Na koniec... raczej na początek

Każdy z nas jest pi­sarzem i na­pisze tyl­ko jed­na idealną książkę. Co dzień tworzy no­wy roz­dział. Bo­hater przeżywa wiele przygód, spo­tyka set­ki osób. Ak­cja toczy się od poczęcia po samą śmierć. Ty decydujesz co dzieje się w trakcie.
Pięć Królestw to grupowy blog opowiadający historie pięciu narodów żyjących na pięknych terenach kontynentu Amazji. Dołączając wcielasz się w średniowiecznego mieszkańca tego tajemniczego świata. Przygoda czeka na każdym kroku.
Aby dołączyć musisz:
1) przeczytać regulamin
2) wysłać formularz
3) wysłać pierwsze opowiadanie
4) wstawić baner 5K w dowolnym miejscu
Więcej w zakładce Formularz.

27 maja 2016

Od Alli - Quest

"Misja Ratunkowa"

Kolejki. Utrapienie każdego niecierpliwego człowieka. A bywają irytujące szczególnie wtedy, gdy ktoś, już stojący przy ladzie, nie może się zdecydować co kupić, wybrzydza bądź kłóci się ze sprzedawcą o cenę jakiegoś towaru. Ja, pomimo iż należę do nielicznego grona osób ze stoickim spokojem, właśnie teraz, gdy niziutka, lekko przygarbiona staruszka ciągle zmieniała zdanie odnośnie pióra wiecznego, które chciała zakupić, mały błysk zdenerwowania przeleciał mi przez umysł, lecz skutecznie dusiłam go we wnętrzu, nie pokazując po sobie kompletnie nic. Co ze mnie byłby za człowiek, a szczególnie, gdy uważam się za człowieka z dużą gamą dobrych manier, gdybym teraz upomniała ową kobietę? Stała do mnie tyłem, toteż nie mogłam dostrzec nic poza kwiatową chustą zarzuconą na głowę i częściowo ramiona, skromnymi bucikami oraz niską, drewnianą laskę, na której się podpierała. Poczęłam rozglądać się po niemałym sklepie, aż w końcu skierowałam swój wzrok w stronę pięknie przyozdobionej gablotki, jednak to, co znajdowało się w środku, nie mogło się równać z najpiękniejszymi cudami świata. Na podpórce, szczycącej się swoimi kształtami, jednak blednącej przy niezwykłym przedmiocie, który podtrzymywała, leżała spokojnie, otwarta dokładnie w połowie, na najlepszej stronie, Wielka Księga zawierająca spisy najlepszych i przełomowych odkryć naukowych w dziejach Amazji… Ba! W dziejach całego świata! Cóż to za skarb!
Byłam jednocześnie zachwycona, widząc ową księgę na żywo, na dodatek otwartą i oburzona w duchu, iż nie jest doceniania pośród mieszczaństwa. Bo kto to widział, by taki cud trzymać jedynie w lichej gablotce? A co, jeśli napadną na sklep? I skradną owe dzieło? Co wtedy…? Pewnie jest niemiłościwie droga! Taka strata dla sklep…
Do tej pory, pochłonięta wspaniałym widokiem okazałej księgi, całkowicie zignorowałam drewnianą tabliczkę z wygrawerowaną na niej ceną. Zdawało mi się, iż taki przedmiot, który był wynikiem pracy wielu uczonych, kronikarzy i zakonnych musiał mieć wartość przynajmniej jednej wioski podczas gdy, na mą krew! Ilość zer można było policzyć na jednej ręce! Ba! Wystarczyły do tego dwa palce! Jakże moja dusza, przesiąknięta nauką, pragnęła owego skarbu! Ale płonne nadzieje… Nawet wiedząc, że wartość Wielkiej Księgi jest taka niska, nie mogłam sobie na ten rarytas, pomimo iż kusił mnie on zza gabloty niczym zakazany owoc… Nigdy nie pragnęłam pieniędzy mocniej jak w tamtej chwili. Nigdy również nie oszczędzałam, uważając ten czyn za kompletnie bezsensowny i pozbawiony głębszego znaczenia. Och, jaki błąd popełniłam! Gdybym mogła, pokłoniłabym się teraz całemu światu w akcie przeprosin…!
– Przepraszam, ale kolejka przesunęła się do przodu.
Z moich przemyśleń, wyimaginowanego wbijania sobie sztyletu w pierś i obwiniań, wyrwał mnie wysoki mężczyzna, który, uprzednio postukawszy mnie lekko w ramię, oznajmił ów fakt, którego nie zauważyłam. Podziękowałam serdecznie jak to mam w zwyczaju, po czym ruszyłam krok naprzód ciesząc się, iż starsza kobieta jednak zdecydowała się które pióro zakupić.
– Widziałem jak pani patrzyła na tą książkę – oznajmił po chwili milczenia ten sam osobnik, który chwilę wcześniej upomniał mnie w sprawie kolejki. Odwróciłam ku niemu głowę tym samym oznajmiając, iż jego komentarz nie przeszedł koło mnie obojętnie. – Droga, prawda? – Uśmiechnął się promieniście, jednak po chwili wrócił do dawnego, opanowanego wyrazu twarzy. – Krążą plotki o takiej jednej dziewczynie, szlachciance, proszę pani, co została porwana przez te złośliwe chimery i uwięziona w górach, w twierdzy…
– Rozumiem i dziękuję za opowiedzenie mi o tym, ale co to ma wspólnego z ową księgą? – zapytałam, gdy mężczyzna zamilkł, wyraźnie oczekując mojej reakcji.
– A to ma wspólnego, że podobno jej rodzina wyznaczyła kuriozalną nagrodę za odnalezienie i przyprowadzenie jej do domu!
– Czy to aby na pewno plotki? – upewniłam się, gdyż nie ukrywam, że owa propozycja w tamtej chwili była mi bardzo na rękę, szczególnie, jeśli brać pod uwagę moją wyimaginowaną potrzebę przeczytania choć raz tamtego dzieła.
– Och, szczerze, proszę pani, to nie jestem pewien – westchnął zmęczenie. Zdawało mi się, iż mężczyzna musiał faktycznie poświęcić dużo czasu na choćby próby dowiedzenia się czy to tylko pogłoski, czy może fakt. Podziękowałam za rozmowę, bowiem towarzysz już nie miał nic więcej do powiedzenie, po czym posunęłam się dalej w kolejce.
Przyszłam tutaj po czysty brulion do zapisywania różnorakich notatek, lecz jeśli mam zamiar zacząć oszczędzać, by móc kupić Wielką Księgę… Odetchnęłam głęboko w duchu i wyszłam z kolejki, kierując się w stronę drzwi z pustymi rękami. Po drodze uśmiechnęłam się jeszcze raz uprzejmie do osobnika, który podzielił się ze mną swoją legendą, nawet jeśli nieprawdziwą to przynajmniej dotrzymał mi towarzystwa. Pchnęłam frontowe drzwi sklepu, po czym wyszłam na zatłoczoną uliczkę.

~~*~~

Kierując się w stronę budynku, w którym przetrzymywano konie do wypożyczania wiedziałam, iż została mi cała resztka dzisiejszego dnia. Mogłam oczywiście udać się do biblioteki, lecz zdawałam sobie sprawę, że myśl o tej porwanej dziewczynie nie da mi spokoju dopóty, dopóki sama nie sprawdzę czy jest prawdziwa, czy nie. Naprawdę nienawidziłam takich plotek, bowiem tylko mąciły w głowie, nie wnosząc nic nowego do naszego życia emocjonalnego i logicznego. A ja wpadłam w to bagno jak naiwna sarna w zastawione ludzkie sidła, dlatego też byłam gotowa przyjąć na siebie konsekwencje swego roztargnienia, poprzez stratę czasu jaka idzie za najpewniej płonnym sprawdzaniem gór i szukaniem jakiejś zakichanej twierdzy. Ale bądź co bądź, takie budynki nie są małe, więc jeśliby rzeczywiście ta pogłoska nie byłaby tylko nic nieznaczącym echem i wymysłem jakichś ludzi, którym na pewno się nudziło w owe ciepłe dni, powinnam ją zauważyć już z daleka. Nawet, jeśli nasze góry są rozciągnięte na kilkadziesiąt kilometrów. Poza tym, chimery są strasznie hałaśliwe, co nieco o nich wiem, więc wydaje mi się, iż szczęście mi dopisuje, iż właśnie takie, a nie inne istoty postanowiły być czarnymi charakterami w tej opowieści, chociaż nie wierzę w fart czy pech. Bowiem czyż to nie jest zwykła autosugestia…?
Owy monolog w mojej głowie dłużyłby się i dłużył, gdybym w końcu nie doszła do upragnionej stadniny, gdzie najczęściej, zaraz po tej przy zamku, wypożyczam konie, by wypełnić jakąś misję, zleconą mi przez władczynię bądź innych członków służby, choć Ci ostatni nie odzywają się do mnie prawie w ogóle, oprócz Rolanda. Weszłam pewnym krokiem na cudzy teren, a po rozglądnięciu się i stwierdzeniu, iż żadnych pracowników nie ma na zewnątrz, wkroczyłam pod zadaszenie, gdzie znajdowały się konie. Brama była szeroko otwarta, lecz i tak poraził mnie owy charakterystyczny zapach, jaki często towarzyszy wierzchowcom.
– Dzień dobry – przywitałam się grzecznie, po uprzednim podejściu do odzianego w roboczy strój mężczyzny.
– Och, witam, witam! – zawołał osobnik, natychmiast się do mnie odwracając.
– Poszukuję wierzchowca, pragnę jednego wypożyczyć. Czy posiadacie państwo konie huculskie?

~~*~~

Uniosłam się lekko na siodle, gdy zdecydowanie wbiłam pięty pod żebra zwierzęcia, dzięki czemu przyśpieszyło do szybkiego galopu. Wkraczałam właśnie na jedną z bardziej prostych i mało niebezpiecznych ścieżek, jakie znajdowały się w górach, dlatego mogłam sobie pozwolić na szybsze tempo, jednak nawet przy poruszaniu się z taką szybkością miałam wrażenie, że pokonuję w godzinę jedynie niewielki kawałek gruntu. Niestety, na całkowity cwał nie mogłam sobie pozwolić toteż musiałam zadowolić się tym na co obecnie było stać mnie i mojego wierzchowca. Jednak po twierdzy ni widu, ni słychu. Więc to były zwykłe plotki? Dobrze… Oczywiście, czułam lekkie zawiedzenie, bowiem już ciągnęłam się na ten wyczyn i zadanie sobie trudu wycieczki w góry, lecz przecież liczyłam się z konsekwencjami i tym, iż to nieprawda. Ale nic to. Zawsze mogę wynieść jakieś korzyści… Skoro już tu jestem… Czytałam ostatnio o roślinie, której nazwy i tak nie zapamiętacie, rosnącą na zboczach, lecz cechującą się niezwykłymi właściwościami leczniczymi. Również jej cena na targach dawała wiele do myślenia, bowiem za jedynie kwiat takiegoż chwaścika, można było zakupić trzy średniej wielkości księgi, a to już coś. Nie jestem łasa na pieniądze, ale na wiedzę już zdecydowanie, a jak wiemy, w życiu nic za darmo nie jest.
Z tym postanowieniem, zatrzymałam gwałtownie konia, który ponownie zmienił swe tempo, tym razem do jeszcze powolniejszego chodu. Westchnęłam lekko, napawając się przy okazji górskim powietrzem, gdy do moich uszu doszedł potężny ryk. Pociągnęłam automatycznie lejce do tyłu, stając w miejscu.
A więc jednak…? Ryk lwa… Chimery są blisko. Ale to przecież nie oznacza, iż akurat owa plotka była prawdziwa. Przecież te istoty są wszędzie.
Bijąc się z myślami, w końcu znowu podjęłam rzuconą wcześniej rękawicę i pognałam mój środek transportu, próbując jeszcze raz przywołać w głowie owy dźwięk i ustalić skąd dokładnie pochodził. Moją twarz smagały bicze wiatru, który nagle się zerwał, jednak zmrużywszy oczy, dalej gnałam przed siebie.

~~*~~

„Twierdza!” krzyknęłam do siebie w myślach, niemal nie dowierzając temu, co widzę. Przede mną rozciągały się stare już mury, lecz dalej dzielnie trzymające się krańca skarpy, na której stoją. Małe, zaokrąglone okienka mówiły aż za dobrze o bronnym celu tego miejsca, lecz zdaje się, że już jest dawno porzucone i nieużywane. Przynajmniej nie przez ludzi. Nad cegłami wznosiła się jedna, lecz wielka i ciężka, zaokrąglona wieża, nie aż tak wysoka jakby mogło się wydawać. Na samym czubku wystawał jakiś gruby, metalowy pręt, do którego przywiązane były liny, pociągnięte przez całą długość budynku, przymocowane do murów.
To zapewne w tej wieży jest ta dziewczyna. Wbiłam ponownie pięty pod żebra konia i ruszyłam ostrożnie w stronę głównej bramy. Zdaje się, że fosa albo już dawno wyschła, albo woda uciekła pomiędzy szczelinami do niższych zakamarków gór, widziałam to z góry. Nie mogłam ryzykować i brać wierzchowca do środka, jeszcze zostałby zagryziony przez te stwory, dlatego zsiadłam ze zwierzęcia i postanowiłam sama pomaszerować do owego budynku. Gdy oddaliłam się już znacznie, znów usłyszałam ryk, tym razem jakby ostrzegawczy. Chimery, właśnie… W mig skryłam się za wielkim głazem, stojącym niedaleko wejścia, które już miałam okazję zobaczyć. O tych istnieniach wiem tylko o ich fizjologii. Nie zetknęłam się ze zwyczajami czy nawet pożywieniem. Jednak nadal jest to prymitywne zwierzę, prawda?
Z tą myślą, podniosłam średniej wielkości kamień, który był zadziwiająco lekki jak na swoje rozmiary. A może właśnie to w stresie człowiek zaczyna przybierać na sile?
W każdym razie, zamachnęłam się mocno, po czym z całej siły cisnęłam mały głaz w oddalone ode mnie i od wejścia do twierdzy miejsce. Wreszcie, zza murów wyszły trzy chimery. Potężne i dumnie wyglądające. Były rozjuszone i niemal natychmiast rzuciły się na źródło dźwięku, chcąc je jak najszybciej unicestwić. Tak bardzo chciałam tam tylko stać i się im przyglądać, jednak wiedziałam, iż przyszłam tu po coś innego. Najciszej jak tylko mogłam przeszłam od sterty głazów, za jakimi się ukrywałam do ściany, do której przylgnęłam plecami i powoli przesuwałam się w kierunku otwartych wrót. Kiedy byłam w środku, poza zasięgiem chimer, przyśpieszyłam znacznie, teraz udając się do wieży, gdzie najpewniej siedziała ta dziewczyna. Gdy weszłam do środka, pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to wysokie, spiralne schody prowadzące na samą górę. Bez wahania pokonałam je w kilka minut, po czym doszłam na górę. A tam, na drewnianej podłodze, usypanej sianem, pod ścianą, na dużym krześle, siedziała dziewczynka. Nie dziewczyna, jak miałam okazję wcześniej sądzić. Mała, drobna dziewczynka, który, podkuliwszy nosi i przysunąwszy kolana pod brodę, chlipała cicho. Jej długie, blond włosy opadały jej na twarz, kompletnie ją zasłaniając. Ubrana w elegancką, dziewczęcą suknię, z której teraz zostały już tylko strzępki, wyglądała naprawdę bardzo mizernie. Chyba nawet nie zauważyła, iż weszłam. Powoli zbliżałam się do dziecka, nie chcąc je niepotrzebnie wystraszyć, aż w końcu znajdowałam się na tyle blisko, iż pozwoliłam sobie na kucnięcie koło niej.
– Panienko…? – rzekłam cicho, kładąc jej dłoń na ramieniu. Ta, widocznie się wzdrygnęła i jak oparzona odskoczyła na drugi koniec tego małego pokoju, przewracając za sobą mebel, który upadł na ziemię, wytwarzając przy tym cichy huk. Popatrzyła na mnie swoimi dużymi oczami, zdjętymi strachem. – Nie bój się, panienko. Nie zamierzam zrobić Ci krzywdy… – uspokajałam ją, po uprzednim wyprostowaniu się i ponownym wstaniu. Zrobiłam w jej kierunku kilka kroków, czekając na jej reakcje, lecz dziewczynka jedynie wpatrywała się we mnie, widocznie wystraszona. „Pewnie jest w szoku”, pomyślałam szybko, po czym ponownie zbliżyłam się do owej małej istotki.
– Już, spokojnie, wyciągnę Cię stąd – powiedziałam łagodnie, wyciągając ku niej rękę, a gdy mała jej nie chwyciła, sama to zrobiłam, biorąc w dłoń jej maciupką. Nie protestowała, co tylko utwierdziło mnie w swoim przekonaniu. Upewniwszy się, że nie zareaguje gwałtownie na moje ruchy oraz dotyk, wzięłam ją na ręce, starając się ignorować odór niemytego ciała oraz ubrań. Zanim zeszłam na dół, wyjrzałam przez małe okienko, zapewne zarezerwowane do strzelania przezeń z łuku. Trzy chimery widocznie straciły zainteresowanie wcześniejszym kamieniem, który pozwolił mi się tutaj dostać. Może użyję go jeszcze raz, by się stąd wydostać?
Ostrożnie stawiałam kolejno kroki na stopniach uważając przy tym, by się nie potknąć. Gdy byłam już na dole, uchyliłam drewniane drzwi i zerknęłam na zewnątrz. Stwory albo krążyły w miejscu, albo mierzyły się spojrzeniami, warcząc co chwila. Cóż, kamieni po ręką żadnych nie było, a jedyną opcją ucieczki był koń. Jednak on został na zewnątrz. Trochę obawiałam się go wzywać, ze względu na zagrożenie, lecz to była moja szansa. Chcąc nie chcąc, gwizdnęłam przeciągle, tym samym zwracając na siebie uwagę chimer, które, skierowawszy na mnie swoje ślepia, odsłoniły groźnie kły, gotowe do ataku. Postawiły pierwszy krok w moją stronę, zaraz potem drugi, by już za chwilę się rozpędzić i biec prosto do drzwi. Szybko je zamknęłam, chwilowo chroniąc się przed ich atakiem, jednak wiedziałam, że nie powstrzyma je to na długo. Czym prędzej skierowałam się na górę, lecz nie bardzo wiedząc, co miałam tam zrobić. Jednak gdy znalazłam się już na górze, rozejrzałam się po pomieszczeniu. Na suficie, okazała się mieścić klapa, która prowadziła na dach. Mając dalej dziewczynkę uczepioną w moją pierś, oderwałam ją od siebie, chwyciłam szybko owe krzesło, weszłam na nie i otworzyłam moją jedyną drogę ucieczki. Zaparłam się rękami o dach i wspięłam się na niego, wyciągnęłam ręce po małą, która złapała mnie za nie i również wgramoliła się na górę, po czym usłyszałam trzask łamanych drzwi i zaciekły ryk chimer, wdzierających się na górę, zapewnie przepychających się nawzajem.
– Posłuchaj mnie, dobrze? – powiedziałam, ujmując w ręce twarz dziewczynki, która już najwyraźniej była świadoma własnych czynów i tego, gdzie teraz się znajduje. – Trzymaj się teraz mnie bardzo mocno – rzekłam wyraźnie i otrzymawszy pozytywną odpowiedź od małej istoty, która w jednej chwili objęła mnie w pasie. Chwyciłam jeszcze ostry kawałek dachówki, który udało mi się wypatrzeć, po czym złapałam się liny, która wisiała tuż nad naszymi głowami. Z bijącym sercem przecięłam sznur i jednym mocnym ruchem odbiłam się od dachu. Pomimo mojej nikłej siły, zdołałam utrzymać ciężar mojego i ciała dziewczynki. Skoczyłam na dół, asekurowana przez linę i będąc już na odpowiedniej odległości od ziemi, puściłam ją, chwiejnie na niej lądując. Rozejrzałam się dookoła, a moje oczy natrafiły na niedaleko stojącego, najwyraźniej zdezorientowanego konia, który stał przy wejściu, zareagowawszy na gwizd. Podbiegłszy do owego zwierzęcia, wskoczyłam na niego, uprzednio sadzając na nim dziewczynkę. Pognałam wierzchowca, tym razem cwałem, nie przejmując się kolizją, lecz tylko tym, by być jak najdalej od tego miejsca.

1 komentarz: