Na koniec... raczej na początek

Każdy z nas jest pi­sarzem i na­pisze tyl­ko jed­na idealną książkę. Co dzień tworzy no­wy roz­dział. Bo­hater przeżywa wiele przygód, spo­tyka set­ki osób. Ak­cja toczy się od poczęcia po samą śmierć. Ty decydujesz co dzieje się w trakcie.
Pięć Królestw to grupowy blog opowiadający historie pięciu narodów żyjących na pięknych terenach kontynentu Amazji. Dołączając wcielasz się w średniowiecznego mieszkańca tego tajemniczego świata. Przygoda czeka na każdym kroku.
Aby dołączyć musisz:
1) przeczytać regulamin
2) wysłać formularz
3) wysłać pierwsze opowiadanie
4) wstawić baner 5K w dowolnym miejscu
Więcej w zakładce Formularz.

30 września 2015

Od Gabriela - Quest #2

Około szóstej rano obudziło mnie wschodzące słońce. Jego jaskrawe promienie padały wprost na moją twarz, zmuszając do mrużenia oczu. Natychmiast podniosłem się z łóżka, przy okazji strącając gliniany dzban z wodą z szafki nocnej. Kiedy skończyłem wycierać podłogę, przypomniałem sobie, że nasz oddział dostał weekend wolny od treningów i musztr. Miałem więc mnóstwo czasu do wykorzystania. Bez obowiązków, bez walki o życie… Musiałem przyznać, że zaciągnięcie się do armii było wspaniałym pomysłem. Jednakże prawdę mówiąc, czułem się z tym trochę zagubiony. Moje życie było bezpieczniejsze, bardziej ustabilizowane i wcale nie nudniejsze, ale jednak inne. Wciąż nie wyzbyłem się nieufności do obcych, zwyczaju spania z mieczem i nie przyzwyczaiłem się do hulanek, pijaństwa i zabaw.
Po spożyciu skromnego śniadania zadecydowałem, że wybiorę się na wycieczkę w Góry Wschodnie. Dawno już tam nie byłem, a pozostanie w mieście zdecydowanie nie wchodziło w grę. Jak na mój gust, i tak spędzałem w nim zbyt wiele czasu.
Szybko spakowałem prowiant, podstawową apteczkę i bukłak z wodą do
skórzanej torby. Wyruszyłem od razu, by uniknąć tłumów na ulicach, co wiązałoby się z utrudnionym wyjściem z miasta. Już nieraz widziałem jak wozy zatrzymywały się z powodu rozwrzeszczanej grupy przekupek, handlarzy starociami i obwoźnych garkuchni. Wzdrygnąłem się. Zdecydowanie nie nadawałem się członka mieszczaństwa. Cóż jednak mogłem poradzić na to, że armia musiała stacjonować przy mieście, było ono w końcu źródłem jej zaopatrzenia.
Szybko przemykałem ulicami i w kilkanaście minut opuściłem miasto północną bramą, rzucając zaspanym strażnikom krótkie pozdrowienia. Byli to koledzy z mojego oddziału, którym trafiła się poranna warta.
Przez wiele godzin wędrowałem. Przechodziłem przez przełęcze, łąki i stepy, przecinałem rzeki i pokonywałem wzniesienia. Po drodze zdążyłem już zjeść większą część prowiantu, ale pod wieczór zatrzymałem się nad czystym, zimnym jeziorem. Po zmianie krajobrazu stwierdziłem, że muszę znajdować się już na terenie Armonii.
Nagle stanąłem jak wryty. Pośród drzew, w kałuży krwi leżał młody jednorożec. Rżał słabo i próbował wstać. Bezskutecznie. Podszedłem bliżej. Starałem się zachowywać cicho i nie wystraszyć zwierzaka, nie byłem w końcu młodą, niewinną dziewicą o słodkim jak miód głosie. Z całego serca chciałem jednak pomóc. Odwdzięczyć się. Stworzenia inne niż ludzie pomogły mi o wiele więcej razy niż człowiek. Uciekałem dziesiątki razy przed niebezpieczeństwem na Ba’alu, wiewiórki pokazywały mi dziuple z orzechami, pszczoły miód, a na hipogryfie odkrywałem Lądy Adepsu. Pewnego razu wróżki uleczyły mnie z zatrucia. Nawet elfy pomogły mi kiedyś odnaleźć drogę, gdy jako dziecko zgubiłem się w lesie.
Szybko oceniłem sytuację. źrebak był poważnie ranny - w kark, grzbiet i tylne nogi, ale można było go jeszcze uratować. Wpierw umyłem dokładnie ręce. Później wyjąłem apteczkę i najlepiej jak potrafiłem obmyłem i oczyściłem rany, później smarując je ziołową maścią uśmierzającą ból i przyspieszającą gojenie. Jednorożec nadal cicho rżał, gdy moje dłonie dotykały ran, ale nie protestował. Wiedział, że mu pomagam. Na koniec owinąłem szramy uprzednio wygotowanym, jałowym płótnem. Dopiero kiedy skończyłem, przyjrzałem się źrebakowi. Był śnieżnobiały, jak to zwykle wyglądają jednorożce. Miał srebrne oczy, róg oraz kopyta.
Musiałem się pospieszyć, by zdążyć wrócić na czas. Widziałem, że gdy odejdę, nic nie stanie się stworzeniu. Na pewno zaopiekują się nim tutejsi mieszkańcy. Ci magiczni, rzecz jasna. Wróżki, elfy i…
- Witam w królestwie Ar monii! Nazywam się Tanya. - zza dębu wyszła driada. Miała szorstki, ale melodyjny akcent. Ubrana była skąpo w odzienie z liści. Uśmiechała się zachęcająco. We włosy miała wplecione kwiaty...nie!, to kwiaty wyrastały z jej skóry.
Do jasnej cholery. Uciekać, uciekać jak najszybciej, niebezpieczeństwo - alarmował mnie mój mózg.
- Może tu zostaniesz, Lekarzu Jednorożców? Ze mną? Idealnie nadajesz się na mieszkańca Armonii, żyjesz z zgodzie ze światem… - już, już wyciągała do mnie smukłe, zielonkawe ramiona. Próbowała mnie zwieść i wykorzystać, wyssać kompletnie z energii. Nie czekając, aż użyje magii, wziąłem nogi za pas. Wiedziałem, że nie potrafią się szybko przemieszczać, łatwo udało mi się ją zgubić, choć nie znałem drogi. Na szczęście udało mi się wydostać z lasu. Przede mną rozciągała się równina, a słońce znikało za horyzontem. Zapadał zmierzch.

5 komentarzy: