Klacz była wyczerpana. Czułem, jak nogi jej drżą pod moim ciężarem, jednak dzielnie wytrzymała aż do celu. Pieszo szedłem ostatnie kilka mil, spokojny już o pościg, który zawrócił kilka dni temu. Od kilku dni spałem spokojnie. A moje myśli plątały się tylko wokół Reneste i dziwnego głosu zamachowca. Czy to on wyczytał z moich myśli, czy wiedział od początku, nie miało najmniejszego znaczenia. Do tej pory miałem sobie za złe, że wtedy ujawniłem swoje imię publicznie. Co śmieszniejsze, naprawdę myślałem o tym, aby raz na zawsze porzucić zabijanie. To ciążyło na duszy coraz bardziej, od kilkunastu lat żyłem w tym fachu.
Athet mnie ostrzegał. A ja głupi się zgodziłem.
Klacz parsknęła, wyrywając mnie z zamyślenia. Podniosłem wzrok na zachmurzone niebo, przez które przebijało się światło zachodzącego słońca. W Ruth przechadzka po zmroku nie była bezpieczniejsza od przechadzki za dnia, więc nie stanowiło to dla mnie większej różnicy. Nigdy nie podróżowałem bez celu. Tym razem była to chatka pewnej kobiety, która wielokrotnie radziła mi swoimi dziwnymi przepowiedniami, z których tylko człowiek inteligentny umiał wyciągnąć wnioski. Życie mnie nie rozpieszczało, przez co czytałem między wierszami. O dziwo, to tam właśnie były zawarte najcenniejsze informacje.
Droga wiła się wstęgą w dół, wyjeżdżona i usiana kamieniami, była taka sama jak te przeszło dziesięć lat wstecz, kiedy to uciekałem stąd razem z Flavią. Uciekaliśmy wtedy chyba do Armonii, pragnąc tam narozrabiać. Uśmiechnąłem się ponuro, przypominając sobie kolejny cel. Góry.
Dolina była sucha tej pory roku, pomimo nadchodzącej jesiennej pogody, na deszcz nawet się nie zanosiło. Plony obumierały przy takich temperaturach, przez co wszystko musiało być importowane z Tierra'y, a mniej możne miasta przymierały głodem. Takie jak Ruth. Prawdę powiedziawszy, od dawna nie uzyskałem stad żadnych wieści. Jednak zwęszyłem, że coś się jednak zmieniło, widząc strażników u bram miasta.
Byli uzbrojeni w halabardę i kuszę, na pobrudzonych strojach widniały krwistoczerwone ornamenty na żółtym materiale, ich spojrzenia były twarde, bezlitosne, a jeden był wyższy i szerszy od drugiego, przez co skutecznie zagrodzili mi drogę, obdarowując mnie zimnym spojrzeniem. Nie ugiąłem się ich oczom, a przyjąłem wyzwanie.
- Jakiś problem, panowie? - spytałem, choć w moim głosie czuć było nutę wrogości.
- Nowy podróżny, co? - dryblas po lewej miał tak nieprzyjemny głos, jakby ktoś orał tępym mieczom po blasze metalu - Od wejścia należy się cło. Razem z koniem będzie 10 piętników.
- Niemało jak na zwykłe przejście przez bramę - zauważyłem chłodno. Strażnik splunął.
- Nie podoba się, to leć na około.
Skrzywiłem się i zapłaciłem praktycznie to, co mi pozostało. Wyruszyłem na turniej w nadziei, że zarobię tam więcej, niż zwykle, przez co nie zaoszczędziłem niczego. Kolejna nieprzemyślana sytuacja. Jednak tutaj nie próbowałem żadnych sztuczek. Nawet z takiej dziury jak Ruth plotki szybko się roznosiły, a mi na rozgłosie nie zależało. Założyłem kaptur i maskę.
Ulice były w takim stanie jak te paręnaście lat temu - opłakanym. Główna ulica, pomimo iż została wybrukowana, miała spoko dziur i mnóstwo śmieci. Nikt tego nie sprzątał, rynsztok był pełen nieczystości biologicznych i fizjologicznych, a po ulicach plątały się wraki ludzi - złodzieje, kurwy, żebraki, mordercy, rozbójnicy, członkowie zorganizowanych grup na wpół kontrolujących miasto. Mogli być jednym albo wszystkim na raz.
Upewniłem się, że nie zapomniałem drogi do celu, mijając zaułki i korzystając z rzadko używanych przez przeciętnych mieszkańców skrótach, dzięki czemu szybko dotarłem do dzielnicy biedy, która, co prawda niemal niczym nie różniła się od reszty miasta. No, może tym, że gdzie indziej na ulicy nie walałyby się resztki pożartego psa czy szczura. Ludzie leżący na ulicy, wielokrotnie wyciągali do mnie błagalnie ręce, widząc moje sakiewki przytoczone u pasa, myśląc naiwnie, że to monety. Broń przy tym samym pasie jednak skutecznie odstraszała innych delikwentów, którzy pomyśleli o nich jako o łatwym łupie. Przy siodle nigdy nie trzymałem niczego cennego, co mogłoby być z łatwością skradzione, nie używałem też często koni, niektóre poświęcałem dla powodzenia misji, za co Ren często mnie beształa, jednak teraz nie mogłem tego zrobić. Tu nie było łatwo zdobyć konia, a ten pozostał mi ostatni. Nie mogłem zwrócić się o pomoc u żadnego przyjaznego mi infirmatora, to było zbyt ryzykowne.
Chata wieszczki, jak stała tak stała w najciemniejszym kącie Ruth - rzadko kto tamtędy ktoś przechodził i wcale nie dziwiłem się tchórzliwym ludziom. Ta kobieta była ciężka do ogarnięcia przez prosty, pijacki umysł. Okna nadal były wybite, drzwi nadal miały dziurę, przez nie nie było problemu, aby amator włamał się do jej domu. Ona jednak nie nawet nie chciała się tym zainteresować.
Przywiązałem Zeri za domkiem i zakołatałem do drzwi. Przez dłuższą chwilę nikt mi nie odpowiadał, aż w końcu usłyszałem głos:
- Zapraszam, zapraszam! Skoro sama śmierć kołacze mi do drzwi, to trza otwierać! - gdy otwierałem drzwi, ona jeszcze kontynuowała z entuzjazmem, gadając do swojego kota - Czy to już na mnie czas? Moim mali przyjaciele niczego mi nie wspominali, Alta! Dlaczego mi nie powiedziałaś?
Kot zamiauczał żałośnie, próbując wyrwać się z uścisku kobiety, lecz ona zdawała się nie zwracać uwagi na zawodzenie i pazury swojego pupila.
- Witaj, Shuana - westchnąłem.
Jej wzrok sprawił, że poczułem niepewność. Straciła wzrok, czy jej oczy były naturalnie blade? Zapomniałem.
- Zefir Lazare... - wyszeptała z nabożną czcią - Sombra...
- Żaden Cień, jestem tutaj incognito - warknąłem, zrywając z siebie maskę - Coś się wydarzyło, Shuana i chcę wiedzieć, co.
Kobieta zaczęła kołysać się w krześle. Wypuściła kota.
- Lisek wpadł w pułapkę, chorą nogę ma... - zaczęła nucić - Na złoto ma chrapkę, nie wstydzi się...
Zawahała się. Nie spuściłem wzroku z jej oczu, choć w jej wypadku było to wyjątkowo trudne. Od niej biła przesadna pewność siebie. Przekrzywiła głowę.
- Czego się nie wstydzisz, el zorro? - spytała - Porażki? Miłości? Fachu? Czy poświęconego życia, które oddałeś dla czarnej nocy?
- Nie wstydzę się niczego - odpowiedziałeś, choć sam nie byłem pewien, czy mówię prawdę - Ale niektóre fakty mogą po prostu mnie zabić, więc nie przyznaję się byle komu, ale nie, Shuana, to nie jest wstyd.
- Wsdyd kryje się w każdym z nas, Zefirze... - jej głos nagle stał się młodszy o dwadzieścia lat. Przeszły mną dreszcze - Twoi mali przyjaciele drżą z podniecenia, wiedzą, że coś nadchodzi, albo już nadeszło.
- Zrobiłem coś głupiego - stwierdziłem. Zbyt późno się zorientowałem, że brzmiało to, jak przyznanie się rodzicom do podkradnięcia pieniędzy - Muszę to naprawić. Powiedz mi, Shuana. Kto stoi za tym? Co mówią twoi mali przyjaciele?
Alta potarła się o moje nogi, pomrukując cicho. Nie drgnąłem, tylko spojrzałem na kota. Była stara, choć nie tak, jak Shuana. Nikt do końca nie wiedział, ile ma lat, jednak powiadano, że jest wiedźmą i przeżyła ponad sto lat, inni utwierdzali się przy 40, na ile wyglądała, jednak pod kamuflażem według mnie kryła się sześćdziesięcioletnia kobieta. Nie umiałem stwierdzić, dlaczego ukrywa swój wiek. Może dlatego, że to tylko nakręca plotki na jej temat i robi z niej legendę.
Milczała. Wyciągnęła dłoń. Moźe była szalona, jednak wiedziała, jak utrzeć biznes. Będzie gadała od rzeczy, dopóki jej nie zapłacę. Potem będzie gadała nieco mniej skomplikowanie.
Złota moneta upadła na jej dłoń, która zaraz potem zacisnęła się w klatce pomarszczonych palców. Zamrugała, ale nie oderwała ode mnie wzroku.
- Czarne konie w snu padole, krążą w śnie, krzyczą w noc. Sombra kusi marny los. Domino. Domino... Sangre de sangre.
(Moja propozycja współpracy jest nadal aktualna, proszę o kontakt na skype, lub asku, ja nie gryzę c: Dobra, wiem, że nikomu się nie chce, więc można też w komentarzach.)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń