlafrok. Zbyt zmęczona by stać o własnych siłach, oparłam się o framugę.
- Nie wstydź się. Spotkały mnie gorsze rzeczy, niż spojrzenia kilku mężczyzn - powiedziałam, czując ten okropny ból w sercu. Nowy książę jednak wciąż patrzył wszędzie, tylko nie na mnie. Rozdrażniona zakryłam się szlafrokiem wiedząc, że Eric nie zdradzi mi celu swojej wizyty, dopóki tego nie zrobię. - O co chodzi?
W końcu spojrzał na mnie tymi swoimi oczami w kolorze lodu, ewidentnie zagniewany.
- Mieliśmy się spotkać godzinę temu w bibliotece.
- To już dziś? - spytałam. Zupełnie straciłam poczucie czasu wśród całych dni wypełniania obowiązków i rozpamiętywania tego co było. Nie było to może zdrowe, ale tak własnie wyglądało moje życie i nie miałam siły ani serca, by cokolwiek w nim zmienić. - W każdym razie, nie mam na to siły. Mam gorszy dzień i nie chcę nikogo widzieć.
- Gorszy dzień? Od tygodnia prawie nie wychodzisz z pokoju.
Dlaczego go to obchodziło? Czy nie powinien się cieszyć? Miał cały zamek dla siebie. Nie musiał za mną chodzić. Nie musiał wysłuchiwać mojego narzekania. Dlaczego nie mógł po prostu cieszyć się kilko dniami pełnej władzy?
- Przyzwyczajaj się. Bo właśnie na takie sytuacje ściągnęła cię tu moja matka. Na chwile, kiedy nie jestem w stanie przejmować się nikim, poza sobą. Więc daj mi spokój i znajdź kogoś innego do nauki.
Miałam zamiar zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, jednak nie pozwolił mi na to i wślizgnął się zręcznie do mojego pokoju.
- Nie - stwierdził prosto ruszając do stołu, na którym rozłożone były dwie tace z nieruszonym jedzeniem. Usiadł na jednym z krzeseł i sięgnął po jabłko. Nie mogłam uwierzyć w jego bezczelność.
- Nie?
- Sama mówiłaś, że jesteś najlepsza. A skoro tak, nie mam zamiaru szukać nikogo innego - stwierdził i gestem nakazał mi usiąść na krześle obok. Zrobiłam to, choć z niechęcią, nie spuszczając wzroku z Erica. Był obrzydliwie zadowolony z siebie.
- A teraz zjedz coś.
- Nie masz prawa mówić mi, co mam robić. Powiedziałam ci, że nie czuję się na siłach, by cię dziś uczyć i nie zmienię zdania.
Chciałam go tylko wypędzić z pokoju. Nie potrafiłam sobie poradzić z jego ciągłym spokojem i racjonalnym myśleniem. Nie potrafiłam znieść jego wpatrujących się we mnie oczu. Oceniających. Współczujących. Nie tego dnia.
- Rozumiem to. A jednak nalegam, bo mam wrażenie, że kończy mi się czas.
Westchnęłam opadając na oparcie krzesła. Zerknęłam zrezygnowana na Erica wiedząc, że ma rację. Z wielu powodów. Bez słowa wstałam i sięgnęłam po mieszankę orzechową skomponowaną w Królestwie Tierra'y. Eric przyglądał się miseczce ze ściągniętymi brwiami, nic jednak nie mówił.
- Niech ci będzie. Zacznijmy lekcję. Co już wiesz?
- Telepatia pozwala odczytać myśli ludzi w najbliższym otoczeniu bez ich wiedzy. Niektórzy, najczęściej członkowie rodziny tych, którzy posiedli tę umiejętność, rodzą się z po prostu wiedzą, co mają robić.
- Brawo. Odrobiłeś pracę domową. To jednak za mało. Musisz zdawać sobie sprawę, że to jest umiejętność jak każda inna. Ma swoje ograniczenia. I swoje zasady.
Gdy mówiłam, Eric wyjął z kieszeni spodni notatnik i uważnie zapisywał każde słowo. Zmarszczyłam brwi i jednym ruchem wyrwałam mu zeszyt. Spojrzał na mnie oburzonym wzrokiem jednak na widok mojej miny, od razu złagodniał.
- Skup się. To nie jest coś co możesz zapamiętać. Musisz skupić się na sobie. Na swoich uczuciach. Na swoich myślach.
- Przecież mam czytać w myślach innych - odpowiedział nieco zbity z tropu. Tak. To było ciężkie do wyjaśnienia. Pamiętałam, jak sama miałam problemy ze zrozumieniem wszystkiego. I choć tamta sytuacja była zupełnie inna, w pewien sposób rozumiałam Erica.
- Każdy ma jakieś sekrety. Rzeczy o których nie chce, by ktokolwiek wiedział. Nawet najbliższa rodzina. Nawet ukochana osoba. By je chronić budujemy w swoich umysłach mur. Przedzierają się przez niego tylko nasze faktyczne myśli. Czasem opinie. Ale nie wspomnienia i uczucia - wyjaśniłam. Miałam tylko nadzieję, że dostatecznie dobrze. - Dlatego dziś będziesz ćwiczył budowanie tego muru i utrzymywanie go bez względu na wszystko.
Eric kiwnął głową w zamyśleniu analizując wszystko co powiedziałam. Po chwili ciszy spojrzał na mnie podejrzliwie.
- A co ty będziesz robić? - spytał z obawą która wskazywała, że zna już odpowiedź. Musiałam jednak to powiedzieć.
- Będę próbowała przebić się przez ten mur. I odczytać jak najwięcej informacji z twojego życia.
Widziałam przerażenie w jego oczach. Nie takie zwykłe, jak gdy grożą nam o ujawnieniu jakieś grzechu z przeszłości. To była czysta panika. Znałam to spojrzenie. Widziałam je wiele razy. Eric po raz pierwszy wydawał się nie być opanowany i racjonalny. Gdybym miała zgadywać, powiedziałabym, że jedyne o czym myślał, to droga ucieczki.
Ty kombinujesz zbudować między nimi jakąś trwalszą i mocniejszą więź?
OdpowiedzUsuńMiędzy nami? :P W jaki sposób? :D
UsuńWiesz, o co mi chodzi XD
UsuńPoczują coś do siebie, czy to niespodzianka?
Cooo? :P Kto?
UsuńI skąd ty to wzięłaś? :D