Na koniec... raczej na początek

Każdy z nas jest pi­sarzem i na­pisze tyl­ko jed­na idealną książkę. Co dzień tworzy no­wy roz­dział. Bo­hater przeżywa wiele przygód, spo­tyka set­ki osób. Ak­cja toczy się od poczęcia po samą śmierć. Ty decydujesz co dzieje się w trakcie.
Pięć Królestw to grupowy blog opowiadający historie pięciu narodów żyjących na pięknych terenach kontynentu Amazji. Dołączając wcielasz się w średniowiecznego mieszkańca tego tajemniczego świata. Przygoda czeka na każdym kroku.
Aby dołączyć musisz:
1) przeczytać regulamin
2) wysłać formularz
3) wysłać pierwsze opowiadanie
4) wstawić baner 5K w dowolnym miejscu
Więcej w zakładce Formularz.

26 maja 2016

Od Alli - Quest

"Pomoc"

Ogromna kula gazowa, zwana słońcem, dopiero chowała się za horyzontem, jednak na rozległe miasteczko Armonii już padł długi cień, bowiem przed ostatnimi, nikłymi promieniami owego kończącego się już dnia, chronił je wysoki las świerków, położony na jego granicach. W związku z ostatnimi minutami zachodu, temperatura spadła, a powietrze się ochłodziło, dając przyjemne uczucie ulgi po tych całych dusznych dwunastu godzinach. Zanosiło się na deszcz, toteż ciężkie, czarne chmury, niebezpiecznie wiszące nad Amazją, obecnie lejące na terenie królestwa Aqua’y, które były ciągnięte przez silny wiatr w naszą stronę, leniwie przesuwały się po niebie, dając ukojenie suchej ziemi. Z tego też powodu, ludzie utrzymujący się z uprawy roli byli nad wyraz zadowoleni ze zbliżającej się pogody, natomiast Ci, którzy wyruszali w wyprawy morskie, już nie podzielali owego entuzjazmu wyżej wspomnianych.
Natomiast zadając sobie proste pytanie, które miało w celach uzyskanie odpowiedzi do której z owych grup się zaliczam, nie wiedziałam, co rzec, bowiem jak zwykle się nad tym nie zastanawiałam. To prawda, iż często nie liczę się z moimi uczuciami i do tej wielkiej gry zwanej „Życiem” nie włączałam własnych emocji, jednakże już bardzo dokładnie analizowałam samopoczucie i humor innych.
Opisując sobie w głowie to wszystko, w tamtej chwili przemierzałam uliczki miasta i przechodziłam przez szybko przerzedzający się tłum, bowiem ludzie najpewniej, gdy dopadnie ich ulewa, wolą grzać ciepłe miejsce we własnych czterech kątach, niż włóczyć się między dzielnicami. Jednak Ci bardziej odważniejsi zostali, najczęściej byli to sprzedawcy, właściciele swoich straganów, najprawdopodobniej mający nadzieję, iż ktoś jeszcze coś kupi, bądź wyhandluje. Co znów ja robiłam pośród tej grupki śmiałych ludzi? Wracałam, naturalnie, z biblioteki, kierując się w stronę zamku, bowiem, wierzcie lub nie, to tam właśnie posiadałam swoje miejsce, gdzie, tak jak Ci mieszczanie, pragnęłam się schować i zatopić w nowo wypożyczonej lekturze. Wyjątkowo nie lubiłam tego faktu, iż jakiś numer książki widnieje na mojej karcie bibliotecznej, bowiem zawsze wiązało się to z pewną odpowiedzialnością i niebezpieczeństwem zniszczenia owego skarbu, jakim bez wątpienia było tych kilkaset zapisanych stron, obitych schludnie w okładkę, która trzymała je wszystkie razem. Dlatego zawsze czytałam na miejscu, najczęściej przy stole, na swoim krześle, nie zmieniając zbytnio położenia. Jednak teraz odważyłam się na ten krok. Dlaczego? Och, bowiem moja głupota jest niezmierzona. Kto, posiadający zdrowy rozsądek, skończywszy jedną lekturę, spojrzawszy na zegar i stwierdziwszy, iż ma się zaledwie pół godziny do pory w jakiej udaje się do miejsca, jakim ludzie zwykli nazywać „domem”, bierze następną książkę? Uch, błąd jaki popełniłam jest niewybaczalny, ponieważ treść owego skarbu była tak interesująca, iż nie mogłam czekać do dnia następnego, by to dokończyć i poznać dalsze losy fizjologii chimer.
Karciłam się w myślach, za to nieodpowiedzialne zachowanie, jednak doskonale zdawałam sobie sprawę, iż nie cofnę czasu, toteż po chwili odpuściłam samej sobie, skupiając myśli na czynach, które wykonam, dotarłszy wreszcie do mojego mieszkania. Minuty zleciały szybko, wprost proporcjonalnie do przebytej odległości, więc byłam już niedaleko, musiałam jedynie przebyć drogę poprzez długi i szeroki most, teraz już zupełnie opustoszały. Jednakże nawet nie zdążyłam postawić stopy na kamieniu, który wraz ze swoimi braćmi budował bezpieczną trasę nad rzeką, a usłyszałam zduszone, lecz ciągle nie tracące na swojej żałosności, rżenie konia. Przystanęłam, wbrew myśli, iż mogło to być tylko nic nie znaczący odgłos, a ową żałość przypisałam nieświadomie, jednak gdy dźwięk powtórzył się, chcąc nie chcąc, podążyłam ku jego źródłu. Owa wyimaginowana przeze mnie droga do zwierzęcia, ciągnęła się od mostu, po mały zaułek, znajdujący się niedaleko, tuż przed nieznanym mi sklepem z pieczywem, teraz już zamkniętym.
Pomimo ciemności, która zdążyła już przykryć płachtą całe miasto, dostrzegłam nieznaczny ruch. Podeszłam bliżej, a moje oczy wyłapały dość dużą sylwetkę wierzchowca, obecnie leżącego nieporadnie na zimnym bruku. Po bliższym przyjrzeniu się, zreflektowałam się, łącząc wszystkie fakty i dochodząc do wniosku, iż owego konia widziałam jeszcze niedawno w królewskiej stajni. Lecz to, co tutaj robił i jak wydostał się ze swojej zagrody, pozostało dla mnie zagadką. Podeszłam do znanej mi istoty i obeszłam ją dookoła, lustrując dokładnie i zastanawiając się, co mogło być przyczyną owej niedyspozycji. Jednak na szczęście, iż koń posiadał jasną maść, bez problemu zdołałam zauważyć, iż po jego brzuchu leje, mocno się odznaczając, czerwona substancja, zwana krwią. Otworzyłam swoją torbę, wyciągając nienaruszone przeze mnie jabłko, które miało stanowić wartościową w witaminy i substancje odżywcze przekąskę podczas wysiłku umysłowego, jaki miałam ochotę sobie urządzić przy wypożyczonej lekturze. Jednak porzuciłam to postanowienie, łamiąc je w dłoniach na pół i podkładając pod nos rannemu zwierzęciu, po czym wyszłam z uliczki, szybkim krokiem kierując się do owej stajni.

~~*~~

– Dziękujemy za odnalezienie go! – zawołała kobieta ubrana w robocze ciuchy, teraz kłaniająca mi się z całą serdecznością.
– Och, naprawdę, to nic takiego – odparłam, patrząc na dziewczynę, która dalej stała zgięta w pas przede mną. Mój wzrok na chwilę pochłonął widok wcześniejszego rannego konia, leżącego na dużym kawałku materiału ciągniętego przez dwa inne wierzchowce, wchodzące już pod zadaszenie i kierowane przez dwóch mężczyzn, zmierzały w stronę zagrody. Zapewnie cała ta konstrukcja, na której wleczono zwierzę miała tworzyć prowizoryczny transport.
– Jednak i tak jesteśmy radzi, iż w końcu się znalazł – westchnęła pracowniczka stajni, również przyglądając się ogierowi, który chwilę potem zniknął zza drewnianą ścianą. – Przez nowego, Strzała uciekł i pewnie biedaczysko zahaczył o płot – podsumowała swoje przemyślenia. Kiwnęłam głową ze zrozumieniem.

1 komentarz: