Biegłam ulicami Vonnborgu, a odgłos kroków stawianych na bruku, niósł się wśród nocy zakłócając wszechobecną ciszę. Pod ręką dźwigałam dość sporych rozmiarów kradzione płótno. W pośpiechu wymieniałam w myślach znane mi gospody, oceniając je według poziomu naiwności właściciela. Szybko zdecydowałam się na jedną, znajdującą się w mniej uczęszczanej dzielnicy Miasta Wody i nie zastanawiając się dłużej skręciłam w odpowiednią stronę wśród labiryntu budynków i pognałam ku jarzącym się nieśmiało światłom karczmy. Zwolniłam kroku tuż przed drewnianymi drzwiami strzegącymi wstępu do środka, po czym pewnym krokiem weszłam, zanurzając się w gęstym, gorącym powietrzu, przesyconym alkoholem. Nie zwracając na siebie zbytniej uwagi (w końcu siłowanie się na ręce w towarzystwie piwa jest dużo bardziej interesujące, niż podejrzana dziewczyna niosąca pod ręką płótno przez karczmę), podeszłam do nieco otyłego barmana i nonszalancko zarzuciłam obraz na blat baru.
- Nocleg oraz pieczoną sarninę do pokoju.
Bufetowy spojrzał się na mą zdobycz, po czym wyszczerzył się do mnie nieco wybrakowanym uśmiechem z pewną dozą kpiny.
- Powiedz mi słodka, dlaczego myślisz, że przyjmę ten bohomaz?
- Bohomaz?! - odparłam z wielkim oburzeniem i pełnym moim potencjałem teatralnym. - Przecież to jest najnowsze dzieło naszego królewskiego mecenasa sztuki! A ty mając okazję posiadania go jako pierwszy, od ręki, pogardliwie nazywasz to dzieło bohomazem?!
Brodaty mężczyzna zmierzył mnie wzrokiem, rozważając ofertę. Po chwili nachylił się w moją stronę, by zapytać ściszonym tonem:
- A czy można wiedzieć, w jaki sposób dziewczyna, która nie ma gdzie w nocy spać, weszła w posiadanie tak cenionego dzieła sztuki?
- Myślę, że oboje nie chcielibyśmy rozmawiać o naszych prywatnych sprawach - odparłam również ściszonym głosem, posyłając znaczące spojrzenie ciemnym drzwiczkom spiżarni. Nauczona doświadczeniem wiedziałam, że barman ma zwyczaj przechowywania tam przywłaszczanych sobie cenniejszych przedmiotów należących niegdyś do mniej ostrożnych przyjezdnych. Mężczyzna uśmiechnął się szeroko i rzekł już zwykłym tonem:
- Zatem zapraszam na noc do izby!
***
Po długiej, dobrze przespanej nocy, zeszłam schodami na dół, do głównej sali gospody. Garstka ludzi już tam przesiadywała, gawędząc wesoło, a na ścianie dało się zauważyć dumnie prezentujący się, zdobyty przeze mnie obraz. Zamówiłam śniadanie, po czym zasiadłam do stolika przy oknie. Rozsiadłszy się wygodnie, do moich uszu dotarł fragment rozmowy, w której żywo uczestniczyli pozostali goście karczmy.
- O ile mi się dobrze zdaje, tego obrazu tu wczoraj nie było - rzekł dość wysoki mężczyzna, o garbatym nosie. - Ciekawe, kogo tym razem barman okradł.
- W dole obrazu widać jakieś inicjały - wtórował mu jego wąsaty towarzysz. - L. T. T., jeśli dobrze widzę?
- A to nie jest czasem ta cicha dziewczyna o czerwonych oczach? Ona podobno coś czasem maluje - wtrącił trzeci. - Mieszkam obok niej. Wczorajszej nocy ktoś się do niej włamał.
- Co ty mówisz?
- Owszem, ale spokojnie, powiadomiłem już straże. Dziś po południu mają zawitać do jej mieszkania w celu przesłuchania jej.
Poruszyłam się niespokojnie na krześle, a po moich plecach przebiegł gwałtowny dreszcz. Słowo straże działało na mnie jak bat na wierzchowca. W mojej głowie jedna myśl goniła drugą. Jeśli straże zostały poinformowane o włamaniu, to otworzą śledztwo. Przejrzą spisanych już wcześniej podejrzanych, następnie przesłuchają białowłosą. A ona jednoznacznie wskaże na mnie.
W jednej chwili gwałtownie wstałam, podziękowałam za posiłek i udałam się szybkim krokiem do wyjścia. Po opuszczeniu budynku, natychmiast puściłam się biegiem między ludzi krążących po ulicach i skierowałam się w stronę domu artystki. Przepychając się między tłumem, dotarłam po kilkunastu minutach przed drzwi mieszkania, po czym bez wahania wparowałam do środka i pobiegłam na górę. Zastałam dziewczynę w jej pokoju, czeszącą włosy.
- Ty! - krzyknęłam, ruszając w jej stronę ze lśniącym sztyletem w ręku.
Puk puk puk
Po domu rozległo się głośne pukanie w drzwi i głosy strażników gwałtownie domagające się wejścia. Na ten dźwięk spłoszyłam się jak sarna słysząca strzał. Szybko omiotłam spojrzeniem pomieszczenie. Wypatrzyłam puszystego, zielonookiego kocura, leżącego na blacie stolika nocnego. Jednym ruchem chwyciłam go pod rękę, a następnie wskoczyłam do szafy.
- Nie waż się mnie zdradzić - rzekłam tylko, przykładając sztylet do szyi kota, po czym zamknęłam drzwiczki.
<Lily?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz