Na koniec... raczej na początek

Każdy z nas jest pi­sarzem i na­pisze tyl­ko jed­na idealną książkę. Co dzień tworzy no­wy roz­dział. Bo­hater przeżywa wiele przygód, spo­tyka set­ki osób. Ak­cja toczy się od poczęcia po samą śmierć. Ty decydujesz co dzieje się w trakcie.
Pięć Królestw to grupowy blog opowiadający historie pięciu narodów żyjących na pięknych terenach kontynentu Amazji. Dołączając wcielasz się w średniowiecznego mieszkańca tego tajemniczego świata. Przygoda czeka na każdym kroku.
Aby dołączyć musisz:
1) przeczytać regulamin
2) wysłać formularz
3) wysłać pierwsze opowiadanie
4) wstawić baner 5K w dowolnym miejscu
Więcej w zakładce Formularz.

30 września 2015

Od Samanya - Quest #1

Cała podróż zaczęła się spokojnie. To znaczy, tak, jak każda podróż. Trochę nerwowo przy pakowaniu małej ilości rzeczy, załatwianie dodatkowych opiekunów dla moich pacjentów.
- Jesteś pewna, że zapanujesz nad wszystkimi? - Pytam Nauczycielki, trochę nerwowo. Głos mi drży. Pewno domyśliła się, że nie martwię się o to, o co zapytałam, lecz o to, że jadę do Tierra'y. Do rodziny. Na parę dni, zobaczyć, co u nich. Jestem im to winna, po tylu latach milczenia.
- Nie zadawaj głupich pytań. - Odpowiada szybko, oschłym, karcącym tonem. - Jedź już. Przecież widzę, co się z tobą dzieje. Ślepa nie jestem! - Mówi już milej i odprowadza mnie do drzwi. - Miłej podróży. - Dodaje i znika za drzwiami. Ufam, że nawet nie muszę myśleć o moich pacjentach. Są pod najlepszą, no, może nie najmilszą, ale jednak najlepszą opieką, jaką mogłam im zapewnić. Breena, pomimo swojego wieku nadal jest świetną lekarką.
Wzdycham, gdy ruszam w kierunku stajni i zarzucam na ramię torbę, w której mam parę rzeczy na przebranie po podróży, przecież nie będę ciągle spacerować w spodniach do jazdy i płaszczu.

***

W stajni wita mnie Cante. No cóż, nie do końca w stajni. Raczej, przed stajnią. Widocznie przyjęli do pracy nowego stajennego i zapomnieli poinformować go, że w przypadku wypuszczenia mojego wałaszka z innymi końmi, należy dodatkowo uniemożliwić otworzenie bramki od pastwiska.
Uśmiecham się i wyciągam smaczki z torby.
- No chodź, uparciuchu. No chodź... - mówię do niego spokojnie, by dał mi się złapać, a nie, dla zabawy, zaczął uciekać. Gdy już trzymam go za grzywę daję mu kawałek odłamanej marchewki. Na szczęście ćwiczyłam z nim, aby pozwalał się prowadzić za grzywę, lub podążał za człowiekiem, odkąd okazało się, że potrafi także ściągnąć z siebie kantar.
Czyszczenie go i siodłanie poszło sprawnie. W jukach, które doczepiłam do siodła schowałam moje rzeczy. Niepokój, który mi towarzyszył ustąpił innemu uczuciu. Niecierpliwości, ekscytacji, radości.

***

Podróż przebiegła naprawdę spokojnie. Dołączyłam do małej karawany kupieckich wozów. Akurat wieźli własne towary do Tierra'y. Szczęśliwy traf, że nie mieli nic przeciwko towarzystwu jeszcze jednej osoby.
W Mieście Ziemi jak zawsze panuje spokój, jaki zapamiętałam z dzieciństwa. Nie ma tu tyle gwaru i żywych dyskusji, jakie spotyka się w Aire'a. Brakowało mi tego spokoju.
Zsiadając z Cante'go, od razu ruszyłam w kierunku mojego rodzinnego domu.
Tyle wspomnień się z nim wiązało. Już miałam zapukać do drzwi niedużej kamieniczki, która należy do mojego ojca, gdy z rozmyślań wyrwał mnie młody, trochę chrapliwy, żeński głos.
- Nie ma ich. Kupiec wyjechał do Fuego'a, tak, razem z córką, tak, tak. - Spoglądam na chudą dziewczynę, która powiedziała mi o tym. Ma płowe włosy i szare oczy. Siedzi pod kamienicą naprzeciwko i patrzy to na mnie, to w ziemię.
- Przypominasz mi kogoś, tak. Przypominasz. Tylko kogo, kogo mi przypominasz? - pyta, czuję się, jakby jej stalowoszare oczy przewiercały mnie na wylot. - Nie ważne. To jest nieważne. Zaraz zdarzą się rzeczy ważne. - mówi, po czym wstaje i odchodzi. Obserwuję ją, jak znika za rogiem. O co jej chodziło, pytam sama siebie.
Cały czas rozmyślając o słowach nieznajomej dziewczyny odprowadzam Cante'go do najbliższej stajni i wynajmuję mu boks. Następnie większość czasu zajmuje mi znalezienie noclegu też dla mnie, lecz udaje mi się wynająć całkiem porządny pokój. Tam przebieram się w moją ulubioną, granatową suknie i wychodzę z budynku akurat, gdy ulicą przechodzi grupa odświętnie ubranych ludzi, tuż przed nimi kroczy para, która niesie sztandary z symbolem Królestwa Aire'a.
Z czystej ciekawości ruszam za nimi i nie mam pojęcia jakim cudem wchodzę do pałacu razem z grupą... chyba szlachciców, którzy czekali przed pałacem.
Nie miałam pojęcia, że sala tronowa jest taka piękna. Oglądając całe pomieszczenie, potrącam niechcący ręką starszego mężczyznę, który przechodził obok mnie.
- Przepraszam najmocniej! - Mówię szybko, przestraszona, że w ogóle nie powinno mnie tu być.
- Kim pani jest? - Mężczyzna mówi nerwowo, tonem głosu wskazującym, ze odpowiedź ma paść niezwłocznie. - Wytłumaczy się pani później. - Przerywa mi, gdy chcę wszystko wyjaśnić. - Nasz odźwierny... nie może dzisiaj wykonać pracy. Chodź szybko. Twój głos przyciągnie uwagę i nadasz się do tej funkcji. W zamian możesz zostać. - Zanim zdążyłam się chociażby wtrącić, mężczyzna kończy swoją wypowiedź oraz poprowadzi mnie, mocno trzymając za ramię, tuż pod tron księżniczki Lyrinn. Ze stresu prawie nie mogę oddychać. Czuję się okropnie, a pewno nie wyglądam o wiele lepiej.
Dostojnym krokiem podchodzą książęta królestwa, z którego pochodzę. Stają przed tronem i uważnie spoglądają na księżniczkę.
Słyszę ciche chrząknięcie, najpewniej starszego mężczyzny. Głośno wciągam powietrze do płuc. Opanuj się, znosisz umierających ludzi, jak możesz panikować w takiej sytuacji, tłumaczę sobie, ale to nie pomaga.
- Księżniczko, oto książęta Aron i Mattias Eez. - mówię szybko, za szybko, drżącym głosem. Raczej nie brzmię zbyt dobrze, bo księżniczka zdziwiona spogląda na mnie, tym samym spojrzeniem obdarzają mnie książęta, tyle, że u nich widzę także oburzenie. Dopiero po chwili uświadamiam sobie mój błąd.
Starszy mężczyzna wychodzi przede mnie, obraca się do mnie, spogląda swoimi stalowoszarymi oczami.
- To było ważne. Rozumiesz? - Mówi, zmieniając się w dziewczynę spotkaną na ulicy. - To. Jest. Ważne. - cedzi przez zęby, przekrzywiając głowę. - Popraw się.
Nagle znika. Słyszę ciche chrząknięcie za sobą. Książęta stoją przede mną. To była wizja. Podpowiedź, ratunek. Wciągam głośno powietrze. Tylko spokojnie.
- Księżniczko Lyrinn. - zwracam się do władczyni, skłaniając głowę. - Oto Książęta Aron i Mattias Breez. - Mówię głośno i wyraźnie, wykonując ten sam gest w kierunku rodzeństwa.
Księżniczka rozpoczyna rozmowę, ja nie jestem już potrzebna. Starszy mężczyzna odprowadza mnie pomiędzy ludzi.
- Dobrze się spisałaś. - Mówi. - Myślałem, że będzie gorzej. - tylko kończy zdanie i odchodzi, zostawiając mnie w tłumie.
Uśmiecham się. Faktycznie nie było tak źle. Co bym zrobiła, gdybym nie miała moich zdolności?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz